
Czerwiec, dni długie, wędruję sobie wczesnym wieczorem po grzbiecie Karkonoszy, światło coraz milsze dla oka, cienie coraz dłuższe. W takim też romantycznym i podniosłym nastroju wstępuję o godz. 19 w progi Strzechy Akademickiej (niem. Hampelbaude). Przy bufecie jakiś facet 10 minut zastanawia się jaką zupę zamówić, zdążyłem więc już zwiedzić schronisko i zobaczyć że moda na zakratowane wejście do kibla dotarła i tutaj. Facet w końcu się zdecydował na jeden z dwóch wariantów i aż się spocił z tego wyboru co skutkowało domówieniem jeszcze piwa, mogę więc przystąpić do swojego zamówienia. Smażony ser i naleśniki z musem oznajmiam radośnie. Mniej radosna pani za barem tymczasem informuje, że są tylko zupy. Jak w latach minionych, kiedy w sklepie był tylko ocet. Cóż, pozostało odwrócić się na pięcie i opuścić ten przybytek. W pamięci utkwiła jeszcze cena za schaboszczaka, którego zresztą i tak nie szło dostać: równe cztery dyszki.
Obieram cel na Śnieżkę i o 20 melduję się w schronisku Dom Śląski (niem. Schlesierhaus). Po drodze stwierdzam, że na żarcie już za późno a poza tym, w Śląskim będzie z pewnością jeszcze drożej, więc uznałem że kupię tylko prince polo. Jakoś w górach mnie na słodkie często bierze i chyba nie tylko mnie. O jakże się myliłem, o naiwności! Wchodzę otwartym od frontu wejściem, gdzie przewija się reszta bywalców tego przybytku, jednak drzwi jadalni z bufetem zastaję zamknięte na głucho! Wpierw konsternacja, po chwili obchodzę budynek kierując się do bocznego wejścia, którym zwyczajowo wchodziło się do jadalni, może coś się zmieniło, nie było mnie w tym miejscu ładnych parę lat. Mając nadzieję, że za chwilę ujrzę pełną gwaru salę, jak to drzewiej bywało, pociągam za klamkę. I tu zamknięte na głucho. Zaglądam w okna sali, wewnątrz ciemno, żywego ducha. Trochę kiepsko jak na młody, czerwcowy wieczór. Nawet bardzo kiepsko. Ale chyba nie bez powodu w sieci przewija się tyle niezbyt pochlebnych opinii o tym przybytku, choć lokalizację ma chyba najlepszą ze wszystkich karkonoskich schronisk. Tak więc tego, idąc latem nawet w Karkonosze lepiej zaopatrzyć się we własny prowiant
