I kolejny wypad w Bory Stobrawskie za nami
Biwak w lesie koło Rogalic.
Rowerową trase zaczynamy w Raciszowie.
Faktura starych sztachet…
Brak ludzi = szczescie roslin.
Jesien wkracza rowniez na płoty.
Drogi lekko sie wiją.
Stary, poniemiecki cmentarzyk za wsią… Groby zarówno w kamieniu jak i w drewnie. Wszystkie zdecydowanie w liściach i chaszczu.
Droga w strone Goli i lesne ruinki niewiemczego.
A przed nimi wybetonowany placyk.
Wężowite. Pod jedną kępą drzew kapliczka.
Pod drugą reklama.
Jest tez tylne pół kurczaka.
I grzyby giganty.
Aleja w strone Miodar.
I miodarskie podsklepie.
Dawna gorzelnia.
Droga w strone Nowego Folwarku zmienia sie w miedze..
A dalej w wiatrołom.
Martwe już drzewo nadal pełne życia. Tak grzybnego pnia jeszcze nie widzielismy. Gatunkow chyba z sześć.
Inne drzewa porastają bluszcze o grubaśnych pniach.
Urocze aleje wsrod błotnistych wykrotów.
Nowofolwarczna swietlica wiejska w klimacie starego drewna.
A tu sie zgubilismy. Nie sluzy nam widac wyjezdzanie na asfalt! Od razu tracimy orientacje
Alejami w strone Karolówki.
Rózne typy jesiennego lasu.
Z Karolówki zdjec brak. Rzuciły sie na nas psy wiec trzeba bylo spierdzielac a nie bawic sie aparatem…
Młyńskie Stawy.
I wiatka na kurzej stopce.
Ooooo tam są łabedzie!
No są.
Wiatowa herbatka.
Lasy gdzies miedzy Żabą a Minkowskim.
Utwardzone drogi czasem tez mogą byc fajne.
A tu odpowiedz czemu sezon na pałacyki rozpocznie sie dopiero za miesiac
Za PGRami drogi starają sie kręte i mocno wryte w teren..
Po czym znikają w tunelu kolczastych krzewów.
Potem wyjezdzamy na dwupasmową autostrade!
Przydrozna fauna Raciszowa.
Puszysty miecz, ktorym 5 sekund pozniej dostałam niespodziewanie w nos
Jesien… nie ma wątpliwosci. Busio pod jednodniową kołderką z klonowych lisci.
buba na rowerze
Re: buba na rowerze
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
Re: buba na rowerze
Na trasie dojazdowej rzuca nam sie w oczy znajomy pomnik w Mikolinie, zbudowany ku pamieci zolnierzy poległych podczas forsowania Odry. Od innych tego typu pomnikow odrozniają go poprzyczepiane wszedzie półłodzie. Pomnik swieci nową farba, jakos ostatnio go widac wyremontowali, wszedzie rosną kwiatki. Jest zatem nadzieja, ze moze jemu nie zrobia krzywdy w czasie modnej ostatnio “dekomunizacji”.
Nie mozemy sobie odmowic przyjemnosci wlezienia do łodzi. Acz nie do wszystkich sie da, w niektorych stoi woda (widac to te co Odry nie sforsowaly )
Rowerową trase rozpoczynamy w Chróścicach pod dworcem kolejowym. Mają tu ogromny plac z betonowych płyt.
Niedaleko stad, za torami stoją malutkie bunkierki. Wygladają jak takie strzegące torow czy mostow. Widywalismy podobne tez w kamieniołomach, aby sie w nich schowac przy strzelaniu. Chyba je ktos pozbierał i tu zwałował.
Symbolika, powiedzmy, mieszana
Lasy miedzy Chróścicami a Starymi Siołkowicami sa pełne starych wyrobisk. Ciekawe czy latem posiadają walory kąpielowe?
Mijamy tez opuszczone zabudowania dawnych zwirowni.
Część zakladow działa i ma sie dobrze.
W plątaninie lesnych piaszczystych drog wreszcie trafiamy na tą wlasciwa.
Bohaterowie sa zmeczeni
I zajezdzamy do przysiółka Chróścicki Młyn. Juz z bardzo daleka widac zabudowania majaczące wsrod drzew.
Tytułowy młyn jest swiezo odmalowany i mozna zwiedzac go rowniez w srodku (ale tylko latem i w niedziele)
Jak zwykle przy młynach jest rzeczka, stawiki.
Lesna kapliczka nadrzewna.
W Nowych Siołkowicach trafiamy do super knajpy - “Bar pod Lasem”.
Oprocz napojow mozna tu takze uzyc na hustawkach- niezaleznie od wieku.
“Ogrodek piwny” jest usyuowany w lesie.
Jestesmy juz w Starych Siołkowicach gdy dociera do mnie, ze zapomnialam zapłacic za piwo! Zagadalam sie z babka a potem poszłam z piwem do lasu. Nie pamietam momentu płacenia- wiec chyba go nie bylo. Wracamy, ale bar jest juz zamkniety. Dobrze, ze na oknie jest numer telefonu. Dzwonie a babka sie smieje, ze takie zapomnienie znaczy, ze w to miejsce sie wroci. Napewno tu wrocimy! Kase zostawiam na stoliku pod butelkami- mam nadzieje, ze znalezli.
W Starych Siołkowicach zbaczamy w boczne uliczki. Docieramy do kapliczki z Matką Boska pod rozłozystym, starym drzewem. Ciekawe czy wiosną odbywaja sie tu majowki? Na bank bylo tu dawniej jakies miejsce poganskiego kultu i dlatego postawili tu potem kapliczke!
Kawalek dalej sa ruiny mlyna. Mało z nich zostalo. Ale okolica jest tajemnicza, pełna trzęsawisk i powalonych starych pni.
Wspomnienie po domu, ktorego juz nie ma…
I drugie zycie wozu drabiniastego!
Miejscami w tych rejonach czuje sie jak nie do konca w Polsce…
Kosciol w klimatach dosc mrocznych..
W dali caly czas nam towarzyszy elektrownia z Dobrzenia Wielkiego.
Chłodnie kominowe w wesołych malunkach. Fajnie, ze komus sie chcialo!
A potem wszystko przyslania buczące słupowisko!
Suniemy do Chróścic naokolo, polnymi drogami, przez Biedaszki i Babi Las.
Po drodze mamy okazje nacieszyc sie kombajnami, co spotyka sie z wybuchami entuzjazmu najmlodszego czlonka wyprawy! Ostatnio kombajny, koparki, walce, spychacze, traktory - to najwieksza miłosc kabacza!
Biedaszki to malutki przysiólek, chyba 7 domow, z ktorych 5 jest opuszczonych. Dziwne miejsce.. pola, dujący wiatr, elektrownia zamykająca horyzont.. i te puste domy. Wszystko skąpane w opadłych, zszarzałych lisciach i błocie rozjezdzonym przez traktory..
Do jednego z domow udaje sie zajrzec do srodka. Wnetrza sa juz dosc ogołocone i zdemolowane, ale wciaz panuje zapach takiego babcinego mieszkanka. Troche naftaliny, troche wilgoci, jakby aromat kiszenia ogorkow z lekka domieszką gotujacego sie, domowego obiadu.
Jeden zapomniany domek otaczaja zewszad pola uprawne.. Nie bardzo mamy pomysl jak do niego dojsc i nie zdeptac komus zasiewów. Moze jakos od drugiej strony? Albo od kiedy jest pusty po prostu zaorali wszystkie drogi?
Ponizej dwa domy, w ktorych mieszkancy jednak postanowili pozostac. Wszyscy siedzą w chałupach i nie mamy okazji z nikim pogadac.
Za Biedaszkami chyba glowna droge rowniez zaorali- bo nagle znika.. Dalej jedziemy miedzami i skrajem pola, podskakując na twardych muldach odcisnietych przez wielkie koła rolniczych sprzetów. Toperz jakos sobie radzi, ja co chwile musze zsiadac i prowadzic rower. Kabak cieszy sie najbardziej! Na kazdej muldzie woła "hop! hoooop!"
Grill w feldze z traktora? Fajny patent!
W Chróscicach mijamy sporo kapliczek, z czego duzo jest takich przydomowych, połozonych w prywatnych ogrodkach. Dosc popularne sa ceglane, trzykrzyzowe, dedykowane roznym swietym.
Tu jedna z kapliczek ogrodowych, wykladana tłuczonym szkłem i lusterkami.
Mijamy tez pomnik. Poswiecony ofiarom poleglym zarowno w czasie I jak i II wojny swiatowej. Opisuje go fajna tablica. Taka wywazona i nie budząca antagonizmow. Jednak mozna…
A na koniec biwak nad starorzeczem Babi Loch.
Nie mozemy sobie odmowic przyjemnosci wlezienia do łodzi. Acz nie do wszystkich sie da, w niektorych stoi woda (widac to te co Odry nie sforsowaly )
Rowerową trase rozpoczynamy w Chróścicach pod dworcem kolejowym. Mają tu ogromny plac z betonowych płyt.
