Z irysem w ... kieszeni ;) (2025)

Jeżeli wybrałeś się gdzieś poza Sudety i nie wstydzisz się tego, daj znać!
buba1
bardzo stary wyga
Posty: 4925
Rejestracja: 18-11-2008 10:01

Z irysem w ... kieszeni ;) (2025)

Postautor: buba1 » 02-10-2025 16:23

Nadchodzi koniec maja. Zwyczajowy termin naszej cyklicznej wędrówki wokół granic. Tym razem nasza trasa będzie biegła na południe od Lubaczowa. Niegdyś jeżdżąc po tych okolicach wliczałam je do Roztocza (moja mapa również), acz teraz na wyjeździe dowiaduję się od Pudla, że ten teren to "Płaskowyż Tarnogrodzki". Nigdy o takim regionie nie słyszałam, ale niech mu będzie - całkiem ładna nazwa! :)

Ruszamy w poniedziałek. Zwykle wyjeżdżaliśmy w sobotę, ale tym razem nie wszyscy mieli wtedy wolne, a poza tym pogoda w weekend okazała się być tak koszmarna, że w sumie na dobre nam wyszło to opóźnienie. I tak zmarznąć i zmoknąć jeszcze zdążymy.

Wyjazd zaczynam chyba jako pierwsza, najwcześniej rano pakuję się do pociągu.

Obrazek

W Krakowie wsiada Szymon, niesąc pod pachą półtoralitrową butelkę jakiegoś ciemno fioletowego napoju. "Kompocik zrobiłem na drogę, owocki z działki, mniam!" - obwieszcza na pół wagonu, a ja bardzo się cieszę, bo uwielbiam domowe kompoty. Po pierwszym łyku sprawa okazuje się jeszcze bardziej pozytywna! Kompot Szymona nieco sfermentował :) Raczymy się więc nim ochoczo i droga do Jarosławia mija dosyć szybko. Tam na dworcu spotykamy Bozię, która po raz pierwszy będzie uczestniczyć w naszej wędrówce. W trójkę suniemy pociągiem do Lubaczowa, bo stąd zaczynamy pieszą wędrówkę (zwaną ostatnimi czasy przez niektórych pielgrzymką, dodając jej tym mistycznego klimatu :)

Obrazek

Zaraz przy PKP Lubaczów znajduje się dość niespotykanej architektury wieża ciśnień. Wygląda jak jakieś silosy?

Obrazek

Obrazek

Obiekt ewidentnie jest opuszczony i jak się okazuje otwarty, więc można zapuścić żurawia do wnętrz. Ciekawe rzeczy znajdują się na górze - mocno porosły rdzą, podwójny zbiornik...

Obrazek

...i na dole - gdzie na ziemi leży żul i z kimś zapamiętale konwersuje przez telefon, pozostając zupełnie obojętnym na świat zewnętrzny. Nasze najście ignoruje w sposób całkowity, nawet nie drgnął.

Obrazek

Ulica rozdziela dwa światy.

Obrazek

Na dobry początek wyprawy postanawiamy coś przekąsić, jako że z pełnymi brzuchami lepiej się wędruje, zwłaszcza jak dzień jest chłodny. W bliskiej okolicy dworca rzucają się nam w oczy parasole, mogące stanowić knajpiany ogródek. Nie mamy jednak pewności czy obiekt jest czynny, którędy się tam wchodzi i czy w ogóle jest to ogólnodostępny bar, a nie czyjś ogródek - typowego szyldu nie namierzyliśmy. Jak się potem okazuje, Pudel wykazał się większym instynktem w poszukiwaniu spelun i dostał się do środka. Bar serwował piwo i zwał się "Eden".

My ostatecznie zatrzymujemy się w jadłodajni "u Króla", gdzie są bardzo dobre pierogi bałkańskie.

Obrazek

Zmierzając ku naszemu przeznaczeniu przecinamy sporą część miasteczka. Podchodzimy do cerkwi. Taka szara, murowana. Nie poraziła mnie swoim pięknem, ale skoro już tu jesteśmy?

Obrazek

Wesoła buba na omszałym chodniku.

Obrazek

Dywany zawsze dają poczucie przytulności! Dywany powinny być wszędzie!

Obrazek

Wnęki, przejścia, okienka.

Obrazek

Obrazek

Umieszczona wewnątrz wzmianka historyczna podaje, że spora liczba osób powinna należeć do tej parafii, ale "się boi". Zastanawiamy się na jakiej podstawie są wysnute takie wnioski? Kogo lub czego się boi? Bardzo ciekawe. Czy rzeczywiście ktoś zebrał w gębę w ciemnej uliczce bo go widziano tu na mszy? Czy może władze cerkwi w ten sposób próbują sobie "przywłaszczyć" osoby, które po prostu nie chcą tu przychodzić?

Obrazek

Duży dzwon pokryty napisami i płaskorzeźbami spoczywa sobie na chodniku.

Obrazek

Jest na tyle wielki, że nie wlazł by nawet do mojego opasłego plecaka! ;)

Obrazek
(zdjęcie Bozi)

Chmury wokół krążą ciemne, kilka razy zaczyna padać, ale na tyle jest mała intensywność deszczu, że nawet nie wyciągamy kurtek.

Na obrzeżach miasta mignie czasem jakiś stary, drewniany dom.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jeden ma przybitą tabliczkę. Ciekawe z jakich lat pochodzi?

Obrazek

Na obrzeżach wsi Dąbków odbijamy nieco w bok, aby obejrzeć stary cmentarz ewangelicki. Sporo płyt jest w kształcie strzałek. Groby są równo wycięte i pobielone. Miejsce kojarzy mi się bardziej z ogródkiem zakładu kamieniarskiego niż z dawnym miejscem pochówku. Skansen? Cepelia? Makieta? Różne słowa przychodzą do głowy, ale atmosfery starości, przemijania, zadumy - to tutaj na pewno nie uświadczy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po drodze mijamy pole, które właśnie ora traktor. Musi coś smakowitego wyłazić z rozpulchnionej ziemi! Krok w krok za traktorem podąża bardzo spore stado bocianów.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Pierwszym miejscem, które braliśmy pod uwagę na nocleg, jest Opaka.

Obrazek

Z racji na dość niepewną pogodę w planowaniu zainteresowaniem cieszyły się miejsca występowania wiat. W Opace jest takowa nad stawem - duża, solidna, ze ścianami nawet. Miejsce malownicze (zwłaszcza jak mu się przyglądać z oddali). "Sielsko, anielsko - tylko wysrać się gdzie nie ma" ;) Już nie pamiętam kto był autorem tego pamiętnego cytatu.

