„Marsz Śmierci” jest jedną z najbardziej nietypowych wędrówek, jakie odbyłem w swoim życiu. Byłem jego inicjatorem, organizatorem, a wreszcie – już w terenie – to ja prowadziłem i opowiadałem o mijanych miejscach. Chciałbym opisać tu pokrótce niezwykły weekend 20-21 sierpnia 2011 r. ...
Pomysł „Marszu Śmierci” narodził się w mojej głowie w tym roku, a inspiracją była lektura nabytej aż 13 lat temu broszurki autorstwa Bogdana Cybulskiego Ewakuacja więźniów AL „Riese” do Trautenau – próba rekonstrukcji wydarzeń (broszurę ta wydało Państwowe Muzeum Gross-Rosen w 1989 r.). Główną ideą wyprawy było upamiętnienie więźniów AL „Riese” (filii obozu koncentracyjnego KL Gross-Rosen w Rogoźnicy koło Strzegomia), którzy zginęli przy budowie „Olbrzyma” oraz podczas ewakuacyjnych „marszów śmierci” w lutym 1945 r. na trasie Włodarz-Trutnov.
20 sierpnia, ok. godziny 10 rano, staw przy drodze łączącej Głuszycę z kompleksem „Soboń”
Tu nastąpiło spotkanie czwórki uczestników marszu, którzy jechali „Guliwerem” do Wałbrzycha i busem z Głuszycy, z Red Angelem, który wybrał opcję „podróżuj z PKP”.
W drodze nad stawy opowiedziałem trójce uczestników ogólnie o „Riese” i AL „Riese” oraz o podobozie AL „Wüstegiersdorf”, gdzie urzędował komendant AL „Riese”.
W miejscu podobozu „Märzbachtal”
zapaliliśmy pierwszy znicz.
Opowiedziałem krótko historię tego podobozu. Dalej częściowo leśną drogą, częściowo na przełaj dotarliśmy ponownie do drogi Głuszyca-”Soboń” w miejscu, gdzie stoi dawna niemiecka ceglana wartownia. Tu zaczynała się „zona”...
Wspomnianą drogą, a następnie przez groblę w dolinie Potoku Marcowego Dużego w jej górnej części dotarliśmy do wylotu sztolni nr 1 kompleksu „Soboń”. Po przebraniu się w „eksploracyjną” odzież cała piątka ruszyła w głąb kompleksu. Jego zwiedzanie trwało ponad godzinę.
„Soboń”, mimo że byłem tam już nieraz, robi na mnie zawsze ogromne wrażenie. Sądzę, że pozostali również odczuwali coś podobnego...
Niedaleko centrum kompleksu, w bocznej odnodze sztolni nr 2, zapaliliśmy znicz, zaś tuż po godzinie 12.00 odmówiliśmy (w zupełnych ciemnościach – na ten czas zgasiliśmy latarki) modlitwę Anioł Pański wraz z modlitwą za wszystkich więźniów zmarłych podczas budowy tego kompleksu – zarówno części pod-, jak i naziemnej.
Zostawiłem tam także zeszyt, pomyślany jako kronika kompleksu „Soboń”.
Po opuszczeniu podziemi
i przebraniu się na powrót w „wędrówkowe” stroje podeszliśmy na przełaj w pobliże szczytu góry Soboń, gdzie obejrzeliśmy dawny zbiornik wody zbudowany na potrzeby budowy,
a następnie udaliśmy się na teren dawnego podobozu „Lärche”, gdzie opowiedziałem jego historię. Zapaliliśmy tam również znicz.
Następnie zwiedzaliśmy południowe zbocza góry „Soboń”, pełne śladów budowy (a więc również miejsc pracy więźniów), np. w postaci nasypów (lub wykopów) kolejki wąskotorowej (temat kolejek przewija się w wielu relacjach, m.in. we wspomnieniach najbardziej znanego więźnia AL „Riese” - Abrama Kajzera).
Piątka uczestników szła w kierunku południowym do Głuszycy.