Niedaleko stad, za torami stoją malutkie bunkierki. Wygladają jak takie strzegące torow czy mostow. Widywalismy podobne tez w kamieniołomach, aby sie w nich schowac przy strzelaniu. Chyba je ktos pozbierał i tu zwałował.
Symbolika, powiedzmy, mieszana
Lasy miedzy Chróścicami a Starymi Siołkowicami sa pełne starych wyrobisk. Ciekawe czy latem posiadają walory kąpielowe?
Mijamy tez opuszczone zabudowania dawnych zwirowni.
Część zakladow działa i ma sie dobrze.
W plątaninie lesnych piaszczystych drog wreszcie trafiamy na tą wlasciwa.
Bohaterowie sa zmeczeni
I zajezdzamy do przysiółka Chróścicki Młyn. Juz z bardzo daleka widac zabudowania majaczące wsrod drzew.
Tytułowy młyn jest swiezo odmalowany i mozna zwiedzac go rowniez w srodku (ale tylko latem i w niedziele)
Jak zwykle przy młynach jest rzeczka, stawiki.
Lesna kapliczka nadrzewna.
W Nowych Siołkowicach trafiamy do super knajpy - “Bar pod Lasem”.
Oprocz napojow mozna tu takze uzyc na hustawkach- niezaleznie od wieku.
“Ogrodek piwny” jest usyuowany w lesie.
Jestesmy juz w Starych Siołkowicach gdy dociera do mnie, ze zapomnialam zapłacic za piwo! Zagadalam sie z babka a potem poszłam z piwem do lasu. Nie pamietam momentu płacenia- wiec chyba go nie bylo. Wracamy, ale bar jest juz zamkniety. Dobrze, ze na oknie jest numer telefonu. Dzwonie a babka sie smieje, ze takie zapomnienie znaczy, ze w to miejsce sie wroci. Napewno tu wrocimy! Kase zostawiam na stoliku pod butelkami- mam nadzieje, ze znalezli.
W Starych Siołkowicach zbaczamy w boczne uliczki. Docieramy do kapliczki z Matką Boska pod rozłozystym, starym drzewem. Ciekawe czy wiosną odbywaja sie tu majowki? Na bank bylo tu dawniej jakies miejsce poganskiego kultu i dlatego postawili tu potem kapliczke!
Kawalek dalej sa ruiny mlyna. Mało z nich zostalo. Ale okolica jest tajemnicza, pełna trzęsawisk i powalonych starych pni.
Wspomnienie po domu, ktorego juz nie ma…
I drugie zycie wozu drabiniastego!
Miejscami w tych rejonach czuje sie jak nie do konca w Polsce…
Kosciol w klimatach dosc mrocznych..
W dali caly czas nam towarzyszy elektrownia z Dobrzenia Wielkiego.
Chłodnie kominowe w wesołych malunkach. Fajnie, ze komus sie chcialo!
A potem wszystko przyslania buczące słupowisko!
Suniemy do Chróścic naokolo, polnymi drogami, przez Biedaszki i Babi Las.
Po drodze mamy okazje nacieszyc sie kombajnami, co spotyka sie z wybuchami entuzjazmu najmlodszego czlonka wyprawy! Ostatnio kombajny, koparki, walce, spychacze, traktory - to najwieksza miłosc kabacza!
Biedaszki to malutki przysiólek, chyba 7 domow, z ktorych 5 jest opuszczonych. Dziwne miejsce.. pola, dujący wiatr, elektrownia zamykająca horyzont.. i te puste domy. Wszystko skąpane w opadłych, zszarzałych lisciach i błocie rozjezdzonym przez traktory..
Do jednego z domow udaje sie zajrzec do srodka. Wnetrza sa juz dosc ogołocone i zdemolowane, ale wciaz panuje zapach takiego babcinego mieszkanka. Troche naftaliny, troche wilgoci, jakby aromat kiszenia ogorkow z lekka domieszką gotujacego sie, domowego obiadu.
Jeden zapomniany domek otaczaja zewszad pola uprawne.. Nie bardzo mamy pomysl jak do niego dojsc i nie zdeptac komus zasiewów. Moze jakos od drugiej strony? Albo od kiedy jest pusty po prostu zaorali wszystkie drogi?
Ponizej dwa domy, w ktorych mieszkancy jednak postanowili pozostac. Wszyscy siedzą w chałupach i nie mamy okazji z nikim pogadac.
Za Biedaszkami chyba glowna droge rowniez zaorali- bo nagle znika.. Dalej jedziemy miedzami i skrajem pola, podskakując na twardych muldach odcisnietych przez wielkie koła rolniczych sprzetów. Toperz jakos sobie radzi, ja co chwile musze zsiadac i prowadzic rower. Kabak cieszy sie najbardziej! Na kazdej muldzie woła "hop! hoooop!"
Grill w feldze z traktora? Fajny patent!
W Chróscicach mijamy sporo kapliczek, z czego duzo jest takich przydomowych, połozonych w prywatnych ogrodkach. Dosc popularne sa ceglane, trzykrzyzowe, dedykowane roznym swietym.
Tu jedna z kapliczek ogrodowych, wykladana tłuczonym szkłem i lusterkami.
Mijamy tez pomnik. Poswiecony ofiarom poleglym zarowno w czasie I jak i II wojny swiatowej. Opisuje go fajna tablica. Taka wywazona i nie budząca antagonizmow. Jednak mozna…
A na koniec biwak nad starorzeczem Babi Loch.
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
Re: buba na rowerze
Jest takie popularne powiedzenie: “Cudze chwalicie, swego nie znacie”. Moze byc ono mottem naszej ostatniej wycieczki. Czlowiek jezdzi i szuka ruin czy bunkrów dalekimi światami, jezdzi na drugi koniec Polski, zeby łazic po lasach za jakims starym betonem, szuka po Łotwie czy innej Ukrainie resztek poradzieckich baz, ktore powoli przejmuje we władanie las… A las, ktory prawie widac z okna? Przez długie lata pozostaje nieznany. 10 lat juz tu mieszkamy. Wiele razy jezdzilismy rowerami trasą z Bystrzycy Oławskiej do Jelcza. Głownie z celem jeziornym, popływac, posiedziec na piasku w upalny letni dzien. Sunelismy szeroką lesna drogą z klapkami na oczach. No bo wokol tylko las. Bo coz moze kryc taki zwykły las, pare km od domu?
Dziwne jest jak o swoim ogrodku dowiadujesz sie z internetu i to od ludzi mieszkających daleko stad. Bo oni twoj ogrodek znają lepiej od ciebie. Dziwne uczucie. Tak wyruszac na tego typu poszukiwania bez odpalania auta. Bez wsiadania w pociag czy samolot. Tylko rower i kanapka w plecaku.. No dobra - tak dobrze nie jest. Ja to nawet na spacer do lasu nie umiem sie spakowac i zabieram bagaz jak inni ludzie na urlop na koncu swiata
A wiec czego dzis tak wlasciwie szukamy? W okresie II wojny światowej na obrzezach Jelcza powstały niemieckie zakłady zbrojeniowe Bertha Werk, nalezace do koncernu Kruppa. Jak tam sobie rozne rzeczy produkowali to musieli je gdzies w rejonie wyprobowac. I tak powstały lesne poligony - kompleks strzelnic rozsianych po okolicznym lesie. Byly tu magazyny amunicji, strzelnica, wieze do obserwowania, kilka małych bunkierkow, lotnisko i plątanina betonowych drog. I kolejne potwierdzenie reguły - betonowe płyty zawsze prowadza w ciekawe miejsce!
Nasza trasa wiedzie wyboistymi drogami ze żwirku, ziemi a nieraz i czegos ceglastego.
W lesie wystepują nieprzewidziane atrakcje - kabacze az klaszcze w łapki z radosci a potem buczy, ze jednak głownym planem dnia nie było gapienie sie do wieczora na koparke..
Po drodze rozne przyjemne i sielskie klimaty.
Przystanek pod sklepem w Bystrzycy.
Czyzby byli tu tacy co zasuwali 90km/h bo skonczyl sie zabudowany?
Pierwszą odwiedzamy strzelnice. Wygląda jak ogromny bunkier! Jest jedno zadaszone pomieszczenie, uzywane obecnie jako miejsce biesiadno - ognisko w deszczowe dni. Kilka innych pomieszczen nie ma juz stropow a beton przerasta las. Są slady po ostrzale, nacieki iście jaskiniowe i plątaniny malowniczych drutowisk.
Zarastające płytówki rozchodzą sie w rozne strony.
A to wyglada nieco jak zęby smoka spod Miedzyrzecza Ale ponoc było podpórką do dział, ktore waliły ostrzałem w strzelnice.
Po drodze napotykamy sporo wiatrołomow. Od razu przypomina mi sie taki jeden filmik jak kolesie po takich skakali rowerami. My niestety tak nie potrafimy, wiec pozostaje dosc mozolne przenoszenie
Kabaczę nie potrafi pokonac przeszkody raz - przez kazdą przełazi kilkanascie razy, wymyslajac najprzedziwniejsze sposoby. Preferowane sa takie, ktore wymagają najwiekszego wyczochrania sie w ziemi i żywicy. Skądinad - czy ktos wie jak sie wywabia żywice z włosów?
