Re: Idzie zima nudy nima !!! Góry Ołowiane, Rudawy Janowickie
: 03-01-2018 19:00
Może i człowiek namieszał w przeszłości w sudeckich lasach, ale to niczego nie dowodzi. Nauka też popełnia błędy (dawniej popełniała ich więcej, dzisiaj mniej, nauka uczy się na błędach, przyroda - nie) i nie to jest istotne. Istotne jest prawdopodobieństwo dotarcia do prawdy, a to nauka z wszystkich sposobów poznania daje największe. Gdy odpalasz samochód albo komputer, to zdarza się, że czasem coś nawali i samochód nie ruszy, a komputer się nie włączy. Ale gdy policzysz wszystkie próby zakończone porażką lub sukcesem, to tych drugich będzie zdecydowanie więcej, a niepowodzenia okażą się zaledwie incydentalne. To jest dowód na to, że nauka dobrze zrozumiała prawa przyrody, co z sukcesem wykorzystuje w praktyce. Zresztą gdyby nie dało się zrozumieć reguł rządzących przyrodą, wciąż żylibyśmy na poziomie przed epoką kamienia łupanego.
Ewolucja przyrody jest procesem bezcelowym i bezkierunkowym - to jest absolutna podstawa, której uczą wszystkich studentów nauk przyrodniczych. Jeśli warunki środowiskowe przez dłuższy czas są stabilne, system przyrodniczy może wykształcić pewną odporność na powtarzające się niewielkie zaburzenia środowiska i samoczynnie się regenerować. Daje to złudzenie celowości w przyrodzie. Ale jeśli stabilność środowiska ulegnie poważnemu zaburzeniu wskutek na przykład nieprzewidzianych czynników zewnętrznych, taki system łatwo może zginąć. Przykładów z historii jest aż nadto - mało to umarło planet, całych galaktyk, gatunków na Ziemi, ekosystemów czy kultur ludzkich? Przyroda nie rozpacza nad tym, a już na pewno nie dba o dobro człowieka. Jeśli na przykład powodem ekspansji kornika w lasach świerkowych jest ocieplanie się klimatu, to skąd wiemy, że nie jest to właśnie taki czynnik zewnętrzny, na który ekosystem nie wykształcił panaceum i który go zniszczy? Można oczywiście machnąć ręką i powiedzieć, że to niewielka strata, bo lasów wokół mamy jeszcze dużo. A gdy kiedyś uderzy w Ziemię duża planetoida (co statystycznie jest praktycznie przesądzone, pytanie tylko: kiedy?), która spowoduje zagładę życia na poziomie wymierania kredowego (gdy wyginęły m.in. dinozaury) lub większym, to też zawierzymy naturze czy jednak będziemy próbować uchronić się przed zagrożeniem?
Nie wiem, czy gospodarkę leśną prowadzoną w Sudetach przez Niemców w ogóle można nazwać błędem. My patrzymy na to z naszej perspektywy, ale ważny jest kontekst tamtych czasów. Lasy masowo były wycinane w Sudetach co najmniej od średniowiecza, gdy istniały tzw. huty wędrujące, które zużywały ogromne ilości drewna, a po wycięciu lasów wokół siebie przemieszczały się dalej. W połowie XVIII wieku nastąpił upadek szklarstwa spowodowany niedostatkiem drewna (huty nie miały już dokąd wędrować). W 1747 r. lesistość obszaru dzisiejszego Karkonoskiego Parku Narodowego (zwracam uwagę, że to jedne z najtrudniej dostępnych terenów w Sudetach) wynosiła 55% stanu obecnego, z czego 28% stanowiły pastwiska (te wartości za artykułem W. Barzdajna i A. Raja "Historia gospodarki leśnej w Karkonoszach" z wymienionego wcześniej wydawnictwa). W XIX wieku nastąpiła rewolucja przemysłowa. Powstające fabryki również potrzebowały dużej ilości surowca energetycznego. Jak ktoś poogląda przedwojenne widokówki z Sudetów, z łatwością zauważy wylesione całe stoki wielu gór.
Czyli przez kilka stuleci drzewostany były non stop wycinane, a sadzono las tylko po to, żeby jak najszybciej znów go wyciąć. Świerk daje najszybszy przyrost drewna, więc z punktu widzenia potrzeb był gatunkiem najbardziej efektywnym. Zorganizowana ochrona przyrody w Karkonoszach to nawet mniej niż ostatnie 100 lat - pierwsze rezerwaty przyrody powstały tuż przed wybuchem ostatniej wojny, parki narodowe to twory powojenne. Te świerki pewnie nawet nie miały dożyć wieku, gdy zostały zaatakowane przez kornika pod koniec lat 70. XX wieku. Wiedza na temat hodowli lasu oczywiście też była mniejsza, podobnie jak i ogólnie wiedza naukowa (np. genetykę zrozumiano dopiero w 1953 r.).
A na końcu, skoro pytasz, komu wierzyć, zachęcam Cię do sięgnięcia po książki popularyzujące nauki przyrodnicze, na przykład Dawkinsa ("Samolubny gen", "Ślepy zegarmistrz"), Wilsona ("Konsiliencja", "O naturze ludzkiej"), Ridleya ("Czerwona królowa", "O pochodzeniu cnoty"), Diamonda ("Strzelby, zarazki, maszyny"), Wrighta "("Nonzero", "Moralne zwierzę"), Brockmana ("Trzecia kultura"), Gell-Manna ("Kwark i jaguar"), Sagana ("Błękitna kropka", "Miliardy, miliardy", "Umysł Broca") czy Pinkera ("Tabula rasa"). Są to wspaniałe, interdyscyplinarne, wręcz klasyczne pozycje, przystępnie napisane przez znawców tematu i jednocześnie erudytów, których nie sposób nie znać, jeśli chce się coś wiedzieć o funkcjonowaniu przyrody. Takich książek jest oczywiście dużo więcej. Nie zżymaj się, że piszę długie eseje, bo trudno wytłumaczyć te rzeczy w kilku zdaniach komuś, kto nie ma niezbędnych podstaw z nauk przyrodniczych, a wie tylko tyle, co usłyszał od kogoś lub wyrywkowo przeczytał na popularnych portalach internetowych, i na tej podstawie wydaje kategoryczne sądy.