Niestety, nie udało się nam odnaleźć śladów po podobozie „Kaltwasser”. Udaliśmy się zatem do Głuszycy Górnej na stację kolejową.
Tam czekał na nas kolejny uczestnik wyprawy – Tomek, który do nas dołączył. Opowiedziałem o znaczeniu stacji, gdzie podczas wojny pracowali więźniowie (przeładunek materiałów budowlanych z kolei normalnotorowej do wąskotorowej jadącej w kierunku kompleksów „Soboń” i „Osówka”). Ze względu na brak czasu (była już prawie godzina 15) nie odwiedziliśmy pobliskiego miejsca, gdzie był niegdyś podobóz „Schotterwerk”, lecz udaliśmy się czarnym szlakiem turystycznym (Szlak Martyrologii) w stronę wsi Kolce. Odbiliśmy przy tym kilkaset metrów, aby odwiedzić cmentarz więźniów w Kolcach, za torami kolejowymi. Tam zapaliliśmy znicze i odmówiliśmy wspólnie modlitwę za pochowanych na tym cmentarzu więźniów (w większości zmarłych w obozowym rewirze).
Następnie powróciliśmy na czarny szlak i podążaliśmy nim w stronę kompleksu „Osówka”, mijając po drodze podobóz „Dörnhau”, przy którym zatrzymaliśmy się na dłuższą chwilę. |Opowieść o tym obozie (opisanym m.in. we wspomnieniach człowieka-legendy: nieżyjącego już niestety Arnolda Mostowicza), a następnie kontynuacja wędrówki dawną drogą, zbudowana przez więźniów, która łączyła Kolce z kompleksem „Osówka”.
Niedaleko „Osówki” uczestnicy zeszli z czarnego szlaku, by obejrzeć resztki podobozu „Säuferwasser”. Wpakowaliśmy się przy tym w jakieś krzaki i na zarośniętą łąkę, ale ostatecznie wyszliśmy tam gdzie trzeba czyli przy pawilonie dla turystów. Tam zakupiliśmy bilety na wejście do „Osówki” na godzinę 17.00.
Mimo, że mam „alergię” na „Osówkę” (zawsze musiałem tam trafić na przewodnika opowiadającego bzdury!), tym razem było nieźle. Przewodnik (chyba młodszy ode mnie) był sympatyczny - nawet zdradziłem mu co nieco o naszej wyprawie i o tym, co już dziś widzieliśmy. Niemniej osoby, które wybierają się do „Osówki”, pragnę poinformować, iż podawana tam przez przewodników informacja, że Dolny Śląsk leżał poza zasięgiem alianckich bombowców, jest bzdurą. W drugiej połowie 1944 r. Amerykanie wykonali 20 nalotów na górnośląskie zakłady przemysłowe (Kędzierzyn, Blachownia, Zdzieszowice, Monowice k. Oświęcimia), tracąc 220 maszyn (w większości B-17 i B-24). Samoloty te, należące do amerykańskiej 15 Armii Lotniczej, startowały z Włoch i na Górny Śląsk miały stamtąd dalej niż na Dolny (w 1945 r. jedna „Latająca Forteca” lądowała przymusowo pod Oławą, zaś inna pod Wałbrzychem). W latach 1940-1941 kilkakrotnie pojawiły się nad Śląskiem samoloty radzieckie i brytyjskie (m.in. nad Wrocławiem i Zgorzelcem), wykonując bombardowania. Zainteresowanych tematem odsyłam na stronę http://www.samoloty.ow.pl/amiap/ oraz do książki Alfreda Koniecznego „Śląsk a wojna powietrzna lat 1940-1944” (Wrocław 1998).
Po zwiedzeniu kompleksu, korzystając z faktu, że jeszcze nie zamknięto restauracji w pawilonie, zjedliśmy spóźniony obiad (a w zasadzie była to obiadokolacja) i ruszyliśmy (było nas już tylko pięcioro, ponieważ Tomek musiał wracać do Wrocławia) w stronę kompleksu „Włodarz” czarnym szlakiem. Ze względu na porę (była już godzina 19) było jasne, że kompleksu tego nie zwiedzimy wewnątrz. Na zboczu góry Osówka pokazałem uczestnikom naziemne obiekty „Kasyno”
i „Siłownia”, jak również wlot szybu łączącego z powierzchnią podziemny kompleks.