Wpadamy tez przypadkiem na chatke mysliwska.
Niestety jest zamknieta. Szkoda, ze nie ma u nas w lesie jakis dostepnych chatek, mozna by w nich sypiac nawet w tygodniu! (pewnie są, ale dowiemy sie o nich za 20 lat od kogos z Australii )
A tu obiekt zwany “zbrojownia”. Nie zostalo juz z niego za wiele…
Tu tez cos było. Ale co dokladnie to nie mamy pojecia.
A tu betonowa wieza!
Fajne nacieki!
Ma pokoik na parterze. Mozna tez wylezc na “piętro”, co jest nieco karkołomne, ale toperzowi udaje sie mnie podsadzic.
Wieza byla ponoc obserwacyjna. Mozna z niej poobserwowac np. las
Budynku strzeze pięcionogi pająk!
Ten stworek mial wiecej szczescia - ma komplet nózek.
Jest jeszcze w rejonie druga wieza - juz nie dzis ale kiedys i ją odwiedzimy!
Takich, bardziej wspolczesnych wiez jest zdecydowanie wiecej!
Przerwa na zbudowanie domku dla mrówek. Z ogrodkiem! Mrówki niestety nie wyczuły powagi sytuacji i oddalily sie w przeciwnym kierunku.
Nieprzebyte gąszcze. Ciekawe co tam mieszka? Kabak upiera sie, ze … owce. Szlaki myslenia dwu i pół latka sa wciąż dla mnie wielką zagadką!
Napotykamy tez nieco dziwne konstrukcje. Sugerują jakies funkcje biesiadno - rekreacyjne. Kojarzą sie z ławami, stołami, wieszakami? Jednak są zdecydowanie niepodobne do zwykle spotykanych, lesnych miejsc odpoczynkowych.
A na koniec lotnisko. Tez zwiazane z zakladami zbrojeniowymi z Jelcza. Tzn. nawet nie wiadomo do konca czy nim było. Nie ma swiadkow, ktorzy by zeznali, ze widzieli tu samolot Nazwa “lotnisko” jednak byla uzywana przez lesnikow zaraz po wojnie i wystepowala na jakis mapach topograficznych. Mial tu tez znajdowac sie jakis budyneczek lub jego ruiny ale nic nie znalezlismy. Tylko podluzny, wylesiony pas zaoranej ziemi.
Gdzies na trasie.
Dziwne jest jak o swoim ogrodku dowiadujesz sie z internetu i to od ludzi mieszkających daleko stad. Bo oni twoj ogrodek znają lepiej od ciebie. Dziwne uczucie. Tak wyruszac na tego typu poszukiwania bez odpalania auta. Bez wsiadania w pociag czy samolot. Tylko rower i kanapka w plecaku.. No dobra - tak dobrze nie jest. Ja to nawet na spacer do lasu nie umiem sie spakowac i zabieram bagaz jak inni ludzie na urlop na koncu swiata
A wiec czego dzis tak wlasciwie szukamy? W okresie II wojny światowej na obrzezach Jelcza powstały niemieckie zakłady zbrojeniowe Bertha Werk, nalezace do koncernu Kruppa. Jak tam sobie rozne rzeczy produkowali to musieli je gdzies w rejonie wyprobowac. I tak powstały lesne poligony - kompleks strzelnic rozsianych po okolicznym lesie. Byly tu magazyny amunicji, strzelnica, wieze do obserwowania, kilka małych bunkierkow, lotnisko i plątanina betonowych drog. I kolejne potwierdzenie reguły - betonowe płyty zawsze prowadza w ciekawe miejsce!
Nasza trasa wiedzie wyboistymi drogami ze żwirku, ziemi a nieraz i czegos ceglastego.
W lesie wystepują nieprzewidziane atrakcje - kabacze az klaszcze w łapki z radosci a potem buczy, ze jednak głownym planem dnia nie było gapienie sie do wieczora na koparke..
Po drodze rozne przyjemne i sielskie klimaty.
Przystanek pod sklepem w Bystrzycy.
Czyzby byli tu tacy co zasuwali 90km/h bo skonczyl sie zabudowany?
Pierwszą odwiedzamy strzelnice. Wygląda jak ogromny bunkier! Jest jedno zadaszone pomieszczenie, uzywane obecnie jako miejsce biesiadno - ognisko w deszczowe dni. Kilka innych pomieszczen nie ma juz stropow a beton przerasta las. Są slady po ostrzale, nacieki iście jaskiniowe i plątaniny malowniczych drutowisk.
Zarastające płytówki rozchodzą sie w rozne strony.
A to wyglada nieco jak zęby smoka spod Miedzyrzecza Ale ponoc było podpórką do dział, ktore waliły ostrzałem w strzelnice.
Po drodze napotykamy sporo wiatrołomow. Od razu przypomina mi sie taki jeden filmik jak kolesie po takich skakali rowerami. My niestety tak nie potrafimy, wiec pozostaje dosc mozolne przenoszenie
Kabaczę nie potrafi pokonac przeszkody raz - przez kazdą przełazi kilkanascie razy, wymyslajac najprzedziwniejsze sposoby. Preferowane sa takie, ktore wymagają najwiekszego wyczochrania sie w ziemi i żywicy. Skądinad - czy ktos wie jak sie wywabia żywice z włosów?
Wpadamy tez przypadkiem na chatke mysliwska.
Niestety jest zamknieta. Szkoda, ze nie ma u nas w lesie jakis dostepnych chatek, mozna by w nich sypiac nawet w tygodniu! (pewnie są, ale dowiemy sie o nich za 20 lat od kogos z Australii )
A tu obiekt zwany “zbrojownia”. Nie zostalo juz z niego za wiele…
Tu tez cos było. Ale co dokladnie to nie mamy pojecia.
A tu betonowa wieza!
Fajne nacieki!
Ma pokoik na parterze. Mozna tez wylezc na “piętro”, co jest nieco karkołomne, ale toperzowi udaje sie mnie podsadzic.
Wieza byla ponoc obserwacyjna. Mozna z niej poobserwowac np. las
Budynku strzeze pięcionogi pająk!
Ten stworek mial wiecej szczescia - ma komplet nózek.
Jest jeszcze w rejonie druga wieza - juz nie dzis ale kiedys i ją odwiedzimy!
Takich, bardziej wspolczesnych wiez jest zdecydowanie wiecej!
Przerwa na zbudowanie domku dla mrówek. Z ogrodkiem! Mrówki niestety nie wyczuły powagi sytuacji i oddalily sie w przeciwnym kierunku.
Nieprzebyte gąszcze. Ciekawe co tam mieszka? Kabak upiera sie, ze … owce. Szlaki myslenia dwu i pół latka sa wciąż dla mnie wielką zagadką!
Napotykamy tez nieco dziwne konstrukcje. Sugerują jakies funkcje biesiadno - rekreacyjne. Kojarzą sie z ławami, stołami, wieszakami? Jednak są zdecydowanie niepodobne do zwykle spotykanych, lesnych miejsc odpoczynkowych.
A na koniec lotnisko. Tez zwiazane z zakladami zbrojeniowymi z Jelcza. Tzn. nawet nie wiadomo do konca czy nim było. Nie ma swiadkow, ktorzy by zeznali, ze widzieli tu samolot Nazwa “lotnisko” jednak byla uzywana przez lesnikow zaraz po wojnie i wystepowala na jakis mapach topograficznych. Mial tu tez znajdowac sie jakis budyneczek lub jego ruiny ale nic nie znalezlismy. Tylko podluzny, wylesiony pas zaoranej ziemi.
Gdzies na trasie.
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
Re: buba na rowerze
W tym roku wyszło tak, ze na majówke mozemy poświecic tylko 4.5 dnia. Jechac wiec gdzies dalej, za granice, jest troche bez sensu. Pozostaje wiec cos wymyslic do zwiedzania w Polsce. Tylko czy jest szansa w tym terminie nie zostac zadeptanym, nie patrzec całymi dniami na kłębiący sie tłum? Trzeba wybrac jakies miejsce gdzie nic nie ma. I co najwazniejsze - miejsce, ktore nie jest modne. Miejsce, pobytem w ktorym nie zabłysniesz wsrod znajomych.
Wybór pada na tereny miedzy Wołowem a Górą. Ostatnio nasze ulubione. Włóczylismy sie juz tam kilkukrotnie, ale zimowymi porami - w poszukiwaniu opuszczonych pałacyków, ktorych jest tu wielki dostatek. Teraz pałacyki zarosły a pogoda pozwala na cieszenie sie biwakami i brnięciem rowerem gdzies leśnym i polnym bezdrozem. Taki jest wiec plan. Na pierwszy biwak zatrzymujemy sie na lesnym parkingu polozonym na skraju malutkiego przysiółka - trzy domy posrod sosnowych lasow. Ostatecznie wychodzi tak, ze na reszte biwakow tez tu zostajemy. Bo stad zaczynają sie wszystkie trasy rowerowe, ktore zaplanowalismy zapodac w najblizszych dniach. No i miejscowosc nazywa sie adekwatnie do terminu wycieczki!
