Bo przecież nie mogło być inaczej, końcu to nie narodni park Ale ok, nie będę pastwił się już nad Gorcami, zapraszam do Czech, gdzie tytułowa desitka to oczywiście Radegast królujący tam wszem i wobec. Mam nadzieję, że o GOA nie słyszeli bo ze śmiechu zapewne zrobiliby sobie krzywdę
Jak Czechy to tradycyjnie wyjazd przez Kato na całkiem ciekawym bilecie sieciowym dobowym na KŚ i kraj Śląsko - Morawski za jedyne 34zł. Kiblem do Raciborza gdzie w Rybniku Towarowym następuje przeiadka na kolejny kibel do Bohumina. Frekwencja w tym drugim praktycznie zerowa, więc dobrze, że cokolwiek tam jedzie (mam nadzieję, że KŚ nie przeczytają tego ). W Bohuminie choć był lekko po czasie czekał na niego Elefant do Ostravy, z czego oczywiście skorzystałem, choć 5 minut po nim jedzie także pośpiech do Brna. Jakoś przesiadki u naszych sąsiadów mogą być bezproblemowe, nawet gdy jeden przyjeżdza opóźniony to drugi czeka. I w Ostravie prawie zakończyłaby się moja wycieczka, gdybym 3 min przed odjazdem nie wpadł na to, że mój pociąg do Frenštát pod Radhoštěm odjeżdza z drugiej strony dworca, podczas gdy ja nieświadom niczego czekałem sobie spokojnie tam gdzie przyjechałem z Bohumina. Gdy już emocje opadły i otworzyłem sobie tradycyjnie piwo w pociągu coś postanowiło znowu podgrzać nieco atmosferę, gdy w jakiejś wsi Paskov nagle wszyscy z pociągu wysiedli. Zorientowawszy się w sytuacji, że cała pielgrzymka udaje się do podstawionych autobusów (4 wagony = 4 autobusy, gdy u nas IC na cały pociąg podstawiało jeden) wskoczyłem tylko w buty porywając w biegu cały majdan i otwarte piwo
W kolejnej miejscowości Liskovec u Frydku znow przesiadka na vlak (większość pasażerów stanowiły babcie z kijami, ale bez nart - demencja? ) i we Frydlancie nad Ostravicą, można się pogubić od tych podobnych nazw, przesiadka na szynobus pełen wspomnianych babć już do Ostravicy gdzie zaczyna się czerwony szlak na Lysą Hore. W Ostravicy babcie gdzieś się rozmyły, może poszły na co pomniejszego, za to ja udałem się w wiadomym kierunku.
Po drodze musiałem tylko wyprzedzić jakąś dzieciarni idącą równolegle ze mną i co gorsza całkiem żwawo zasuwającą więc trochę zadyszki mnie to kosztowało Nie na długo jednak dane było cieszyć się samotną wędrówką, bo co rusz doganiali mnie kolejni wędrowcy a nawet jakaś zasuszona babcia (co oni tam biorą?). Sporo osób też schodziło choć było dopiero co po 10. Spać w nocy nie mogli?
Prawie godzinne podejście asfaltem do mocnych stron tego szlaku nie należy, choć stanowi dobrą rozgrzewkę przed dalszymi przewyższeniami. Tak jak skończył się asfalt, tak zaczął się śnieg, plus że było go dość niewiele bo tradycyjnie zapomniałem stuptutów
Jednak nie wspomniałem jeszcze o największym dramacie - nic nie było widać. Po prostu białe mleko wokół. Posuwałem się więc do góry jak po omacku na prześwitach gdzie zapewne są widoki dech zapierające ja widziałem białą ścianę. Myślałem, że płaknę.
I nagle ukazał mi się jakiś komin.
Okazało się, że jednak to nie komin tylko maszt na szczycie, po raptem 2,5h podejścia a podejścia nigdy nie były moją najmocniejszą stroną, skoro prawie wszyscy mnie wyprzedzali. Mapa zaś podaje 3.25. Skąd oni to wzięli? Tak więc byłem na szczycie grubo przed zakładanym czasem, mając do dyspozycji bagatela 1,5h. Skoro nic nie widać, rozważałem nawet wcześniejszy powrót ale na szczęście wcześniejsze zejście nic mi nie dawało. Na szczęście, bo po jakiejś półgodzinie siedząc w jednej z dwóch chat nagle wiatr przewiał chmurzyska co skonstatowano głośnym łooooo z sali. Wszyscy się oczywiście rzucili w kierunku szczytu, w tym i ja
I "komin" tym razem w słońcu
Co prawda pogoda jeszcze trochę fiksowała, raz to robiąc prześwity, po czym znów widoki zachodziły chmurami, ale po jakiejś półgodzinie rozjaśniło się już na dobre. W międzyczasie zdążyłem odwiedzić drugą chatę (która to schronisko a która jest tylko zwykłą knajpą nie wiem do tej pory) gdzie tradycyjnie zapodałem smażeny syr z domasznimi hranolkami. W tej pierwszej (pod masztem) tego nie mieli, więc bez żalu ów przybytek opuściłem Sama knajpa też była dość dziwna, menu z cenami elektronicznie wyświetlane na monitorze, że przeskakuje nim zdązysz przeczytać i forma samoobsługowa gdzie dania leżą gotowe w brytfannach. W tej drugiej wydają w okienku i też nie obsługują o czym informuje stosowna kartka. Gdzie podziały się te knejpy z kelnerami w białych koszulach?
