Lipiec nad bałkańskimi jeziorami

Jeżeli wybrałeś się gdzieś poza Sudety i nie wstydzisz się tego, daj znać!
Awatar użytkownika
Pudelek
bardzo stary wyga
Posty: 4130
Rejestracja: 12-11-2007 17:06
Lokalizacja: Oberschlesien, Kreis Nikolei / Oppeln

Re: Lipiec nad bałkańskimi jeziorami

Postautor: Pudelek » 20-02-2023 19:30

Wysuszone i pofałdowane macedońskie krajobrazy na północ od Kumanowa (Куманово). Pordzewiały przystanek przypomina mi wielki piekarnik.
Obrazek
Obrazek

Wieś Staro Nagoričane (Старо Нагоричане) jest ciekawa z dwóch powodów. Pierwszy to etnograficzny - większość mieszkańców jest Serbami. W całym kraju stanowią niewiele ponad jeden procent obywateli, a ten region jest ich największych skupiskiem. O ich obecności świadczą m.in. wywieszone przy drogach serbskie flagi. Sama miejscowość nie wygląda na zbyt bogatą, choć posterunek policji elegancko wymalowano na różowo.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Drugi, ważniejszy powód mego zainteresowania to piękna, średniowieczna cerkiew św. Jerzego. Górną część świątyni wykonano w XIV wieku, natomiast dolna to pozostałość po kościele z XI wieku, więc bryła wygląda trochę jak zlepek ;).
Obrazek

Cerkiew reprezentuje styl bizantyjsko-serbski, fundatorem młodszej części był serbski król Stefan Urosz Milutin. Z kolei w murze pochowano bułgarskiego cara Michała, który zginął w czasie walk z Serbami. W przeszłości wokół mieściły się zabudowania klasztorne, ale praktycznie nic z nich zostało, a otoczenie to cmentarz z niskim nagrobkami.
Obrazek

Wewnętrzne freski uważane są za jedne z najcenniejszych w Macedonii: wymalowano je w 14. stuleciu i reprezentują tzw. renesans Paleologów. Choć wówczas te tereny już od dawna znajdowały się poza kontrolą kurczącego się Bizancjum, to kultura z Konstantynopola nadal promieniowała na całe Bałkany.
Obrazek

Oprócz tego, że stare, to są również dość mocno zniszczone, choć podejmuje się działania ratunkowe. Mnie natomiast zachwycił fakt, że świątynia nie tylko była otwarta (co na prowincji normą nie jest), ale też nie zastałem tu żywej duszy! Nikt jej nie pilnował, nikt nie zakazywał mi robić zdjęć (co u prawosławnych akurat normą jest), można było w spokoju podziwiać każdy detal! Próbowałem również zapalić świeczkę w kilku intencjach, ale wiatr ciągle ją zdmuchiwał, co wywołało pewien niepokój - może to jakiś znak?
Obrazek
Obrazek

Jaskinia, w której miał spędzić część życia Prohor Pčinjski, święty prawosławny, ważny zwłaszcza dla Serbów.
Obrazek
Obrazek

Jadąc dalej mijam "centrum pamięci ASNOM". ASNOM jest skrótem od Antyfaszystowskiego Zgromadzenia Ludowego Wyzwolenia Macedonii (Антифашистичко собрание за народно ослободување на Македонија, АСНОМ), organu wykonawczego komunistycznych partyzantów i ideologów z II wojny światowej. Za chwilę jeszcze o nim wspomnę, przy "centrum" się nie zatrzymujemy, natomiast fotografuję jeden z pomników o wyjątkowej bryle i przesłaniu.
Obrazek