Wyjezdzamy piatkowym popoludniem. Samoloty mają dzis jakis wybitny okres aktywnosci. Troche jakby wsadził kij w mrowisko. Niedlugo chyba zaczną grac ze sobą w “kólko krzyżyk”. Na razie tylko “iksy” w modzie
A oto i miejsce naszego obozowiska. Przez cały czas pobytu nie spotkalismy tu nikogo. Tzn. z przyjezdnych. Jeden miejscowy kilkukrotnie przychodził na pogawędki.
Jest i kibelek. Wymagajacy wyczyszczenia przed uzywaniem. Solidnie obsrany - ale o dziwo nie przez ludzi! Przez ptactwo!
Na pierwszą wycieczke wyruszamy na pólnocny wschod. Przez wygrzane sosnowe lasy pachnące igliwiem, żywicą i piaskiem. I potwornie suche. Ściólka pod butem zamienia sie w pył. Z nieba leje sie żar. Gdyby nie kalendarz nikt by nie uwierzyl, ze wciaz jest kwiecien!
Mijamy jedno podeschniete jeziorko. Zmigrowały tu chyba wszystkie żaby z okolicy - woda az sie rusza od ich łbów i kuprów!
Zaplanowana na dzis trasa wcale nie miała byc długa. Jak sie jednak okazuje bedzie dłuzsza niz sie wydawało. Wiekszosc leśnych dróg to piach po kostki. Jedzie sie… różnie. A czasem pcha wsrod spiewu wiosennego ptactwa i szumu drzew.
Tylko jedna sosna sie wyłamała innokształtnością!
Czasem pojawia sie drugi z moich ulubionych elementow udrzewienia leśnego - brzoza!
Docieramy do duzego lesnego rozdroza, na mapach opisywanego jako Gąsior. Wyglada jakby kiedys była tu jakas osada. Jest kilka owocowych drzew, jak gdzies w Bieszczadach czy Niskim.
Suniemy do Wierzowic Małych, przez koleiny, zakręty, wsrod zapachu krzewów, ktore kwitną na potęge i wszystkie naraz.
Wierzowice witają nas bzem gigantem, brukiem i calkiem sympatyczną starą zabudową.
Barycz sobie płynie i zachęca aby zacząc myslec o jakims pontonie!
Po drodze mijamy tez inne cieki wodne, rzeczki, kanały, stawki, starorzecza i wszelakie bajora.
Wierzowice Wielkie zwiedzamy dokladnie z racji na poszukiwanie sklepu.
Takowy odnajdujemy ale niestety jest zamkniety - przerwa obiadowa.
Na szczescie wlascicielka nie mieszka daleko i chetnie nam otwiera. Zaraz obok jest ogrodek dla spozywajacych zakupione dary. Znaczy - nie trzeba piwa w skarpecie trzymac!
A to chyba prowizoryczny kibelek? Wysypany żwirkiem jak kuweta dla kota?
Miedzy Wierzowicami a Grabownem mam na mapie znaczoną leśną osade. Dwa domy w srodku lasu. Nieopisane zadna nazwą. Kusi wiec sprawdzic co tam sie kryje? Na dodatek prowadzi tam płytówka! A wzdłuz niej ciekawe, cieniste aleje…
Sam przysiółek okazuje sie byc normalny, zamieszkany, psy ujadają. Nie zabawiamy wiec tu zbyt długo. A juz oczyma wyobrazni widzialam opuszczony pałac w srodku lasu, z napisem "zapraszamy buby na biwak"
Polami suniemy w strone Ryczenia.
Znów zaprzyjazniamy sie z piachami!
Skrzyzowanie pylistych drog.
Przez wioske przemykamy starymi brukami.
Pod jedną z komórek zalęgły sie krasnoludki!
A Barycz płynie sobie w zielonosci.
Jakby stary most... utopiony w lesnym chaszczu…
Budka dla ptaków z lękiem wysokosci
Widac tylko sosny dobrze tu rosną
Tajemniczy sródlesny grób.. Samotny.. I bez zadnej tabliczki… Pewnie kto ma wiedziec ten wie..
Wieczorem wracamy na nasza polanke. Wsrod kwiku ptactwa i zapachu czeremchy cieszymy sie pełgajacym ogniem i powoli zapadajacym zmierzchem...
Wybór pada na tereny miedzy Wołowem a Górą. Ostatnio nasze ulubione. Włóczylismy sie juz tam kilkukrotnie, ale zimowymi porami - w poszukiwaniu opuszczonych pałacyków, ktorych jest tu wielki dostatek. Teraz pałacyki zarosły a pogoda pozwala na cieszenie sie biwakami i brnięciem rowerem gdzies leśnym i polnym bezdrozem. Taki jest wiec plan. Na pierwszy biwak zatrzymujemy sie na lesnym parkingu polozonym na skraju malutkiego przysiółka - trzy domy posrod sosnowych lasow. Ostatecznie wychodzi tak, ze na reszte biwakow tez tu zostajemy. Bo stad zaczynają sie wszystkie trasy rowerowe, ktore zaplanowalismy zapodac w najblizszych dniach. No i miejscowosc nazywa sie adekwatnie do terminu wycieczki!
Wyjezdzamy piatkowym popoludniem. Samoloty mają dzis jakis wybitny okres aktywnosci. Troche jakby wsadził kij w mrowisko. Niedlugo chyba zaczną grac ze sobą w “kólko krzyżyk”. Na razie tylko “iksy” w modzie
A oto i miejsce naszego obozowiska. Przez cały czas pobytu nie spotkalismy tu nikogo. Tzn. z przyjezdnych. Jeden miejscowy kilkukrotnie przychodził na pogawędki.
Jest i kibelek. Wymagajacy wyczyszczenia przed uzywaniem. Solidnie obsrany - ale o dziwo nie przez ludzi! Przez ptactwo!
Na pierwszą wycieczke wyruszamy na pólnocny wschod. Przez wygrzane sosnowe lasy pachnące igliwiem, żywicą i piaskiem. I potwornie suche. Ściólka pod butem zamienia sie w pył. Z nieba leje sie żar. Gdyby nie kalendarz nikt by nie uwierzyl, ze wciaz jest kwiecien!
Mijamy jedno podeschniete jeziorko. Zmigrowały tu chyba wszystkie żaby z okolicy - woda az sie rusza od ich łbów i kuprów!
Zaplanowana na dzis trasa wcale nie miała byc długa. Jak sie jednak okazuje bedzie dłuzsza niz sie wydawało. Wiekszosc leśnych dróg to piach po kostki. Jedzie sie… różnie. A czasem pcha wsrod spiewu wiosennego ptactwa i szumu drzew.
Tylko jedna sosna sie wyłamała innokształtnością!
Czasem pojawia sie drugi z moich ulubionych elementow udrzewienia leśnego - brzoza!
Docieramy do duzego lesnego rozdroza, na mapach opisywanego jako Gąsior. Wyglada jakby kiedys była tu jakas osada. Jest kilka owocowych drzew, jak gdzies w Bieszczadach czy Niskim.
Suniemy do Wierzowic Małych, przez koleiny, zakręty, wsrod zapachu krzewów, ktore kwitną na potęge i wszystkie naraz.
Wierzowice witają nas bzem gigantem, brukiem i calkiem sympatyczną starą zabudową.
Barycz sobie płynie i zachęca aby zacząc myslec o jakims pontonie!
Po drodze mijamy tez inne cieki wodne, rzeczki, kanały, stawki, starorzecza i wszelakie bajora.
Wierzowice Wielkie zwiedzamy dokladnie z racji na poszukiwanie sklepu.
Takowy odnajdujemy ale niestety jest zamkniety - przerwa obiadowa.
Na szczescie wlascicielka nie mieszka daleko i chetnie nam otwiera. Zaraz obok jest ogrodek dla spozywajacych zakupione dary. Znaczy - nie trzeba piwa w skarpecie trzymac!
A to chyba prowizoryczny kibelek? Wysypany żwirkiem jak kuweta dla kota?
Miedzy Wierzowicami a Grabownem mam na mapie znaczoną leśną osade. Dwa domy w srodku lasu. Nieopisane zadna nazwą. Kusi wiec sprawdzic co tam sie kryje? Na dodatek prowadzi tam płytówka! A wzdłuz niej ciekawe, cieniste aleje…
Sam przysiółek okazuje sie byc normalny, zamieszkany, psy ujadają. Nie zabawiamy wiec tu zbyt długo. A juz oczyma wyobrazni widzialam opuszczony pałac w srodku lasu, z napisem "zapraszamy buby na biwak"
Polami suniemy w strone Ryczenia.
Znów zaprzyjazniamy sie z piachami!
Skrzyzowanie pylistych drog.
Przez wioske przemykamy starymi brukami.
Pod jedną z komórek zalęgły sie krasnoludki!
A Barycz płynie sobie w zielonosci.
Jakby stary most... utopiony w lesnym chaszczu…
Budka dla ptaków z lękiem wysokosci
Widac tylko sosny dobrze tu rosną
Tajemniczy sródlesny grób.. Samotny.. I bez zadnej tabliczki… Pewnie kto ma wiedziec ten wie..
