Na urlop, w stronę Dunaju, w stronę Karpat, w stronę Morza Czarnego.

Jeżeli wybrałeś się gdzieś poza Sudety i nie wstydzisz się tego, daj znać!
Awatar użytkownika
Pudelek
bardzo stary wyga
Posty: 4195
Rejestracja: 12-11-2007 17:06
Lokalizacja: Oberschlesien, Kreis Nikolei / Oppeln

Na urlop, w stronę Dunaju, w stronę Karpat, w stronę Morza Czarnego.

Postautor: Pudelek » 18-10-2021 18:43

Wakacyjny urlop czas zacząć! Tradycyjnie kierunek południowy. Rok temu pojechaliśmy w drugiej połowie sierpnia, ponieważ naiwnie sądziłem, że miesiąc ten w czasie pandemii będzie luźniejszy, a było dokładnie odwrotnie: niektóre kraje już wtedy zaczęły się zamykać, trochę popsuło to nam plany. Tym razem postanowiłem dmuchać na zimne i ruszyliśmy w połowie lipca. Po czasie okazało się, że nie miało to większego znaczenia, lecz któż to mógł wiedzieć??

Skrót przez czeski Śląsk i potem przejazd przez Słowację, bez historii. Tradycyjnie w dniu wyjazdu pogoda jest średnia, nawet trochę padało. Mniej tradycyjnie - zamiast cisnąć autobaną aż do Bratysławy część drogi pokonałem bocznymi drogami, aby dotrzeć do Komarna. Tam jedyny postój na zakupy i przekraczamy Dunaj nowym mostem (według google.maps miał być zamknięty, ale normalnie szło z niego skorzystać).

Na Węgrzech witają mnie moje ukochane słoneczniki! Uważam, że lato bez tych roślin straciłoby znacznie ze swego uroku :).
Obrazek

Tankuję na pierwszej (Putinowskiej) stacji, gdzie mam krótkie zwarcie z jakąś starą Niemrą, której strasznie się spieszy. Zaraz potem wpadam na autostradę. Autópálya M1 jest jedną z najstarszych u Madziarów, pierwsze odcinki otwarto w latach 70. ubiegłego wieku. To widać i czuć: nawierzchnia pozostawia sporo do życzenia, a przede wszystkim posiada jedynie dwa pasy, co przy ogromnym ruchu od strony Austrii powoduje, iż nieustannie jedziemy w tłumie i nawet na lewym pasie trudno osiągnąć prędkość większą niż 100 km/h.
Obrazek

Z autostrady zjeżdżam do Felcsút. Wioska, licząca niecałe dwa tysiące mieszkańców, położona czterdzieści kilometrów na zachód od Budapesztu. Typowa ulicówka, o której nikt by nigdy nie usłyszał, gdyby nie fakt, że swoje dzieciństwo spędzał w niej Victor Orban. Miejscowość jest przykładem, jak może wyglądać polityka, gdy całe państwo stanie się własnością jednego człowieka (bo nawet nie partii) i jego przydupasów. W 2014 roku otwarto w Felcsút nowoczesny stadion piłkarski Pancho Aréna wraz z imponującym zapleczem. Osobiście nie mam nic przeciwko budowie nowych obiektów sportowych, ale mówimy o kompleksie, który kosztował ponad sześćdziesiąt milionów euro, z tego większość pochodziła z funduszy publicznych, a część od różnych spółek mniej lub bardziej powiązanych z premierem. Ilość miejsc siedzących wynosi raz tyle, ilu obywateli pomieszkuje w wiosce (niecałe cztery tysiące), a średnia ilość widzów to mniej niż pięćset osób, głównie na trybunach VIP. A gdyby takie stadiony postawić w każdej mieścinie albo chociaż w każdym powiecie? W czym inne wioski są gorsze?
Obrazek

Trzeba przyznać, że sam stadion jest ładny, zaprojektował go sam Imre Makovecz, najsłynniejszy węgierski architekt ostatniego półwiecza. Grający na nim zespół Puskás Akadémia (legendarny Ferenc Puskás nie ma z nim nic wspólnego) w wyniku fuzji stał się najpierw drugoligowcem, a potem wdarł się do pierwszej ligi. To musi być dziwne uczucie występować w drużynie, której kibicuje garstka ludzi...
Obrazek

Stadion stanął w nieprzypadkowym miejscu, gdyż kilkanaście metrów od... domu rodzinnego Victora Orbana. Dosłownie! Biała, skromna, odnowiona chałupa oddzielona od sportowych murów jedynie ulicą. Swoją drogą to ciężko mi sobie wyobrazić rezydencję, do której na weekendy wpada Jarosław Kaczyński, a która nie jest nieustannie chroniona przez policję, służby i prywatną ochronę. W Felcsút nie było żywej duszy, można wręcz dobijać się do płotu.
Obrazek

Stadion to nie wszystko. Węgierski premier, jak wielu dużych chłopców, lubi również kolej i postanowił podarować taką swemu matecznikowi. W tym celu wykorzystał ślad nieczynnej linii, na której położono tory wąskotorówki. I tu także napiszę, że absolutnie jestem za rozbudową transportu kolejowego, ale diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach! Wąskotorówka Felcsúti kisvasút liczy sobie sześć kilometrów i składają się na nią trzy stacje: przy stadionie, w wiosce oraz w sąsiednim Alcsútdoboz, skąd pochodził ojciec Orbana. Rząd uznał inwestycję za priorytetową w skali kraju i oprócz środków państwowych przekazał na nią dwa miliony euro z funduszy unijnych. Oficjalnie zakładano, że będzie ona nie tylko atrakcją turystyczną, ale posłuży również jako środek transportu dla okolicy i korzystać z niej będzie siedem tysięcy osób dziennie. W rzeczywistości obłożenie wynosi od 30 do 110 pasażerów na dzień, a przez wiele dni nie jeździ nią nikt, więc generuje nieustanne straty. Co prawda zapowiadano, że zostanie ona przedłużona do dworca w Bicske, gdzie można się przesiąść na pociągi do Budapesztu, ale na zapowiedziach się skończyło.
Oczywiście wąskotorówkę krytykuje węgierska opozycja, dostało się także Unii Europejskiej, która jak zwykle nie kontroluje, na co są wydawane przekazywane przez nią pieniądze (dziwnym przypadkiem politykom antyunijnym zupełnie nie przeszkadza korzystanie z unijnej, skażonej kasy ;)). Według złośliwych opinii linia służy jedynie jako dojazd na mecze i z powrotem, kiedy z pewnych powodów nie można skorzystać z samochodu.
Obrazek

Podjeżdżam pod odnowiony dworzec w Felcsút. Cisza, spokój, słyszę gdakanie kur z pobliskiego gospodarstwa. Na peronie działa lodziarnia, pod parasolem siedzi jeden znudzony facet. Zaglądam na rozkład, ale musiałbym spędzić tu zbyt dużo czasu, aby doczekać się przyjazdu pociągu.
Dodam, że premier planował jeszcze budowę w wiosce lotniska, ale z tego na razie nic nie wynikło.
Obrazek

Opuszczamy matecznik Orbana, przejeżdżamy nad M1, gdzie już zaczyna tworzyć się korek. To co będzie w Budapeszcie??
Obrazek

Na mapie mam zaznaczone ruiny w lesie tuż za autostradą. Parkuję na klepisku i uderzam między drzewa. Po kilku minutach wędrówki trafiam na marniejące resztki dawnej posiadłości astronoma-matematyka nazywającego się Károly Nagy. Przeniósł się on do Bicske tuż przed rewolucją węgierską, ale pomieszkał krótko, gdyż po upadku powstania emigrował. Pozostały po nim ruiny pałacu, obserwatorium oraz mauzoleum. Te ostatnie jest w najlepszym stanie, obserwatorium ledwo stoi, a pałacu nawet nie udało mi się w gąszczu znaleźć.
Obrazek

Po kilku kilometrach zajeżdżamy do miasteczka Zsámbék (niem. Schambek). Słynie one przede wszystkim z ruin romańsko-gotyckiego kościoła, należącego kiedyś do norbertanów.
Obrazek

Świątynię wzniesiono w XIII wieku. Przetrwała zawieruchy historii, przetrwała 145 lat okupacji tureckiej, ale w 1763 roku zniszczyło ją trzęsienie ziemi. Z jakiegoś powodu nie zdecydowano się na odbudowę, dodatkowo niemieccy osadnicy, przybyli w ten rejon po przegnaniu Turków, pozyskiwali z ruin kamień jako budulec do swoich gospodarstw.
Wejście na teren kościoła jest płatne, ale ponieważ wszystko doskonale widać zza płotu, więc ograniczamy się do obserwacji na odległość.
Obrazek
Obrazek

Pomnik samotnego czerwonoarmisty. Zgodnie z obecną modą dołożono do niego tabliczkę sugerującą, iż nie był Sowietą, ale Ukraińcem. Ciekawe, czy w ogóle takim się czuł, czy rodzina wie lepiej?
Obrazek

Zsámbék posiada więcej zabytków: pamiątką po Turkach są ruiny łaźni, służące dzisiaj jako fontanna. Kawałek dalej stoi barokowy kościół z obeliskiem Trianon.
Obrazek
Obrazek

Zsámbék to modelowy przykład niedużego, węgierskiego miasteczka: jakiś sklep, winiarnia, knajpa, trochę świętych figur i zmęczone upływem czasu budynki.
Obrazek

Wracamy na autostradę. Korek się rozwiązał, ale przed nami Budapeszt i wiem, że od pewnego czasu tworzą się gigantyczne zatory na wiecznie niedokończonej obwodnicy, a powodem jest remont mostu na Dunaju. Nie bardzo jest go jak minąć - objazd w kierunku północnym oznacza wizytę w samym centrum stolicy, a na południu najbliższa przeprawa nad rzeką oddalona jest o kilkadziesiąt kilometrów! Można tylko minimalizować straty czasowe, próbując objechać najbardziej zatłoczone odcinki.
Na razie na drodze panuje względny spokój, choć po wjeździe na obwodnicę widzę na wyświetlaczach informacje o korku. No dobra, ale w którym momencie on się zaczyna, gdzie zjechać? Oczywiście trafiłem na niego zaraz po minięciu zjazdu, dosłownie po dwustu metrach od miejsca, w którym mogłem opuścić obwodnicę! Gdyby zaczął się on ciut wcześniej, to udałoby mi się odbić, a tak... szlag!
Obrazek

Zauważam, że wokół mnie sama auta na zagranicznych blachach! W korku stoją tylko cudzoziemcy, Węgrzy wiedzieli, gdzie zjechać... No nic, trzeba zacisnąć zęby i zwieracze, bardzo powolutku posuwamy się do przodu.
Po siedmiu kilometrach i trzydziestu minutach docieram do kolejnego zjazdu i w ten sposób, chcąc nie chcąc, zaliczam teren zabudowany węgierskiej stolicy.
Obrazek

Boczne drogi, kilka rond, kilka świateł i w sumie po niecałej godzinie przekraczam w końcu Dunaj remontowanym mostem. A za nim jakby inny świat: ruch błyskawicznie się rozładowuje, chmury się kończą i robi się piękna pogoda.
Z M0 skręcam na krótką M31, a potem wbijam na M3 prowadzącą w kierunku wschodnim. Tutaj samochodów jest dziesięć razy mniej niż pod Budapesztem.
Co jakiś czas pojawiają się tablice informujące o parkingu lub stacji benzynowej, na większości z nich znajduje się czerwona nalepka z napisem "Not for transit".
Obrazek

