Choć w sobotę 27 sierpnia nie chciałem jechać w góry samotnie, to o godz. 9.40 rano wysiadłem z busa w Głuszycy sam. Tak wyszło...
Tradycyjnie z przystanku udałem się na drugą stronę ulicy i za niebieskim szlakiem turystycznym oraz żółtym rowerowym pomaszerowałem w głąb Gór Sowich.
W miejscu, gdzie od głównej drogi Głuszyca – „Soboń” odchodziła droga leśna, skręciłem w prawo. Owa droga leśna była dawnym torowiskiem kolejki wąskotorowej kursującej podczas budowy „Riese” ze stacji kolei normalnotorowej w Głuszycy Górnej na teren budowy kompleksu „Soboń”.
Wędrówka dawnym torowiskiem
nie trwała długo. Wkrótce skręciłem w prawo, by wkroczyć do doliny Potoku Marcowego Dużego (niem. Grosser Märzbachtal).
W latach 1944-1945 mieścił się w niej podobóz AL „Riese” o nazwie „Märzbachtal”.
Przy drodze stał jeszcze znicz, który postawiliśmy tydzień wcześniej podczas „Marszu Śmierci”. Wkład oczywiście już dawno temu się wypalił, ale miałem ze sobą nowy.
Tym razem postanowiłem spenetrować teren podobozu. Pomimo faktu mocnego „zachaszczenia” (pokrzywy przy krótkich spodenkach to coś wspaniałego!) udało mi się dojść do potoku. Widziałem dwie platformy po barakach oraz miejsce, gdzie prawdopodobnie była umywalnia dla więźniów.
Po „eksploracji” wróciłem do leśnej drogi, ciągnącej się wzdłuż doliny i kontynuowałem wędrówkę. Nie chciałem znów – jak przy poprzednich wizytach w kompleksie „Soboń” – wspinać się na zbocze doliny (z powrotem do głównej drogi), ale postanowiłem pójść jej dnem.
Dolina Potoku Marcowego Dużego jest naprawdę piękna! Oczywiście w latach 1944-1945 działy się tu rzeczy straszne, ale obecnie panuje tu idylla. Polecam wędrówkę!
Niedaleko „Sobonia” natknąłem się na dawną ceglaną wartownię.
Tu pewnie sprawdzono dokumenty oraz liczono więźniów wchodzących na teren kompleksu i wracających po morderczej pracy do obozu na dole. Rzadko kiedy liczba wychodzących była identyczna ze stanem wkraczających. Może inaczej. Liczba musiała się zgadzać, tyle że niektórzy byli niesieni przez kolegów – martwi...
Tama/grobla w górnej części doliny była tym miejscem, gdzie zrobiłem postój na drugie śniadanie.
Następnie postanowiłem obejrzeć fundamenty stacji kompresorów, które podziwiałem do tej pory tylko z daleka, obserwując je z nasypu wąskotorówki obok wejścia do „Sobonia”. Kompresory tłoczyły sprężone powietrze do podziemnych wyrobisk, używane m.in. do napędu wiertnic.
Po obejrzeniu resztek budowli wdrapałem się na nasyp dawnej kolejki wąskotorowej i po chwili stałem po raz 6. w życiu przed otworem wlotowym sztolni nr 1 podziemnego kompleksu „Soboń”.
Wdziałem ubiór "eksploracyjny" i zniknąłem w czeluściach Gór Sowich. Była godzina 10.33. Od momentu, gdy wysiadłem z busa w Głuszycy, minęła niecała godzina. Nie będę opisywał tego, co widziałem w środku. Niech za opis posłużą poniższe zdjęcia.
O 11.23 wypełzłem z powrotem na zewnątrz. Tak jak tydzień wcześniej czułem się bardzo zmęczony. Wychodzenie ze sztolni nr 1 nie jest związane z jakimś tytanicznym wysiłkiem, ale dobrą chwilę musiałem posiedzieć na pniaku nieco powyżej wlotu sztolni, by dojść do siebie! Być może taki stan miał związek z lekkim wychłodzeniem, będącym efektem wędrowania w wodzie stojącej w części tego kompleksu. Profesjonalnie wyposażeni eksploratorzy biorą ze sobą na takie wyprawy wodery – ja poprzestaję na klapkach. Woda jest cudownie orzeźwiająca – jej temperatura wynosi ok. plus 4 stopni! W takiej wodzie (niekiedy powyżej kolan) idzie się czasem kilka minut...