Wieczorem wracamy na nasza polanke. Wsrod kwiku ptactwa i zapachu czeremchy cieszymy sie pełgajacym ogniem i powoli zapadajacym zmierzchem...
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
Re: buba na rowerze
Kolejnego dnia ruszamy z Majówki na południe. Mijamy Bieliszów, suniemy w strone wsi Smolne a asfalt nie chce sie skonczyc.. Tak to jest z dokladnoscią map - wedlug oznaczenia ta droga jest takiej samej jakosci co wczorajsze piachy!
Co chwile mijamy poręby. Tu sosna, ktora nie wytrzymała samotnosci…
Jedno z domostw ma ciekawie łączony kamien z cegłą. Nie wiem czy to tylko walory ozdobne, ale rzucilo sie w oczy.
Przed Smolnym, w lesie, natrafiamy na stary cmentarzyk. Stoją tu zarosniete ruiny dawnej kaplicy.
Zachowalo sie tez kilka poniemieckich nagrobków. W ich strone prowadzi wyrazna aleja.
Są tez grobiki powojenne, dzieci zmarłych w latach 50 tych, chyba w wyniku roznego rodzaju zaraz wtedy panujących. Czemu tylko te kilkoro dzieci pochowano na starym niemieckim cmentarzu w srodku lasu? Innym nowych mogił tu nie ma.
Zaraz przy sciezce jest dziwne miejsce. Nie wiem czy to widac na zdjeciu, ale jest wyrazny prostokat piachu. Jakby cos tam zakopano. (albo wykopano…) calkiem niedawno…
Ciezko przekonac kabaka, ze na grobach sie nie siada a zniczy nie probuje sie turlać. Musimy jej znalezc inna zabawe. Jedna okazuje sie skuteczna - kręcenie kołem roweru!
Dopiero w Rajczynie udaje sie zjechac z asfaltu… Ufff! Wreszcie nie trzeba miec oczu dookola glowy czy ktos w bagaznik nie wjezdza. Wreszcie miły dla ucha chrzęst żwiru pod kołami i unoszaca sie za jezdzcem smuga pyłu!
Gdzies za Dąbiem natrafiamy na jeziorko. Nad nim wiatka, miejsce na ognisko. Woda wyjatkowo ciepła jak na kwietniowe dni. Troche czasu nam tu schodzi na nadwodną sielanke.
A dalej droga wiedzie przez żółte łany wczesnej wiosny.
Senne klimaty Budkowa. Sklep niestety zamkniety. A rokowal na niezłą biesiade!
Z Budkowa do Chobieni suniemy wzdłuż nadodrzanskich wałów, szutrem lub po betonowych płytach.
Zjezdzamy tez nad Odre. Brzegi sa tu wybitnie kamieniste, tzn cyple sa ogromne, nie takie malenstwa ja u nas! Teren jest wybitnie biwakowy - lubiany glownie przez wędkarzy. Dymią ogniska, jakies rybki skwierczą przypiekając skórki.
Droga do Chobieni zarasta powoli chwastem. Nie minelismy zadnego pojazdu. Mozna by sie wylozyc na wygrzanym asfalcie i gapic w obłoki. Odkad zlikwidowali prom droga konczy sie ślepo w wodnych odmętach.
Chobienia widziana z dzikiego brzegu Rozwazamy czy udac sie po piwo wpław czy lepiej nie?
Kilka razy dzis minelismy dziwnego goscia. Tez rowerzysta, raczej miejscowy. Bez koszulki ale za to w zimowej czapce. Potwornie spasły i chyba nie calkiem spełna rozumu. Na co zwrocilam uwage to dłonie rowerzysty - wielkosci najwiekszej mojej patelni i zupelnie bez paznokci, co nadawało im wyglad nieco nieziemski. Był miły, tzn zawsze mijając nas mówił dziwnym bulgoczącym głosem “dzen dobły pfanu” - i to by bylo ok. Ale po tej kwestii nastepował wybuch śmiechu, ale śmiechu upiornego, jakiegos wydobywajacego sie jakby z podziemi, jakby połączonego z jękami potępiencow, ze świstami, ktore potem powtarzało lesne echo. Nie wiem kim byl, dlaczego jezdzil tak w kólko na rowerze jakby nas śledził, dlaczego co chwila sie z nami witał... I czemu wybuchał tym półgodzinnym śmiechem wariata, mimo iz ten śmiech wyraznie go męczył - bo po takiej sesji musiał usiąść i odpocząć. Teraz troche żałuje, ale jakos tam w tych lasach i polach nie miałam ochoty zagaić wiekszej pogawędki, a raczej oddalalismy sie dosc szybko juz za drugim razem
Potem zagladamy jeszcze do Lubowa. Gdzieniegdzie udaje sie jeszcze wypatrzec nieco starej zabudowy - takiej pełnej kwitnących sadów, gruchania gołabi i przystrojonych kapliczek.
A pod sklepem…
Zaparkowany skuterek. Mała rzecz, pierzasta, a cieszy oko jak diabli!
Drzemka popoludniowa.
Promienie zachodzącego słonca znów nas zastaja przy ognichu.
Niektorzy twierdzą, ze dzieci na biwakach sie nudzą i trzeba im zabierac duzo zabawek. Naszych nawet nie wyjelismy z plecaka… bo wokol bylo wiele ciekawszych!
cdn
Co chwile mijamy poręby. Tu sosna, ktora nie wytrzymała samotnosci…
Jedno z domostw ma ciekawie łączony kamien z cegłą. Nie wiem czy to tylko walory ozdobne, ale rzucilo sie w oczy.
Przed Smolnym, w lesie, natrafiamy na stary cmentarzyk. Stoją tu zarosniete ruiny dawnej kaplicy.
Zachowalo sie tez kilka poniemieckich nagrobków. W ich strone prowadzi wyrazna aleja.
Są tez grobiki powojenne, dzieci zmarłych w latach 50 tych, chyba w wyniku roznego rodzaju zaraz wtedy panujących. Czemu tylko te kilkoro dzieci pochowano na starym niemieckim cmentarzu w srodku lasu? Innym nowych mogił tu nie ma.
Zaraz przy sciezce jest dziwne miejsce. Nie wiem czy to widac na zdjeciu, ale jest wyrazny prostokat piachu. Jakby cos tam zakopano. (albo wykopano…) calkiem niedawno…
Ciezko przekonac kabaka, ze na grobach sie nie siada a zniczy nie probuje sie turlać. Musimy jej znalezc inna zabawe. Jedna okazuje sie skuteczna - kręcenie kołem roweru!
Dopiero w Rajczynie udaje sie zjechac z asfaltu… Ufff! Wreszcie nie trzeba miec oczu dookola glowy czy ktos w bagaznik nie wjezdza. Wreszcie miły dla ucha chrzęst żwiru pod kołami i unoszaca sie za jezdzcem smuga pyłu!
Gdzies za Dąbiem natrafiamy na jeziorko. Nad nim wiatka, miejsce na ognisko. Woda wyjatkowo ciepła jak na kwietniowe dni. Troche czasu nam tu schodzi na nadwodną sielanke.
A dalej droga wiedzie przez żółte łany wczesnej wiosny.
Senne klimaty Budkowa. Sklep niestety zamkniety. A rokowal na niezłą biesiade!
Z Budkowa do Chobieni suniemy wzdłuż nadodrzanskich wałów, szutrem lub po betonowych płytach.
Zjezdzamy tez nad Odre. Brzegi sa tu wybitnie kamieniste, tzn cyple sa ogromne, nie takie malenstwa ja u nas! Teren jest wybitnie biwakowy - lubiany glownie przez wędkarzy. Dymią ogniska, jakies rybki skwierczą przypiekając skórki.
Droga do Chobieni zarasta powoli chwastem. Nie minelismy zadnego pojazdu. Mozna by sie wylozyc na wygrzanym asfalcie i gapic w obłoki. Odkad zlikwidowali prom droga konczy sie ślepo w wodnych odmętach.
Chobienia widziana z dzikiego brzegu Rozwazamy czy udac sie po piwo wpław czy lepiej nie?
Kilka razy dzis minelismy dziwnego goscia. Tez rowerzysta, raczej miejscowy. Bez koszulki ale za to w zimowej czapce. Potwornie spasły i chyba nie calkiem spełna rozumu. Na co zwrocilam uwage to dłonie rowerzysty - wielkosci najwiekszej mojej patelni i zupelnie bez paznokci, co nadawało im wyglad nieco nieziemski. Był miły, tzn zawsze mijając nas mówił dziwnym bulgoczącym głosem “dzen dobły pfanu” - i to by bylo ok. Ale po tej kwestii nastepował wybuch śmiechu, ale śmiechu upiornego, jakiegos wydobywajacego sie jakby z podziemi, jakby połączonego z jękami potępiencow, ze świstami, ktore potem powtarzało lesne echo. Nie wiem kim byl, dlaczego jezdzil tak w kólko na rowerze jakby nas śledził, dlaczego co chwila sie z nami witał... I czemu wybuchał tym półgodzinnym śmiechem wariata, mimo iz ten śmiech wyraznie go męczył - bo po takiej sesji musiał usiąść i odpocząć. Teraz troche żałuje, ale jakos tam w tych lasach i polach nie miałam ochoty zagaić wiekszej pogawędki, a raczej oddalalismy sie dosc szybko juz za drugim razem
Potem zagladamy jeszcze do Lubowa. Gdzieniegdzie udaje sie jeszcze wypatrzec nieco starej zabudowy - takiej pełnej kwitnących sadów, gruchania gołabi i przystrojonych kapliczek.
