Wędrowanie pod gwiaździstym kapeluszem.

Wszystko co niezwiązane z górami i turystyką
Gryf
obieżyświat
Posty: 759
Rejestracja: 03-06-2006 10:45
Lokalizacja: Wrocław lub Ziemia Kłodzka

Wędrowanie pod gwiaździstym kapeluszem.

Postautor: Gryf » 03-11-2006 09:31

Czy ktoś jeszcze w naszym kraju potrafi pisac prozą tego typu poezję? Myślę, że do Nevrlego możnaby porównać naszego świetnego Władysława Krygowskiego, autora serii ksiąg o górach, lasach, wędrowaniu. O Życiu.
Do tej pory z twórczości czeskiego autora udało się przełożyć, niestety tylko, dwa rozdziały z książki p.t. Karpackie Gry. Hmmm. Gdybym miał odrobinę więcej pieniążków, chętnie wyłożyłbym większą sumkę na tłumacza i wydanie tej wspaniałej książki A może znajdzie się ktoś, kto zechce pokusić się o publikację tego jakże cennego tomu.? Kto wie? Może dowódca-prezes Ruthenusa wyda kiedyś tę kapitalną opowiastkę?
Z błękitnym niebem!




Miloslav Nevrlỳ "Karpatské hry"

Wędrowanie pod gwiaździstym kapeluszem.


Motto:
Miej namiot, przez który wiatr przewiewa,
on jest wdzięczniejszy niż wspaniały zamek.
Um - Jesid, matka szóstego kalifa.


Noce są węgielnymi kamieniami podróży, królewskimi grami. Dni mogą być gorące lub dżdżyste, nużąco długie i podobne do jedwabnego oka mgnienia, wesołe i monotonne ale ich niespodziankom pątnik przeciwstawia się w stanie czuwającym. Kroczy bezbronny, wystawiony na pastwę ciemności. Kiedy zbliża się wieczór, staje się niespokojnym jak cielna łania - nastał czas by iść spać. Ogląda krainę innymi oczyma, lasy przybierają przed przyjściem nocy inne oblicze. Jeśli wieczór jest ciepły, to i lasy wydają się być przyjazne, kiwają mi. Suche skraje boru rozpościerają się jak wabiące rusałki leśne, ale jeśli idą w karpackim gradobiciu mętnymi, obcymi górami, wtedy mgła, poprzedzająca noc na wysokości dwóch tysięcy metrów wzbudza poczucie strachu. Zionie z niej niepewność, zagłada. Byłbym szczęśliwy będąc daleko stąd, przy ludziach, w słonecznym poranku, ale nie można wybierać, pora iść spać, pora szukać sobie dobrego noclegu. Nie obawiaj się bojaźliwy braciszku, do tej pory zawsze spałem i każdego ranka budziłem się! Im mniej zabieram ze sobą w podróż, tym bardziej zdany jestem na łaskę matki natury i niezwykłe przeżycia.

Kiedy mam namiot, to jestem milionerem, obojętny, nie zwracający na nic uwagi, pewny siebie. Dojdę dokąd mi się spodoba, rozwinę zielony pałacyk, strach z nocy znika. Trzeba tylko dbać o arabskie powiedzenie: Najpierw przywiąż wielbłąda mocno do drzewa i dopiero potem oddaj go pod opiekę Boską. Rozbiję więc i wzniosę swój namiot i polegam zuchwale na miłosierdziu nocy, będzie bowiem długa. Lepiej spać niż w ciemnościach łatać rozerwane płótno, po błoniach z wichrem zgarniać rzeczy, którym narosły skrzydła wietrzne, wykręcać wodę ze śpiwora. Potem dopiero kładę się do snu.

Namioty są jak przybywający z innych krajów, każdy pachnie inaczej, ale wszystkie wspaniale. Każdy w inny sposób przepuszcza słoneczny blask, ranki maja w nich rozliczne kolory. Dziwne - istnieją ludzie, którzy nigdy nie zasypiali w powietrznym pałacyku. Ubodzy!

Jeśli mam tylko jedną płachtę, jestem jeszcze nadal bogaczem. Płótno długości dwa i szerokości dwa metry, mały i lekki tłumoczek i nie muszę się obawiać nocy. Leżę pod płachtą i przeżywam dwojaką radość, szczęście bogacza i szczęście banity. Mam dom ale też wiatr i gwiazdy. Jestem jak u Pana Boga za piecem, chociaż w deszczowej aurze nie trzeba mi oglądać się za odrobiną wody. Krople wody w namiocie z podłogą rzecz poważna - wsiąkną do ziemi, teren wyschnie, przestanie padać i gwiazdy znów się pokażą. Wychodzę z pod płachty, na twarz mi tu i tam kapnie z konarów, ale kto troszczył by się o to, czy ciało zostało suche. Niesamowite - na świecie są ludzie, którzy nie zasypiali z oczyma zapatrzonymi uważnie w niebo. Bardzo ubodzy!