Pierwszego września ubiegłego roku Orban przygotował dla swoich poddanych niespodziankę i de facto zamknął granice dla cudzoziemców. Przyjazd na Węgry stał się możliwy tylko w wyjątkowych sytuacjach, turystyka do nich nie należała. Gorzej niż za komuny. Oficjalny powód to oczywiście koronawirus, choć ten nie chciał się dostosować do życzeń premiera i nic sobie nie robił z zamkniętych granic, zaliczając kolejne fale i spadki. Jeśli ktoś w tym czasie chciał przejechać przez Węgry udając się do innego kraju, to mógł to zrobić korzystając jedynie z wybranych "korytarzy tranzytowych" i zatrzymywać się na kilku wyznaczonych stacjach oznaczonych nalepkami "For transit". Wypisz wymaluj jak w Niemieckiej Republice Demokratycznej, gdzie funkcjonowały "korytarze tranzytowe" pomiędzy RFN-em a Berlinem Zachodnim.
Pod koniec czerwca tego roku Orban znowu wszystkich zaskoczył i nie dość, że łaskawie otworzył granice, to jeszcze zniósł niemal wszystkie ograniczenia pandemiczne. Od państwa odgrodzonego od wszystkich pandemicznymi przepisami przeszedł do awangardy "powrotu do normalności". Czerwone nalepki jednak zostały. Może na wszelki wypadek na przyszłość? A może dla Ukraińców, ponieważ wjeżdżając od tamtej strony nadal obowiązują ograniczenia. W każdym razie masa turystów z Polski widząc ten czerwony kolor nadal była przekonana, że u Węgrów obowiązują jakieś "korytarze", w czym zresztą utwierdzała ich polska ambasada (nie wiem, czy to pokłosie dobrej zmiany, czy tam zawsze pracowali tacy niekompetentni ludzie?). W efekcie trudno było spotkać gdzieś na uboczu samochód na polskich blachach, nad czym bynajmniej nie ubolewałem ;). Tak na marginesie to niektóre kible na parkingach nie nadawały się nie tylko nie dla tranzytu, ale dla nikogo, kto nie chciał się uświnić...
Obrazek

Połykamy kilometr za kilometrem, popołudnie stopniowo zmienia się w wieczór. Zmieniamy autostradę na M35, którą od niedawna można dojechać aż do granicy rumuńskiej. To już nie tak daleko, ale zostawimy sobie ją na jutro, gdyż dzisiaj czeka na nas Debreczyn.
Obrazek

Debreczyn jest drugim największym miastem na Węgrzech, lecz to nie ma znaczenia, gdyż dla Madziarów wszystko poza stolicą jest prowincją i wsią ;). Wieczorny ruch uliczny bynajmniej wioski nie przypomina, choć akurat okolica naszego noclegu nie przytłacza ilością aut.
Obrazek

W pensjonacie przyjmuje nas starsza kobieta, która nie zna żadnego innego języka niż węgierski. Ba, nie zna nawet pojedynczych słów w innym języku (oczywiście na stronie rezerwacyjnej zapewniali, że znają angielski :D). Międzynarodową mową ciała i dźwięków udaje nam się porozumieć, więc po szybkim wrzuceniu bagaży do pokoju można się udać do restauracji, znajdującej się na parterze budynku. Liczyłem na konsumpcję jakiegoś gulaszu albo czegoś podobnego, a musieliśmy się zadowolić fit-sałatką i eko-burgerem, bo taki profil obowiązywał w lokalu :D. Na szczęście piwo mieli węgierskie... Muszę jednak przyznać, że jedzenie smakowało i porządnie napełniło brzuchy.
Obrazek

Na główny plac miasta mamy niedaleko, grzechem byłoby nie skoczyć na wieczorny spacer. Miasto tętni życiem, po ulicach kręcą się wypite dziewczyny z balonikami i zaczepiają kierowców. A my korzystamy zatem z okazji i zaliczamy spelunkę.
Obrazek

Współczesny pomnik świętego Stefana oraz drzewa sadzone w donicach.
Obrazek
Obrazek

Niedzielny poranek wita ciepłem i słońcem, więc idę na samotną przechadzkę, przy okazji wypatrujac piekarni. Na pobliskim skrzyżowaniu fotografuję kościół ewangelicki. Widziałem go już kilka razy, kiedy przejeżdżałem przez miasto, gdyż sąsiednie drogi to przelotówki.
Obrazek

Rzędy niskich domków to ponoć dawna dzielnica biedoty. Są ciągle używane i pierwsze wrażenie po obserwacji mieszkańców było takie, że nadal nie weszli do klasy średniej.
Obrazek

Wysokie bloki, a zaraz potem zupełne przeciwieństwo.
Obrazek
Obrazek

Skryta w cieniu spelunka, w której raczyliśmy się wieczornym piwem. Mimo wczesnej pory już siedzą w niej tambylcy.
Obrazek

Wschodnie Węgry to bastion protestantów, a konkretnie kalwinów. Ten odłam chrześcijaństwa bywa uważany za najbardziej patriotyczny i narodowy, w przeciwieństwie do katolicyzmu, którego hierarchia przez całe stulecia świetnie dogadywała się z Habsburgami. Debreczyn stał się całkowicie protestancki w XVII wieku, nazywano go "kalwińskim Rzymem". Dziś ewangelikami jest około jednej trzeciej mieszkańców miasta, co może nie brzmi imponująco, ale Węgrzy są narodem znacznie bardziej sekularyzowanym niż Polacy (przynajmniej statystycznie). Ich duma to Wielki Kościół Ewangelicki stojący na głównym placu, największa świątynia protestancka w kraju.
Obrazek

Chciałem zajrzeć do środka, ale akurat odbywało się nabożeństwo, więc odpuściłem. Odwracam się do tyłu - pokryta rusztowaniami wieża starszego Małego Kościoła Ewangelickiego.
Obrazek

Obowiązkowy pomnik Kossutha (w okresie rewolucji węgierskiej Debreczyn przez krótki moment pełnił rolę stolicy kraju, po zajęciu Pesztu i Budy przez Austriaków).
Obrazek

Ładna fontanna "millenijna" z 2001 roku, ale co innego okazało się ważniejsze: w tle widać secesyjny hotel "Aranybika" ("Złoty byk"), najbardziej znany w mieście i jeden z najsłynniejszych na Węgrzech (choć tylko czterogwiazdkowy). Mniejsza z politykami i artystami, którzy spędzali w nim czas, ale to prawdopodobnie właśnie w nim ponad czterdzieści lat temu nocowali moi rodzice podczas podróży poślubnej! :) Podobnie jak kiedyś w Szwecji, tak i tym razem wędruję po śladach rodzinnych historii. Mama i tata planowali wówczas odwiedzić Rumunię (kupili nawet leje), lecz z jakiś powodów do kraju Słońca Karpat nie dotarli.
Obrazek

Główny plac miasta - Kossuth tér - wydaje się jeszcze tkwić w oparach wieczoru i nocy. Ludzi prawie nie widać, a jedyny hałas wywołuje przejeżdżający z rzadka tramwaj. Jednym z nielicznych przechodniów był nieświeży facet, proszący o podanie godziny. Przy okazji przedstawił się jako Janos Bogas albo Bugaj (jeśli Bugaj, to może krewny mojego kumpla ze Śląska :D)
Obrazek

Idę przejść się jeszcze kawałek pomiędzy rzędami zabytkowych budynków. W jednym z nich przebywał w 1714 roku Karol XII, wracający z Konstantynopola do rodzinnej Szwecji.
Obrazek
Obrazek

Nowe obiekty to chyba jakieś sądy.
Obrazek

Debreczyńskie chodniki i ulice są elegancko uzupełnione ścieżkami dla rowerzystów. Najwyraźniej Orban nie uznał cyklistów za część wrogiego lobby.
Obrazek

Z ciekawostek, które rzuciły mi się w oko: tzw. brama siedmiogrodzka (seklerska) jako wejście do pizzerii oraz mozaika blisko mego pensjonatu, umieszczona na ścianie uniwersyteckiego Wydziału Inżynierii.
Obrazek
Obrazek

Do końca Wielkiej Wojny Debreczyn leżał w centralnej części Węgier, potem nagle stał się miejscowością przygraniczną. Mogło być jeszcze gorzej, gdyż apetyty Rumunów (którzy wojnę na polach bitew przegrali sromotnie) sięgały dalej na zachód aż do Cisy, a w tej okolicy nawet dzisiejsze przedmieścia Debreczyna mogły już być podległe władzy Bukaresztu. Ostatecznie granicę wytyczono tak, że biegnie około trzydziestu kilometrów na wschód od miasta. Do przejścia prowadzi prosta droga z jedną większą mieściną - Vámospércs. A w niej modne, kolorowe parasole.
Obrazek
Obrazek

Przejście Nyírábrány/Valea lui Mihai jest z gatunku tych mniej obleganych, więc nie spędzimy na nim zbyt dużo czasu, konkretnie nieco ponad dziesięć minut. Byłoby jeszcze szybciej, gdyby nie nadgorliwość funkcjonariuszy: Węgier przeglądał dokładnie wszystkie dokumenty, tradycyjnie zajrzał do bagażnika, a Rumun zniknął z papierami na prawie pięć minut. Skandal.
Obrazek
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś."

https://picasaweb.google.com/110344506389073663651

http://hanyswpodrozach.blogspot.com/

buba1
bardzo stary wyga
Posty: 4797
Rejestracja: 18-11-2008 10:01

Re: Na urlop, w stronę Dunaju, w stronę Karpat, w stronę Morza Czarnego.

Postautor: buba1 » 19-10-2021 17:06

Fajny ten kosciol Norbertanow. Szkoda ze o nim nie wiedzialam jak kiedys jechalismy przez Wegry i umieralismy z nudow mając poczucie ze w tym kraju kompletnie nie ma nic ciekawego.

A o braku tranzytu od czerwca to mnie zaskoczyles. Kilkoro znajomych jadacych latem do Rumunii, Macedonii czy Albanii (jedynych otwartych krajow) święcie wierzylo (bo ponoc poparli to jakimis oficjalnymi danymi) ze przez Węgry to tylko tranzytem, w ograniczonym czasie i wyznaczonymi drogami. No chyba ze cie nie złapią. Stad tez mysmy rowniez nawet nie zaprzatali sobie glowy jakims wyjazdem w tamta strone, widząc oczyma wyobrazni takie autostrady jak z twojej relacji :P
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "

na wiecznych wagarach od zycia...

Awatar użytkownika
Pudelek
bardzo stary wyga
Posty: 4195
Rejestracja: 12-11-2007 17:06
Lokalizacja: Oberschlesien, Kreis Nikolei / Oppeln

Re: Na urlop, w stronę Dunaju, w stronę Karpat, w stronę Morza Czarnego.

Postautor: Pudelek » 19-10-2021 18:52

buba1 pisze: jak kiedys jechalismy przez Wegry i umieralismy z nudow mając poczucie ze w tym kraju kompletnie nie ma nic ciekawego.

już ci kilka razy pisałem, że to bzdura i Węgry mają sporo do zaoferowania również bubom :P Akurat ruin kościołów leżących w jakimś szczerym polu to jest tam sporo, kojarzę też co najmniej jedno opuszczone poradzieckie osiedle i tym podobne. No bo promy to już zwiedziałaś ;)

A o braku tranzytu od czerwca to mnie zaskoczyles. Kilkoro znajomych jadacych latem do Rumunii, Macedonii czy Albanii (jedynych otwartych krajow) święcie wierzylo (bo ponoc poparli to jakimis oficjalnymi danymi) ze przez Węgry to tylko tranzytem, w ograniczonym czasie i wyznaczonymi drogami. No chyba ze cie nie złapią. Stad tez mysmy rowniez nawet nie zaprzatali sobie glowy jakims wyjazdem w tamta strone, widząc oczyma wyobrazni takie autostrady jak z twojej relacji :P

to znajomi chyba niezbyt przygotowują się do wyjazdu :P Od początku lipca Węgry są w pełni otwarte i bez żadnych narzuceń trasy, testów, maseczek w pomieszczeniach itp. (nieliczne wyjątki to służba zdrowia, urzędy i imprezy masowe, co zazwyczaj nas nie interesuje ;)). Te oficjalne dane to zapewne strona polskiego rządu, największy dezinformator jeśli chodzi o przepisy obowiązujące w innych krajach. A przecież wystarczyło zapytać na forum albo na fejsie, który ponoć każdy ma...