Po odpoczynku piąłem się zboczem góry Soboń. Osiągnąwszy ostatni (najwyższy) poziom dawnych torowisk
skręciłem w lewo i maszerowałem tak długo, aż pojawiła się po prawej ręce mała przełączka w grzbiecie Sobonia, na którą się wspiąłem. Przy dawnej drodze „Soboń”-Głuszyca sfotografowałem fundamenty jakiejś budowli,
a następnie zszedłem na teren kolejnego podobozu AL „Riese” – „Lärche”. Podobnie jak wcześniej zapaliłem nowy wkład w zniczu ustawionym tydzień wcześniej podczas „Marszu Śmierci”.
Następnie obszedłem teren, gdzie kiedyś stały baraki.
Tu smutna refleksja... Koło platformy po jednym z baraków zauważyłem ewidentny dołek po poszukiwaczu chodzącym z wykrywaczem metalu.
Poprawka – to nie był poszukiwacz, ale hiena cmentarna! Co mógł tu znaleźć? Chyba tylko to
Dla mnie to jak rozkopywanie cmentarza...
Ciąg dalszy wyprawy to wędrówka w stronę kompleksu „Włodarz”.
Niby czasu miałem sporo, ale oczywiście byłem na styk – o 12.58 (wejścia do tego udostępnionego do zwiedzania kompleksu są o pełnych godzinach). Nie byłaby to wyprawa „made by Leuthen”, gdyby nie było dodatkowych przygód. Otóż chciałem wejść na teren Centrum Muzealno-Turystycznego „Olbrzym” od strony wschodniego składu materiałów budowlanych, zlokalizowanego ok. 500 metrów od wylotu sztolni nr 4, którą turyści wchodzą do „Włodarza”.
3 lata wcześniej przewodnik, który oprowadzał po wnętrzu góry Włodarz mnie i czwórkę moich znajomych, wypuścił nas przez bramkę w siatce ogradzającej teren kompleksu, byśmy mogli dojść na skróty do ww. dawnego składu materiałów budowlanych. Tym razem chciałem przez tą bramkę wejść. Była godzina 12.51, gdy przed nią stanąłem. Bramka owszem była, ale pilnował jej pies na łańcuchu! Ponieważ nie miałem szans na wejście na teren kompleksu normalną drogą (o ile chciałem zdążyć na 13), postanowiłem kawałek dalej sforsować ogrodzenie. W tym celu zbiegłem nieco w dół zbocza, skręciłem w leśną drogę w lewo i biegłem ok. 150 m. Po zatrzymaniu się skręciłem znów w lewo i wspiąłem się na stromą skarpę stając przed ogrodzeniem. Wykonane było z „ramy” z belek drewnianych oraz siatki z prostokątnymi okami je wypełniającej. Nie namyślając się wiele z marszu zacząłem się wspinać.
TRZASK!
Górna belka była spróchniała i pękła, ja zaś niemal wylądowałem po drugiej stronie dwumetrowej wysokości ogrodzenia! Na dodatek okazało się, że nie wchodzę bezpośrednio na teren drogi łączącej wyloty sztolni, a na mały wewnętrzny dziedziniec. Oczywiście pilnował go drugi pies!!! Dobrze, że podobnie jak kolega przy bramce, był na łańcuchu Zszedłem z siatki, przesunąłem się o dwa metry w prawo i tym razem bez dodatkowych atrakcji znalazłem się po drugiej stronie ogrodzenia. Pies szczekał ile wlezie, ale nic mi nie mógł zrobić, ja zaś szybko otworzyłem bramę, wszedłem na wspomnianą drogę i zjawiłem się w „Kantynie”, gdzie zakupiłem bilet.
Zamiast opisu „Włodarza” – tak jak w przypadku „Sobonia” – kilka fotek.
Podszybie
Szyb łączący podziemny kompleks z powierzchnią
Wejście do sztolni nr 3 kompleksu "Włodarz". Tędy wychodzi się po zwiedzaniu podziemnego obiektu
Prawdopodobnie fundament kruszarki kamieni
Było po godzinie 14, kiedy odłożyłem na półkę przy sztolni nr 4 kask i poszedłem do „Kantyny” zjeść coś ciepłego – wszak była to pora obiadu. Wybór był nieduży – tylko 2 dania obiadowe: grochówka lub bigos. Zdecydowałem się na grochówkę. Siadłem w wojskowym namiocie obok i w samotności zjadłem posiłek. Odruchowo pomyślałem o więźniach, którzy w latach 1944-1945 pracowali w kompleksie „Włodarz”. Taki posiłek, jaki jadłem ja, byłby dla nich luksusem. Do zupy zakupiłem też dwie kromki chleba. W sumie starczyłaby jedna, więc drugą dokładnie wyczyściłem jednorazowy talerzyk i zjadłem. Znam opowieści z obozu oświęcimskiego, że za taką dodatkową kromkę chleba więźniowie byli w stanie zrobić dużo – od kradzieży jej współwięźniowi począwszy po morderstwo włącznie. Nie potępiam jednak takich ludzi. „Człowiek jest ludzki w ludzkich warunkach”...