Obrazek

Z bliska wiata mocno traci w naszych oczach. Miejsce jest ludne, ciągle ktoś łazi i co najgorsze - ani drzewka, ani krzaczka, kępa zarośli majaczy w oddali, ale po drodze jest bagno! Jesteśmy tu widoczni jak na patelni.

Ale budynek trzeba przyznać porządny! To prawie dom, a nie wiata. I taki mocno zabetonowany...

Obrazek

Wiatę również widzieliśmy przy cmentarzu. Też przepych spływa po filarach...

Obrazek

W centrum wsi, przy świetlicy czy tam innym urzędzie, też stoi wiatka. Ta taka najskromniejsza, przewiewna i najbardziej obwieszona zakazami.

Obrazek

Trzy obiekty, ale żaden nas nie urzekł. Nic tu po nas... A może po prostu była za ładna pogoda? Więc wtedy człowiek wybredny się staje? ;)

Pod lokalnym sklepem imprezuje spora grupka smakoszy napojów wszelakich.

Obrazek

Zawiązuje się miła pogawędka, nawet nas zapraszają do kompanii, sugerując, że takie biesiady nie skończą się przed późną nocą. Nie mając wariantów na nocleg w pobliżu - postanawiamy pełznąć dalej. A oddech niepogody wciąż czujemy na plecach...

Obrazek
(zdjęcie Bozi)

Zapas opału na zimę u miejscowych gospodarzy jest dość imponujący!

Obrazek

Kiedyś już byłam w tej Opace, w roku 2002. Była tu jedna z piękniejszych cerkwi jakie kiedykolwiek widziałam - z czerwonymi kopułami w kształcie dzwoneczków. Cudo!

Obrazek

Obiekt był opuszczony i nielubiany przez okoliczną ludność. Gdy pytaliśmy wtedy miejscowych jak tam dojść mówili: "A po co będziecie oglądać takie g...", "To trzeba spalić, po co ta rudera ma stać". Nigdzie indziej nie spotkaliśmy wśród lokalsów aż takiej niechęci, ba! wręcz wrogości do budynku. Dziwnym trafem rok czy dwa później cerkiew spłonęła. Została chyba dzwonnica i jakieś tam podmurówki, ale nie chce mi się zbaczać z drogi, żeby je oglądać. Jest mi wystarczająco smutno zaocznie, bez podchodzenia do tego miejsca.

Między Opaką a Szczutkowem mijamy niewielkie osiedle. Wygląda jakby miało PGRowską przeszłość. Na którejś z map było opisane jako "tuczarnia". Płytowe place i również takowe drogi rozchodzą się na różne strony.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jedna z nich odchodzi w pola. Zostawiam plecak z Szymonem i postanawiam sprawdzić dokąd prowadzi. Bo często płytowe drogi pozwalają odkryć ciekawe miejsca!

Obrazek

Ale nie tym razem. Płyty się kończą i jest tam wprawdzie ruinka, ale mocno zarośnięta i mało spektakularna.

Obrazek

Głównie to skręciliśmy do tej osady ze względu na kapliczkę. Fajna taka, stojąca sobie w cieniu starych drzew.

Obrazek

Obrazek

Przy jednym z domów działa chyba zakład kamieniarski? Może tu powstawały te nagrobki-strzałki? Nie spotykamy jednak żywej duszy, więc nie było jak zgłębić tematu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Następna wioska na naszej trasie to Szczutków. Miejscowa cerkiew położona jest na uboczu, na pagórku. 10 lat temu przy niej nocowaliśmy. Teraz budynek jest w remoncie, połowa siedzi w worku.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zaglądamy na pobliski cmentarz, gdzie zachowało się trochę starych mogił - kamiennych, drewnianych, żelaznych...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Bierzemy tu też wodę z kranu do podlewania kwiatów. Mnie jednak zaczynają dręczyć obawy - a jak ujęcie wody/studnia/wodociąg jest nieszczelny? Jak podcieka jakiś trupi jad? Wylewam więc moją wodę i potem idę z butelkami poprosić o nalanie w jednym z domów. Zapewne jestem przewrażliwiona (wszyscy pozostali z ekipy pili cmentarną wodę i żyją), ale tyle razy strułam się już na wyjazdach wodą z niepewnych źródeł, że wolę dmuchać na zimne i najchętniej pijam kupioną w sklepie mineralkę.

Po drodzę można się conieco dowiedzieć o mieszkankach Szczutkowa. Sądząc po rodzaju farby i już nieco wyblakłych kolorach - dotyczy to chyba niewiast już ździebko posuniętych w latach ;)

Obrazek

Miejsce na biwak upatrzyliśmy sobie nad stawem. Ładne miejsce :) Lubię spać nad wodą, nawet jak jest za zimno na kąpiel.

Obrazek

Obrazek

Stawiamy namioty a spod chmur przebłyskuje zachodzące słońce, nadając otaczającemu światu cudnych barw.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Dociera tu też Pudel i Kaśka. Jesteśmy już więc w pięcioro - do tegorocznego kompletu brakuje tylko Krwawego.

Wieczór mija przy ognisku. Bożena wyciąga przysmaki przywiezione z dalekich podróży. Była kiełbasa z wieloryba, renifera czy jakiś tam innych wielbłądów bagiennych. Zdania na temat tych ciekawych potraw były podzielone. Ja widać mam zbyt chamskie podniebienie dla zrozumienia tak wyrafinowanych specjałów, więc przy kolacji skupiam się na chlebie z serem ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Noc jest lodowata. Po odejściu od ognia od razu zaczynam się trząść i szczękać zębami. Do namiotu docieram już w postaci lodowego sopla. Ratunku! I ja mam tu spać? Namiot gęsto pokrywa rosa, która w świetle latarki skrzy się jakby zaraz miała się zmienić w szron. Ponoć nie było przymrozków, ani tej nocy, ani kolejnych. Temperatura miała się wahać koło +6 stopni. Koniec maja, psia go mać...