No chyba, że wjeżdżali od Ukrainy, w co wątpię ;) - bo tam rzeczywiście niezaszczepieni musieli się trzymać korytarzy (choć nikt tego nie kontrolował).
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś."

https://picasaweb.google.com/110344506389073663651

http://hanyswpodrozach.blogspot.com/

buba1
bardzo stary wyga
Posty: 4797
Rejestracja: 18-11-2008 10:01

Re: Na urlop, w stronę Dunaju, w stronę Karpat, w stronę Morza Czarnego.

Postautor: buba1 » 19-10-2021 20:23

kojarzę też co najmniej jedno opuszczone poradzieckie osiedle


A to racja! Sarmellek byl zarabisty! :mrgreen: Bylo jeszcze drugie ale nas ochrona przepedzila i wezwala policje...

Moze jeszcze kiedys bedzie mi dane tam zawedrowac to uderze do ciebie po porady gdzie sie udac!

Te oficjalne dane to zapewne strona polskiego rządu, największy dezinformator jeśli chodzi o przepisy obowiązujące w innych krajach.


No chyba tak.. Ale gdzie indziej szukac? Po węgiersku czy innym rumunsku to malo kto sobie poczyta u zrodel...

przecież wystarczyło zapytać na forum albo na fejsie, który ponoć każdy ma...


Na fejsie to zazwyczaj takie pytania koncza sie tak samo. Najpierw pada kilka odpowiedzi w stylu "mysmy przejechali i nas nie złapali ale to bylo 3 miesiace temu". Potem "a moja ciocia słyszała, że...". Potem zazwyczaj wkraczają do boju "odpowiedzialni i praworządni" : "jak sie nie zaszczepiles to siedz w domu, bo narazasz innych, przez ciebie wymarły juz 3 murzynskie wioski a czaple siwe przestały się niesc". Taka wypowiedz nie moze pozostac bez komentarza drugiej strony (czemu sie akurat nie dziwie) no i juz mamy piękną gównoburze, 238 użytkownikow odpowiedzialo na twoj post, ale wyłowic z tego konkretną, interesująca cie informacje jest praktycznie nierealne. Wiem, sprawdzalam osobiscie kilkukrotnie tego roku zadajac konkretne pytania o kraje mnie interesujące...
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "



na wiecznych wagarach od zycia...

Awatar użytkownika
Pudelek
bardzo stary wyga
Posty: 4195
Rejestracja: 12-11-2007 17:06
Lokalizacja: Oberschlesien, Kreis Nikolei / Oppeln

Re: Na urlop, w stronę Dunaju, w stronę Karpat, w stronę Morza Czarnego.

Postautor: Pudelek » 20-10-2021 01:14

buba1 pisze:
Te oficjalne dane to zapewne strona polskiego rządu, największy dezinformator jeśli chodzi o przepisy obowiązujące w innych krajach.


No chyba tak.. Ale gdzie indziej szukac? Po węgiersku czy innym rumunsku to malo kto sobie poczyta u zrodel...

różnie bywa w różnych krajach, ale w przypadku Węgier ambasada Madziarów stanęła na wysokości zadania i informowała na swoim profilu na fejsbuku o pewnych działaniach. Ale faktycznie z fejsbukiem może być różnie, bo tam tylu idiotów, co w każdym społeczeństwie, więc najlepiej zwrócić się do starych, dobrych forów, które wbrew pozorom jeszcze nie umarły. Jest świetne forum pod tym adresem:
https://www.fly4free.pl/forum/

Teoretycznie jest ono związane z lataniem, odprawą na lotniskach itp. ale w czasie pandemii mają tam najlepsze i najbardziej aktualne informacje. Są ludzie, którzy potrafią je tłumaczyć ze stron rządowych, są tacy, którzy to sprawdzali. Do tego są jeszcze przyzwoite fora dotyczące konkretnych krajów, np. Węgier lub Bułgarii. Ewentualnie można pisać bezpośrednio do polskich ambasad za granicą (lub zagranicznych), ja tak robiłem kilka razy. W ostateczności można zapytać mnie :P

A jakie państwa cie w tym roku interesowały?
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś."

https://picasaweb.google.com/110344506389073663651

http://hanyswpodrozach.blogspot.com/

buba1
bardzo stary wyga
Posty: 4797
Rejestracja: 18-11-2008 10:01

Re: Na urlop, w stronę Dunaju, w stronę Karpat, w stronę Morza Czarnego.

Postautor: buba1 » 20-10-2021 08:57

Jest świetne forum pod tym adresem:


O tego nie znalam. Dzieki!

W ostateczności można zapytać mnie :P


To tez brzmi jak calkiem niezly pomysł

A jakie państwa cie w tym roku interesowały?


Ukraina, Pribałtika, Białoruś, Bułgaria.
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "



na wiecznych wagarach od zycia...

Awatar użytkownika
Pudelek
bardzo stary wyga
Posty: 4195
Rejestracja: 12-11-2007 17:06
Lokalizacja: Oberschlesien, Kreis Nikolei / Oppeln

Re: Na urlop, w stronę Dunaju, w stronę Karpat, w stronę Morza Czarnego.

Postautor: Pudelek » 20-10-2021 12:15

Hmm, to faktycznie chyba nigdzie byś nie dojechała bez paszportu covidovego ;) Na Białoruś to chyba od dłuższego czasu jakikolwiek wjazd jest niemożliwy.
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś."

https://picasaweb.google.com/110344506389073663651

http://hanyswpodrozach.blogspot.com/

buba1
bardzo stary wyga
Posty: 4797
Rejestracja: 18-11-2008 10:01

Re: Na urlop, w stronę Dunaju, w stronę Karpat, w stronę Morza Czarnego.

Postautor: buba1 » 20-10-2021 18:55

Pudelek pisze:Hmm, to faktycznie chyba nigdzie byś nie dojechała bez paszportu covidovego ;) .


Albo z testem ale to tez mnie nie interesowało... zbyt duze ryzyko wtopy. Z tego co znajomi jezdzili to otwarta byla Rumunia, Macedonia i Albania, ale to raz, ze obawialam sie owego tranzytu a dwa ze jakos szczegolnie mnie tam nie ciagnie...
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "



na wiecznych wagarach od zycia...

Awatar użytkownika
Pudelek
bardzo stary wyga
Posty: 4195
Rejestracja: 12-11-2007 17:06
Lokalizacja: Oberschlesien, Kreis Nikolei / Oppeln

Re: Na urlop, w stronę Dunaju, w stronę Karpat, w stronę Morza Czarnego.

Postautor: Pudelek » 20-10-2021 20:37

Paszport covidovy zawiera też informację o teście, więc to miałem również na myśli ;). Z krajów otwartych mieli rację, ale naprawdę dziwi mnie to, że przeoczyli Węgry, które były najbardziej otwartym krajem w tej części Europy, bardziej niż tamte (no i w sumie są dalej). Naprawdę - wywiad to oni mają beznadziejny :P Wydaje mi się także, że w pewnym momencie Czarnogóra zaczęła wpuszczać jak leci, ale tu nie mam do końca pewności. Sam tranzyt (w tym przypadku chyba tylko przez Słowację i Serbię) nie był większym problemem, gdyż nikt się nim za bardzo nie przejmował, lecz to już jest kategoria typu "w przepisach pisze A, a w rzeczywistości jest B").

Hmm, rozumiem, że kiedyś spaliłaś się na Albanii (to jest jeden z tych przypadków, których nigdy nie zrozumiem :P), ale jeśli nei ciągnie cię Rumunia i Macedonia to już w ogóle nie bardzo rozumiem, skoro to jedne z bardziej dzikich krajów? :D A Bułgaria, po której patrzyłaś, jest moim zdaniem bardziej cywilizowana (choć niewątpliwie biedniejsza).
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś."

https://picasaweb.google.com/110344506389073663651

http://hanyswpodrozach.blogspot.com/

buba1
bardzo stary wyga
Posty: 4797
Rejestracja: 18-11-2008 10:01

Re: Na urlop, w stronę Dunaju, w stronę Karpat, w stronę Morza Czarnego.

Postautor: buba1 » 21-10-2021 11:39

Hmm, rozumiem, że kiedyś spaliłaś się na Albanii (to jest jeden z tych przypadków, których nigdy nie zrozumiem :P), ale jeśli nei ciągnie cię Rumunia i Macedonia to już w ogóle nie bardzo rozumiem, skoro to jedne z bardziej dzikich krajów? :D A Bułgaria, po której patrzyłaś, jest moim zdaniem bardziej cywilizowana (choć niewątpliwie biedniejsza).


Albania jest wielka zagadka bo jestem chyba jedynym takim maksymalnie zniecheconym przypadkiem. No razem z toperzem bo on odczucia mial identyczne. Taki Krwawy, ktory lubi podobne klimaty do mnie - jest zachwycony Albanią i byl tam juz chyba 20 razy! W tym roku chociazby skorzystal z mozliwosci.
Do Rumunii i Macedonii nie twierdze, ze juz nigdy nie pojade, pojechalabym czemu nie, ale nie jako glowny cel. np. jadac do Bulgarii zapewne chcialabym po drodze zahaczyc o jakies miejsca w Rumunii. Ciezko mi powiedziec co jest powodem takich a nie innych wyborow, bo czesto to jest kwestia odczuc, a nie jakiejs chlodnej kalkulacji. Sa kraje, w ktorych sie czuje rewelacyjnie, sa takie w ktorych srednio i sa takie, z ktorych mialam ochote natychmiast uciekac (no w tej ostatniej grupie to tylko Albania ;) A co do wyzszosci Bulgarii nad Rumunia, to oprocz odczuc w poczuciu pustki, przestrzeni i zapomnienia zapewne mialo wplyw to, ze w Bulgarii duzo latwiej bylo sie dogadac. W wielu miejscach nad morzem nawet po polsku! :)

A co do moich dziwnych przypadkow to jest tez chyba dosc nietypowa moja zdecydowana niechec do Suwalszczyzny... ;)

A! i jeszcze oczywiscie Armenia i Gruzja mnie interesowaly w tym roku, ale tam tez nie szlo normalnie wjechac, a wleciec to tym bardziej....
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "



na wiecznych wagarach od zycia...

Awatar użytkownika
Pudelek
bardzo stary wyga
Posty: 4195
Rejestracja: 12-11-2007 17:06
Lokalizacja: Oberschlesien, Kreis Nikolei / Oppeln

Re: Na urlop, w stronę Dunaju, w stronę Karpat, w stronę Morza Czarnego.

Postautor: Pudelek » 26-10-2021 19:14

Przestawiamy zegarek godzinę do przodu.
Obrazek

Gdy kawałek za granicą zatrzymałem się, aby sprawdzić mapę, z lasu wyszedł jakiś zarośnięty facet. Z łamańca romańsko-słowiańsko-ugrofińskiego dowiedziałem się, że skończyła mu się benzyna i chce podjechać do miasta, aby napełnić nią plastikową butelkę. Okłamałem go, że nie rozumiem. Nie budził zaufania - niezbyt czysty na ciele, w brudnym ubraniu i z gębą przypominającą recydywistę. Niestety - i piszę to jako częsty użytkownik autostopu - ale wygląd często torpeduje możliwość podwózki i tak było tym razem.