Po dotarciu na skrzyżowanie szlaków nad Grządkami opuściliśmy czarny szlak i podążyliśmy drogą zbudowaną przez więźniów, łączącą „Osówkę” z „Włodarzem”. Tuż przed kompleksem pokazałem uczestnikom dawny skład materiałów budowlanych – stosy skamieniałych worków cementu oraz łukowate betonowe stropnice. Następnie zeszliśmy drogą do szosy Walim-Jugowice Górne, skręciliśmy w prawo i przed godziną 21 (już w zupełnych ciemnościach) stanęliśmy na terenie byłego podobozu „Wolfsberg”, gdzie od zeszłego roku znajduje się pomnik upamiętniający ofiary „Riese”.
Omówiłem historię największego podobozu AL „Riese” oraz nawiązałem do faktu, że to właśnie stamtąd w lutym 1945 r. ruszały „marsze śmierci”. W ten sposób niejako automatycznie rozpoczął się II etap wyprawy . Po zapaleniu zniczy i umieszczeniu na pomniku symbolicznej chusty nawiązującej do więźniarskich pasiaków, o godzinie 21 (punkt) ruszono w „Marsz Śmierci”.
Marsz trwał 17 godzin (od godziny 21.00 w sobotę 20 VIII do godziny 14.00 w niedzielę 21 VIII) z godzinną przerwą na drzemkę w szałasie turystycznym nieopodal Czartowskiej Skały koło Mieroszowa nad ranem w niedzielę. Wszystkim uczestnikom doskwierało zmęczenie, asfalt oraz upał w niedzielę. Mimo to marsz zakończył się sukcesem – tuż po godz. 14 w niedzielę 21 VIII zapaliliśmy znicz przy ścianie głównego dworca kolejowego w Trutnovie. Do celu dotarła cała piątka uczestników, która wyruszyła spod pomnika na zboczu Włodarza w sobotę w nocy.
Podczas marszu zapaliliśmy znicz przy pomniku ofiar faszyzmu w Mieroszowie (ze względu na porę – ok. godz. 3 w nocy – nie było możliwości wejścia na mieroszowski cmentarz, gdzie są m.in. groby wieźniów AL „Friedland” i zmarłych więźniów AL „Riese” - ofiar ewakuacji)
oraz odwiedziliśmy mogiłę 77 więźniów AL „Riese” w Chełmsku Śląskim.
Chełmski cmentarzyk więźniów był także miejscem mini-wykładu organizatora rajdu, który opowiedział skąd wzięła się tam ta mogiła (odczytując z pracy Bogdana Cybulskiego stosowny fragment ze streszczeniem protokołu ekshumacyjnego z 1946 r.) oraz opowiedział o szczegółach ewakuacji więźniów AL „Riese” do Trutnova.
Zapaliliśmy znicz i pomodliliśmy się za zmarłych więźniów pochowanych na tym cmentarzu. Warto też może dodać, że w Chełmsku Śląskim panuje opinia, że więźniowie pochowani na cmentarzyku to ofiary lokalnego obozu, co nie jest – w świetle ustaleń Bogdana Cybulskiego – zgodne z rzeczywistością.
Na peryferiach Trutnova w samo południe odmówiliśmy modlitwę Anioł Pański, modląc się także w intencji wszystkich ofiar „marszów śmierci” z AL „Riese”. Z dworca kolejowego w Trutnovie uczestnicy rajdu pojechali szynobusem do Jeleniej Góry, skąd powrócili do Wrocławia.
Wyprawa nie odbyła się w blasku fleszy, świetle jupiterów, nikt nie robił z nami wywiadów – i wcale nam na tym nie zależało. Chcieliśmy zrobić coś dla upamiętnienia ludzi, których nie znamy z imienia i nazwiska, a którzy zginęli w latach 1944-1945 w Górach Sowich i na trasie Włodarz-Trutnov. Ten cel został osiągnięty! Wszystko inne – sprawdzenie hartu własnego ducha podczas ekstremalnej wędrówki, piękne widoki (np. wschód słońca niedaleko Chełmska Śl.)