Nie mogę zasnąć. Z zimna. Śpiwór, wszystkie ubrania. Na nic. Mija godzina, dwie... Już wiem, że nie usnę do rana. A lepiej nie będzie... Trochę słaba perspektywa już tak na początku wyjazdu :( Może jednak jutro wrócę do domu? Bo tak to się nie da... Stąd mam jeszcze w miarę blisko na pociąg do Lubaczowa. Szkoda, tak lubię te wyjazdy... Pochłonięta takowymi nieprzyjemnymi myślami doznaję olśnienia! Folia NRC! Gdzieś kiedyś obiło mi się o uszy, że komuś tyłek uratowała w jakiejś śnieżnej jamie. Wyciągam. Jak to szeleści! Jak drze się w rękach... Owijam folią śpiwór. Po chwili robi się ciepło!! Zasypiam. Po godzinie się budzę. Ciepło! Ściągam jeden z trzech polarów. Odkładam na bok folię. Po chwili - zzzzimno!! Muszę się przeprosić z folią, ale polara już nie ubieram. Mogę więc mieć wygodną poduszkę, a nie spać z butem pod głową. Super! Z folii korzystam prawie na wszystkich noclegach tegorocznej "pielgrzymki". Jak to dobrze, że włączyłam ją do niezbędnego ekwipunku! Bez niej tegoroczny wyjazd byłby na straty! Mała rzecz a cieszy! Jak to różni ludzie mówią: "buba! co ty tam nosisz w tym gigantycznym plecaku??". Ano różne, pozornie niepotrzebne rzeczy. Ale wszystkie się przydają...

W Szczutkowie też rozpoczynam tegoroczne kolekcjonowanie zdjęć pewnych ważnych obiektów! Architektura drewniana "ściany wschodniej" to nie tylko kopulaste światynie!!! :)

Obrazek

10 lat wychodka przy cerkwi. Jak widać otulił się zielenią :)

Rok 2015

Obrazek

2025

Obrazek

A mina Kaśki jakby mówiła: "ja jej nie znam!", "ja się do wariatów nie przyznaję!" ;)

Obrazek
(zdjęcie Pudla)

A! Bym zapomniała o jednym niezwykle ważnym epizodzie - nawiązującym do tytułu relacji. Chyba w ten poranek, gdy wyruszaliśmy na trasę, po raz pierwszy przewinął się temat irysów. Szymon przywiózł ich przynajmniej wór kilogramowy i wszystkich ciągle częstował (coby szybciej zeszły i nie trzeba ich długo nosić). I chyba ktoś odpowiedział "nie chcę irysa, wsadź sobie go w d..." Ktoś inny podchwycił, że "niegłupie,niegłupie! bo irysy stosowane w postaci czopków mogłyby mieć lepsze własności odżywcze i bardziej dodawać energii" ;) No i temat się przyjął, rozlewając szeroką falą, dając pole bujnej wyobraźni całej ekipy :D Różne wariacje i rozwinięcia tej myśli będą się przewijać przez cały wyjazd! Tegoroczne "irysy analne" okazują się być tym samym co "urynoterapia" z roku 2021, "kleszcze na bengajach" w 2023, czy "Ogrody Hitlera" w 2024 :D

Obrazek



cdn
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "

na wiecznych wagarach od zycia...

buba1
bardzo stary wyga
Posty: 4925
Rejestracja: 18-11-2008 10:01

Re: Z irysem w ... kieszeni ;) (2025)

Postautor: buba1 » 05-10-2025 19:19

Za Szczutkowem wchodzimy w lasy. Jakieś dziwne drzewa tu rosną ;)

Obrazek

Dalej są chaszcze, piaszczyste drogi, czasem się trafi jakaś kapliczka na rozstaju.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Spryskujemy się często na kleszcze, bo niby chłodno, ale tego paskudztwa jest pod dostatkiem. Szymon ma preparat o zapachu cytronelli. Nie wiem czy to odstrasza kleszcze, ale napewno świetnie działa na Pudla, który trzyma dystans, twierdząc że zaraz zwymiotuje. Mnie to się nawet ten zapach podoba - trochę jak cytryna, trochę jak coś ziołowego. Ładny, ale może faktycznie ciut za intensywny. Tu zdjęcie dla upamiętnienia tej chwili i owego problemu zapachowego ;)

Obrazek

Przez łąki i zagajniki zmierzamy do Łukawca. Na polnej drodze mija nas traktor z przyczepą. Niestety jedzie w przeciwną stronę... Ech... to byłby stop!! Jak do Mostowlan w roku 2011 - na pierwszej edycji wędrówki wokół granic!

Obrazek

Może trzeba było olać kierunek i machać? A dalej pozwolić by prowadził nas los i przeznaczenie? ;)

W Łukawcu odwiedzamy sklep, ale nie był warty uwiecznienia na fotografii. Mój wzrok raczej ściąga tablica ogłoszeniowa i strasznie mi żal, że wtedy już nas tu nie będzie :( Uwielbiam majówkowe pieśni! Pewnie takie jak śpiewaliśmy z harmoszką przy kapliczce kilka lat temu!

Obrazek

W Łukawcu stoi malutka, drewniana cerkiew. W tle szare niebo, po którym szybko zapycha gęsta opona chmur.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W środku jest zupełnie pusto. Żadnych sprzętów, obrazów, mebli.

Obrazek

No może jedynie plakacik, nawiązujący do sakralnych motywów ze wschodnim powiewem.

Obrazek

Niektórzy z ekipy rozważają tu nocleg (istnieje obawa, że nam doleje, a prawdopodobieństwo takich zdarzeń wydaje się dość wysokie). Cerkiew ma jednak dość niesprzyjające położenie - stoi w centrum wsi, przy głównej szosie. Zaraz przyjdzie chłop z widłami, że bezcześcimy święte miejsce albo przyjadą pogranicznicy łowić potencjalnych uchodźców. Poza tym jest wcześnie, co będziemy tu robić tyle godzin? I to bez ogniska, bo zapewne ognisko zmajstrowane w tym miejscu zwabiłoby nam kłopoty nieporównywalnie bardziej ekspresowo. Acz trzeba przyznać, że wnętrza super by się dla naszych potrzeb nadały - szczelne ściany, drewniane podłogi, czysto, zapach żywicy. Ech gdyby ta cerkiew stała w środku lasu! No i chyba nikt z nas nie spał jeszcze nigdy w cerkwi - ten temat poszerzania horyzontów biwakowych też był podnoszony przez zwolenników tego pomysłu.

Obrazek

Pod ową cerkwią czeka na nas Bozia, która przyjechała tu stopem. Babka, z którą jechała, wysadziła Bożenkę wedle jej życzenia, a za chwilę przywiozła jej obiad! Coś przesympatycznego!

Na pniaku przy drodze zjadamy drugie śniadanie (a Bozia ów obiad). Mamy fajny stolik, ale skądinąd szkoda, że takie duże drzewo wycięli...

Obrazek

W Łukawcu są jeszcze dwa kościoły - mały drewniany i duży murowany. Ten drugi wystaje na poniższym zdjęciu.