Pierwsza miejscowość po rumuńskiej stronie to Valea lui Mihal (Érmihályfalva), miasteczko zamieszkałe głównie przez Węgrów. To w niej przed jedenastoma laty po raz pierwszy postawiłem nogę na rumuńskiej ziemi, kiedy wyszedłem z pociągu. Pamiętam zaniedbany dworzec, tragiczny kibel i uśmiechniętą panią kasjerkę, która przyniosła mi... miskę z wodą, abym mógł umyć ręce! Kwintesencja rumuńskich klimatów! W tym roku tylko przez nią przejeżdżamy.
Obrazek

Początkowo drogi są bardzo dobrej jakości, potem - po zjeździe na boczne - asfalt staje się pofałdowany i mocno poklejony, lecz nie ma tragedii. Od Marghity ponownie nawierzchnia przypomina płaski stół.
Zastanawiam się, które słoneczniki są ładniejsze? Rumuńskie czy węgierskie? Albo słowackie? :D A może wszystkie tak samo cieszą oko, bo w końcu wszystkie rosną na dawnych Wielkich Węgrzech?
Obrazek

Suniemy przed siebie bez większego pośpiechu. Rumuńskie szosy pełne są idiotycznych ograniczeń prędkości, obszarów zabudowanych w polach i lasach, ale prawie nikt ich nie przestrzega. Zastanawiam się, jak oni są w stanie spiąć budżet państwa, skoro nie ma polowania na kierowców?
Obrazek

Czasem zatrzymam się na chwilę, aby uwiecznić jakiś regionalny folklor. Na pierwszym zdjęciu pomnik wojenny w Ip (po węgiersku Ipp) upamiętniający ofiary masakry z września 1940 roku. Armia węgierska wkraczając w ten rejon po II arbitrażu wiedeńskim zabiła ponad 150 miejscowych Rumunów, prawdopodobnie przy pomocy ich przeważnie węgierskich sąsiadów. Pretekstem była śmierć dwóch madziarskich żołnierzy, choć ponieśli ją w wyniku niewłaściwego przechowywania granatów.
Obrazek

Na drugim zdjęciu dworzec autobusowy w Șimleu Silvaniei (węg. Szilágysomlyó).
Obrazek

Krajobraz zaczyna się zmieniać: Wielką Nizinę Węgierską (Rumuni tę część nazywają Niziną Cisy) zastępują Góry Zachodniorumuńskie (Munții Apuseni), czyli Karpaty - na razie jeszcze niezbyt imponujące metrażem, ale różnicę zaczyna być widać.
Obrazek

Dłuższy postój czeka nas w okolicach Zalău (węg. Zilah, niem. Zillenmarkt), za którym auto będzie musiało się trochę powspinać, gdyż trzeba osiągnąć jeden z niższych szczytów Gór Meseș (Munții Meseșului, Meszes-hegység). Na wysokości prawie pół tysiąca metrów w 106 roku n.e. Rzymianie wznieśli obóz wojskowy, mający chronić przeprawy przez Karpaty podczas prowadzonej wówczas wojny z Dakami. W kolejnych dekadach obóz stopniowo się rozbudowywał, wyrosła obok niego także osada cywilna, która w pewnym momencie razem z obozem otrzymała status miasta i jako Porolissum stała się stolicą prowincji. Współżycie rzymsko-dackie raczej przebiegało spokojnie i pokojowo, a miejscowi zaczęli się intensywnie romanizować.
Obrazek

Teren po Porolissum to jedno z największych stanowisk archeologicznych w Rumunii, ale, moim zdaniem, z punktu widzenia obcowania z historią rozczarowanie! Pozostałości rzymskich prawie nie zobaczymy, gdyż spoczywają w ziemi, a na powierzchni obudowano je współczesnymi elementami. W niektórych przypadkach nawet do tego się nie posunięto i po odkryciu po prostu zasypano je z powrotem, zwłaszcza, jeśli odnaleziono mozaiki. W efekcie chodzimy sobie po nagrzanej od słońca polanie i przyglądamy się trawie, z której wystają położone niedawno kamienie i prawie nowe kolumny, a na pocieszenie zostaje przeczytanie tablicy informacyjnej opisującej, co mogło się tam znajdować. Mi zawsze bardzo brakuje w takich miejscach zaznaczenia poziomu, do którego sięga oryginalny budulec, lecz tu prawdopodobnie nie byłoby co zaznaczać.
Obrazek
Obrazek

Być może lepiej wyglądają ruiny amfiteatru, które z powodu jakiegoś zagapienia przeoczyliśmy. Ze współczesności robi wrażenie zrekonstruowany fragment mury wraz z bramą Porta Praetoria.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Autentyczna jest zapewne droga rzymska oraz dwa sarkofagi, wykopane kilka lat temu.
Obrazek
Obrazek

Niewątpliwie ładne są również widoki na wszystkie strony otaczającego górę świata.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Nie uważam spędzonego tu czasu za stracony, lecz spodziewałem się czegoś więcej. Wstęp do ruin jest płatny (drobna suma).
Obrazek

Kolejne kilometry to powrót do główniejszej drogi, a następnie do jeszcze bardziej głównej. Na jednym ze skrzyżowań - w wiosce Creaka (Karika) - trafiamy na drewnianą cerkiew. Pasowała by mi raczej do Maramureszu.
Obrazek

Oprócz krajobrazu zmieniają się także krainy historyczne: od wczoraj przebywaliśmy w Kriszanie (stolicą węgierskiej części jest Debreczyn), a teraz wjeżdżamy do mojego ulubionego Siedmiogrodu i to od razu do jego stolicy, czyli Klużu (rum. Cluj, węg. Kolozsvár, niem. Klausenburg). Owa stołeczność jest nieformalna, choć w przeszłości Kluż był oficjalną stolicą Wielkiego Księstwa Siedmiogrodu. Jako, że współcześnie to drugie pod względem zaludnienia miasto Rumunii, więc nie dziwią mnie korki nawet w niedzielne popołudnie, zwłaszcza, że układ drogowy jest zazwyczaj w takich przypadkach beznadziejny.
Obrazek

Po raz pierwszy na wyjeździe odpalam nawigację, gdyż chciałem zatankować, a nigdzie nie widać stacji benzynowej. GPS znajduje taką na osiedlu, nie miałbym szans samodzielnie na nią trafić. Potem bezbłędnie prowadzi nas do miejsca noclegowego położonego w okolicy pełnej krętych, stromych i jednokierunkowych uliczek - tam dojechałbym bez pomocy, ale zależy nam na czasie, aby przed zmrokiem jeszcze trochę pozwiedzać.

Dzielnica, w której śpimy, to jakiś sektor szpitalny - co chwilę mijamy jakąś placówkę służby zdrowia, klinikę, nieustannie kursują karetki. I leży na wzgórzu, do centrum trzeba będzie zejść w dół.
Obrazek
Obrazek

Po pewnych perturbacjach związanych z samochodem (jak idiota zablokowałem sobie kierownicę i dopiero po konsultacjach telefonicznych udało się ją przywrócić do życia, choć miałem wrażenie, że prawie ją złamałem) maszerujemy na starówkę.
Obrazek

Historia Kluża, podobnie jak wielu rumuńskich miast, zaczyna się w czasach rzymskich - Imperium założyło w tym miejscu obóz Napoca, następnie podniesiony do rangi miasta i stolicy własnej prowincji. Po opuszczeniu Dacji przez Rzymian osadnictwo zanikło na prawie siedem stuleci. Dopiero w X wieku pojawili się tu Węgrzy i wznieśli opactwo oraz zamek. Wszystko zniszczyli Tatarzy, a nową osadę, początek dzisiejszego Klużu, wybudowali w XIII wieku koloniści sascy. Jej dzieje to dzieje całego Siedmiogrodu - Królestwo Węgier, podbój turecki, autonomiczne Księstwo Siedmiogrodu podczas trwania którego nastąpił dynamiczny rozwój. W okresie rozwoju nacjonalizmów Kluż stał się areną walk Rumunów o swoje prawa polityczne, samo miasto było jednak w przytłaczającej większości zamieszkałe przez Madziarów (ostatni habsburski spis wykazał ponad 80% tej narodowości). Mimo to w wyniku traktatu w Trianon włączono go do Rumunii, z krótką przerwą na lata II wojny światowej.
Współcześnie stosunki demograficzne są niemal dokładnym lustrzanym odbiciem tych sprzed stu lat - cztery piąte mieszkańców to Rumunii, Węgrów jest kilkanaście procent, co i tak daje kilkadziesiąt tysięcy osób. Na ulicach węgierskość daje się zauważyć, działają węgierskie instytucje kulturalne i naukowe. Z kolei Sasów - potomków założycieli średniowiecznego Kluża - została garstka.
W 1974 roku komuniści dodali to rumuńskiej nazwy drugi człon - "Napoca", więc oficjalnie istnieje Cluj-Napoca. Nicolae Ceaușescu nawiązał do rzymskiej przeszłości i chciał w ten sposób dogryźć Węgrom, gdyż wówczas obowiązywała teoria, iż Rumunii pochodzą od zromanizowanych Daków albo wręcz Rzymian. Ma ona tyle wspólnego z rzeczywistością, co wiara w Wielką Lechię i pochodzenie szlachty polskiej od starożytnych Sarmatów. Dzisiaj wiadomo (przynajmniej poza Rumunią), że naród rumuński to mieszanina wielu genów, a najwięcej znajdziemy w nich słowiańskich. Węgrzy mogą zatem podejść do "Napoki" ze spokojem, bo w żaden sposób nie zmienia ona faktu, iż Kluż stał się rumuński dopiero niedawno. W normalnym, nieoficjalnym użyciu Kluż-Napoka/Cluj-Napoca praktycznie nie jest stosowany, więc i ja będę się posługiwał historyczną, krótką nazwą ;).

Serce Kluża bije na Piața Unirii (placu Unii), a w czasach węgierskich Fő tér (Główny plac). Wznosi się na nim wielki gotycki kościół pod wezwaniem świętego Michała. Niestety, aktualnie remontowany, więc do środka nie zajrzymy.
Obrazek

Druga spora konstrukcja to pomnik króla Macieja Korwina - węgierski monarcha urodził się w Klużu. Dzieło to jest dobrym obrazem wzajemnych relacji węgiersko-rumuńskich.
Obrazek

Odsłonięto go w 1902 roku i już wówczas pojawiły się zgrzyty z niektórymi elementami kompozycji, a delegacji Rumunów w ogóle nie zaproszono na inaugurację. Po przejęciu władzy przez Bukareszt pomnik chciano zburzyć albo przenieść, skończyło się ściągnięciu królewskiego herbu i na dodaniu nowej tablicy, sugerującej, że monarchą był kiepskim, bo opuścili i pokonali go właśni poddani, a generalnie był z pochodzenia Rumunem. Gdy Kluż na krótko wrócił do Węgrów, ci przywrócili stan oryginalny, po czym w 1945 roku na rozkaz komunistów na cokole umieszczono neutralny napis "MATHIAS REX". Względny spokój panował do zmiany ustroju na demokratyczny, kiedy to burmistrzem Klużu został rumuński nacjonalista. Znowu kazał przymocować drażniącą Węgrów tablicę z okresu międzywojennego, próbował również całkowicie usunąć pomnik pod pretekstem prowadzonych na placu badań archeologicznych. Po tym jak stracił stanowisko konflikt został wyciszony, a dziesięć lat temu Maciej Korwin doczekał się kompleksowej renowacji. Pamiątką po burmistrzu-nacjonaliście są skromne ruiny Napoki, których przez brudne szkło praktycznie nie widać.
Obrazek

