Schroniskowych przygód ciąg dalszy...
: 23-06-2021 17:42
Myślałem, że moje ubiegłoroczne przejścia z tak chwaloną tu Jagodną wyczerpały temat, jednak nic bardziej mylnego! Zdążyłem nawet już zapomnieć jak to o 18.35 odprawiono mnie tam z kwitkiem "z powodu zbyt późnej pory", tymczasem okazało się, że jednak jest miejsce gdzie może być jeszcze gorzej Ale po kolei...
Czerwiec, dni długie, wędruję sobie wczesnym wieczorem po grzbiecie Karkonoszy, światło coraz milsze dla oka, cienie coraz dłuższe. W takim też romantycznym i podniosłym nastroju wstępuję o godz. 19 w progi Strzechy Akademickiej (niem. Hampelbaude). Przy bufecie jakiś facet 10 minut zastanawia się jaką zupę zamówić, zdążyłem więc już zwiedzić schronisko i zobaczyć że moda na zakratowane wejście do kibla dotarła i tutaj. Facet w końcu się zdecydował na jeden z dwóch wariantów i aż się spocił z tego wyboru co skutkowało domówieniem jeszcze piwa, mogę więc przystąpić do swojego zamówienia. Smażony ser i naleśniki z musem oznajmiam radośnie. Mniej radosna pani za barem tymczasem informuje, że są tylko zupy. Jak w latach minionych, kiedy w sklepie był tylko ocet. Cóż, pozostało odwrócić się na pięcie i opuścić ten przybytek. W pamięci utkwiła jeszcze cena za schaboszczaka, którego zresztą i tak nie szło dostać: równe cztery dyszki.
Obieram cel na Śnieżkę i o 20 melduję się w schronisku Dom Śląski (niem. Schlesierhaus). Po drodze stwierdzam, że na żarcie już za późno a poza tym, w Śląskim będzie z pewnością jeszcze drożej, więc uznałem że kupię tylko prince polo. Jakoś w górach mnie na słodkie często bierze i chyba nie tylko mnie. O jakże się myliłem, o naiwności! Wchodzę otwartym od frontu wejściem, gdzie przewija się reszta bywalców tego przybytku, jednak drzwi jadalni z bufetem zastaję zamknięte na głucho! Wpierw konsternacja, po chwili obchodzę budynek kierując się do bocznego wejścia, którym zwyczajowo wchodziło się do jadalni, może coś się zmieniło, nie było mnie w tym miejscu ładnych parę lat. Mając nadzieję, że za chwilę ujrzę pełną gwaru salę, jak to drzewiej bywało, pociągam za klamkę. I tu zamknięte na głucho. Zaglądam w okna sali, wewnątrz ciemno, żywego ducha. Trochę kiepsko jak na młody, czerwcowy wieczór. Nawet bardzo kiepsko. Ale chyba nie bez powodu w sieci przewija się tyle niezbyt pochlebnych opinii o tym przybytku, choć lokalizację ma chyba najlepszą ze wszystkich karkonoskich schronisk. Tak więc tego, idąc latem nawet w Karkonosze lepiej zaopatrzyć się we własny prowiant
Czerwiec, dni długie, wędruję sobie wczesnym wieczorem po grzbiecie Karkonoszy, światło coraz milsze dla oka, cienie coraz dłuższe. W takim też romantycznym i podniosłym nastroju wstępuję o godz. 19 w progi Strzechy Akademickiej (niem. Hampelbaude). Przy bufecie jakiś facet 10 minut zastanawia się jaką zupę zamówić, zdążyłem więc już zwiedzić schronisko i zobaczyć że moda na zakratowane wejście do kibla dotarła i tutaj. Facet w końcu się zdecydował na jeden z dwóch wariantów i aż się spocił z tego wyboru co skutkowało domówieniem jeszcze piwa, mogę więc przystąpić do swojego zamówienia. Smażony ser i naleśniki z musem oznajmiam radośnie. Mniej radosna pani za barem tymczasem informuje, że są tylko zupy. Jak w latach minionych, kiedy w sklepie był tylko ocet. Cóż, pozostało odwrócić się na pięcie i opuścić ten przybytek. W pamięci utkwiła jeszcze cena za schaboszczaka, którego zresztą i tak nie szło dostać: równe cztery dyszki.
Obieram cel na Śnieżkę i o 20 melduję się w schronisku Dom Śląski (niem. Schlesierhaus). Po drodze stwierdzam, że na żarcie już za późno a poza tym, w Śląskim będzie z pewnością jeszcze drożej, więc uznałem że kupię tylko prince polo. Jakoś w górach mnie na słodkie często bierze i chyba nie tylko mnie. O jakże się myliłem, o naiwności! Wchodzę otwartym od frontu wejściem, gdzie przewija się reszta bywalców tego przybytku, jednak drzwi jadalni z bufetem zastaję zamknięte na głucho! Wpierw konsternacja, po chwili obchodzę budynek kierując się do bocznego wejścia, którym zwyczajowo wchodziło się do jadalni, może coś się zmieniło, nie było mnie w tym miejscu ładnych parę lat. Mając nadzieję, że za chwilę ujrzę pełną gwaru salę, jak to drzewiej bywało, pociągam za klamkę. I tu zamknięte na głucho. Zaglądam w okna sali, wewnątrz ciemno, żywego ducha. Trochę kiepsko jak na młody, czerwcowy wieczór. Nawet bardzo kiepsko. Ale chyba nie bez powodu w sieci przewija się tyle niezbyt pochlebnych opinii o tym przybytku, choć lokalizację ma chyba najlepszą ze wszystkich karkonoskich schronisk. Tak więc tego, idąc latem nawet w Karkonosze lepiej zaopatrzyć się we własny prowiant