Obrazek

Ogólnie nie przepadam za nowoczesną architekturą kościołów, acz trzeba przyznać, że ten ma dosyć ciekawą bryłę - ni to fabryka, ni to okręt?

Kościół z bliska (zdjęcie Pudla)

Obrazek

Teraz odbywa się tam nabożeństwo pogrzebowe - główna bohaterka spektaklu miała prawie sto lat. Głupio mi trochę latać z aparatem po kościele w czasie takiej uroczystości, więc nie udaje mi się zrobić zdjęcia obrazu Matki Boskiej Tartakowskiej, który po wojnie przybył tu z rejonów Sokala i jest ponoć celem wielu pielgrzymek. Na miniaturce też wyglada dobrze.

Obrazek

Na spokojnie możemy za to pozwiedzać starszy, mniejszy kościół - ten drewniany stojący obok. Jakiś czas temu okazał się za mały, aby pomieścić wszystkich wiernych z dużej wsi i musieli postawić obok ów betonowy statek.

Obrazek

Obrazek

Wnętrza są przyjemne - wszędzie wokół kolorowo malowane stare drewno. Szkoda, że dziś jest tak zimno! Zapewne by tu cudownie pachniało!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Acz najbardziej urzekła mnie chyba dzwonnica! :)

Obrazek

Zaglądamy też do pobliskiej szopy. Skoro jest otwarta to nie wypada inaczej :)

Obrazek

Obrazek

Wyraźnie pełni ona rolę składzika. Niektóre przedmioty muszą tu już leżeć kupę lat. Baner pochodzi chyba z początku lat 90-tych, gdy ówczesny papież wizytował te okolice.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Potem kawałek podjeżdżamy stopem, wysiadamy na zakręcie i wędrujemy przez lasy w kierunku Szczebli, racząc się po drodze Kasinym bimbrem.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

A lasy mają tu grzybne! Na zdjęciu poniżej zbiory Kaśki - nie wiem tylko czy wszystkie okazy są jadalne ;)

Obrazek

Docieramy do biwakowiska w Szczeblach. Czeka tam już na nas straż graniczna. Na tym wyjeździe będziemy ich spotykać kilka razy i oczywiście prawie zawsze napotkany patrol nic nie wie o nas, o naszej trasie, mimo że dzień wcześniej spisywali nas ich koledzy. Czasem rozważamy, że warto by nagrać naszą opowieść i im puszczać. Albo wydrukować opis i rozdawać, bo nie zawsze ma się ochotę gadać dziesiąty raz to samo w kółko.

Wiedzieliśmy, że w Szczeblach jest wiata, ale nie przypuszczaliśmy, że jest aż tak wypaśna! Co ciekawe nie jest to tylko blichtr i wywalenie kasy w błoto - teren jest urządzony bardzo praktycznie. Do tego (o dziwo!) z obecnych tu udogodnień wolno korzystać - np. chodzić do kibla, palić ognisko w miejscu, które zostało do tego wyznaczone, korzystać z wody czy drewna. A nie jak np. w zeszłorocznych Czernikach gdzie wszystko służyło chyba tylko do oglądania, najlepiej z oddali. Pewnie to dlatego, że tutejsze wiatowisko powstało w inicjatywie oddolnej i było odpowiedzią na istnienie pewnych potrzeb wśród miejscowych, a nie że ktoś z wierchuszki musiał szybko zdefraudować unijną kasę.

O zmierzchu dołącza do nas Krwawy ze swoim rowerem. Wieczorem odwiedza nas też opiekun wiaty mieszkający nieopodal, który wraz z innymi mieszkańcami okolic brał czynny udział w powstawaniu tego biwakowiska.

Duża wiata ma trzy ściany, z oknami zabezpieczonymi plastikowymi szybami. W środku jest bardzo zacisznie. To wręcz jak chatka!

Obrazek

Obrazek

Na stanie jest wpisownik.

Obrazek

Jest też drewniany wychodek, szopa na drewno, mała wiatka po drugiej stronie jeziora, ujęcie wody z umywalką. W dużej wiacie jest nawet prąd, więc wodę gotujemy ot tak:

Obrazek

Gotowanie wody grzałką jakoś niepomiernie mnie cieszy! Jak ja dawno tego nie robiłam? Chyba z 20 lat? Od razu stają mi przed oczami te wszystkie hoteliki na wschodzie, gdzie grzałkę podłączało się nie tyle do gniazdka (bo gniazdek w pokoju nie było) a do osadki, gdzie siedzi żarówka - po wcześniejszym wykręceniu żarówki i przyświecaniu sobie latarką. Oczywiście grzałka musiała być odpowiednio stunningowana przez jakiegoś MacGyvera. Tu jest normalna wtyczka i normalny kontakt. Ale i tak cieszy ten spiralny pręt w bulgoczącej wodzie. Sprytna Kaśka ponoć zabiera grzałkę na każdy wyjazd :)

Część osób stawia namioty wewnątrz wiaty.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ja decyduje się iść na drugą stronę bajorka, coby było ciszej - tu mniej będzie słychać chrapiących czy biesiadujących przy ognisku.

Obrazek

Stawiam swój przenośny domek przy małej wiatce z meblami o rzeźbionych nogach.

Obrazek

Długo siedzimy przy ognisku.

Obrazek

Obrazek

Im dalej w noc, tym rozmowy poruszają coraz to dziwniejsze zagadnienia. Przewija się temat Tajek czy np. "sodomizacji rzeczy w namiocie".

Obrazek
(zdjęcie Pudla)

Grzyby, wino i herbata - co z nich było winowajcą tych zakręconych dyskusji?? ;)

Obrazek

Wieczorne mgły zaczynają podnosić się znad łąk.

Obrazek

Podróżujące ule - jutro więcej się dowiemy o ciekawostkach z życia lokalnych pszczelarzy.

Obrazek

Mimo wilgoci noc jest zdecydowanie cieplejsza od poprzedniej. Miło się śpi w namiocie nad bajorem, wśród donośnego kumkotu żab.

Kolejny poranek jest cudny! Jasny, ciepły! Słońce budzi mnie przed siódmą. Najlepszy to przykład odczuć ambiwalentnych - otwieram oczy będąc jednocześnie wściekła jak i szczęśliwa ;) Ale na tym wyjeździe to chyba jednak bardziej to drugie! To jedyny taki dzień, że można chodzić z krótkim rękawem! Robię więc pranie, rozwieszam, wietrzę śpiwór - wreszcie prawdziwy klimat letniego wyjazdu!