Bulevardul Eroilor (dawniej Deák Ferenc utca), biegnąca na południe od głównego placu ulica pełna kolorowych kamienic. Pomarańczowy kościół należy do grekokatolików.
Obrazek

Pomnik Wilczycy Kapitolińskiej, symbolizującej więź Rumunów z Rzymianami. Wieź ta jest pobożnym rumuńskim życzeniem, gdyż - tak jak pisałem wyżej - Rumunii nie są bezpośrednimi potomkami ludności żyjącej na tym terenie dwa tysiące lat temu. Oczywiście jakiś niewielki procent antycznych genów może znaleźć się w rumuńskiej krwi, ale nie ma żadnych dowodów na istnienie ciągłości osadniczej dacko-rzymsko-rumuńskiej. Po ewakuacji rzymskich garnizonów w końcu III wieku nastąpiło tzw. "mroczne tysiąclecie", kiedy próżno szukać wieści o mieszkańcach tych ziem (z wyjątkiem Siedmiogrodu, w którym od średniowiecza osiedlali się Węgrzy i Niemcy, przodkowie Rumunów przybyli dopiero po nich). Teoria o rzymskim pochodzeniu pojawiła się w szerszej świadomości w 18. stuleciu i była propagowana przez księży greckokatolickich, próbujących w okresie Oświecenia stworzyć podstawy nowego narodu rumuńskiego. A każdy naród potrzebuje własnych mitów, potrzebuje także uzasadnić obecność w danym miejscu - w przypadku Transylwanii dochodził do tego konflikt z Węgrami o to, "kto był pierwszy". W XIX wieku tworzenie nowoczesnego narodu przyspieszyło, dokonano romanizacji języka (przedtem traktowanego jako mowę słowiańską) i zaczęto wbijać ludziom do głów, że są prapraprawnukami Imperium Romanum. Stąd też Wilczyce w rumuńskich miastach, czasem będące prezentem od Włochów z okresu międzywojennego.
Obrazek

Kawałek dalej przy szerokim placu wznosi się kilka istotnych budynków. Pomarańczowy eklektyczny gmach to siedziba opery - do 1919 węgierskiej, a następnie rumuńskiej (węgierską wyeksportowano do mniej reprezentacyjnej lokalizacji). Za nią ciągnie się różowy "Pałac Sprawiedliwości".
Obrazek

Na przeciwko opery strzela w niebo potężny prawosławny sobór katedralny Zaśnięcia Matki Bożej. Powstał na przełomie lat 20. i 30. ubiegłego wieku w ramach polityki romanizacji nowych prowincji.
Obrazek

W tamtym czasie prawosławni stanowili niewiele więcej niż dziesięć procent mieszkańców, nie było więc potrzeby wznoszenia aż tak dużej świątyni, lecz chodziło o pokazanie, kto teraz rządzi w mieście. W ceremonii otwarcia uczestniczył król Karol II wraz z następcą tronu Michałem.
Obrazek

Trafiam na nabożeństwo, wiec znowu nie wejdę do środka z aparatem. Skupiam się na równie potężnym pomniku stojącym przed cerkwią - długo zastanawiałem się, co autor miał na myśli? Na jego szczycie macha ręką Avram Iancu, działacz narodowy z XIX wieku, tylko po co mu trąby??
Obrazek

To zapewne przypadek, że w europejskich krajach bogatych i rozwiniętych świątynie zamyka się albo zmienia ich funkcję na bardziej pożyteczną (nie dotyczy to oczywiście meczetów). Kraje biedniejsze i wstające z kolan nieustannie wznoszą nowe, krajobraz wiecznie jest nienasycony kościołami, na które zawsze znajdą się pieniądze. Nie inaczej jest w Rumunii - kilkaset metrów od prawosławnej katedry trwa budowa katedry greckokatolickiej. Trzeba przyznać, że mają rozmach.
Obrazek

Nowe często sąsiaduje ze starym - tuż obok oglądam zachowany fragment murów miejskich wraz z basztą, pochodzących z XV wieku.
Obrazek

"Besarabia to Rumunia" czyli tutejsza wersja napisów "Lwów jest polski" albo "Danzig ist deutsch".
Obrazek

Na obiado-kolację siadamy w restauracji, gdzie część stolików postawiono w bramie kamienicy. Na stole ląduje tradycyjna ciorbă de burtă oraz całkiem smaczne sarmale cu ciuperci, czyli miejscowe gołąbki z kapustą. Wokół nas latają natarczywe wróblopodobne ptaki, chyba nie jadły od tygodnia. Z ziemi nie chciały żreć, za to bardzo chętnie zaglądały na stół :D.
Obrazek
Obrazek

Słońce zaszło, ale ulice i place nie zamierzają się wyludniać.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Podczas powrotu na nocleg ciemne niebo kilka razy przeszyła błyskawica. Może to znak na dobrą pogodę? Nie sprawdzałem dziś prognozy, nie wiem co zapowiadali... Ledwie usiedliśmy na tarasie z piwem i książką, a zaczęło kropić. Może zaraz przestanie? - pomyślałem chowając się pod zadaszeniem bujanej kanapy. Fakt, kropić przestało, a zaczęło się oberwanie chmury, do którego zaraz potem doszedł grad. Nasz pokój był na poddaszu, więc w okno na dachu przez dobre pół godziny waliły zamarznięte kule wielkości piłek do ping-ponga.
- Jeśli samochód wytrzyma te bombardowanie, to będzie cud - stwierdziłem. Grad rąbie dalej, ściana wody nie ustępuje. Na korytarzach gasną światła. Wreszcie po godzinie się uspokaja... Wybiegam na ulicę - między chodnikami płynie rzeka sięgająca kostek, ale auto szczęśliwe nie odniosło żadnych obrażeń. W dolnych częściach Klużu nie skończyło się tak szczęśliwie, natura przewracała drzewa, niszczyła zaparkowane pod nimi pojazdy, trochę miejsc zalało. Gwałtowność opadów była na tyle intensywna, że jeszcze przed północną mówiono o nich w wiadomościach.
Obrazek

To nie był koniec niemiłych niespodzianek szykowanych przez Kluż: po zablokowaniu kierownicy i ulewie, w poniedziałek rano okazało się, że Teresę straszliwie boli ząb albo i dwa, bo dokładnie nie szło tego stwierdzić! Kolejne tabletki niewiele pomagają. Zacząłem szybko szukać w internecie jakiegoś gabinetu dentystycznego, gdzie można by się dogadać po angielsku, w końcu to drugie po stolicy miasto w kraju! Ale psinco... Co prawda wyświetliło się sporo dentystów, niektórzy nawet w naszej dzielnicy szpitalnej, ale nic w English! Co robić, wracać na Śląsk do sprawdzonego lekarza?? Zmarnować resztę wyjazdu? Z takim bólem i tak się nie da normalnie funkcjonować...
Na szczęście po iluś tam tabletkach zęby trochę się uspokajają, a ja ponownie ruszam do centrum - raz, aby wymienić walutę, a dwa, żeby jeszcze zobaczyć kilka miejsc. Na wszelki wypadek wolę sycić się Rumunią ile się da...

Główny plac jeszcze śpi.
Obrazek

Rumuńską odpowiedzią na pomnik Macieja Korwina jest pomnik hospodara Michała Walecznego. Postać symboliczna, bo zdołał po raz pierwszy w historii połączyć pod jednym berłem główne ziemie składające się na dzisiejszą Rumunię: Wołoszczyznę, Mołdawię i Siedmiogród. Co prawda udało mu się to tylko na rok (dokładnie był to rok 1600), bo potem wystąpili przeciwko niemu właściwie wszyscy, zarówno przeciwnicy zewnętrzni i jak wewnętrzni, ale pamięć o nim była jednym z fundamentów tworzenia samodzielnego państwa. Kompozycja rzeźbiarska powstała w 1976 roku, więc ma zupełnie inny styl niż secesyjna formacja węgierskiego monarchy.
Obrazek

Zachodzę nad Mały Szamosz (Someşul Mic), dopływ Cisy. Nad brzegami stoi trochę zaniedbanych budynków, na jednym z nich dostrzegam pozacierane węgierskie napisy.
Obrazek
Obrazek

To jest chyba współczesny węgierski teatr i opera - od zadu.
Obrazek

Pokłosie wieczornej ulewy: dywany z liści oraz zwalony przystanek autobusowy.
Obrazek
Obrazek

Żelazną kładką dla pieszych wracam na południowy brzeg rzeki, gdzie obok Parku Centralnego ustawiono kilka pomników. Wielki w kolorze białym upamiętnia ofiary reżimu komunistycznego (w grudniu 1989 zginęło w Klużu co najmniej 26 osób), mniejszy w kolorze czarnym Żydów - w 1944 roku Węgrzy zamknęli ich w getcie, a potem wywieźli do Auschwitz, w sumie kilkanaście tysięcy.
Obrazek
Obrazek

Na Piaţa Muzeului udaje mi się w końcu wejść do świątyni - kościoła franciszkanów pochodzącego z XIII wieku. Przed stuleciem Kluż był bardzo wymieszany religijnie - jedną czwartą stanowili wierni kościoła kalwińskiego, potem odpowiednio grekokatolicy, katolicy rzymscy, żydzi, prawosławni, luteranie i unitarianie. Dziś dominują prawosławni, ale przedstawiciele innych wyznać nadal są obecni (dla przykładu Siedmiogród to największe skupisko unitarian w Europie).
Obrazek

Niedaleko kościoła znajduje się jeden z najstarszych domów w mieście - gotycki, datowany na XV wiek. To w nim w 1443 roku miał się urodzić Maciej Korwin. Według tablicy z opisem w języku rumuńskim i angielskim monarcha był Rumunem. Zastanawiam się, gdzie przebiegają granice śmieszności przy tworzeniu nowej historii?
Obrazek

Otwarto kantor, więc wymieniam walutę i wracam na pokoje. Na szczęście ból w zębach trochę odpuścił, więc na razie nie ma mowy o kończeniu wyjazdu, tylko o szykowaniu się do dalszej drogi!
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś."

https://picasaweb.google.com/110344506389073663651

http://hanyswpodrozach.blogspot.com/

Awatar użytkownika
Pudelek
bardzo stary wyga
Posty: 4195
Rejestracja: 12-11-2007 17:06
Lokalizacja: Oberschlesien, Kreis Nikolei / Oppeln

Re: Na urlop, w stronę Dunaju, w stronę Karpat, w stronę Morza Czarnego.

Postautor: Pudelek » 03-11-2021 15:59

Turda (węg. Torda, niem. Thorenburg) to miasto położone w pobliżu Klużu. Posiada ruiny rzymskiego miasta, starówkę z ewangelickim kościołem warownym, kilka innych zabytkowych świątyń, nieczynny stary browar i kopię Wilczycy Kapitolińskiej, ale - bądźmy szczerzy - turyści odwiedzają ją tylko z jednego powodu, który zwie się Salina Turda (węg. Tordai sóbánya, niem. Salzbergwerk Thorenburg). Kopalnia soli jest uznawana za jedną z największych atrakcji Siedmiogrodu, a nawet i całej Rumunii.
Obrazek

Sól wydobywano w Turdzie już w starożytności, a w tej lokalizacji prawdopodobnie od średniowiecza, choć kopalń w mieście było wiele. Największy okres rozwoju obiektu przypadł na czasy panowania Habsburgów - od końca XVII do połowy XIX wieku - po którym nastąpił spadek znaczenia: w skutek przestarzałej infrastruktury kopalnia przegrywała rywalizację z innymi ośrodkami, aż w końcu w 1932 roku została zamknięta.
Następnie pełniła różne role, m.in. schronu i magazynu serów, po upadku komunizmu przeszła na funkcję uzdrowiskowo-leczniczą i zaczęła przyciągać masy turystów.