Granica macedońsko - serbska to dla mnie jedna z tych, których istnienia w takiej formie nie rozumiem. Macedonia była jedyną republiką jugosłowiańską, która oddzieliła się pokojowo. Stosunki pomiędzy Belgradem a Skopje przeważnie były dobre, a wielu mieszkańców obu krajów z nostalgią wspomina dawne czasy i odwiedza się wzajemnie. Po co więc w taki sposób się odgradzać? Ja rozumiem, że niepodległe państwo musi mieć wyraźnie wyznaczone granice, ale przecież mogą być one jak najmniej upierdliwe dla ludzi. Kontrole ograniczyć do minimum, umożliwić przekraczanie jej na całej długości lub w wielu miejscach. Tymczasem nie - linia oddzielająca sąsiadów od siebie przecięła góry, lasy, ścieżki i drogi. Zerwano połączenia komunikacyjne, na mapie i z satelity doskonale widać szosy przecięte prostą kreską - kiedyś masowo używane, teraz z asfaltem pożeranym przez roślinność. Rozdzielono biznesy, rodziny, znajomych i przyjaciół, może w niektórych przypadkach i uczniów od szkół. Po cholerę? Aby pokazać, kto rządzi? Dokładnie takie same niezrozumienie miałem w przypadku granicy serbsko - czarnogórskiej, czesko - słowackiej i krajów Pribaltiki. Tam rozdzielano czasem nawet całe miejscowości! Dopiero dzięki Schengen, a więc zewnętrznej instytucji, powrócono do swobodnego ruchu sprzed lat (i tak zawieszanego przy różnych okazjach); co prawda tutaj nieśmiało się wspomina o jakiś ułatwieniach, ale póki co trwa trzymanie się twardych zasad.
Do niedawna byłem przekonany, że na granicy między Serbią i Macedonią istnieje tylko jedno samochodowe przejście graniczne. Jedno! Autostradowe, często zakorkowane, bo równoległe drogi zamknięto. Okazało się jednak, iż jestem w błędzie - oba kraje łaskawie utrzymują jeszcze jeden punkt przekraczania granicy: Pelince - Prohor Pčinjski. Skryty w dolinie, otoczony górami, do którego prowadzi niezbyt ruchliwa droga. Niewiele jest o nim informacji w internecie, choć udało mi się dowiedzieć, że mogą go przekraczać obywatele każdego państwa. No to spróbujemy!
Najpierw pojawiły się groźne napisy: "Strefa graniczna! Wstęp tylko z zezwoleniem"! Potem pojawiło się kilka budek i zamknięty szlaban. A więc dotarliśmy.
Obrazek

Stoimy, nic się nie dzieje. Oprócz nas tylko rejestracje serbskie i macedońskie. Nawet odprawy nie ma tu wspólnej, to posterunek jedynie macedoński, ale pograniczników nie widać. W końcu się jakiś pojawił, ziewnął i zniknął w budce. Znudzony celnik gapi się w niebo, nie mając nic do roboty. Może jakiś strajk? Czy raczej słynne dla tej służby - niezależnie od państwa i położenia - olewactwo i traktowanie ludzi jak powietrze?
Najprawdopodobniej trafiłem na... przerwę obiadową. Oczywiście obowiązuje ona wszystkich pracowników, nie można podzielić się na tych konsumujących i pracujących. Z naprzeciwka podjeżdżają samochody, a więc Serbowie masowo nie ruszyli na posiłek.
Czas dłuży się niemiłosiernie, słychać bzyczenie much, ale tak naprawdę minęło może z dziesięć minut. Wyszedł mundurowy, wziął paszporty, wklepali do systemu, oddali, szlaban do góry i można jechać. Jakie to proste.
Kilkaset metrów "ziemi niczyjej", formalnie należącej do Macedonii, zmiana asfaltu na gorszy.
Obrazek

Posterunek serbski. Funkcjonariusz najpierw wypytał gdzie jadę, a później postanowił zajrzeć do bagażnika. Ciekawe, co spodziewał się znaleźć? Na wierzchu leżały ciasteczka.
- Biscuit? - pyta zdziwiony.
- Prezent - wzruszam ramionami. Zaśmiał się jakoś dziwnie i kazał jechać. Ależ zabawa.
Całość przekroczenia granicy zajęła dwadzieścia minut, z tego dziesięć przerwy obiadowej. Kiedyś miałem podobny wynik na przejściu autostradowym (bez przerwy), ale to raczej wyjątek.