Obrazek

Obrazek

Poranny świetlisty świat widziany z kibelka:

Obrazek

Pudel przywiózł nam koszulki AKT Palinka - nie dość, że ładne to jeszcze z historią! :)

Obrazek

Dzisiejszy dzionek spędzimy w sposób nietypowy dla przygranicznych wędrówek - pójdziemy na wycieczkę na lekko. Zanosimy plecaki do gospodarzy, z którymi wczoraj poznaliśmy się w wiacie. Pan jest pszczelarzem i akurat dzisiaj roją się jego pszczoły. Powstało kilkanaście nowych rojów i skubańce siadają najczęściej na czubkach drzew i trzeba je stamtąd ściągać. Nasz gospodarz zrobił zimą 20 nowych uli i już prawie wszystkie są zasiedlone - pasieka rośnie w oczach. Głównie reprezentował nas Szymon, zwiedzając dokładnie całe włości.

Obrazek

Tym razem Szymon nie został pogryziony! ;) Tutejsza bestia okazała się całkiem sympatyczna!

Obrazek
(zdjęcie Bozi)

Idąc dalej spotykamy kolejną pasiekę. Tu pszczoły akurat przywozi koleś z Lubelszczyzny. One też się roją.

Obrazek
(zdjęcie Bozi)

Plan na kolejne godziny zakłada wędrówkę przez Wielkie Oczy, Żmijowiska i Wólkę Żmijowską. Tereny gdzie już byłam, ale niezmiernie dawno, więc trochę śladem wspomnień sprzed lat.

cdn
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "



na wiecznych wagarach od zycia...

buba1
bardzo stary wyga
Posty: 4925
Rejestracja: 18-11-2008 10:01

Re: Z irysem w ... kieszeni ;) (2025)

Postautor: buba1 » 08-10-2025 11:05

Trzeci dzień naszej przygranicznej wędrówki. Relacja pod linkiem:
https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... elkie.html

bo ze względu na układ niektórych zdjęć nie bardzo umiem przenieść to na forum
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "



na wiecznych wagarach od zycia...

buba1
bardzo stary wyga
Posty: 4925
Rejestracja: 18-11-2008 10:01

Re: Z irysem w ... kieszeni ;) (2025)

Postautor: buba1 » 10-10-2025 16:03

Mijamy stary przydrożny krzyż. Widać, że świeżo odmalowany.

Obrazek

Obrazek

Przez pola rzepaku i inne zaorane zasiewy idziemy do Kobylnicy Wołoskiej.

Obrazek

Obrazek

Obrazek
(zdjęcie Pudla)

Jakoś w tym rejonie są modni "święci od sosen".

Obrazek

Obrazek

Coś tu jest na rzeczy z tymi sosnami, bo na północ od Wólki Żmijowskiej jest też "kaplica przy pięciu sosnach". A może niegdyś, w dawnych pogańskich czasach, były tu czczone święte drzewa tego gatunku? A Rocha czy Huberta doklejono po prostu później? Sosna to jedno z moich ulubionych drzew, a jeszcze takie pokręcone, krzywe, rozgałęzione, jak bywają na nadmorskiech wydmach albo na poligonach! I do tego zapach żywicy, igliwia i czasem bęc! w łeb szyszką! mmmmm... rewelacja! Jakby co - to ten kult bardzo do mnie przemawia! :)

Zbliżamy się do wsi. Majaczą już różniste zabudowania.

Obrazek

Przed sklepem stoi Bozia i woła, żebyśmy się pośpieszyli, bo zaraz zamykają. A tu jak raz znów zatrzymuje nas patrol straży granicznej. Pytają o nasze nazwiska, cele wędrówki itp. Coś jeszcze za mną wołają, ale się nie odwracam i biegnę do sklepu. Pogranicznicy mogą poczekać, a słabo jak nie będzie co jeść. Szczęśliwie nie strzelają ;)

Obrazek

Za sklepem jest wiata.

Obrazek

i wokół niej ogromna przestrzeń trawy. Boisko można by zrobić.

Obrazek

Obrazek

Na pagórku nieopodal stoi cerkiew. Duża, murowana, zamknięta na cztery spusty.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Poniżej murowanego budynku znajduje się obiekt drewniany o przeznaczeniu dużo bardziej przyziemnym. Piękny wychodek utrzymany w barwach błękitu. W odróżnieniu od światyni - jest otwarty. Skoro nie ma jak się tu pomodlić - można sobie przynajmniej ulżyć w inny sposób ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Malownicza kładeczka przez niewielki ciek wodny dopełnia sielskiej atmosfery tego miejsca.

Obrazek

Obrazek

I znów pszczoły się roją.

Obrazek

Barwy i faktura horyzontów wskazują dobitnie, że ładna pogoda nie jest dana raz na zawsze...

Obrazek

I jeszcze kilka migawek z różnych zaułków tejże miejscowości.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Do Kopania podjeżdżamy busem. Na pace z narzędziami jadą nasze plecaki i Szymon. Niestety tam też zostaje mapa Szymona, chyba musiała wypaść z plecaka. Nie, nie wymieniliśmy jej na wiertarkę ;)

Obrazek

Obrazek

Wysiadamy w fajnym miejscu - już sam przystanek o tym mówi :)

Obrazek

Obrazek

A poza tym to drewniana zabudowa, piaszczyste drogi, ptactwo hodowlane, przydrożny krzyż. Chciałoby się tak widzieć naszą całą trasę!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Z nietypowych atrakcji stoi też opuszczony autokar na litewskich blachach.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Początkowo z przyzwyczajenia obczajam przydatność noclegową, ale zapał szybko mi opada i zwiedzanie wnętrz kończę w tempie ekspresowym. Bo autobus ma już swoich lokatorów - szerszenie były pierwsze ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Krótka rozkmina nad mapą - i ruszamy w ku dalszym przygodom.

Obrazek

Ja, Szymon i Kaśka idziemy do głównej drogi, w rejony Korczowej i próbujemy złapać stopa. Pudel i Bozia zostają w Kopaniu i czekają na PKS, który przyjedzie za godzinę czy półtorej. Na stopa nikt się nie chce zatrzymać. Ruch jest dość znikomy. Droga niby duża, ale chyba większość aut korzysta z równolegle przebiegającej autostrady.

Obrazek

Jak już jadą to praktycznie same ukraińskie busiki i polskie śmieciarki. Chyba musi być w rejonie jakieś duże wysypisko? Kusimy auta rzucając im kwiaty pod koła ;) My tu też niedługo zakwitniemy...