My docieramy tutaj w poniedziałek i jest to najlepsza opcja: raz, że będzie mniej ludzi, dwa - ceny biletów są trochę niższe od weekendowych. Polecam skorzystanie ze starego, południowego wejścia, przy którym zazwyczaj nie ma tłoku i można spokojnie (oraz bezpłatnie) zaparkować.
Obrazek

Po otwarciu i zamknięciu drzwi wejściowych stajemy na początku długiego korytarza - galerii Franciszka Józefa (Galeria Franz Josef - nieprzypadkowo wszystkie nazwy nawiązują do rodziny panującej). Można ją określić jako bramę do innego wymiaru. Jest to chodnik wybudowany w drugiej połowie 19. stulecia w celu łatwiejszego transportu soli - początkowo wożono ją na koniach, a potem na wózkach ciągniętych przez zwierzęta. Jego długość to ponad 900 metrów, co jakiś czas (co 10 sążni, czyli niecałe 20 metrów) spotykamy płyty z numeracją.
Obrazek
Obrazek

Elementy dawnego wyposażenia.
Obrazek

Pojawia się sól. Sprawdzałem - cholernie słona :D.
Obrazek
Obrazek

Fantazyjne wzory na ścianach i podłodze niczym w lodowych jaskiniach.
Obrazek

Sala (szyb) Józef (mina Iosif), głęboka na 115 metrów, nie jest obecnie udostępniana turystom, choć czynione są ku temu starania. Można na nią popatrzeć tylko z balkonu (a właściwie na górną część ścian), podobnie słynie ze znakomitego echa.
Obrazek

W niewielkim pomieszczeniu obejrzymy drewnianą wyciągarkę z 1881 roku, a także niewielką ekspozycję dotyczącą dawnego trybu pracy - wszystko z czasem pokrywa się coraz grubszą warstwą soli.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Do tej pory w korytarzach spotkaliśmy umiarkowaną ilość innych turystów (większość wchodzi głównym, nowym wejściem), ale nagle wszystko się zmienia, a mnie gęba rozdziawia się ze zdziwienia! Stajemy na górnym poziomie sali Rudolf (mina Rudolf), przytłaczającej swoim wyglądem i wymiarami (ponad 40 metrów głębokości, 50 szerokości oraz 80 długości). Liczby te w sumie nic nie mówią, ale widok na przyklejone z boków chodniki, a zwłaszcza widok z chodników sprawił, że na chwilę zaniemówiłem (zapewne swoje zrobił także mój lęk wysokości ;)).
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Rudolf to wyrobisko, gdzie najdłużej trwało wydobycie. Jego dolny poziom został kilkanaście lat temu przekształcony w "podziemny park rozrywki", tak więc podziwiamy z góry rozświetlone rozmaite atrakcje, takie jak amfiteatr, stoły do ping-ponga, mini-golf, a nawet diabelski młyn, prawdopodobnie jedyny taki podziemny na świecie! (Przepraszam za jakość zdjęć, ciężko robić je "z ręki" w takich warunkach, a czasem przez siatkę).
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Podziemna kasa (wszystkie te atrakcje są oczywiście dodatkowo płatne).
Obrazek

Z tego miejsca widać także jeszcze niższy poziom - salę Teresa (mina Terezia), a właściwie jej najbardziej fotogeniczny fragment, przypominający spodki kosmiczne! To także efekt kompleksowej renowacji kopalni, która miała uczynić ją jeszcze bardziej atrakcyjną (jeśli komuś same ściany i przestrzeń nie wystarczały).
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Na dół można dostać się windą albo piechotą. W tę stronę wybieramy windę, która ma tak małą przepustowość, że kolejka to co najmniej kwadrans czekania. Wykorzystywałem go na robienie zdjęć.
Obrazek

Na dole (to ponoć 120 metrów pod poziomem gruntu) prezentuje się całość jeszcze bardziej imponująco. Dużo osób narzeka na ten "lunapark", mnie on nie przeszkadzał. Zapozowałem nawet z faną ;).
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Chodniki na górnym poziomie i te niesamowite ściany! Na niektórych wymalowano czerwone kreski, podejrzewam, że w ten sposób oznaczono poziomy wydobycia w różnych latach.
Obrazek
Obrazek

Pora na salę Teresa, dokąd prowadzą wąskie, drewniane schody. To najstarsze wyrobisko w kopalni, w kształcie dzwonu; eksploatację rozpoczęto w 1690 roku, a zakończono dwieście lat później. W porównaniu do sali Rudolf jest tu ciemniej i... jeszcze bardziej niesamowicie, zwłaszcza patrząc w górę!
Obrazek

Mało co jest w stanie mocno mnie zachwycić, lecz tu się udało: miałem wrażenie przebywania na planie filmu sci-fi albo w jakimś wielkim mrowisku! Dziura po prawej to prześwit do sali Rudolf, a światełko wskazuje wierzchołek windy! Sala Teresa to hala posiadająca 90 metrów wysokości, lecz odległość do najwyższego punktu zwiększa się do 112!
Obrazek
Obrazek

Zbliżenie na windę, tak od nas odległą.
Obrazek

Większość powierzchni sali Teresa zajmuje jeziorko, głębokie na 6 metrów. Na jego środku utworzono sztuczną wyspę powstałą ze składowanej tu kiedyś soli niższej jakości. Nad wodą przejdziemy pomostami, po wodzie można pływać łódką, rzecz jasna za dopłatą. W najniższym wyrobisku jest także najczystsze powietrze, niemal pozbawione mikroorganizmów.
Obrazek
Obrazek

Wyspa i jeziorko oglądane z sali Rudolf. Skojarzenia z latającymi spodkami są u mnie oczywiste :D.
Obrazek

Z Rudolfa na najwyższy poziom postanawiam wejść schodami. To, bagatela, 172 stopnie i 13 pięter. Na każdym zaznaczono rok, w którym akurat prowadzono na tym poziomie eksploatację.
Obrazek

Zatrzymuję się na większości pięter, aby zrobić zdjęcia zmieniających się widoków. W pewnym momencie słyszę, jak przechodzący obok mnie facet mówi po polsku do swojej kobiety: "Oddychaj kochanie, krok po kroku, spokojnie"... Myślałem, że może jest w ciąży i zbliża się ku porodowi, ale pewnie zadziałała klaustro lub inna fobia.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Oprócz wymienionych do tej pory pomieszczeń w skład kopalni Turda wchodzi jeszcze:
* sala Antoni (mina Anton) - również głęboka (108 metrów), odizolowana od pozostałych i niedostępna dla turystów,
* sala Gizela (mina Ghizela) - płytka, gdyż sól wybierano w niej krótko, a dziś pełni funkcje uzdrowiskowe.

Cały kompleks zrobił na mnie niesamowite wrażenie - chyba nadużywam tego słowa, ale niezwykle rzadko się zdarza, aby to, co oglądałem najpierw na zdjęciach, okazało się na żywo jeszcze wspanialsze. Na polskich forach i blogach dość często znajdywałem opinie, iż "do Wieliczki to ona się nie umywa, to tylko lunapark", tyle, że Wieliczka to zupełnie inna bajka. To raczej wychodzi tradycyjny polonocentryzm tych, co to zawsze powiedzą iż "Polska jest najpiękniejsza". Ze swej strony zdecydowanie polecam wizytę w tym miejscu i wyrobienie sobie własnego zdania.
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś."

https://picasaweb.google.com/110344506389073663651

http://hanyswpodrozach.blogspot.com/

buba1
bardzo stary wyga
Posty: 4797
Rejestracja: 18-11-2008 10:01

Re: Na urlop, w stronę Dunaju, w stronę Karpat, w stronę Morza Czarnego.

Postautor: buba1 » 12-11-2021 19:34

Gdy kawałek za granicą zatrzymałem się, aby sprawdzić mapę, z lasu wyszedł jakiś zarośnięty facet. Z łamańca romańsko-słowiańsko-ugrofińskiego dowiedziałem się, że skończyła mu się benzyna i chce podjechać do miasta, aby napełnić nią plastikową butelkę. Okłamałem go, że nie rozumiem. Nie budził zaufania - niezbyt czysty na ciele, w brudnym ubraniu i z gębą przypominającą recydywistę. Niestety - i piszę to jako częsty użytkownik autostopu - ale wygląd często torpeduje możliwość podwózki i tak było tym razem.


Dla mnie by bylo najbardziej podejrzane to, ze wyszedl z lasu a nie z rozkraczonego auta na poboczu ;)

i uśmiechniętą panią kasjerkę, która przyniosła mi... miskę z wodą, abym mógł umyć ręce!


Mysmy sie raz z tym spotkali, raz jedyny, w przydroznej knajpie na Ukrainie, takiej dla tirowców. Nigdzie indziej nie dbano tak o czystosc naszych rąk!

Zastanawiam się, które słoneczniki są ładniejsze?


A ja sie zastanawiam czy ladniejsze sloneczniki czy rzepak? Ale chyba sloneczniki! Choc rzepak kwitnie wczesniej wiec wiecej lata ma sie przed sobą! :)

Historia Kluża


Ciekawe czy wciąż jest tam rondo z niskimi tujami, na skrzyzowaniu bardzo ruchliwych drog, gdzie wdepłam w ludzką kupe ;)

To zapewne przypadek, że w europejskich krajach bogatych i rozwiniętych świątynie zamyka się albo zmienia ich funkcję na bardziej pożyteczną


Znaczy - Dolny Slask pretenduje do krajow bogatych i rozwinietych? ;)

"Besarabia to Rumunia" czyli tutejsza wersja napisów "Lwów jest polski" albo "Danzig ist deutsch".


A to są takie delikatne roszczenia, na zasadzie "fajnie by bylo" - typu wlasnie "Lwów jest polski" czy raczej cos mocniejszej wagi typu "Kosovo jest serbskie"?

W pewnym momencie słyszę, jak przechodzący obok mnie facet mówi po polsku do swojej kobiety: "Oddychaj kochanie, krok po kroku, spokojnie"... Myślałem, że może jest w ciąży i zbliża się ku porodowi, ale pewnie zadziałała klaustro lub inna fobia.


Ciekawe - klaustrofobia w takich gigantycznych pomiszczeniach? No chyba ze sama swiadomosc bycia pod ziemia tak dziala?
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "



na wiecznych wagarach od zycia...

Awatar użytkownika
Pudelek
bardzo stary wyga
Posty: 4195
Rejestracja: 12-11-2007 17:06
Lokalizacja: Oberschlesien, Kreis Nikolei / Oppeln

Re: Na urlop, w stronę Dunaju, w stronę Karpat, w stronę Morza Czarnego.

Postautor: Pudelek » 13-11-2021 15:22

Transylwania wielu kojarzy się z Drakulą, innym z Karpatami, a dla mnie to przede wszystkim kraina kościołów warownych. I, w mniejszym stopniu, zamków chłopskich. W ogóle Siedmiogród to ziemia z wielką reprezentacją zabytków średniowiecznych niewiele przekształconych w kolejnych epokach.

Zanim jednak zaczniemy podziwianie obiektów sprzed kilku wieków, to najpierw trafiam na wznoszącego się ku niebu Miga-21. Znalazłem się tu zupełnie przypadkowo, gdyż wyjeżdżając z Turdy... pomyliłem autostrady :D. Samolot stanowi pomnik poświęcony zmarłym lotnikom służącym w pobliskiej bazie.
Obrazek

Wracam na autobanę i po kilkunastu kilometrach już jadę we właściwym kierunku.