Trzy kilometry dalej znajduje się monastyr Prohor Pčinjski (Прохор Пчињски). Ładnie usytuowany, w dolinie, dookoła wznoszą się zielone ściany. Pomimo tak peryferyjnego położenia jest to największy klasztor w kraju, a drugi serbski w ogóle, po monastyrze Chilandar na półwyspie Athos. Rzadko można tu spotkać innych gości niż pielgrzymów. W klasztorze mieści się również szkoła teologiczna oraz pracownia nauki pisania ikon.
Obrazek

Według tradycji założony został w XI wieku przez cesarza bizantyjskiego Romana. Umieszczono tu relikwię świętego Prohora, tego samego, co bywał w jaskini w Staro Nagoričane. Ów święty przepowiedział przyszłemu cesarzowi tron, zatem była to transakcja wiązana. W kolejnych stuleciach monastyr kilkukrotnie był niszczony i odbudowywany, aż całkowicie spłonął w 1841, więc praktycznie wszystkie budynki pochodzą dopiero z okresu po tym wydarzeniu, a główna cerkiew jest jeszcze młodsza, bo w tej formie z końca 19. stulecia.
Obrazek
Obrazek

Świątynię otaczają białe budynki administracyjne, gospodarcze i mieszkalne dla mnichów, podejrzewam również, że można tu przenocować jako osoba z zewnątrz. Jeden z panów w czarnej kiecce z zapałem kopie w rabatkach i kręci tyłkiem.
Obrazek
Obrazek

W cerkwi także nikogo nie ma, więc mamy czas na spokojne oglądanie. Od razu widać, że freski są tu dość nowe - resztki średniowiecznych malowideł zachowały się przy grobie świętego, lecz on jest zlokalizowany gdzieś w podziemiach.
Obrazek
Obrazek

Zaintrygowała mnie ta scena, bynajmniej nie religijna w temacie: facet duma nad liczeniem pieniędzy, a potem kombinuje coś przy osiołku!
Obrazek

Trochę zajęło mi czasu, ale w końcu znalazłem na serbskich stronach informację, że to niejaki Nedeljko Kovačević. W drugiej połowie XIX wieku, choć nie został mnichem, to mieszkał w klasztorze i opiekował się nim, łożąc pieniądze na jego odbudowę i utrzymanie. Scena z pieniędzmi jest więc całkowicie zrozumiała, natomiast ujęcie z osiołkiem to podobno karmienie biednego, miejscowego chłopca.
W czasie II wojny światowej ten fresk, jak i kilka innych, zostało zakrytych wapnem, aby uniknąć zniszczenia ich przez Bułgarów.

A skoro przeszliśmy już do tematyki wojennej - w 1941 klasztor, jak i południowo-wschodnia część obecnej Serbii, została włączona do Carstwa Bułgarii. Trzy lata później, gdy władza bułgarska nad tymi terenami wyraźnie osłabła, w klasztorze odbyło się pierwsze spotkanie wspomnianego ASNOM. Komunistyczny i lewicowi działacze oraz partyzanci zadecydowali na nim o przynależności przyszłej "ludowej" Macedonii do Jugosławii, a także niejako zadekretowali istnienie osobnego narodu i języka macedońskiego. Tak jak już pisałem podczas relacji z Kruszewa - aż do tego okresu zdecydowana większość mieszkańców Macedonii uznawała się za Bułgarów, a komuniści postanowili to zmienić. Przynajmniej tak głosi propaganda - w rzeczywistości podczas tego spotkania opcja probułgarska wcale nie miała być w mniejszości, a wielu członków ASNOM myślało bardziej o niezależności lub szerszej Federacji Bałkańskiej, nie zaś o powrocie w ramiona Belgradu. Tym bardziej, że w tym samym czasie Niemcy próbowali stworzyć konkurencyjne macedońskie państewko z prawicowymi, kolaboracyjnymi politykami na czele, co jednak ostatecznie się nie udało.
No dobrze, ale co zrobić w sytuacji, kiedy demokracja się nie sprawdza i większość nie myśli tak, jak powinna? Zorganizowano dwa kolejne spotkania ASNOM, ustalenia z pierwszego anulowano jako zbyt probułgarskie, wkrótce też zaczęły się prześladowania tych, którzy mieli bułgarską tożsamość narodową, w tym również niektórych członków sesji w klasztorze. I w końcu wyszło tak, jak miało wyjść! To niby wydarzenia bez znaczenia sprzed ponad pół wieku, ale jednocześnie fascynująca nauka z historii, jak można szybko stworzyć niemal od zera nowy naród!
Obrazek

Klasztor wraz z okolicą po wojnie początkowo leżał w Macedonii, do Serbii przyłączono go w 1947. Za czasów Jugosławii nie miało to znaczenia, Macedończycy obchodzili tu swoje święto, istniało muzeum poświęcone pierwszemu (choć następnie anulowanemu) spotkaniu ASNOM. Po jej rozpadzie Serbowie zaczęli robić problemy, ostatecznie muzeum zlikwidowali, więc Macedończycy założyli nowe kilka kilometrów na południe, już po swojej stronie granicy. W sumie to taki chichot historii - Serbowie usunęli pamiątki po tym, że drugi naród chciał (przynajmniej oficjalnie) żyć z nimi w jednym państwie. Ale kto by tam nacjonalistów zrozumiał...