A pod sklepem…
Zaparkowany skuterek. Mała rzecz, pierzasta, a cieszy oko jak diabli!
Drzemka popoludniowa.
Promienie zachodzącego słonca znów nas zastaja przy ognichu.
Niektorzy twierdzą, ze dzieci na biwakach sie nudzą i trzeba im zabierac duzo zabawek. Naszych nawet nie wyjelismy z plecaka… bo wokol bylo wiele ciekawszych!
cdn
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
Re: buba na rowerze
Buba, zasłonki PKP w Busiu robią robotę! Przez długie lata miałem identyczne dwie jako pamiątkę pewnej podróży wraz z dwoma stoliczkami składanymi i ameliniową popielniczką . Taki zestaw był w każdym przedziale wagonu 2 klasy pod oknem. Oddałem to kilka lat temu pewnemu znajomemu miłośnikowi kolei. Gdybym wiedział to przytrzymałbym dla Was. Co do typa na rowerze to może lepiej, że nie nawiązaliście bliższej znajomości- ja bynajmniej nie chciałbym go poznać. Patrząc na ostatnie zdjęcie- Kabaka z ogniem skojarzyło mi się z tym: https://besty.pl/1764217
Pozdrawiam i dzięki za ciekawą (jak zawsze) lekturę!
Pozdrawiam i dzięki za ciekawą (jak zawsze) lekturę!
Polub swoją pracę, nawet gdyby była mało znacząca i odpoczywaj przy niej.
Chcesz dożyć emerytury lub renty, z pracy przychodź wypoczęty!
Chcesz dożyć emerytury lub renty, z pracy przychodź wypoczęty!
-
- bardzo stary wyga
- Posty: 2208
- Rejestracja: 13-06-2008 12:39
- Lokalizacja: Wrocław
Re: buba na rowerze
https://1.bp.blogspot.com/-RXtW6-whftc/ ... CN4596.JPG
ciekawy szyld z Sobótki
I jeszcze mala refleksja, tak patrzę co postój to piwko, wiem że poruszacie się głównie bocznymi drogami, ale nie boicie się że w razie czego będzie kłopot i to jeszcze w dodatku wieziecie dzieciaka?
ciekawy szyld z Sobótki
I jeszcze mala refleksja, tak patrzę co postój to piwko, wiem że poruszacie się głównie bocznymi drogami, ale nie boicie się że w razie czego będzie kłopot i to jeszcze w dodatku wieziecie dzieciaka?
Re: buba na rowerze
Gosc z tego roweru byl jakis śliski. Lubie gadac z wariatami ale ten mi sie jakos wyjatkowo nie udał....
Noooo Pozyskana w Gubinie, byla wcisnieta w kąt opuszczonej stacyjki jak szmata. Wyprana, wyprasowana znow stała sie zasłonką To bylo w 2011 roku, juz tego budynku nie ma, zburzyli. Tylko zaslonka przetrwala! Na 4 okna starczyla, jeszcze na tylną brakuje!
Kiedys, jeszcze kilka lat wczesniej jedna takowa buchnełam z pociagu I z tej mam spodnie
A zdjecie duzego ogniska swietne! Za pare lat kto wie, stworzenie jest mściwe
Buba, zasłonki PKP w Busiu robią robotę!
Noooo Pozyskana w Gubinie, byla wcisnieta w kąt opuszczonej stacyjki jak szmata. Wyprana, wyprasowana znow stała sie zasłonką To bylo w 2011 roku, juz tego budynku nie ma, zburzyli. Tylko zaslonka przetrwala! Na 4 okna starczyla, jeszcze na tylną brakuje!
Kiedys, jeszcze kilka lat wczesniej jedna takowa buchnełam z pociagu I z tej mam spodnie
A zdjecie duzego ogniska swietne! Za pare lat kto wie, stworzenie jest mściwe
Ostatnio zmieniony 10-05-2018 17:36 przez buba1, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
Re: buba na rowerze
Ciekawe ile lat ma ten szyld?
Ponoc juz prawka za jazde na rowerze po pijaku nie zabieraja
A tak serio to przez cały dlugi dzien jakby zliczyc na osobe to moze po 2 piwa wyszlo? Moze nawet nie, moze poltora? Czasem kupowalismy jedno na 3. Nikt pijany nie byl - nawet nie sądze aby policyjny alkomat byl nam grozny. Te piwka pod sklepem to tak glownie dla klimatu a nie zeby sie nawalic w trąbe!
I jeszcze mala refleksja, tak patrzę co postój to piwko, wiem że poruszacie się głównie bocznymi drogami, ale nie boicie się że w razie czego będzie kłopot i to jeszcze w dodatku wieziecie dzieciaka?
Ponoc juz prawka za jazde na rowerze po pijaku nie zabieraja
A tak serio to przez cały dlugi dzien jakby zliczyc na osobe to moze po 2 piwa wyszlo? Moze nawet nie, moze poltora? Czasem kupowalismy jedno na 3. Nikt pijany nie byl - nawet nie sądze aby policyjny alkomat byl nam grozny. Te piwka pod sklepem to tak glownie dla klimatu a nie zeby sie nawalic w trąbe!
Ostatnio zmieniony 10-05-2018 17:36 przez buba1, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
Re: buba na rowerze
Dzis wycieczke zaczynamy od Lubowa. Gdy docieramy jest w miare wczesnie, wiec pod sklepem nikogo jeszcze nie ma. Zasiedlamy wiec podsklepową wiate. Fajne miejsce, obok stoi nawet murowany grill jakby kto lubił zakąszać na ciepło Nie wiem czy nasza mieszanka lody + piwo + oranżada nie jest wybuchowa, ale w razie czego bedziemy miec duzo krzakow po drodze to damy rade
W miare upływu czasu dołączaja do wiaty miejscowi. I fajnie, ze nie jakies bełkoczące żule, ale goście przynoszacy ze sobą rozne ciekawe opowiesci. Imiona delikwentow mogą byc pomieszane. Często nie mam pamieci aby dobrze zakodowac gdy ktos mi sie przedstawia…
Franek wlasnie wrocil z Góry i jest nieco roztrzesiony i rozżalony. Kiedys pracował w tym miescie opiekujac sie ogrodami i tzw. zielenią miejską. Sadził kwitnące krzewy, zakładał i nawoził rabatki i klomby. Jego tereny działania były i przy szkole, i przy urzędzie, i gdzies na rondzie. Facet sypie z rękawa specjalistycznymi nazwami jakis egzotycznych roslin. Kilka lat temu podziekowano Frankowi za wspolprace - ponoc brak funduszy na utrzymywanie “miejskiego, etatowego ogrodnika”. W momencie gdy zaproponowal, ze moze dalej robic to społecznie - uslyszał, ze “nie i koniec”. Czyli nie chodzi tylko o pieniadze, widac kwiaty i krzewy nie sa w miescie mile widziane. Ma byc trawa i beton. Wiekszosc sadzonych niegdys przez Franka krzewow celowo wycieto. Inne ktos ukradł lub połamał. Przy jednym z rond, ktorym sie kiedys opiekował, dojrzewają jedynie łany psich kup. Franek niechetnie wiec jezdzi “do powiatu”. Woli czas spedzac w lesie. Z wyksztalcenia nie jest ogrodnikiem, jest biologiem, specjalizujacym sie głownie w ptakach. Zna ich zwyczaje i leśne kryjówki. W okolicach tu ponoc nawet orły mieszkają. W rozmowie pada tyle nazw gatunków ptactwa, ze wstyd mi jak cholera, bo połowy nie tyle, ze nie kojarze z rodzajem osobnika, ale nigdy nie slyszalam. Z lubuskiego przywedrowały tez wilki i mozna je spotkac w tutejszych lasach. Ale miejscowi niechetnie zdradzają ich kryjówki. “Po co miastowi mają przyjezdzac na safari?”.
Jest tez Zbyszek, ktory w okolicznych lasach zamiast ptaków i wilkow odnalazl chyba zrodlo młodosci. Twierdzi, ze ma 70 lat a wyglada na góra 50! Jakos schodzi nam temat na górskie wedrowki, wiec Zbyszek wspomina rajdy w Bieszczady w latach 60 tych. Ponoc skrzykiwali sie po 20 chłopakow z wioski, pakowali plecaki i torby, i jechali wedrowac poloninami i blotnistym, bieszczadzkim lasem. Niektorzy szli w trampkach albo gumiakach, inni z torbą na ramie, mało kto miał śpiwór zamiast koca. Ale co drugi miał gitare i flaszke i bimbru. Ponoc najładniejsze dziewczyny przyjezdzały z Rzeszowa.