A wracając do tematu przewodniego - kościoły warowne, a szerzej świątynie warowne, znane są z wielu krajów Europy. Znajdziemy je m.in. we Francji, Niemczech, na Śląsku, w Polsce, czy wreszcie na dawnych polskich Kresach. Nigdzie jednak nie występują w takiej ilości jak w Siedmiogrodzie - szacuje się, iż znajdziemy w nim około sto pięćdziesiąt takich obiektów, czyli mniej więcej połowę z pierwotnej liczby. Wznoszone je w okresie średniowiecza (od XIII do XVI wieku) przeważnie w miejscowościach zamieszkałych przez ludność niemiecką (określaną zbiorczo jako Sasi siedmiogrodcy, chociaż niekoniecznie Sasami rzeczywiście byli). Znacznie rzadziej budowali je Szeklerzy, lud nadal nieodkrytego pochodzenia, dzisiaj zazwyczaj deklarujący się jako Węgrzy. Madziarowie "właściwi" generalnie nie stawiali świątyń obronnych, stąd położenie takich kościołów odpowiada zasięgowi osadnictwa niemieckiego w późnym średniowieczu - a więc południowy i południowo-wschodni Siedmiogród. Bywa tak, że każda sąsiednia wioska ma własny kościół obronny!

Oczywiście jest rzeczą niemożliwą, aby w trakcie krótkiego pobytu zobaczyć wszystkie. Do tej pory obejrzałem ze dwadzieścia albo i więcej takich budynków w Siedmiogrodzie, ale w ciągu kilku wizyt. W tym roku patrząc na mapę zaznaczyłem kilka obiektów "koniecznie do odwiedzenia" oraz uznałem, że na pewno jakieś nieplanowane trafią się po drodze.

Pierwszy oznaczony na liście do zwiedzania kościół znajduje się w Aiud (węg. Nagyenyed, niem. Straßburg am Mieresch).
Obrazek

Trójjęzyczne tablice sugerują, że miasto nadal zamieszkują trzy główne narody dawnego Siedmiogrodu, ale to fikcja. Węgrów faktycznie mieszka tutaj jeszcze kilkanaście procent, Niemców zostało też kilkanaście, lecz osób. Sasi opuszczali Rumunię w czasach komunizmu, lecz największy exodus nastąpił po jego upadku, kiedy to w ciągu roku lub dwóch większość przeniosła się do zjednoczonych Niemiec.

Kościół w Aiud obejrzymy jedynie przez szybę samochodu. Powodem jest gigantyczny korek - taki czeka na kierowców w praktycznie każdej mijanej miejscowości na drodze z numerem 1. Brak obwodnic i ogromny ruch połączony z licznymi skrzyżowaniami, światłami i przejściami dla pieszych powoduje, że czas przejazdu wydłuża się niemiłosiernie. Jeśli dodamy do tego brak wolnych miejsc parkingowych to wyszedł efekt taki, że postanowiłem jechać dalej.
Obrazek

Podobnie wygląda sytuacja w Teiuș (węg. Tövis, niem. Dreikirchen). Niemiecka nazwa sugeruje występowanie trzech kościołów i rzeczywiście takie tu są (różnych wyznań), lecz zamiast nich trafiliśmy na trzy przejścia dla pieszych na odcinku niecałego pół kilometra. Wszystkie ze światłami, co chwilę świeci się czerwone. Ja rozumiem, że piesi muszą przechodzić z jednej strony drogi na drugą, ale nieustannie zakorkowana miejscowość z tysiącami aut strzelających spalinami i ze zdenerwowanymi kierowcami to także nie jest dobre rozwiązanie.

Poniżej Teiuș z ulgą skręcam z "jedynki" na szosę o mniejszym numerze i od razu wielka zmiana: z tłoku robi się wręcz pusto! Aby jednak nie było tak idealnie, to po pewnym czasie dopada nas silna ulewa z gradem (kolejna w ciągu kilkunastu godzin). W tych warunkach nie ma możliwości kontynuowania jazdy, więc staję na poboczu i czekamy...
Obrazek

Kiedy się uspokaja, to zajeżdżam do wioski Țapu (Csicsóholdvilág, Abtsdorf). Mokre i puste ulice, przy których stoi charakterystyczna zabudowa.
Obrazek

Kościół wznosi się na górce i jest dość niski, więc nie widać go zza muru. Muszę zadowolić się wysoką wieżą bramną oraz ceglanym wejściem na cmentarz.
Obrazek
Obrazek

Pofałdowany krajobraz Wyżyny Transylwańskiej. Za górkami z drugiej strony znowu się mocno chmurzy i słychać odgłosy burzy.
Obrazek

Valea Viilor (Nagybaromlak, Wurmloch) była na liście pod pozycją "koniecznie do zobaczenia". Tutejszy kościół jest jednym z najsłynniejszych, wpisano go na listę UNESCO. Bardziej przypomina zamek niż świątynię: otaczają go solidne mury, ściany są wysokie i wyposażone w otwory strzelnicze oraz galerie dla obrońców, potężnie umocnione jest prezbiterium.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Niestety, jest też zamknięty - to dość częsta przypadłość nawet w takich miejscach. Co prawda spotkana starsza kobieta proponuje po niemiecku, aby dzwonić do opiekunki świątyni, która chętnie przyjdzie i otworzy drzwi, lecz nie mamy już na to czasu. Grzecznie pani dziękuję i ruszamy dalej.

Zupełnie inaczej prezentuje się kościół w Copșa Mică (Kiskapus, Kleinkopisch). Należy do węgierskich ewangelików i ciężko stwierdzić, czy jego skromna sylwetka byłaby w stanie zatrzymać jakiegokolwiek wroga.
Obrazek

W Mediaș (Medgyes, Mediasch) dogania nas kolejna silna ulewa, tym razem bez gradu, za to z widowiskowymi wyładowaniami. Po ustaniu opadów ulice zmieniają się w strumienie i jeziorka, czasem trzeba wręcz zaryć zderzakiem w wodę.
Obrazek
Obrazek

Kontaktuje się z nami właścicielka pensjonatu z Sighișoary i pyta się, kiedy dotrzemy na nocleg. Jest bardzo zdziwiona, gdy odpisujemy, że jedziemy wolno, bo co chwilę leje. U nich ponoć nie spadła ani kropla i nawet świeci słońce (to około czterdziestu kilometrów na wschód od Mediaș). W każdym razie z powodu zaawansowanej pory decyduję się odpuścić Biertan, który także jest wpisany na listę UNESCO. Trudno, będzie co oglądać podczas kolejnej wizyty.

Nie odpuszczam natomiast dwóch krótkich przystanków w wioskach, przez które i tak przejeżdżaliśmy. W Brateiu (Baráthely, Pretai) znajduje się późnogotycka trójnawowa bazylika z XIV wieku. Cyfry przy zegarze wskazują na koniec 19. stulecia jako datę ich namalowania. W pobliżu kościoła stoi fara, nadal służąca nielicznym niemieckojęzycznym ewangelikom.
Obrazek
Obrazek

W Daneș (Dános, Dunesdorf) z oryginalnej konstrukcji obronnej zostało niewiele.
Obrazek

Otaczający nas świat stał się mokry i wilgotny, na drogach pustki (czasem trafi się tylko przeładowana, wlokąca się ciężarówka)... Lubię takie wieczory, gdy nie muszę spać w namiocie ;).
Obrazek

W Sighișoarze (Segesvár, Schässburg) rzeczywiście suchutko.
Obrazek

Kobieta z pensjonatu twierdzi, że to u nich normalne: w okolicy leje, a w mieście nie. Ponoć chronią ich wzgórza, a dodatkowo mieszkańcy zawsze wiedzą, gdy zbliża się deszcz, zwłaszcza ten nadciągający z zachodu.

Sama Sighișoara jest tak interesującą miejscowością, że nadawałaby się na osobny wpis, ale już tu kiedyś byliśmy i teraz jedynie pokręcimy się po starówce w ramach zobaczenia, co zmieniło się przez ostatnie dziesięć lat. A nie zmieniło się prawie nic - centrum pełne jest starych domów, częściowo wyremontowanych, częściowo sypiących się. Po brukowanych uliczkach przechadzają się turyści (w ilościach raczej umiarkowanych), w swe progi zapraszają knajpki ulokowane w średniowiecznych kamienicach.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Starówka, otoczona murami obronnymi i basztami, także została doceniona przez UNESCO i wpisana na słynną listę. Najbardziej charakterystycznym zabytkiem jest ufortyfikowana wieża zegarowa. Na zdjęciu po prawej widzimy "Dom z Jeleniem" pochodzący z XVII wieku, reprezentujący tzw. renesans siedmiogrodzki.
Obrazek

Studzienka z dawnych czasów... Aż do połowy XX wieku większość ludności stanowili Niemcy, Węgrzy byli dopiero trzecią narodowością, ale z powodu polityki madziaryzacji używano wyłącznie węgierskiej nazwy. Dziś Węgrzy to kilkunastoprocentowa mniejszość, Sasów pozostało kilkuset.
Obrazek

Segesvarskie dachy.
Obrazek

Obiadokolację zjadamy w lokalu, który poznaliśmy jedenaście lat temu. Dziś w menu wegetarianizm: zupa warzywna z grzankami, zupa fasolowa z cebulą w chlebie i miks sałatek. Nadal smaczne.
Obrazek

Po zapadnięciu zmroku usiłujemy odnaleźć pewną spelunkę, ale trafiamy tylko na dość drogie knajpy obwieszone parasolami. Ostatecznie drugie piwo wypijamy przy pobliskim hotelu, gdzie - o dziwo - ceny nie porażają.
Obrazek

Przed snem jeszcze mnie nogi zachęcają do łażenia, więc biorę aparat i uderzam między mury miejskie. Robię trochę zdjęć na starówce, gdzie akurat kłóci się polska rodzina. Uwieczniam także bramę w wieży zegarowej, która jest bardzo fotogeniczna i co rusz ktoś się tam zatrzymuje do pozowania. Z ciemności obserwuję wdzięczące się do obiektywu kobiety płci przeciwnej. Często zastanawiam się nad tym skąd się to bierze, że ledwo jakieś dziewczę trochę podrośnie, to od razu musi przybierać dziwaczne pozy, wyginać nogi, podnosić kolana, prężyć to i owo, opierać ręce o biodra i tym podobne. Przeciętny facet przy robieniu normalnego zdjęcia stoi spokojnie, co najwyżej zrobi głupią minę, a przeciętna baba zawsze coś kombinuje... Czy to jeszcze tylko moda czy już odmiana zbiorowej psychozy? :D
Obrazek
Obrazek
Obrazek

W nocy trochę padało, ale poranek przyniósł delikatną nadzieję na zmianę pogody, choć na razie dominują chmury.
Obrazek

Nasz pensjonat (Pensiune Citadela) był kapitalnie położony - dosłownie sto metrów od wieży zegarowej. Budynek (kremowa fasada skryta za niebieską) ma co najmniej trzysta lat, co było widać we wnętrzach. Pewnym problemem stała się kwestia parkowania, ostatecznie zostawiłem samochód niżej, przy głównej drodze (między dwoma polskimi autami z rejestracjami zaczynającymi się na KR i WE).
Obrazek

Wieża zegarowa i brama ujęta od dołu. Ciekawostką jest fakt, że wieża do pewnego momentu służyła jako ratusz.
Obrazek