W budynku wyglądającym jak piwniczka jest miejsce do palenia świec. W przeciwieństwie do cerkwi w Staro Nagoričane tym razem kończy się ono sukcesem. Na początku relacji z wyjazdu wspominałem, że jeśli uda mi się powrócić bezpiecznie do domu mimo problemów zdrowotnych, które pojawiły się tuż przed startem w drogę, to dam na mszę. No i dałem! Ale nie w domu, lecz już tutaj, w Prohorze Pčinjskim! :D Znalazłem kartkę na której można się było wpisywać i co jakiś czas mnisi odprawiali liturgię za osoby z listy, więc dodałem kilka nazwisk. Zasępiłem się, gdy szukałem pieniędzy na ofiarę, bo w kieszeniach nie znalazłem prawie nic! Po dłuższym czasie dogrzebałem się do monet, ale były to... albańskie leki. Ostatecznie wrzuciłem je do puszki, w końcu kasa to kasa, liczy się symbol przecież ;). Mam tylko nadzieję, że albańska waluta w serbskim klasztorze nie została odczytana jako prowokacja, nie chciałbym wywoływać nowych zatargów międzynarodowych.
Obrazek

Przechadzamy się jeszcze trochę po terenie klasztornym; pielgrzymów nie ma za wielu, ale życie trwa. Oprócz kopiącego przy trawniku mnicha kręcą się jacyś robotnicy, ktoś podjechał traktorem, komuś zepsuła się ciężarówka. Wystawiono też stragan samoobsługowy z warzywami, ale - pechowo - akurat nakupiliśmy ich sporo w Kumanowie.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Trwa regulacja rzeki Pčinja (Пчинја, dla Macedończyków Pczińa, Пчињa), dopływu Wardaru. Konieczność czy pościg za modą na regulowanie wszystkiego, co żyje?
Obrazek

Monastyr był dzisiaj jedynym punktem w Serbii przeznaczonym do zwiedzania. Jest południe, a resztę dnia zajmie podróż przez większość kraju, aż do Wojwodiny, czyli w sumie ponad czterysta kilometrów.

Początkowo jedziemy szosami prowadzącymi po niewysokich górach. Jest kręto i malowniczo.
Obrazek
Obrazek

Mijamy kilka niedużych miejscowości, zazwyczaj dość biednych i bez obecności tambylców.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Czasem bywa wąsko.
Obrazek

Gdy zobaczę coś ciekawego, zatrzymuję się i wysiadam, aby zrobić zdjęcie. Poniżej cerkiew w Klenike (Кленике).
Obrazek

Po wjeździe na autostradę A1 prędkość od razu idzie w górę, ruch też się zwiększa, lecz bez tragedii. Ponieważ cała południowa część autobany, od Leskovaca w dół, to niemal ciągłe tereny górskie, to ten odcinek, zresztą najmłodszy, wymagał wielu prac budowlanych - są liczne tunele, mosty, zabezpieczone zbocza.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Co jakiś czas spotykam ciężarówki z zaklejonymi fragmentami tablic rejestracyjnych. To auta z Kosowa. Mogą wjechać do Serbii, lecz muszą zasłonić symbol RKS lub założyć serbską wersję. Tak było od dawna, a kiedy w ubiegłym roku władze Kosowa chciały w ten sam sposób potraktować samochody serbskie, to wybuchła awantura: blokady, strzały, bójki, jakieś pitolenie o wojnie (jak zwykle na wyrost). Bo Serbowie mogą wymagać takich dziwactw, ale od Serbów nie. Hałaśliwy problem ucichł dość szybko, potem znowu wracał i znowu ucichł, ponoć zawarto jakieś porozumienie, ale wiadomo, że za jakiś czas znowu wyskoczy...
A gdyby ktoś przypadkowo nie widział w jakim obecnie jest państwie, to kolory płotu chroniącego las przed hałasem szybko mu przypomną ;).
Obrazek