Obrazek

Kaśka dorwała jakieś psy i się do nich czuli. Dobrze, że Kaśka jest z nami. Mnie i Szymona to by dawno zeżarły żywcem.

Obrazek

Ostatecznie jedziemy dopiero autobusem - tym samym co Bozia i Pudel. Nasz dzisiejszy cel to Chotyniec. Facet z autobusu sugerował nam nocleg koło świetlicy wiejskiej, gdzie jest duża wiata.

Obrazek

Obrazek

Mnie osobiście miejsce od początku nie przypadło do gustu. Całkiem przyjemna wiata, są nawet krzesełka i podest do spania, ale położenie ma nieciekawe - tak w samym centrum wsi. Nie ma krzaków ani wychodka. Lipa... Zdania w ekipie są podzielone, więc uderzamy do radnej, która ponoć opiekuje się tą świetlicą. Wspomnianej babki jednak nie ma w domu. Jej matka sama nie może podjąć decyzji. Ktoś poleca nam udać się do sołtysa. Sołtys rozkłada ręce, że obecnie już nie on decyduje o tym miejscu i proponuje nam inną wiatę, położoną nad rzeką Wisznia. Nawet obiecuje zawieźć tam nasze plecaki. Wychodzi potem, że o tą świetlicę jest spory konflikt na szczeblach lokalnych władz i my z naszą chęcią noclegu wpakowaliśmy się między przysłowiową wódkę i zakąskę. Ostatecznie wychodzi fajnie, bo miejsce nad rzeką jest super. No ale o tym później. Póki co idziemy zwiedzić cerkiew.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Droga do niej szumi brzozami.

Obrazek

Byłam już tu kiedyś, ale wtedy nie udało się zajrzeć do środka - a naprawdę warto!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wpuszcza nas przemiła babeczka. Cerkiew jest obecnie używana przez obrządek grekokatolicki. Opiekunka cerkwi pochodzi ze środkowej Polski. Tutejsze klimaty poznała dopiero po ślubie i bardzo się w nie wkręciła. Długo rozmawiamy o życiu, historii, o różnych religiach. O tym co było kiedyś i co jest teraz. Nieraz tematy zahaczają nieco o politykę, ale tutaj staramy się być bardzo ostrożni, bo w dzisiejszych czasach to niezwykle niebezpieczny temat, potrafiący zbudzić prawdziwe demony. Pogawędka jest więc miła, otacza nas cudny zapach starego drewna, a poważne twarze ikon wiercą oczami w niespodziewanych gości.

W cerkwi największe wrażenie robią na mnie malowidła, pokrywające jedną ze ścian.

Obrazek

Obrazek

A zwłaszcza te fragmenty z diabłami. Oprócz bułgarskiego Czuriłowa (https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... riovo.html) to drugie takie miejsce, aby w światyni było aż tyle rogacizny!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Odwiedzamy jeszcze miły, malutki sklepik.

Obrazek

Z kotem, strażnikiem śmietnika. Wrzuciłam dwie butelki - to mnie omiauczał!

Obrazek

Przechodzimy przez wieś Hruszowice. I mam deja vu! Byłam tu ponad 20 lat temu. Była wtedy inna tabliczka, biała. Ale pamiętam, że również była zamalowana sprejem! O co w tym chodzi?? To jakaś lokalna tradycja?

Obrazek

Płytówka przez pola i słońce chylące się ku zachodowi. Ale te chmurki takie nieco niepokojące...

Obrazek

Nad Wisznią stoją dwie niewielkie wiatki. Bardzo przyjemne miejsce w nadrzecznych zaroślach. W wiosce mówili, że jest tu rowerowy MOR, tu napisali, że wiatki postawiło PZW. Skądinąd nie jest to bardzo istotne - grunt, że takie fajne miejsce jest :)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Niektórzy rozbijają się przy samej wiatce, inni na nadrzecznym wale.

Obrazek

Obrazek

Rzeczka bulgocze na tyle przyjemnie, że postanawiam zażyć kąpieli. Trwa ona jednak dość krótko, bo woda jest... hmmm.. ożywcza ;)

Obrazek

Wieczór przychodzi chłodny, acz śpiew słowików w zaroślach przypomina nam, że kalendarzowo to już późna wiosna. Płonie ognisko, snują się rozmowy i plany na kolejny dzień.

Obrazek

Obrazek

Rozważamy gdzie szukać noclegu jutro, jako że prognozy pogody nie są optymistyczne. Szymon znajduje w internecie duże wiaty nad jeziorem. Postanawiamy poczytać opinie o nich - czy to ciekawe miejsce i czy wpada w nasze gusta. Pierwszy z przeczytanych komentarzy utwierdza nas w przekonaniu, że jest to właściwy wybór! ;)

Obrazek

Tu Bożenka ustrzeliła naszą reakcję :)

Obrazek

Śpi się rewelacyjnie, jednak pobudka jest dość przykra - dudnienie deszczu o tropik. I to nie jakaś mżawka - leje potężnie! Ten dźwięk będzie nam już towarzyszył do końca wyjazdu, a wilgoć będzie się wgryzać w nas coraz głębiej, dosadniej i bardziej bezczelnie. Jest też dużo zimniej niż wczoraj. Nie wiem czy temperatura przekracza 10 stopni - i do tego ta parszywa wilgoć. Zwijamy mokre namioty i siedzimy jeszcze jakiś czas w wiacie - najpierw przy śniadaniu a potem w złudnych nadziejach, że może opad ustanie. O my naiwni! Pudel już dziś wraca do domu. Co najgorsze ekipa we wczorajszy wieczór wypiła wszystkie nalewki i nie ma już nic na rozgrzanie...

Obrazek
(zdjęcie Pudla)

Cztery Buki ruszają w mokrą, mglistą dal... (zdjęcie Bożenki)

Obrazek

A jak Krwawy będzie jechał rowerem w tą pluchę to już sobie całkiem nie wyobrażam!



cdn
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "



na wiecznych wagarach od zycia...

buba1
bardzo stary wyga
Posty: 4925
Rejestracja: 18-11-2008 10:01

Re: Z irysem w ... kieszeni ;) (2025)

Postautor: buba1 » 12-10-2025 19:45

Mokra mgła otacza nas ze wszystkich stron. Deszcz czasem ustaje i przestaje bębnić o kaptur, ale wilgoć i tak wisi w powietrzu i wpełza w każdą szczelinę kurtki.

Obrazek

Obrazek

Pierwszą miejscowością gdzie docieramy jest Stubno. Plecaki chowamy do sklepu budowlanego.