, dreszczyk emocji przy zwiedzaniu „Sobonia”, zakupy w trutnovskim „Lidlu” - to wszystko schodziło na plan dalszy. Wiele lat temu na cmentarzu wojennym z I wojny światowej nr 32 w Skołyszynie koło Jasła (dawna Galicja Zachodnia) przeczytałem na pomniku napis: „Ofiarujcie nam minutę modlitwy – dla was oddaliśmy lata naszego życia”. Więźniowie AL „Riese” nie pracowali w sztolniach podziemnych kompleksów, bo mieli na to ochotę. Pracowali katorżniczo, bo byli do tego zmuszani.
Wędrując po udostępnionych i nieudostępnionych kompleksach „Riese” pamiętajmy, że każdy kolejny metr pokonywanego chodnika wymagał od więźniów AL „Riese” nadludzkiego wysiłku. Wielu więźniów zapłaciło za to życiem, jeszcze większa liczba – trwałą utratą zdrowia. Jadąc więc samochodem z Głuszycy do kompleksu „Osówka” skręćcie na chwilę w prawo i podejdźcie na cmentarz w Kolcach, zaś będąc w „Rzeczce” lub „Włodarzu” zatrzymajcie się na chwilę w centrum Walimia i podejdźcie na stary cmentarz, gdzie leżą ofiary „Riese”. Pamiętajmy o NICH...
W wyprawie udział wzięli:
Paulina Bilska i Radosław Kołkowski
Artur „Red Angel” Szymanowski
Piotr Łąk
Tomasz „Paduch” Paduszyński
oraz Paweł „QQ” / „Leuthen” Kukurowski
Zdjęcia: Radosław Kołkowski i Paweł Kukurowski
Marsz Śmierci
Marsz Śmierci
Ostatnio zmieniony 25-08-2011 08:41 przez Leuthen, łącznie zmieniany 1 raz.
Super wyprawa. Co nieco o B17 które lądowało na Białym Kamieniu:
http://www.walbrzych.info/dane/pliki/2009/03/super_forteca_b-17_nad_walbrzychem.pdf
http://www.walbrzych.info/dane/pliki/2009/03/super_forteca_b-17_nad_walbrzychem.pdf
Fadel pisze:Super wyprawa. Co nieco o B17 które lądowało na Białym Kamieniu:
http://www.walbrzych.info/dane/pliki/2009/03/super_forteca_b-17_nad_walbrzychem.pdf
Dzięki za linka. O "Fortecy" spod Wałbrzycha czytałem kiedyś (na stronie MIA Project?) i widziałem zdjęcie wraku na łące. Co do "rozpoznawczych" zdolności Rosjan - oni czasem nawet nie wiedzieli, jak wyglądały WŁASNE samoloty I tak np. radziecki as myśliwski nr 2, Aleksandr Pokryszkin (oficjalnie miał 59 zestrzeleń; też latał m.in. na lend-leasowych "Airacobrach") otworzył swe konto zestrzeliwując w pierwszym dniu wojny radziecko-niemieckiej (22 VI 1941) własny bombowiec :!: Tylko dlatego, że w pierwszych dniach niemieckiej inwazji po stronie Rosjan panował olbrzymi chaos, Pokryszkin uniknął sądu polowego i rozstrzelania...
PS Jeśli ktoś po lekturze relacji nabrał ochoty na wyprawę w Góry Sowie i zwiedzanie "Riese", może pojechać ze mną tam w najbliższą sobotę
http://turystyczni.iq24.pl/default.asp? ... mat=116929
Zapraszam
Moje zdjęcia: https://picasaweb.google.com/1003226833 ... 2021082011
A tu zdjęcia Radka Kołkowskiego
https://picasaweb.google.com/1124966446 ... rszSmierci
https://picasaweb.google.com/1124966446 ... rszSmierci