Zdewastowana reklama dla Turków, że oto za cztery kilometry mogą zjeść po swojemu. Prawie jak jeden mój znajomy, co na każdym wyjeździe wcinał tylko kotlet schabowy i niczego innego nie tknął!
Obrazek

Robię postój na stacji. Tankowanie (cena taka sama jak na prowincji, w Polsce niemożliwe, na autostradzie się rżnie klienta), siku i krótki spacer dookoła. Przyglądam się pracownikowi, który z zapałem kosi suche zielsko ledwo wystające z ziemi. Ani chybi - Serbowie jednak idą ku Europie! Bo u nas też się zabawia z kosiarką ledwo tylko coś się ośmieliło wyrosnąć i nie ważne, że już prawie zdechło :D.
Obrazek

Pogoda od samego rana jest jakaś dziwna - niby słońce, ale przytłumione, kolory żółtawe, bez nasycenia. W pewnym momencie spadło nawet kilka kropel deszczu i były to pierwsze opady od wyjazdu!
Obrazek
Obrazek

Po zjeździe z autostrady ładuję się w korek na skrzyżowaniu, bo wszystkie tiry (koniecznie koloru czerwonego) chcą się wepchać na obwodnicę. Postanawiam zatem przeciąć centrum Smedereva (Смедерево); jest mi dobrze znane, bo już kilkukrotnie odwiedzałem tamtejszą okazałą twierdzę, więc tym razem bez zatrzymywania się.
Obrazek

Ale wielki piec - zmieściłby się w nim człowiek, a na pewno duży pies!
Obrazek

Parkuję na obrzeżach przy markecie, aby zrobić zakupy i wymienić walutę. Okolica to w dużej mierze dzielnica cygańska. Sporo z nich jest też prawdopodobnie muzułmanami. Dwie panie z tej nacji spotykam między półkami w sklepie - smród ciągnął się za nimi taki, że nawet kilkumetrowa odległość nie pomagała. Ale to chyba tylko stereotyp...
Obrazek

Po zakupach rzut beretem i płynie Dunaj, tu kończą się Bałkany, a za nim już Wojwodina, płaska niczym młoda dziewczyna...
Obrazek
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś."

https://picasaweb.google.com/110344506389073663651

http://hanyswpodrozach.blogspot.com/

Awatar użytkownika
Pudelek
bardzo stary wyga
Posty: 4130
Rejestracja: 12-11-2007 17:06
Lokalizacja: Oberschlesien, Kreis Nikolei / Oppeln

Re: Lipiec nad bałkańskimi jeziorami

Postautor: Pudelek » 18-03-2023 12:43

Wojwodina, mój ulubiony region Serbii. Żyzne gleby i zaawansowane rolnictwo sprawiły, że był spichlerzem Jugosławii, a dziś współczesnego okrojonego państwa. To jednocześnie najbogatsza i najbardziej europejska prowincja, choć nie to mnie przyciąga, lecz słynna wielokulturowość: szacuje się, że mieszkają tu przedstawiciele dwudziestu sześciu grup etnicznych, sześć języków uznawanych jest za urzędowe na całym terenie plus doliczyć trzeba te używane lokalnie.
Wojwodina wyróżnia się również pod względem rzeźby terenu - w przeciwieństwie do reszty kraju jest to obszar nizinny, z wyjątkiem dwóch niewielkich pasm górskich po bokach. "Wojwodina jest płaska jak młoda dziewczyna" - takie sobie ukułem hasło w głowie. Chociaż teraz dziewczyny szybciej dojrzewają, więc może to już nieaktualne...

Wojwodińskie miejscowości to nie tylko mieszanka kulturowa, ale architektoniczno-historyczna: zabudowa habsburska płynnie miesza się z socjalistyczną. Misz-masz dotyczy również drogowskazów: niebieskie pochodzą jeszcze z nieboszczki Jugosławii. Co charakterystyczne, na tych starych znakach praktycznie nie używało się cyrylicy, a dla odmiany tabliczka z nazwą ulicy nie ma wersji łacińskiej.
Obrazek