Co dalej? Pierwotny plan zakładał jeszcze wejście na Wielką Sowę. Jednak od południa pogoda wyraźnie się psuła. Dzień wcześniej zapowiadano burze i ulewy, nawet z możliwością gradu! Idąc grzbietem Włodarza zaraz po godzinie 12 widziałem ciemne chmury nadciągające od strony południowej, tj. od Czech. Po opuszczeniu „Włodarza” nie było już takiego upału jak wcześniej. Zrobiło się chłodniej, pojawił się wiatr. Tak więc decyzja była jedna – odwrót. Z Walimia jadę do Wrocławia!
Przy asfaltowej szosie Jugowice Górne-Walim, poniżej kompleksu „Włodarz”, znajduje się teren byłego podobozu „Wolfsberg”. Od zeszłego roku stoi tam tablica ku czci ofiar „Riese”, m.in. więźniów AL „Riese”. Tydzień wcześniej spod owej tablicy rozpoczął się „Marsz Śmierci”. Chciałem sprawdzić, czy jeszcze jest chusta, którą umieściłem na pomniku. Była! Na dodatek ktoś dodatkowo położył na niej dwa kamienie, by nie zwiał jej wiatr. Dobrzy ludzie są jeszcze na świecie...
Po zapaleniu pod pomnikiem znicza
i modlitwie za ofiary „Riese” ruszyłem do Walimia. Na przystanku w centrum tej miejscowości czekałem godzinę na busa do Świdnicy. Pogoda zrobiła się bardzo nieprzyjemna. Niebieskie niebo całkowicie zasłoniły szare chmury, także okoliczne wzniesienia jakby poszarzały. Wiał chłodny wiatr, tak że konieczne stało się założenie polara. Tuż przed godziną 16 podjechał bus, którym szybko dotarłem do Świdnicy. Po wyjechaniu z górskich dolin ujrzałem w dali masyw Ślęży. Szczyt „śląskiego Olimpu” – barometr pogodowy Niziny Śląskiej – tonął w wielkiej chmurze. Oglądając się za siebie przez okno widziałem Góry Sowie, które otulały identyczne jak Ślężę chmury. Szła ulewa lub nawet burza!
W Świdnicy przesiadka do stojącego już busa do Wrocławia, zaś w busie SMS-y do znajomych, m.in. do cezaryola. Po chwili odpowiedź od Czarka: „Patrzę na meteorogram na icm i widzę, że faktycznie tam jest prawie całkowite zachmurzenie i deszcz”. No co Ty mnie powiesz
Przed 18 dotarłem do Wrocławia. Burza nadciągnęła nad miasto, gdy siedziałem ze znajomymi w knajpie nieopodal Rynku
Samotna wyprawa szlakiem ''Riese''
- Pudelek
- bardzo stary wyga
- Posty: 4195
- Rejestracja: 12-11-2007 17:06
- Lokalizacja: Oberschlesien, Kreis Nikolei / Oppeln
jak zwykle ciekawie opisane i wielce wymowne zdjęcia
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś."
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
Re: Samotna wyprawa szlakiem ''Riese''
Leuthen pisze: Po zatrzymaniu się skręciłem znów w lewo i wspiąłem się na stromą skarpę stając przed ogrodzeniem. Wykonane było z „ramy” z belek drewnianych oraz siatki z prostokątnymi okami je wypełniającej. Nie namyślając się wiele z marszu zacząłem się wspinać.
TRZASK!
Górna belka była spróchniała i pękła, ja zaś niemal wylądowałem po drugiej stronie dwumetrowej wysokości ogrodzenia! Na dodatek okazało się, że nie wchodzę bezpośrednio na teren drogi łączącej wyloty sztolni, a na mały wewnętrzny dziedziniec. Oczywiście pilnował go drugi pies!!! Dobrze, że podobnie jak kolega przy bramce, był na łańcuchu
Chyba byłoby trudno dotrzymać Ci kroku w "biegu z przeszkodami"
Leuthen pisze:Co dalej? Pierwotny plan zakładał jeszcze wejście na Wielką Sowę. Jednak od południa pogoda wyraźnie się psuła. Dzień wcześniej zapowiadano burze i ulewy, nawet z możliwością gradu! Idąc grzbietem Włodarza zaraz po godzinie 12 widziałem ciemne chmury nadciągające od strony południowej, tj. od Czech. Po opuszczeniu „Włodarza” nie było już takiego upału jak wcześniej. Zrobiło się chłodniej, pojawił się wiatr. Tak więc decyzja była jedna – odwrót.
Jak pokazał dalszy rozwój wypadków, decyzja była ze wszech miar słuszna.
Ciekawe zdjęcia. Zwłaszcza te z Sobonia.