W końcu przyjdą podróże, przy których nie mam niczego. Jestem bez namiotu, bez płachty i przygotowuję się do nocy. Źle jest kroczyć naprzeciw długiej, dżdżystej nocy. Wzrok błądzi po niebie, po chmurach, po gęstwinach. To jest dobre, chmury z prawego południa wieczorem rozpłynęły się, rozpuściły w blednącym błękicie, prędko oziębia się. Noc będzie pogodna i zimna, lecz chłód nie przeszkadza, szybko się do niego przyzwyczajam. Pocieszam się wspomnieniem o Tarasie Bulbie: nocny mróz na Dzikich błoniach rozochocił kozackie kości. Zdejmuję plecak, dzień jest już poza mną. Kula ziemska dokończyła swój codzienny, słoneczny taniec, zatoczyła krąg przed swoją gwiazdą, jej twarz gaśnie, nadchodzi noc. Osobliwe - istnieją ludzie, którzy nie mają plecaka, którzy nie mogą i nie potrafią nosić ze sobą wszystkiego. Czego potrzebują w życiu. Arcyubodzy.

Łamię świerkowe konary, aby nimi podłożyć śpiwór. Błogosławione kraje, gdzie mogę to w ogóle robić. Jeśli łamię gałęzie w lasach karpackich, jest to tak jak bym wyrywał sobie kilka ostatnich włosów z własnej głowy. Świerkowe łoże w przerzedzonym europejskim lesie - jest to skubanie ostatnich szczecin staremu mężczyźnie z jego ciężkiej pochylonej głowy.

Przed nadejściem nocy znoszę drewno, przygotowuję wielki ogień, rumuński "foc mare". Błogosławione kraje, które mają jeszcze dostatek drewna dla nocnych pątników! Ogniska zasłużyły na specjalny rozdział, opowiadający o najwspanialszej, migocącej nocnej grze. Ognie są radosne i czyste, godzinami mogę na nie patrzeć, miałbym je pamiętać jak dobrych ludzi. Ciche ognie z trzech polan, u których spałem w Połoninach. Tajne wartownicze ogieńki w leśnych parowach, w skalnych dołach. Pachnące ognie z drzew w południowym krasie słowackim. Pełgające ognie z drewna sosnowego pod wapniowymi ścianami Wielkiej Fatry, pod piaskowymi występami skalnymi w Ścianach Dieczyńskich, które ogrzały i oświetliły kamienie schronienia. Ognie z drewna nanoszonego prądem rzeki Cisy na jej piaszczyste mielizny, zapach ryb, bagien, wolności i słoniny na wierzbowym pręcie, gorący proch stadnin i błoni. Jasne ognie z drewna bobrowych budynków na polskiej Suwalszczyźnie, gdzie do stromych, pustych brzegów głębokich jezior biją przezroczyste wody i nad powierzchnią niesie się krzyk ptaków wodnych. Pasterskie ognie z jałowcowego drewna, z różanecznika i kosodrzewiny w Karpatach Siedmiogrodzkich i w macedońskim Pirinie. Ogień i owoce - kojący, bezpieczny zapach. Żyliśmy w ten sposób tysiące lat, tych kilku lat w kamiennych i betonowych ścianach miasta nie mogą rzucić słodką przeszłość.

Zasypiam wśród pasterzy u cichych stad, owce beczą przez sen, tu i tam potrząsają głową, ciche dzwonienie, pies poliże rękę obcokrajowcy. Cicho. Wielkie dobro umyka przed słowami, wcale nie dosyć wychwalałbym wszystkie ognie, to najstarsze dobro, które od wieków wygania zwierzę z człowieka, strach z duszy, chłód z ciała. Nie dograłbym się najmigotliwszych ogniowych iskier, wspaniałych i przy tym pożytecznych. Dlatego też ani słowem więcej o nich, mój przemiły braciszku! Ale kiedy tobie znudzą się pierzyny i łóżka, nałóż sobie na głowę szeroki, gwiaździsty kapelusz. Pod takim szerokim kapeluszem zasypiali podczas podróży poeci w czasach odrodzenia narodowego, pod takim szerokim kapeluszem układają się do snu pątnicy z najdawniejszych czasów. Ale kiedy znudzi cię świat, wsadź swój szeroki kapelusz głęboko na czoło! Połóż się pod księżycową skałę, ułóż się na południowym ugorze, ziemia jest sucha i twarda, pod twoją głową pachną korzenne niskie przyległe byliny. Nad takimi noclegami świecą gwiazdy najjaśniej i pełnia lśni jak okno ciemnej barki płynącej po Bałtyku.