Ewolucja przyrody jest procesem bezcelowym i bezkierunkowym - to jest absolutna podstawa, której uczą wszystkich studentów nauk przyrodniczych. Jeśli warunki środowiskowe przez dłuższy czas są stabilne, system przyrodniczy może wykształcić pewną odporność na powtarzające się niewielkie zaburzenia środowiska i samoczynnie się regenerować. Daje to złudzenie celowości w przyrodzie. Ale jeśli stabilność środowiska ulegnie poważnemu zaburzeniu wskutek na przykład nieprzewidzianych czynników zewnętrznych, taki system łatwo może zginąć. Przykładów z historii jest aż nadto - mało to umarło planet, całych galaktyk, gatunków na Ziemi, ekosystemów czy kultur ludzkich? Przyroda nie rozpacza nad tym, a już na pewno nie dba o dobro człowieka. Jeśli na przykład powodem ekspansji kornika w lasach świerkowych jest ocieplanie się klimatu, to skąd wiemy, że nie jest to właśnie taki czynnik zewnętrzny, na który ekosystem nie wykształcił panaceum i który go zniszczy? Można oczywiście machnąć ręką i powiedzieć, że to niewielka strata, bo lasów wokół mamy jeszcze dużo. A gdy kiedyś uderzy w Ziemię duża planetoida (co statystycznie jest praktycznie przesądzone, pytanie tylko: kiedy?), która spowoduje zagładę życia na poziomie wymierania kredowego (gdy wyginęły m.in. dinozaury) lub większym, to też zawierzymy naturze czy jednak będziemy próbować uchronić się przed zagrożeniem?
Nie wiem, czy gospodarkę leśną prowadzoną w Sudetach przez Niemców w ogóle można nazwać błędem. My patrzymy na to z naszej perspektywy, ale ważny jest kontekst tamtych czasów. Lasy masowo były wycinane w Sudetach co najmniej od średniowiecza, gdy istniały tzw. huty wędrujące, które zużywały ogromne ilości drewna, a po wycięciu lasów wokół siebie przemieszczały się dalej. W połowie XVIII wieku nastąpił upadek szklarstwa spowodowany niedostatkiem drewna (huty nie miały już dokąd wędrować). W 1747 r. lesistość obszaru dzisiejszego Karkonoskiego Parku Narodowego (zwracam uwagę, że to jedne z najtrudniej dostępnych terenów w Sudetach) wynosiła 55% stanu obecnego, z czego 28% stanowiły pastwiska (te wartości za artykułem W. Barzdajna i A. Raja "Historia gospodarki leśnej w Karkonoszach" z wymienionego wcześniej wydawnictwa). W XIX wieku nastąpiła rewolucja przemysłowa. Powstające fabryki również potrzebowały dużej ilości surowca energetycznego. Jak ktoś poogląda przedwojenne widokówki z Sudetów, z łatwością zauważy wylesione całe stoki wielu gór.
Czyli przez kilka stuleci drzewostany były non stop wycinane, a sadzono las tylko po to, żeby jak najszybciej znów go wyciąć. Świerk daje najszybszy przyrost drewna, więc z punktu widzenia potrzeb był gatunkiem najbardziej efektywnym. Zorganizowana ochrona przyrody w Karkonoszach to nawet mniej niż ostatnie 100 lat - pierwsze rezerwaty przyrody powstały tuż przed wybuchem ostatniej wojny, parki narodowe to twory powojenne. Te świerki pewnie nawet nie miały dożyć wieku, gdy zostały zaatakowane przez kornika pod koniec lat 70. XX wieku. Wiedza na temat hodowli lasu oczywiście też była mniejsza, podobnie jak i ogólnie wiedza naukowa (np. genetykę zrozumiano dopiero w 1953 r.).
A na końcu, skoro pytasz, komu wierzyć, zachęcam Cię do sięgnięcia po książki popularyzujące nauki przyrodnicze, na przykład Dawkinsa ("Samolubny gen", "Ślepy zegarmistrz"), Wilsona ("Konsiliencja", "O naturze ludzkiej"), Ridleya ("Czerwona królowa", "O pochodzeniu cnoty"), Diamonda ("Strzelby, zarazki, maszyny"), Wrighta "("Nonzero", "Moralne zwierzę"), Brockmana ("Trzecia kultura"), Gell-Manna ("Kwark i jaguar"), Sagana ("Błękitna kropka", "Miliardy, miliardy", "Umysł Broca") czy Pinkera ("Tabula rasa"). Są to wspaniałe, interdyscyplinarne, wręcz klasyczne pozycje, przystępnie napisane przez znawców tematu i jednocześnie erudytów, których nie sposób nie znać, jeśli chce się coś wiedzieć o funkcjonowaniu przyrody. Takich książek jest oczywiście dużo więcej. Nie zżymaj się, że piszę długie eseje, bo trudno wytłumaczyć te rzeczy w kilku zdaniach komuś, kto nie ma niezbędnych podstaw z nauk przyrodniczych, a wie tylko tyle, co usłyszał od kogoś lub wyrywkowo przeczytał na popularnych portalach internetowych, i na tej podstawie wydaje kategoryczne sądy.