Po przekroczeniu Dunaju w Smederevie pierwsze miasto na wojwodińskim brzegu (a jednocześnie w Banacie) to Kovin (Ковин, węg. Kevevára, rum. Cuvin). Na witaczach, podobnie jak w setkach miejscowości Wojwodiny, pojawia się kilka języków - w tym przypadku oprócz serbskiej cyrylicy także węgierski i rumuński. Te dwie niesłowiańskie nacje liczą po kilka procent mieszkańców, natomiast kiedyś drugą pod względem wielkości narodowością byli Niemcy (Kubin, Temeschkubin).
Obrazek

Potem głównie pustki i o osiemnastej zajeżdżamy na kemping pod Belą Crkvą. Znam go doskonale, nocowałem tu już dwa razy, choć zawsze na jedną noc, lecz tym razem postanowiłem to zmienić. Kemping jest bardzo sympatyczny, przebywają tu głównie Serbowie lub inni Jugosłowianie, brak turystycznej międzynarodówki. Jego główną zaletą to położenie nad dawnym wyrobiskiem żwiru, które po zalaniu służy rekreacji. Jak mi powiedział gość z obsługi - woda w ostatnim tygodniu miała 30 stopni ciepła.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Drugi kemping po drugiej stronie zatoki, ale te rzędy leżaków wygląda tak jakoś zbyt nowocześnie.
Obrazek

Na kempingu można rozbić namiot, lecz największą popularnością cieszą się stare przyczepy kempingowe zaparkowane tu na stałe.
Obrazek

Wiedziony lenistwem postanowiłem w lipcu 2022 roku także zarezerwować sobie nocleg pod dachem - najtańszą opcją był mały drewniany domek ze skośnym dachem; koszt to dwadzieścia euro za noc. Dużo to czy mało? Ciut więcej niż jakbym nie dokonał rezerwacji przez internet, ale wtedy najprawdopodobniej nie byłoby już niczego wolnego. Po przyjeździe spotkała nas miła niespodzianka - domek jest zajęty, więc w tej samej kwocie dostaniemy opcję normalnie droższą, czyli dwudziestokilkuletnią holenderską przyczepę ;).
Obrazek
Obrazek

Fachowe podpieranie okna :D.
Obrazek

Co ciekawe, w cenę przyczepy nie jest wliczony postój samochodu, więc albo trzeba dodatkowo dopłacić, albo po rozpakowaniu wywieźć go na parking za bramą. Szybko dodałem cyferki i wyszło, że wolę te pieniądze przeznaczyć na piwo, więc wyjechałem :D.

Kemping pełen jest zieleni. Przy recepcji, w której wzięto mnie za Słowaka, można kupić zimne napoje (także te z procentami), rano zaś chodzi kobieta ze świeżymi przekąskami. Przygotowano miejsca na ognisko, można rozpalić coś sobie samemu. Ogólnie czuję się tu bardzo swojsko.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Okolica to liczne pola słoneczników, a na horyzoncie za kapliczką zielenią się rumuńskie góry (granica oddalona jest w linii prostej o nieco ponad dwa kilometry).
Obrazek

Jezioro przy kempingach nie jest jedyne - w sumie znajdziemy pod Belą Crkvą sześć dużych zbiorników i kilka mniejszych. Belocrkvanska jezera są głównym magnesem przyciągającym turystów do miasta. Wszystkie zbiorniki są dziełem człowieka - wydobycie żwiru rozpoczęto w 1904 roku, początkowo ręcznie, następnie przy pomocy zwierząt, ostatecznie transportu kolejowego. Za komuny proces ten przybrał skalę przemysłową i wówczas powstała większość jezior. Słyną one z bardzo czystej wody i są popularne nie tylko wśród miłośników wypoczynku czy kąpieli, ale również u wędkarzy - w latach 50. złapano tu suma ważącego... siedemdziesiąt kilogramów.
"Nasze" kąpielisko nosi nazwę Vračevgajsko jezero, ale w ciągu pobytu zerknąłem i na kilka innych: Malo jezero ma zarośnięte brzegi, Novo jezero nadal służy częściowo do pobierania żwiru, natomiast Glavno jezero, jako położone najbliżej miasta, jest najbardziej zagospodarowane - posiada kilka plaż, a na brzegach wyrastają knajpy.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Lokal, a właściwie jego brak, to największy minus kempingu. Najbliższe lokale znajdują się właśnie nad Głównym Jeziorem, czyli dwa kilometry od bramy wyjściowej. Z jednej strony to przyjemny spacer na i z posiłku, ale z drugiej, czasem gdy człowiek jest zmachany, to mu się nie chce.
- Tylko nie wybierajcie restauracji przy samym jeziorze - ostrzegali na kempingu. Korzystałem już z ich usług, nie było jakoś źle, ale też bez szału. Pierwszego wieczoru zmęczenie zwyciężyło i jednak postanowiliśmy usiąść właśnie tam. Cechą charakterystyczną są pustki - w tygodniu mało kto się tam stołuje.
- Macie menu po angielsku? - pytam znudzonego kelnera.
- Nieee, tylko tłumaczenie na rumuński.
Oczywiście, że mieli. Lubię taką dobrze zorientowaną obsługę. Ćevapčići z grillowaną papryką było całkiem smaczne.