I tak z 12.30 zrobiła się 14 więc skoro pociąg miałem o 16 wypadało zacząć schodzić choć było to przerywane licznymi fotostopami na widoki których nie dane było oglądać przy wejściu.
a na dole wiosna...
Zacząłem się też zastanawiać czy Czesi nie mieli akurat jakiegoś święta narodowego bo tyle osób co tam spotkałem, nie licząc pełnych chat/schronisk/knajp? to może jest u nas w weekend na Śnieżce. Trafił się nawet jakiś górski krajan Lecha w czerwonym polarze z napisem przewodnik popartym stosowną odznaką. Ale jakie pasmo reprezentował już nie wnikałem
To samo miejsce dla porównania z tym z początku
Powrót odbywał się już bez przeszkód, choć co stacje w napięciu wypatrywałem czy aby jakaś pielgrzymka nie udaje się na autobus. Żadnego remontu widać nie było, skonstatowałem więc że stało się to zapewne za sprawą lokomotywy w rannym pociągu która była elektryczna podczas gdy dalej (od Paskova?) druta już nie ma. Nie wiem czy to kwestia takiego obiegu czy jakiegoś wypadku przy pracy. I czemu spalinówka nie mogła czekać od razu w Paskovie tylko jechało się doń autobusami.
Podczas przesiadki we Frydlancie nad Ostravicą gdzie miałem w planach jakiś obiad (nazwa może sugerować coś większego a to straszna dziura i wokół dworca nic nie ma) zaszedłem z braku laku do przydworcowego baru z potravinami po rohlika i desitkę na co sprzedawczyni zachwycona była moją znajomością paru słów w czeskim Stwierdziła, że Polacy to po angielsku z nią rozmawiają. No też sobie wymyślili...
W Ostravie wybór był już zdecydowanie większy ale czasu mniej (przez niepotrzebny przystanek we Frydlancie, zamiast od razu jechać dalej) dworcowa knajpa uraczyła mnie wyśmienitym langoszem po czym pozostało biec na EC Praha. W Bohuminie 25 min przerwy na zmianę czoła i odczepienie wagonów co można całkiem sensownie spożytkować na zakupy w przydworcowych potravinach gdzie piwo Ostravar mieli za bagatela 7kc + 3kc za butelkę choć górnych lotów to ono jednak nie było i nie wiem czy akurat Ostrava jest dumna z takiego sikacza no ale czego chcieć po piwie za złotówkę? To jak z Piastem "wrocławskim" który chluby Wrocławiowi raczej nie przynosi a kosztuje dwa razy tyle
We wspomnianym EC Praha udałem się na lustrację ichniejszego warsu, gdzie ceny były już jednak zdecydowanie nie czeskie ani polskie lecz niemieckie. Wystarczy przytoczyć 2 parówki za 5 euro czy Svickovą na smetanie za 11 euro. Pozostało więc zadowolić się piwną ucztą z potravin Konduktor problemów również nie robił choć przecież na polskim odcinku obowiązuje alkoholowa prohibicja, może już parę razy został wyśmiany przez Czechów?
Tak więc ten tego, wyjazd zdecydowanie udany
Lysa hora - strzał w desitkę
-
- bardzo stary wyga
- Posty: 2208
- Rejestracja: 13-06-2008 12:39
- Lokalizacja: Wrocław
- Raubritter
- bardzo stary wyga
- Posty: 2083
- Rejestracja: 26-01-2008 22:49
- Lokalizacja: Poznań
Re: Lysa hora - strzał w desitkę
Dolnoślązak pisze:To jak z Piastem "wrocławskim" który chluby Wrocławiowi raczej nie przynosi a kosztuje dwa razy tyle
Swoją drogą gdzieś czytałem przypadkiem, że Piast nie jest już warzony i rozlewany we Wrocławiu, ponoć Brzesko i Szczecin Prawda to, czy pomówienie konkurencji?
P.S niektóre Twoje zdjęcia maja zakaz wjazdu jak moje z relacji którą zamieszczałem dwa tygodnie temu Czy to tylko tak na moim kompie?
Opatrz jeno – rzekł Szarlej, zatrzymując się. – Kościół, karczma, bordel, a w środku między nimi kupa gówna. Oto parabola ludzkiego żywota.
-
- bardzo stary wyga
- Posty: 2208
- Rejestracja: 13-06-2008 12:39
- Lokalizacja: Wrocław
Re: Lysa hora - strzał w desitkę
Raubritter pisze:Dolnoślązak pisze:To jak z Piastem "wrocławskim" który chluby Wrocławiowi raczej nie przynosi a kosztuje dwa razy tyle
Swoją drogą gdzieś czytałem przypadkiem, że Piast nie jest już warzony i rozlewany we Wrocławiu, ponoć Brzesko i Szczecin Prawda to, czy pomówienie konkurencji?
Dlatego wrocławski napisałem w cudzysłowiu. Poza tym gdzie miałby być we Wrocławiu warzony skoro browar od dawna już nie istnieje?
- Raubritter
- bardzo stary wyga
- Posty: 2083
- Rejestracja: 26-01-2008 22:49
- Lokalizacja: Poznań
Re: Lysa hora - strzał w desitkę
Nie wiem, nie znam się, zarobiony jestem. Po prostu napisałem coś co już gdzieś wcześniej usłyszałem.
Opatrz jeno – rzekł Szarlej, zatrzymując się. – Kościół, karczma, bordel, a w środku między nimi kupa gówna. Oto parabola ludzkiego żywota.