
Ale w końcu się udało - znalazłem chwilę

Przejście Szlaku Zamków Piastowskich planowałem już od lat - w końcu przyszedł czas go zacząć. Wraz z Agaciorem udało nam się uczknąc trzy dni wolnego i z zamysłem przejścia conajmniej połowy szlaku lub chociaż jednej trzeciej, ruszyliśmy w góry. Planujemy iść z wschodu na zachód, czyli szlak formalnie zaczynamy w Zagórzu Śląskim, a naszym pierwszym zamkiem który zwiedzamy po drodze jest Zamek Grodno. Zamek który darzę wielkim sentymentem, gdyż był pierwszym jakim zobaczyłem w Sudetach w czasie mojej pierwszej wycieczki w góry wiele lat temu.
Ale wszystko zaczyna się pechowo. Dojeżdżamy do Wałbrzycha przed południem i okazuje się, że jakikolwiek busik w stronę Zagórza odjeżdża za jakieś dwie i pół godziny. Na niebie przewijają się szare chmury i jest chłodno. Co robić? Czekac? Postanawiamy iść pieszo i łapać stopa. Czy to był błąd - trudno powiedzieć, ale w międzyczasie zaczął padać soczysty kapuśniaczek a my niczego nie złapaliśmy. Po paru godzinach jesteśmy w Zagórzu dzięki własnym nogą. Nie musicie się pytać, czy dopisują nam humory
Jest po czternastej, Zagórze wydaje się jakby wymarłe. To chyba przez pogodę wydaje się strasznie szare i brudne, takie nijakie, choć dla mnie to miasteczko z dużym potencjałem. W myślach już zakładam w nim gospodę, restaurację, pub

-bogaty
-miał czas
Hmmm....

Ale wróćmy do szarej, październikowej rzeczywistości. Jedyne odgłosy to wrzeszczące dzieciaki, jakaś wycieczka która idzie na zamek. Kupujemy sobie po piwku czy dwóch i siadamy na ławce przy szlaku do zamku i przepuszczamy wycieczkę. Od czasu mojej ostatniej tu bytności wiele lat temu, otworzono drugi sklep, jakieś ABC czy inną Chatę Polską. Sklep w starej kamienicy nadal funkcjonuje i nadal można kupić w nim mapy.
Wdrapujemy się na zamek. W cenie biletu jest przewodnik ale za jakieś pół godziny, gdyż teraz oprowadza wcześniejszą wycieczkę. Na zamku rozstawiony jest namiot, gdzie w sezonie serwują jakieś proste jadło, obok stoi roll bar i można sobie kupić piwko - korzystamy z okazji, leją coś czeskiego, nazwy zapomniałem.
W końcu przychodzi nasz przewodnik wraz z paroma innymi osobami (większość szwargocząca) plus jakaś dres para (Karyna i Sebix), zwiedzamy zamek i wysłuchujemy jego historii. Niestety wypite piwo sprawia, że pod koniec zwiedzania bardziej już zajmuje mnie pęcherz niż historia ukrytych w ruinach skarbów

Początkowo planowaliśmy tego dnia dojść aż do ruin Starego Książa i tam spać pod namiotem, ale pogoda i brak busika sprawiły, że zmieniamy plany i szukamy noclegu w Zagórzu. Na zamku polecają nam noclegi "Pod Karpiem". Jest do wielki, stary dom wybudowany już ponoć w 1550 roku u podnóża zamku w centralnej części miasteczka. Z jego urządzenia wnętrza wnosimy, iż musiał już od dziesięcioleci albo od wieków robić za podzamkowy hotel, zajazd. Jest dość tanio. Kuchnia, prysznice, balkon, nawet telewizja w holu.
Po odświeżającej kąpieli wychodzimy na miasto, ale z racji braku w Zagórzu restauracji, puby czy jakiejkolwiek mordowni, kupujemy po parę piwek plus coś mocniejszego i udajemy się na ławkę do lasu przy szlaku do zamku, na której siedzieliśmy już wcześniej.
Drugi dzień nie przywitał nas zmianą pogody. Co prawda nie pada, ale jest szaro i stuprocentowo jesiennie. Plan na dziś - Stary Książ. Jaka by nie była pogoda, chcę tam spać - to było jedno z moich marzeń od lat