Obrazek

Kolejnego wieczoru uderzamy dalej, na deptak, pomiędzy ludzi, gdzie zaprasza kilka lokali bez członu "restauracja" w nazwie. Są to mniejsze lub większe bufety, mięso smaży się na oczach klientów. I to jest strzał w dziesiątkę - smacznie, klimatycznie i ciut taniej.
Obrazek

Dzień odpoczynku od jazdy samochodem postanowiłem poświęcić na wycieczkę rowerową po okolicy, na co od dawna miałem ochotę. Koło wypożyczam w recepcji - dwieście dinarów to świetna cena (około ośmiu złotych), zwłaszcza w porównaniu z siedmioma euro w Albanii, a sprzęt jest znacznie lepszej jakości niż nad Jeziorem Szkoderskim.

Najpierw ruszam w kierunku miasta - na rogatkach widnieje nazwa w języku serbskim (Бела Црква), węgierskim (Fehértemplom), rumuńskim (Biserica Albă) i czeskim (Bílý kostel). To pewna zmiana w porównaniu z poprzednią wizytą - wtedy zamiast wersji czeskiej była serbska po łacinie.
Obrazek

Historia miejscowości jest stosunkowo krótka. Co prawda średniowieczne źródła węgierskie wspominają wieś o podobnej nazwie, co obecna ("biały kościół"), ale zniszczyli ją Turcy, natomiast współczesne miasto założyli w 1717 roku koloniści z Rzeszy (Weißkirchen). Po przepędzeniu Osmanów Habsburgowie sprowadzali na wyludnione tereny ludzi z połowy Europy; z samych Niemiec przybyło ponad sto tysięcy osób. Potem pojawili się tu osadnicy rumuńscy i serbscy oraz inni, ale aż do 1945 roku najliczniejszą grupą w mieście byli ludzie mówiący po niemiecku, choć już w okręgu dominowali Serbowie. Dziś pierwszą niesłowiańską grupą etniczną są Rumuni, do tego kilkuset Cyganów i Węgrów.

A wracając do dnia dzisiejszego - obok jednego z jezior stoją szkielety... helikopterów. Wyglądają jak plac zabaw.
Obrazek

Pociągi dotarły do miasta w latach 50. XIX wieku i jest to najstarsza linia kolejowa na terenie dzisiejszej Serbii, choć większość z tego odcinka znajduje się obecnie w Rumunii. To, co pozostało u Serbów jest jedynie smutnym śladem przeszłości - dworzec opuszczony, perony i tory zarośnięte, więc prawdopodobnie od dawna nie jeżdżą tu nawet towarówki. Choć tak rachując na chłopski rozum - tutejszy dworzec jest najstarszym w całym kraju, nawet jeśli ten budynek powstał później.
Obrazek
Obrazek

Na starej pocztówce można zobaczyć, jak to wyglądało w czasach świetności:
Obrazek

Austro-Węgry to najlepszy okres gospodarczy: Bela Crkva była siedzibą zakładów jedwabniczych, spożywczych, działała wytwórnia wody sodowej, cegielnia, żwirownie i młyny. Ważną rolę pełniło rolnictwo i sadownictwo, a najważniejszą winiarstwo! Większość ludności tego rejonu zajmowała się produkcją wina; na początku ubiegłego stulecia założono wokół miasta mnóstwo winnic, które przeważnie zostały wycięte po II wojnie światowej, gdy wypędzanych Niemców zastąpili emigranci z różnych stron Jugosławii.
Za czasów komunizmu Bela Crkva podupadła. Co prawda Tito utworzył tu ośrodek szkolenia kierowców Jugosłowiańskiej Armii Ludowej i wielkie koszary, ale z powodu peryferyjnego położenia, zamkniętych granic i złego zarządzania miejscowość mocno zbiedniała. Swoje dołożyły takie międzynarodowe sankcje za czasów rządów Miloševića i obecnie to jeden z najmniej rozwiniętych regionów Wojwodiny.
Obrazek
Obrazek