Ruszamy na poranny obchód starówki. Na jednym z placów widzę pomnik najsłynniejszej postaci urodzonej w mieście, a mianowicie Wlada Palownika. Charakterystykę tej postaci w skrócie a'la minister Czarnek przeprowadził jeden z polskich turystów, którego miałem okazję usłyszeć:
- A tu urodził się Drakula. Był wampirem i wbijał wrogów na pal. Jego ojcem był diabeł.
- Dziwne - podsumowała córka rozmówcy i to słowo świetne służy za komentarz.
Szkoda mi tu miejsca na prostowanie wszystkich krzywych historii, które dotyczą Wlada. Jedno tylko jest dość zabawne: Drakula uchodzi za symbol Transylwanii, a tymczasem zdecydowana większość jego żywota i działalności toczyła się w innych krainach, zwłaszcza na Wołoszczyźnie. W końcu Wład Palownik był hospodarem wołoskim, a nie siedmiogrodzkim i to głównie poza Karpatami zapewniał wrogom atrakcje w postaci zaostrzonej belki z drewna.
Obrazek

Inny znany segesvarczyk nazywał się Hermann Oberth. Przyszedł na świat pod koniec XIX wieku w rodzinie Sasów i już od lat 20. ubiegłego stulecia zajmował się pionierskimi badaniami nad rakietami. Wraz z Wernherem von Braunem pracował przy projektowaniu pocisków V2, a po wojnie pomagał Amerykanom w eksploracji kosmosu.
Obrazek

Na ulicach jeszcze jest pusto. W kościele katolickim odbywa się akurat msza po węgiersku.
Obrazek
Obrazek

Wdrapujemy się na wzgórze górujące nad miastem - to także najwyższy punkt starówki. Stoi na nim gotycka świątynia, lecz jeszcze jest zamknięta. Zaglądam zatem na chwilę na cmentarz ewangelicki, klimatyczny, otulony mgłą. Większość nagrobków jest niemiecka, sporadycznie trafią się madziarskie. I nagle na ścieżkę wyskoczyła sarenka! Nie wiem, kto był bardziej zdziwiony ;).
Obrazek

Pomnik Poległych z drugiej strony gotyckiego kościoła.
Obrazek

Liczne tablice nakazujące zakrywać twarz w przestrzeniach otwartych. Wówczas były one nieaktualne, ale najwyraźniej Rumuni uznali, że jeszcze mogą się przydać. I faktycznie - w momencie, gdy piszę te słowa Rumunia notuje kolejne rekordy i znowu przywróciła serię zakazów i nakazów.
Obrazek

Sighișoara żegna nas słońcem, jednak pogoda nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa na dziś.
Obrazek

Pierwszym z wielu przystanków w dalszej drodze będzie Saschiz (Szászkézd, Keisd). Wioska położona jest przy przelotówce, można w niej podziwiać sporo ładnej dla oka zabudowy oraz Fiata i Ładę na węgierskich blachach.
Obrazek
Obrazek

Główną atrakcję, oprócz mocno zrujnowanego zamku chłopskiego, stanowi kościół obronny z XV wieku. Przybrał on postać wysokiego gmachu i stojącej samodzielnie jeszcze wyższej wieży.
Obrazek
Obrazek

Kościół wpisano na listę UNESCO, ale we wtorek... nie przyjmuje turystów. Taki sobie dzień tygodnia wybrali na przerwę! Na szczęście zjawiła się grupka Węgrów z pastorem, więc jedna pani przyszła z kluczami i otworzyła nam wnętrza za darmo. Te - jak zazwyczaj u ewangelików - są raczej surowe.
Obrazek
Obrazek

Ciekawe tablice z listami poległych i zaginionych w czasie wojen światowych i komunistycznych wywózek: obok imienia i nazwiska podano numer domu.
Obrazek

W zwiedzaniu towarzyszy miejscowy kot akrobata. Kilka razy jest wyprowadzany, ale ciągle wraca i kombinuje, gdzie wejść. W pewnym momencie malowniczo paradował po balustradzie chóru ;).
Obrazek

Kilka kilometrów za Sachsiz następuje zmiana jednostki administracyjnej, lecz to tylko formalność. Widoki, zabytki i skład etniczny mijanych wiosek pozostaje bez zmian.
Obrazek

Jedno zdjęcie skrytego za murami kościoła obronnego w Bunesti (Szászbuda, Bundorf).
Obrazek

Dłuższy postój wypadnie w Viscri (Szászfehéregyháza, Deutsch-Weißkirch). Ta miejscowość położona jest z kolei na uboczu, dzięki czemu zachowała całkowicie oryginalny układ saskiej wioski bez nowych budynków. Boczne położenie oznacza również brak asfaltu, choć z jednej strony został on doprowadzony do... tabliczki unijnej!
Obrazek
Obrazek

Znowu zaczęło padać, na szczęście tylko na chwilę.
Obrazek

Viscri jest zromanizowaną wersją niemieckiego "Białego Kościoła". Pierwszą kaplicę wznieśli tutaj Szeklerzy, potem przybyli koloniści sascy i rozbudowali ją do obecnej formy obronnej. Powstał imponujący kompleks, zajmujący stosunkowo mało powierzchnię, posiadający cztery wieże, dodatkowo jeden bastion, a sam kościół jeszcze donżon.
Obrazek
Obrazek

Wnętrze jest bogatsze od tego w Sachsiz, ale też bardziej zaniedbane. W powietrzu czuć dość smutną atmosferę czasów, które już się skończyły i nigdy nie wrócą. Widać jednak, że obiekt żyje z turystów - działa kasa (niektórzy odwiedzający przybysze z bogatego Zachodu udawali, że jej nie dostrzegli), zorganizowano także kilka ekspozycji dotyczących życia i tradycji saskich.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Na wieżę kościelną wdrapywałem się po wąskich schodach dwa razy - za drugim, gdy wyszło słońce ;).
Obrazek
Obrazek

Współcześnie większość mieszkańców stanowią ponoć Cyganie, choć oficjalne spisy tego nie potwierdzają (jest ich "tylko" dwadzieścia pięć procent, a dominują Rumuni, lecz Romowie często się za nich podają). Zostało trochę Węgrów i garstka Niemców, ale obecni właściciele budynków starają się o nie dbać, zapewne także przy pomocy funduszy zagranicznych. Ściany są pomalowane na różne kolory, dachy bez dziur, śmieci nie leżą przy bramie. Charakterystycznymi elementami są okrągłe "autografy" dawnych gospodarzy wraz z datą budowy albo remontu, czasem dodano również datę niedawnej konserwacji. Czytałem także, że jeden z domów nabył kilkanaście lat temu brytyjski następca tronu, nie jestem jednak pewien, czy to rzeczywiście prawda.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Po odwiedzeniu Viscri zostały mi jeszcze dwa kościoły warowne wpisane na listę UNESCO - jest to Biertan, który wczoraj odpuściliśmy oraz Dârjiu na Szeklerszczyźnie.
Ale to nie koniec atrakcji na dziś, choć we wszystkich innych miejscach odbijemy się od drzwi albo bramy.
Na przykład w Dacii (kiedyś nazywała się Ștena, węg. Garat, niem. Stein) dostępu do kościoła broni płot.
Obrazek

Na obrzeżach miasta Rupea (Kőhalom, Reps) wznosi się zamek chłopski. Bardzo podobny do tego w Râșnovie, choć mniej znany, więc i mniej skomercjalizowany. W jego przypadku z powodu upływającego czasu ograniczyłem się do zdjęć z odległości oraz spod murów.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Inaczej było w samym miasteczku, tam chciałem zajrzeć do gotyckiego kościoła (oczywiście ewangelickiego), lecz ten okazał się być placem remontowym. Zaraz potem przyczepiło się kilku Cyganów: jeden chciał papierosa, drugi usiłował wcisnąć jakiś święty obrazek, a trzeci - kulawy - myślał, że jak mi zastawi pole cofania, to dostanie pieniądze. Ponieważ popularne słowiańskie przekleństwa nie pomagały, to musiałem użyć zderzaka.
Obrazek

W Rupei wróciliśmy na główną drogę, od której wystarczyło tylko trochę odbić, aby zajechać do pobliskiej mieściny z czymś ciekawym. Choć czasem szosa wyglądała tak jak na zdjęciu poniżej albo różnica pomiędzy dwoma pasami ruchu wynosiła metr.
Obrazek

To Homorod (Homoród, Hamruden). Tutejszy kościół warowny jest jednym z najstarszych i ma słuszne rozmiary (zwłaszcza wieża), ale ocenimy go wyłącznie zza murów.
Obrazek
Obrazek

Świątynię w Măieruș (Szászmagyarós, Nußbach) zasłaniają drzewa, więc nawet nie ma czego fotografować. W samej wiosce spis powszechny wykazał ponad czterdzieści procent Romów, co na ulicach jest doskonale widoczne, zauważam nawet jedno typowo cygańskie osiedle. Za to w piekarni mają dobre przegryzki, w sam raz na obiad.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Ciśniemy dalej. Dziś jedzie się w miarę sprawnie, więc mogę na spokojnie obserwować różne miejscowe obrazki: a to jakiś wóz pełen słomy skręca w bramę szpitala, a to ktoś na przyczepie wiezie tuczniki na rzeź...
Ostatni raz zatrzymuję się w Feldioarze (Földvár, Marienburg). Niemiecka nazwa nie jest przypadkowa - w XIII wieku swój zamek wybudowali tu Krzyżacy. Po wygnaniu Zakonu z Siedmiogrodu przejęli go chłopi i przekształcili we własną twierdzę. Dziś to w dużej mierze rekonstrukcja, gdyż oryginał zniszczyły najazdy i trzęsienia ziemi. Inny zabytek Feldioary to oczywiście ewangelicki kościół warowny, wzniesiony przez cystersów, którzy zajęli miejsce rycerzy w białych płaszczach.
Obrazek
Obrazek

Na horyzoncie majaczy Braszów. Za nim kończy się Siedmiogród i czeka coś złego...
Obrazek
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś."

https://picasaweb.google.com/110344506389073663651

http://hanyswpodrozach.blogspot.com/

Awatar użytkownika
Pudelek
bardzo stary wyga
Posty: 4195
Rejestracja: 12-11-2007 17:06
Lokalizacja: Oberschlesien, Kreis Nikolei / Oppeln

Re: Na urlop, w stronę Dunaju, w stronę Karpat, w stronę Morza Czarnego.

Postautor: Pudelek » 13-11-2021 15:29

buba1 pisze:
Dla mnie by bylo najbardziej podejrzane to, ze wyszedl z lasu a nie z rozkraczonego auta na poboczu ;)

ponoć auto zepsuło im się w lesie :P


Ciekawe czy wciąż jest tam rondo z niskimi tujami, na skrzyzowaniu bardzo ruchliwych drog, gdzie wdepłam w ludzką kupe ;)

na pewno postawili tam pomnik :D Co ty robiłaś na tym rondzie? :>

Znaczy - Dolny Slask pretenduje do krajow bogatych i rozwinietych? ;)

na Dolnym Śląsku to raczej kościoły się rozpadają :P


A to są takie delikatne roszczenia, na zasadzie "fajnie by bylo" - typu wlasnie "Lwów jest polski" czy raczej cos mocniejszej wagi typu "Kosovo jest serbskie"?

oficjalnie Rumunia nie ma żadnych pretensji terytorialnych do Mołdawii i utrzymują przyjazne stosunki (jak coś w rodzaju bogatszego i biedniejszego kuzyna), a masa Mołdawian posiada rumuńskie, a więc unijne paszporty. Więc tutaj to jest raczej w ramach pozytywnej współpracy, choć mołdawscy Rosjanie pewno twierdzą inaczej

Ciekawe - klaustrofobia w takich gigantycznych pomiszczeniach? No chyba ze sama swiadomosc bycia pod ziemia tak dziala?

jest tam trochę ciasnych pomieszczeń, a i jednak mamy świadomość, że nie jesteśmy na otwartej przestrzeni, tylko zamknięci
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś."

https://picasaweb.google.com/110344506389073663651

http://hanyswpodrozach.blogspot.com/


Wróć do „Relacje z wypraw”