Obrazek

Obrazek

Na lekko suniemy do Stubienka, gdzie odwiedzamy drewniany kościół mieszczący się w dawnej cerkwi.

Obrazek

Obrazek

Sam budynek jest taki sobie, ale jego mocą jest cudne położenie - w zakolu starorzecza pełnego żab!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nie tylko żaby zamieszkują miejscową fosę :) (zdjęcie Bożenki)

Obrazek

W najbliższej okolicy nie zabrakło również wychodka. Jakoś na tegorocznej trasie towarzyszą nam one nadpodziw często :)

Obrazek

Na pobliskim starym cmentarzu można wypatrzeć różne ciekawostki.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Gdzieś dalej we wsi. Drewniany dom przy drodze.

Obrazek

Nieczęsto już się takie spotyka w tych okolicach. A tu jeszcze z kurą! Kombo! :)

Obrazek

Tu jeszcze ładniejsza chatynka - bo z oszklonym ganeczkiem.

Obrazek

Potem podjeżdżamy do Leszna. Aż dziw, że stop bierze dziś nienajgorzej. Że te ociekające wodą, rosochate kształty ktoś w ogóle wpuszcza do auta. To pewnie efekt posiadania Kaśki na stanie! Jak ktoś potrafi dojechać stopem na Kamczatkę - to pewnie oddziaływanie psychiczne na kierowców pod Lubaczowem jest pestką ;) Jestem pewna, że jakbym była sama to by mi się nic nie udało złowić.

Skąpana w wodzie sylwetka kościoła (dawnej cerkwi) rysuje się na tle sinego nieba.

Obrazek

Obrazek

A obok co? Wychodek! :)

Obrazek

Dawne krzyże chowają się przed deszczem po krzakach.

Obrazek

Kościół akurat jest otwarty - wbijamy przez zakrystię. Wyposażenie jest nowe, ale wnętrza są takie fajnie drewniane. Różne rodzaje boazerii, w przyjemnych, ciepłych kolorach. Od razu ma się poczucie przytulności.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Babka, którą tam spotykamy, załatwia nam też zwiedzanie położonej nieopodal cerkwi grekokatolickiej. Dzwoni do młodego chłopaka, który się nią opiekuje. Akurat za chwilę ma czas, więc nas ugości i poopowiada o różnych tutejszych zwyczajach i ciekawostkach.

Zatem znów wychodzimy na zimny, mokry świat. Mijamy kolejne zabudowania w usianej kałużami wiosce. Nawet bociany się gdzieś pochowały i chyba zaczynają rozważać budowanie zadaszonych gniazd ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Cerkiew, do której zmierzamy, leży na końcu wsi. Tu się kończy asfalt. Dalej już tylko pola, od których jeszcze bardziej ciągnie lodowatą piździeluchą.

Obrazek

Dawniej była tu kaplica, w miejscu cmentarza cholerycznego. Grekokatolicy przejęli ją w latach 90-tych. Typowa cerkiew w Lesznie też była, ale użytkowała ją już parafia rzymskokatolicka. Kaplica okazała się trochę za mała, więc ją rozbudowano.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Cerkiew w środku jest bardzo ładnie urządzona, acz mało tu starych ikon. Te obecne są głównie uzbierane wśród parafian i sympatyków - ktoś przyniósł swoją z domu, ktoś namalował. Jest dużo ręczniczków, które haftuje miejscowa ludność.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

[img]https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiL6tzu-XmzLV93jepfvbZ-5J9pAx12TSFAVXrgVX2zufJmRtNhomiD-QdGe38DGRNBTGc2ZCc1H0w6BktEPmk9e91UjmDtdftdo13mr_uzhTZ0T8U5-S17sMG0cZ9gI0rNHRc_wRWhhcmEgp9VWeYY9H0aI-3xr2GHUAnTPaPdqcVfKTaa8eSS80JQJqE/s600/4.jpgObecnie we wsi jest 10 rodzin grekokatolickich, głównie tych, które wróciły z przesiedleń. Było więcej, ale to w większości stareńkie babuszki, które stopniowo wymarły. Choć ponoć w okolicy życie 100 lat nie jest czymś niespotykanym. Tzn. wśród kobiet, facetom to praktycznie się nie zdarza.

Tutej w regionie jest popularny język "chachłacki", który jest mieszaniną polskiego i ukraińskiego, ale różni się od łemkowskiego. Są też w nim słowa gwarowe, które nie występują w żadnym z wymienionych wyżej języków. Tak samo potrawy, tradycje, których próżno szukać zarówno w Polsce czy na Ukrainie. Miejscowi dla Polaków byli Ukraińcami, dla Ukraińców - Polakami. Zawsze byli pomiędzy - zawieszeni w niebycie na pograniczu. Sytuacja raczej nie do pozazdroszczenia, zwłaszcza gdy nadchodziły takie czasy, że "kto nie z nami - ten przeciw nam".

Chłopak próbuje nas uczyć wielu miejscowych słów, ale większości nie udaje się zapamiętać. Przydałoby się szybko zapisać (a głupio mi tak wyciągnąć zeszyt i zacząć notować jak na lekcji w szkole.) Wiem, że był "diduch" czyli snopek siana, który się stawiało w kącie w chałupie na święta Bożego Narodzenia, a "cebulak" to potrawa z chleba, sera i cebuli razem z łuskami.

Rodzina naszego przewodnika niegdyś obchodziła rocznie dwa razy Boże Narodzenia i dwa razy Wielkanoc. I w terminie świąt katolickich, i prawosławnych. Bo świąt, imprez i spotkań z rodziną nigdy dość :) Teraz rzymsko i grekokatolickie święta są w tym samym czasie. Popularne w rejonie jest też kolędowanie i związane z tym przebieranki. Rano w Wigilię tylko chłopaki przywdziewają różniste kostiumy, a potem i chłopaki i dziewczyny.

Oglądamy stare księgi - są bardzo ciężkie. A ponoć w czasie podniesienia ksiądz musi takową trzymać do góry. Nauka na ichniejszego księdza przewiduje więc chyba nie tylko lekcje śpiewu, ale również pakowanie na siłowni ;)[/img]

Obecnie we wsi jest 10 rodzin grekokatolickich, głównie tych, które wróciły z przesiedleń. Było więcej, ale to w większości stareńkie babuszki, które stopniowo wymarły. Choć ponoć w okolicy życie 100 lat nie jest czymś niespotykanym. Tzn. wśród kobiet, facetom to praktycznie się nie zdarza.