Zaglądam do parku miejskiego. Założono go w 1850 roku w miejscu dawnych koszar piechoty. Do militaryzmu nawiązuje pomnik gieroja z rurą w ręku, na której zawieszono chorągiewkę.
Obrazek

Budynek sądu z tablicami w językach urzędowych gminy. Ciekawostka, że po czesku nazwa miasta jest w wersji zbliżonej do serbskiej ("Bila Crkva"), a więc formę "Bílý kostel" dopuszczono niedawno.
Obrazek

Wbrew tej nazwie (i wbrew temu, co czasem wypisują w internetach) w miejscowości nie ma charakterystycznego białego kościoła. Świątyń natomiast jest kilka (konkretnie cztery) i są dowodem na wielokulturowość miejscowości. Swoje cerkwie mają Rumuni i Serbowie. Osobna mała cerkiew należy do Rosjan, którzy przybyli w te rejony po rewolucji październikowej - Bela Crkva stała się jednym z większych skupisk "białej" emigracji w Jugosławii, przeniosły się tutaj całe rodziny, a nawet szkoły, w tym wojskowe. Natomiast Niemcy i Węgrzy uczęszczali do kościoła katolickiego św. Anny.
Obrazek

Pomnik czerwonoarmistów pomiędzy kościołem a rosyjską cerkwią. Ironią historii jest fakt, że to plac Rosyjskich Kadetów (Трг Руских кадета), którzy przed armią z czerwoną gwiazdą uciekali.
Obrazek

Wdrapuję się na pobliskie wzgórze - prowadzi na nie sto dwadzieścia schodów, więc zostawiam rower przy jednej z lamp i liczę, że nikt go nie ukradnie.
Na szczycie wzgórza znajdują się trzy drewniane krzyże, symbolizując mękę Chrystusa. Niemieccy osadnicy ustawili pierwsze pod koniec 18. stulecia, teraz jednak miejsce to ma nieco inny charakter, ponieważ w tle wybudowano memoriał poświęcony setce osób rozstrzelanych w 1943 roku - jak mniemam Niemcy potraktowali tak Serbów. Krzyże zaś są nowe, za komuny nie mogło ich tutaj być.
Obrazek

Napis z nazwą miejscowości - ileż to już takich widziałem w czasie tego wyjazdu?
Obrazek

Przede wszystkim przylazłem tu, aby zobaczyć panoramę okolicy - pode mną dachy miasta, są wieże kościoła katolickiego (po lewej) i cerkwi rumuńskiej (po prawej), a góry w tle to już Rumunia.
Obrazek

Rower grzecznie na mnie czeka, więc jadę dalej. Mijam ratusz oraz domy zdradzające bogatą przeszłość, przy których kręci się sporo dzieci o śniadej skórze. Raczej jednak Bela Crkva chyba nie ma osobnej dzielnicy cygańskiej.
Obrazek
Obrazek

Zerkam na ściany budynków. Numeracja może pamiętać jeszcze Austro-Węgry, a na pewno Królestwo Jugosławii. Jug Bogdan to mityczny bohater z bitwy na Kosowym Polu. Natomiast sprejem wykonano skrót serbskiej dewizy narodowej: Samo sloga Srbina spasava (Само слога Србина спасава) - Tylko jedność ocali Serbów! Cztery litery S wpisane w krzyż tworzą kombinację zwaną "krzyżem serbskim", obecnym w herbie państwa i cerkwi prawosławnej. Nie wiem tylko, co oznaczają dołączone P i kolejne S albo O(?).
Obrazek

Na przedmieściach szczególnie dużo pojawia się traktorów, oczywiście wszystkie w kolorze czerwonym.
Obrazek
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś."

https://picasaweb.google.com/110344506389073663651

http://hanyswpodrozach.blogspot.com/


Wróć do „Relacje z wypraw”