Jurek niby siedzi z Frankiem i Zbyszkeim pod jedna wiatą, niby popijają podobne zestawy trunków, ale jego mysli wirują w innych wymiarach. Jurek wspomina jak kilka razy byl we Wrocławiu - i tam były one, te z jego marzen i snów - galerie handlowe. Zwiedził wszystkie, a przynajmniej sporą część tych najblizej dworca. Ponoc sztuk 7. Opowiada o roznicach miedzy nimi, ze kazda ma inną dusze. Opowiada o rozłozeniu sklepów, wystroju czy zroznicowaniu tamtejszych knajp. Ciezko mi zweryfikowac jego opowiesci bo na wrocławskich galeriach znam sie nie lepiej niz na orłach i wilkach znad srodkowej Odry. Staram sie wiec głownie słuchac opowiesci trzech panów, ktore płyną prawie rownoczesnie, ale jakby totalnie roznymi kanałami.
Jest tez Marian. Marian nic nie mówi tylko sie uśmiecha, kiwa głową i pociaga z butelki. Marian pewnie tez ma swoją opowiesc, ale moze nie jest dzis jego dzien...
Od Lubowa jedziemy juz w czworke. Dołącza do nas tata toperza. Nadodrzanskimi wałami mkniemy w strone Ciechanowa - miejscowosci z nowym mostem, ktory to pozbawił okolice promów.
Jeszcze w 2010 przeprawialismy sie tu przez Odre moim ulubionym srodkiem transportu. Dzis to juz historia…
Dalej trakty trawiaste lub betonowe przetykane chwatem prowadzą nas ku wsi Uszczonów. Tu tez po raz pierwszy docierają do nas pomruki burzy.
Po drodze mijamy rozniste rozlewiska i starorzecza.
Na obrzezach Uszczonowa, prawie przy samym wale, stoi samotne opuszczone gospodarstwo. Do domku schodziło sie po schodkach z wału. W czasie powodzi zapewne nie bylo tu za przyjemnie…
We wnetrzach wszystko jest juz splądrowane. Ostało sie troche porozbijanych mebli i szmat.
I gazety z konca lat 80 tych. Sporo ich tu. Chyba regularnie je tu czytano.
Rzuca sie w oczy tez symaptyczna scienna makatka.
Uszczonów wita nas w sposob sugerujący, ze bedzie mi sie tu podobac
Wokol bruki, płyty, bujna zielen i sporo opuszczonych budynków.
Burza nie zapomina jednak o tej okolicy i pojawia sie tu na momencik. Na tyle długi, ze zawracamy do wiaty przystankowej, z ktorej juz nic nie odjezdza. I wtedy wychodzi slonce. Pogoda wyraznie sie z nami bawi w kotka i myszke W wiacie zjadamy jabłuszka i banany.
W Luboszycach znow postój - popas zwany tez popojem. Jak tu nie zasiąść pod sklepem z takim miłym zapleczem? A burze caly czas nam gdzies w tle graja…
Do Masełkowic jedziemy jakimis miedzami tzn. czyms co nie jest zaoranym polem ale droge rowniez mało przypomina.
Znow zaczyna pokapywac deszczem. Nie na tyle jednak mocno aby chowac sie w zruinowanym budynku dawnego sklepu, ktory mijamy na skrzyzowaniu z glowniejsza drogą. Na tyle jednak mocno, zeby mi zalało obiektyw i na 5 zdjec wyszlo jedno. W tle popegieerowski blok, pod ktorym jest jakis zlot matek z dziecmi. Wózków jest chyba z 8. Na kazdy z nich jakas kobita naciąga worek. Zroszony deszczem grill dymi mocniej niz przed chwilą. Z ktoregos z okien płynie skoczna muzyka charakterystyczna dla polskiej wsi.
Obserwacja tej migawki lokalnego kolorytu powoduje, ze ekipa mi uciekła. Znikli gdzies za zakrętami i zapewne mkną juz w strone Kietlowa. Udaje sie ich odnalezc tuż przed wioską. Padac przestało ale chmury granatowieją coraz bardziej. Kabak zostaje zapakowany w sztormiaczek co strasznie przypada jej do gustu.
Z Kietlowa do Chorągwic znow podążamy polami, lasami, piachami, ktore dzis lekko zroszone nie sa juz az tak pyliste.
Mijamy skrzyzowanie w Luboszycach Małych, oczywiscie skręcając w najmniej główną z dróg...A potem gdzies w lasach wszystko przestaje sie zgadzac z mapą. Drogi rozłażą sie na wszystkie strony i nijak nie mamy pojecia, ktora z nich jest nasza. Wybieramy kolejne na chybił trafił, podskakujemy na coraz dorodniejszych korzeniach a nieboskłon nad nami ciemnieje z sekundy na sekunde. Kolejne błyskawice rozswietlają mrok popoludniowego lasu. Duchota staje sie namacalna i nagle jakies stada much zaczynają włazic do nosa. Miedzy drzewami widac jakas wioche. Czy to są Chorągwice? W tym momencie nie ma to dla nas znaczenia - moze tam bedzie jakis daszek? Wjezdzamy miedzy zabudowania gdy zaczyna lać. Nagle i jak z wiadra. A toperz nagle oznajmia, ze on dalej nie jedzie. Tylne koło złapało kapcia. Dlaczego do cholery własnie teraz????? I wtedy pojawia sie ona. Sucha, przyjemna i otoczona trylinką - wiata przystankowa. Jak na zyczenie. Nie jest pusta, ma juz lokatorow. Ale w takiej sytuacji okazuje sie byc bardzo pojemna! Pomiescila nas sztuk trzy i pół, trzy rowery, 4 chlopcow i ich piłki oraz panią strzygącą trawnik wraz z jej kosiarką.
Gdy deszcz zaprzestaje padania - wiata pustoszeje. My zasiedlamy ją najdłuzej - rower od siedzenia w wiacie sie sam nie naprawił
Juz nie kombinujemy i z Lubowa wracamy glówną drogą. Nie jest bardzo zle, mijaja nas chyba tylko ze dwa auta.
Ognicho rozpalamy juz po zmroku.
Rankiem, gdy wracam z kibelka, okazuje sie, ze nie mam gdzie spac! Cos sie zalęgło na siedzeniach pod moim śpiworem!
Ostatnie majówkowe śniadanko.
Drogi powrotu staramy sie tez dobrac ciekawe
W miare upływu czasu dołączaja do wiaty miejscowi. I fajnie, ze nie jakies bełkoczące żule, ale goście przynoszacy ze sobą rozne ciekawe opowiesci. Imiona delikwentow mogą byc pomieszane. Często nie mam pamieci aby dobrze zakodowac gdy ktos mi sie przedstawia…
Franek wlasnie wrocil z Góry i jest nieco roztrzesiony i rozżalony. Kiedys pracował w tym miescie opiekujac sie ogrodami i tzw. zielenią miejską. Sadził kwitnące krzewy, zakładał i nawoził rabatki i klomby. Jego tereny działania były i przy szkole, i przy urzędzie, i gdzies na rondzie. Facet sypie z rękawa specjalistycznymi nazwami jakis egzotycznych roslin. Kilka lat temu podziekowano Frankowi za wspolprace - ponoc brak funduszy na utrzymywanie “miejskiego, etatowego ogrodnika”. W momencie gdy zaproponowal, ze moze dalej robic to społecznie - uslyszał, ze “nie i koniec”. Czyli nie chodzi tylko o pieniadze, widac kwiaty i krzewy nie sa w miescie mile widziane. Ma byc trawa i beton. Wiekszosc sadzonych niegdys przez Franka krzewow celowo wycieto. Inne ktos ukradł lub połamał. Przy jednym z rond, ktorym sie kiedys opiekował, dojrzewają jedynie łany psich kup. Franek niechetnie wiec jezdzi “do powiatu”. Woli czas spedzac w lesie. Z wyksztalcenia nie jest ogrodnikiem, jest biologiem, specjalizujacym sie głownie w ptakach. Zna ich zwyczaje i leśne kryjówki. W okolicach tu ponoc nawet orły mieszkają. W rozmowie pada tyle nazw gatunków ptactwa, ze wstyd mi jak cholera, bo połowy nie tyle, ze nie kojarze z rodzajem osobnika, ale nigdy nie slyszalam. Z lubuskiego przywedrowały tez wilki i mozna je spotkac w tutejszych lasach. Ale miejscowi niechetnie zdradzają ich kryjówki. “Po co miastowi mają przyjezdzac na safari?”.
Jest tez Zbyszek, ktory w okolicznych lasach zamiast ptaków i wilkow odnalazl chyba zrodlo młodosci. Twierdzi, ze ma 70 lat a wyglada na góra 50! Jakos schodzi nam temat na górskie wedrowki, wiec Zbyszek wspomina rajdy w Bieszczady w latach 60 tych. Ponoc skrzykiwali sie po 20 chłopakow z wioski, pakowali plecaki i torby, i jechali wedrowac poloninami i blotnistym, bieszczadzkim lasem. Niektorzy szli w trampkach albo gumiakach, inni z torbą na ramie, mało kto miał śpiwór zamiast koca. Ale co drugi miał gitare i flaszke i bimbru. Ponoc najładniejsze dziewczyny przyjezdzały z Rzeszowa.