Aż nie możemy w to uwierzyć. Im dłużej idziemy, poprawia się pogoda.
Po drodze mijamy pół dom, pół ruinę.
Kategoryczny zakaz wjazdu i wejścia w knieję:
Bardzo lubię te przedgórskie widoki. W ogóle bardzo lubię, ten specyficzny klimat przedgórzy.
Po drodze mijamy wioskę o dość ciekawej nazwie. Prawda jest taka, że w mojej butelczynie widać już dno... więc może po gorzałę?
Okazuje się że w wiosce jest tylko jeden sklep, ponoć zamknięty. Ale jakaś kobieta na przystanku mówi nam, żeby zadzwonić do drzwi sklepu (mieszczącego się w starym domu jednorodzinnym ), to może otworzą i coś sprzedadzą. Otworzyli. Gorzały nie było, ale piwo jak najbardziej

Mijamy ślady po dawnych zbrodniach...
Przy jeziorku Daisy, gdzie robimy dłuższy popas, jest już całkiem, całkiem. Od razu chce się człowiekowi żyć, maszerować, biegać wręcz po lesie!
Dochodząc do Jeziorka okazuje się, że jest okupowane przez jakąś bandę lokalnych dresików w wieku gimnazjalnym. Wrzeszczą coś, wrzucają do wody co chwilę jakieś głazy i kłody. Nasz widok ich jednak uspokaja i po chwili odjeżdżają na rowerach w sobie znanym kierunku.
Idąc dalej, mijamy "Karczmę Magdalenę" Niestety przybytek zamknięty, i to jak widać już od dłuższego czasu. Jakoś tak trochę kojarzy mi się z bieszczadzką Siekierezadą

Przecinamy linię kolejową, którą wczoraj przyjechaliśmy
Wieczór zapowiada się naprawdę pogodnie
Okazuje się, że pokonujemy przewyższenia i szczyty, których nie ma na mapie:
Koło godziny siedemnastej, dochodzimy do ruin Starego Książa. Agacior się nieco boi, mi się strasznie podoba. Uwielbiam takie klimaty.
Zgodnie z tradycją, namiot rozbijamy dopiero po zachodzie słońca, kiedy to wizyta "leśnych dziadków" jest już dużo mniej prawdopodobna. W między czasie zbieramy drzewo na ognisko i robimy sobie sesje fotograficzne... Odnośnie sesji - nie robimy jej sami. Pod wieczór przychodzi jakaś młoda para z fotografem, przebiera się w garnitur i suknię ślubną po czym pstrykają sobie romantyczne zdjęcia na tle ruin. A może to nie panna młoda? Może to Biała Dama z zamku Stary Książ?
Gdyż już słońce zachodzi, rozpalamy ognisko. A jak ognisko, to nie może zabraknąć i kiełbasy oraz piwa


Z takich uwag technicznych odnośnie Starego Książa. Wokół miejsca na ognisko pełno śmieci. Skoro jest to teren parku krajobrazowego, tuż obok zamku który odwdzięczają setki tysięcy turystów... może przydałby się jakiś niewielki śmietnik? Nie każdy śmieci zabiera ze sobą. Może ktoś z nadleśnictwa lub z parków mógłby podjeżdżać i chociaż raz na dwa tygodnie coś posprzątać? Na Książu na dziedzińcu śmietniki są co dziesięć metrów, jak wyrzuciłem worek ze śmieciami (dość głośno) to aż ochroniarz podleciał zobaczyć co wyrzucam...
Na drugi dzień niestety znowuż pogoda się skiełbasiła. Na niebie zawisły chmury, a jeszczę parę godzin temu widać było gwiazdy! Nie pada, ale deszcz wisi w powietrzu.
Od rana słyszymy w lesie jakieś hałasy, jakby szła ku nam jakaś głośna grupa młodzieży co chwilę przeklinając. Szybko zwijamy namiot coby nie kusić losu i dopiero robimy śniadanie. W międzyczasie ruiny odwiedzają już pierwsi, pojedynczy turyści. Wracamy na zielony szlak.
Kolejny dzień planujemy spędzić głównie zwiedzając zamek Książ, a spać chcemy w ruinach zamku Cisy. Niestety pogoda znowuż nam wszystko psuje. Robi się zimno i zaczyna padać deszcz. To już nie kapuśniaczek. Dochodzimy do Książa, mimo pogody, sporo ludzi. Aż źle się przez to czujemy. Przed chwilą maszerowaliśmy przez pusty las, a teraz otaczają nas tłumy. Nieeeeeee..... jesteśmy przemoknięci i zziębnięci. W przyzamkowej knajpie przy drugim piwie odpuszczamy. Na Szlak Zamków Piastowkich planujemy wrócić kiedy indziej. Wiosna 2018? Byleby nie padało!
Pokonując ostatni etap wycieczki, znajdujemy jeszcze miejsce ukrycia słynnego pociągu ze złotem
Z Książa udajemy się do Świebodzic, gdzie trwa jakiś polsko-czeski jarmark. Po zakupie czegoś na rozgrzewkę