Leżę na błoni i powtarzam sobie nazwy gwiazdozbiorów. Kiedyś znałem je wszystkie i z zadowoleniem uczyłem się o nich, ale dziś widzę, ze nie jest to potrzebne. Również co się tyczy gwiazd - i nie tylko ich - dobrą rzeczą jest w młodości nawet zupełnie nieodzowne znać wiele, lecz jeszcze lepszym jest w starości świadomie zapominać o nieważnych rzeczach. Pozostaje tylko to co ożywia wnętrze. Tak jak dla kwiatów, zwierząt i gwiazd nie są najważniejsze ich nazwy, tak nie jest dla nich ważne, do jakich sztucznych grup ludzie je zakwalifikowali. Wystarczy pod nimi leżeć i "paść" myśli na zielonych pastwiskach, czyny zostawić, by piły w czystych wodach. Słowa dziękczynnej wieczornej pieśni lecą jak srebrne jaskółki.

Ażeby cię nie zrazić do nocnych podróży - inne noclegi niż te pod gwiaździstym kapeluszem również są wspaniałe! Często budzę się pod gwiaździstym kapeluszem, badam nocne podmuchy wiatru i patrzę na chmury. Również głosy ptaków nocnych budzą mnie, pod szerokim gwiaździstym kapeluszem śpię lekko jak zwierzę przygotowane do wszystkiego, przygotowane szukać kryjówki czy schronić się przed ulewnym deszczem, burzą, niebezpieczeństwem. Wiedz zatem mój wygodny braciszku, iż najlepiej zasypia się na sianie, suchej trawie. Chyba dlatego, że rodzaj ludzki pochodzi z ciepłych, wschodnich stepów. Jesteśmy braćmi koni. Do siennicy, starego strychu na siano z dziurawym dachem pada światło księżycowe. Powietrzem cienko ciągnie się miły zapach wonnego ciepła i świeżej nocy - głębina bezpieczeństwa. Jeśli ci ktoś przed zaśnięciem położy ciepłą łapkę koło karku, tym lepiej, o wiele lepiej, mój wrażliwy braciszku. Stryszek na siano, najwspanialsze połączenie przyrody i cywilizacji, trawy i pomysłowości. Leżę zmęczony, nasycony. Wszystko co miało się stać tego dnia, stało się, jest wykonane. Ostatni głęboki wydech i całym ciałem rozleje się pełny i suwerenny smak odchodzącego dnia, wszystkich jego dobrodziejstw. Zrównoważony smak czosnku i czekolady. Dwa pozornie przeciwstawne zapachy połączyły się w jedwabny sposób.

Leżę i uważnie słucham: czy nie tańczy ktoś w polu w szarości? Nie tańczy, tylko trawa ucieka przed nocnym wiatrem. Dziwne, że nie wierzę w nocne rusałki z rzeszy traw, przecież wszystko co jest potrzebne dla ich zrodzenia i istnienia, dla ich tańca, jest właśnie pod gwiazdami wszechświata w zasięgu ręki. Nie wierzę w nie tylko dlatego, że oczy ich nie widzą, podobnie jak nie można uwierzyć bez odbiornika w radiowe fale, które są wokół kuli ziemskiej i niesłyszalne również grzmią w cichym, stryszku na siano zalanym światłem księżyca. Potem już cicho spoczywam bez jakichkolwiek myśli, zalewa mnie gnuśność, ciężka i ciepła jak roztopiona cyna. Nie można już poruszyć ręką, zasypianie jest słodkim odejściem. Z lasu przyszła do strychu noc, ciemna siostra czasu. Przyległa do mnie, przemknęła się, nie utrzymam otwartych oczu, nadaremnie przypominam jej słowa Proroka, iż modlitwa lepsza jest niż sen. Uśmiecha się, ma gorące ciało, którym napełnia głębinę bezpieczeństwa. Nadchodzi jej królestwo, władza snu, władza… właaaa…
Kotlina Kłodzka ≠ Ziemia Kłodzka! :)

www.bushcraft.pl

Wróć do „Hyde Park”