Jurek niby siedzi z Frankiem i Zbyszkeim pod jedna wiatą, niby popijają podobne zestawy trunków, ale jego mysli wirują w innych wymiarach. Jurek wspomina jak kilka razy byl we Wrocławiu - i tam były one, te z jego marzen i snów - galerie handlowe. Zwiedził wszystkie, a przynajmniej sporą część tych najblizej dworca. Ponoc sztuk 7. Opowiada o roznicach miedzy nimi, ze kazda ma inną dusze. Opowiada o rozłozeniu sklepów, wystroju czy zroznicowaniu tamtejszych knajp. Ciezko mi zweryfikowac jego opowiesci bo na wrocławskich galeriach znam sie nie lepiej niz na orłach i wilkach znad srodkowej Odry. Staram sie wiec głownie słuchac opowiesci trzech panów, ktore płyną prawie rownoczesnie, ale jakby totalnie roznymi kanałami.
Jest tez Marian. Marian nic nie mówi tylko sie uśmiecha, kiwa głową i pociaga z butelki. Marian pewnie tez ma swoją opowiesc, ale moze nie jest dzis jego dzien...
Od Lubowa jedziemy juz w czworke. Dołącza do nas tata toperza. Nadodrzanskimi wałami mkniemy w strone Ciechanowa - miejscowosci z nowym mostem, ktory to pozbawił okolice promów.
Jeszcze w 2010 przeprawialismy sie tu przez Odre moim ulubionym srodkiem transportu. Dzis to juz historia…
Dalej trakty trawiaste lub betonowe przetykane chwatem prowadzą nas ku wsi Uszczonów. Tu tez po raz pierwszy docierają do nas pomruki burzy.
Po drodze mijamy rozniste rozlewiska i starorzecza.
Na obrzezach Uszczonowa, prawie przy samym wale, stoi samotne opuszczone gospodarstwo. Do domku schodziło sie po schodkach z wału. W czasie powodzi zapewne nie bylo tu za przyjemnie…
We wnetrzach wszystko jest juz splądrowane. Ostało sie troche porozbijanych mebli i szmat.
I gazety z konca lat 80 tych. Sporo ich tu. Chyba regularnie je tu czytano.
Rzuca sie w oczy tez symaptyczna scienna makatka.
Uszczonów wita nas w sposob sugerujący, ze bedzie mi sie tu podobac
Wokol bruki, płyty, bujna zielen i sporo opuszczonych budynków.
Burza nie zapomina jednak o tej okolicy i pojawia sie tu na momencik. Na tyle długi, ze zawracamy do wiaty przystankowej, z ktorej juz nic nie odjezdza. I wtedy wychodzi slonce. Pogoda wyraznie sie z nami bawi w kotka i myszke W wiacie zjadamy jabłuszka i banany.
W Luboszycach znow postój - popas zwany tez popojem. Jak tu nie zasiąść pod sklepem z takim miłym zapleczem? A burze caly czas nam gdzies w tle graja…
Do Masełkowic jedziemy jakimis miedzami tzn. czyms co nie jest zaoranym polem ale droge rowniez mało przypomina.
Znow zaczyna pokapywac deszczem. Nie na tyle jednak mocno aby chowac sie w zruinowanym budynku dawnego sklepu, ktory mijamy na skrzyzowaniu z glowniejsza drogą. Na tyle jednak mocno, zeby mi zalało obiektyw i na 5 zdjec wyszlo jedno. W tle popegieerowski blok, pod ktorym jest jakis zlot matek z dziecmi. Wózków jest chyba z 8. Na kazdy z nich jakas kobita naciąga worek. Zroszony deszczem grill dymi mocniej niz przed chwilą. Z ktoregos z okien płynie skoczna muzyka charakterystyczna dla polskiej wsi.
Obserwacja tej migawki lokalnego kolorytu powoduje, ze ekipa mi uciekła. Znikli gdzies za zakrętami i zapewne mkną juz w strone Kietlowa. Udaje sie ich odnalezc tuż przed wioską. Padac przestało ale chmury granatowieją coraz bardziej. Kabak zostaje zapakowany w sztormiaczek co strasznie przypada jej do gustu.
Z Kietlowa do Chorągwic znow podążamy polami, lasami, piachami, ktore dzis lekko zroszone nie sa juz az tak pyliste.
Mijamy skrzyzowanie w Luboszycach Małych, oczywiscie skręcając w najmniej główną z dróg...A potem gdzies w lasach wszystko przestaje sie zgadzac z mapą. Drogi rozłażą sie na wszystkie strony i nijak nie mamy pojecia, ktora z nich jest nasza. Wybieramy kolejne na chybił trafił, podskakujemy na coraz dorodniejszych korzeniach a nieboskłon nad nami ciemnieje z sekundy na sekunde. Kolejne błyskawice rozswietlają mrok popoludniowego lasu. Duchota staje sie namacalna i nagle jakies stada much zaczynają włazic do nosa. Miedzy drzewami widac jakas wioche. Czy to są Chorągwice? W tym momencie nie ma to dla nas znaczenia - moze tam bedzie jakis daszek? Wjezdzamy miedzy zabudowania gdy zaczyna lać. Nagle i jak z wiadra. A toperz nagle oznajmia, ze on dalej nie jedzie. Tylne koło złapało kapcia. Dlaczego do cholery własnie teraz????? I wtedy pojawia sie ona. Sucha, przyjemna i otoczona trylinką - wiata przystankowa. Jak na zyczenie. Nie jest pusta, ma juz lokatorow. Ale w takiej sytuacji okazuje sie byc bardzo pojemna! Pomiescila nas sztuk trzy i pół, trzy rowery, 4 chlopcow i ich piłki oraz panią strzygącą trawnik wraz z jej kosiarką.
Gdy deszcz zaprzestaje padania - wiata pustoszeje. My zasiedlamy ją najdłuzej - rower od siedzenia w wiacie sie sam nie naprawił
Juz nie kombinujemy i z Lubowa wracamy glówną drogą. Nie jest bardzo zle, mijaja nas chyba tylko ze dwa auta.
Ognicho rozpalamy juz po zmroku.
Rankiem, gdy wracam z kibelka, okazuje sie, ze nie mam gdzie spac! Cos sie zalęgło na siedzeniach pod moim śpiworem!
Ostatnie majówkowe śniadanko.
Drogi powrotu staramy sie tez dobrac ciekawe
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
- Krzysztof63
- wędrowiec
- Posty: 476
- Rejestracja: 10-08-2013 11:18
- Lokalizacja: Świdnica
Re: buba na rowerze
buba1 pisze:Ciekawe ile lat ma ten szyld?
Pochodzi prawdopodobnie z 1992 r. Montowane były w latach 1992 - 1997.
Góry Sowie nie są tym, czym się wydają ...
-
- bardzo stary wyga
- Posty: 2208
- Rejestracja: 13-06-2008 12:39
- Lokalizacja: Wrocław
Re: buba na rowerze
buba1 pisze:
A tak serio to przez cały dlugi dzien jakby zliczyc na osobe to moze po 2 piwa wyszlo? Moze nawet nie, moze poltora? Czasem kupowalismy jedno na 3. Nikt pijany nie byl - nawet nie sądze aby policyjny alkomat byl nam grozny. Te piwka pod sklepem to tak glownie dla klimatu a nie zeby sie nawalic w trąbe!
Ja wiem, ty wiesz, ale dura lex, sed lex jak trafisz na jakiegoś nadgorliwca. Samym Toperzem zresztą bym się nie przejmował, bo niech rzuci kamieniem kto po piwie nie jechał rowerem (może Lechu? ), tylko nie wiem jak wygląda sprawa gdy wiezie dzieciaka...
Przypomniał jeszcze mi się pewien filmik odnośnie tego, jedzie sobie facet spokojnie z jakiegoś festynu a tu się na niego zaczaili. Szczególnie ta Helga jakaś nadgorliwa... no kurna życia gość nie miał http://www.trendmutti.com/2013/04/23/do ... kontrolle/
Re: buba na rowerze
Wioząc dzieciaka rowerem to ja sie najbardziej obawiam aut na drodze (zresztą jak jade sama to tez). I dlatego jak ognia unikamy asfaltowych drog. Lepiej pchac rower w piachu do pol koła albo gdzies miedzami niz jak cie o milimetry mijaja jacys wariaci!
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
-
- bardzo stary wyga
- Posty: 2208
- Rejestracja: 13-06-2008 12:39
- Lokalizacja: Wrocław
Re: buba na rowerze
Ja ogólnie uważam to za ryzykowne, sama jazda po mieście rowerem jest ryzykowna a jeszcze jak widzę jak ulicami dzieci wożą, szczególnie w przyczepce. Przecież w razie najechania samochodu zostanie tylko miazga...
Re: buba na rowerze
Dolnoślązak pisze:Ja ogólnie uważam to za ryzykowne, sama jazda po mieście rowerem jest ryzykowna a jeszcze jak widzę jak ulicami dzieci wożą, szczególnie w przyczepce. Przecież w razie najechania samochodu zostanie tylko miazga...
Ryzykowne i mało przyjemne! Co innego gdzies wsrod pustki na wybojach!
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...