Tutej w regionie jest popularny język "chachłacki", który jest mieszaniną polskiego i ukraińskiego, ale różni się od łemkowskiego. Są też w nim słowa gwarowe, które nie występują w żadnym z wymienionych wyżej języków. Tak samo potrawy, tradycje, których próżno szukać zarówno w Polsce czy na Ukrainie. Miejscowi dla Polaków byli Ukraińcami, dla Ukraińców - Polakami. Zawsze byli pomiędzy - zawieszeni w niebycie na pograniczu. Sytuacja raczej nie do pozazdroszczenia, zwłaszcza gdy nadchodziły takie czasy, że "kto nie z nami - ten przeciw nam".

Chłopak próbuje nas uczyć wielu miejscowych słów, ale większości nie udaje się zapamiętać. Przydałoby się szybko zapisać (a głupio mi tak wyciągnąć zeszyt i zacząć notować jak na lekcji w szkole.) Wiem, że był "diduch" czyli snopek siana, który się stawiało w kącie w chałupie na święta Bożego Narodzenia, a "cebulak" to potrawa z chleba, sera i cebuli razem z łuskami.

Rodzina naszego przewodnika niegdyś obchodziła rocznie dwa razy Boże Narodzenia i dwa razy Wielkanoc. I w terminie świąt katolickich, i prawosławnych. Bo świąt, imprez i spotkań z rodziną nigdy dość :) Teraz rzymsko i grekokatolickie święta są w tym samym czasie. Popularne w rejonie jest też kolędowanie i związane z tym przebieranki. Rano w Wigilię tylko chłopaki przywdziewają różniste kostiumy, a potem i chłopaki i dziewczyny.

Oglądamy stare księgi - są bardzo ciężkie. A ponoć w czasie podniesienia ksiądz musi takową trzymać do góry. Nauka na ichniejszego księdza przewiduje więc chyba nie tylko lekcje śpiewu, ale również pakowanie na siłowni ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Możemy również zajrzeć we wnętrzności świętych wolumenów.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ciężko jest cokolwiek z nich odczytać. Np. ta litera mi bardzo się spodobała - ona na mnie patrzy! :)

Obrazek

Ruszamy w stronę wsi Torki, ostatniej miejscowości na dzisiejszej trasie.

Obrazek

Tam idziemy nad miejscowy zbiornik wodny. O kąpieli raczej można dziś zapomnieć, ale są tu również dwie duże wiaty, które ochoczo zasiedlamy.

Obrazek

Obrazek

Rozkładamy (rozwieszamy) w środku namioty, żeby choć odrobinę się wysuszyły (czy raczej można powiedzieć - obciekły). Tu też będziemy dziś nocować.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Żeby tradycji stało się zadość - tutaj też jest wychodek! :)

Obrazek

Przychodzi do nas wędkarz Tomek, więc są rozmowy o wielkich, białych sumach, podziemnych jeziorach czy różdżkarstwie w poszukiwaniu wody.

Wieczorem próbujemy szczęścia z ogniskiem, ale dość szybko gasi nam je ulewa. Szkoda wielka, że nie ma tu miejsca, aby zapalić ogień pod zadaszeniem. Nasze ognisko miało też bardzo dziwną właściwość - w ogóle nie dawało ciepła! Jakby tylko świeciło, a nie grzało...

Obrazek

Obrazek

Nocujemy w wiacie (więc niby pod dachem), ale mokra kostka brukowa znajdująca się na podłodze wiaty - daje do myślenia. Jak wiadomo w takie podłoże nie da się wbić śledzi (tzn. dać by się dało, ale raczej nie wypada ;) ) No więc jest pewien problem z odciągami, bez ktorych tropik leży na wewnętrznej komorze namiotu, co grozi nieuchronnym prysznicem. Szczęśliwie zabrałam sznurek (to kolejny punkt do listy: "buba co ty tam nosisz w tym plecaku" ;) ) i przywiązuję przedsionek i boki namiotu do stołów, ław, balkoników czy podprowadzonych skadeś cegieł. W nocy przychodzi kolejna ulewa z dość potężnym wiatrem, więc zacina do połowy wiaty. Wiadomo, że intensywaność jest mniejsza niż by postawić namiot na zewnątrz, ale jednak co chwilę nas chlusta. Dzięki odciągom tropik działa, więc w środku mamy suchutko. Tzn. Kasia, Bozia i Krwawy w ogóle mają super, bo dach ich w pełni osłania, no a my z Szymonem wylosowaliśmy złą stronę wiaty, więc rano musimy znów zwinąć i spakować ociekające tropiki.

Rano pada dalej i temperatura nie ma zamiaru podnieść się ponad 10 stopni. Rozważamy co zrobić ze sobą dalej. Są pomysły wyjazdu do Przemyśla, noclegu w jakimś hostelu i spędzenia dnia w knajpie. Są pomysły dotarcia do jakiegoś fortu Twierdzy Przemyśl, siedzenia w kazamatach i palenia wewnątrz ogniska (i czekania aż ktoś przyjdzie i nam urwie głowę ;)) I jest w końcu plan, aby dzień wcześniej wrócić do domu - no bo jutro i tak wszyscy muszą wracać. Do planu nr 3 skłania mnie głównie fakt, że dzisiejszego poranku skończyła się ostatnia butla gazowa w naszej ekipie. Udało się jeszcze zrobić jedną kawę na wszystkich, no ale na tym koniec. Zwykle taka ilość gazu starczała, no ale nie przy takich temperaturach...

Kończymy więc kolejną, przygraniczną imprezę i rozjeżdżamy się w różne kierunki. Ja, Bożenka i Szymon idziemy na przystanek PKS i czekamy na autobus do Jarosławia.

Obrazek

Obrazek

Czekając studiuję sobie słup ogłoszeniowy, zapoznając się z minioną ofertą lokalnych imprez.

Obrazek

Obrazek

Krwawy jedzie rowerem ku swemu przeznaczeniu, a Kaśka stopem do domu, na swoją daleką północ. Sms, który dostajemy od niej za jakiś czas, utwierdza w przekonaniu, że decyzja o powrocie była bardzo dobra. Choć kto wie jakie niezapomniane przygody by nas czekały w zadymionym, wilgotnym forcie? ;)

Obrazek

Podczas powrotu pociągiem przestaje padać gdzieś na wysokości Opola, a za Brzegiem nawet pojawiają się z rzadka przebłyski słońca. Tak to jest mieszkać w rejonie o chyba najlepszym klimacie w całym kraju - gdzie pojedziesz to ci dopizga, a na powrocie wita słońce. To nie przypadek, to reguła!


KONIEC
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "



na wiecznych wagarach od zycia...


Wróć do „Relacje z wypraw”