Re: I znowu te Bałkany na wakacje!...
: 02-02-2024 21:45
Pierwsza z wiosek zwie się Banatska Subotica (Банатска Суботица, Krassószombat). Sprawia wrażenie wyludnionej, wszyscy się pochowali.
Mimo, że mieszkają tu prawie wyłącznie Serbowie, to na ścianie wiszą klepsydry z samymi węgierskimi imionami i nazwiskami. Co ciekawe, opis jest już po serbsku. Czyżby w tej wiosce umierali jedynie Węgrzy?
Na budynku blisko skrzyżowania umieszczono tablicę poświęconą ofiarom II wojny światowej i wieniec w charakterystycznych barwach.
Ruszam na wschód, do sąsiedniej osady. Na wjeździe zagwozdka, wygląda na to, że miejscowi zakleili dolną nazwę serbską w alfabecie łacińskim (Dobričevo - Добричево) i sami przykleili nazwę węgierską (Udvarszállás). Dwie wioski tuż obok siebie, a tak różne, bo w tej dla odmiany są prawie sami Węgrzy (a nawet kilku Czechów).
Dobričevo jest praktycznie miejscowością graniczną - Rumunia zaczyna się dwa kilometry za ostatnimi zabudowaniami. Aż tak daleko nie jadę, fotografuję kościół lub kaplicę katolicką oraz jeden nieczynny sklep, po czym wracam do Suboticy.
Tym razem spotykam tam ludzi, a konkretnie trzech nastolatków, którzy na widok aparatu skrycie pokazują mi... muskuły . Zamiast nich uwieczniam cerkiew z 1866 roku. Wygląda na lekko zaniedbaną.
Na obrzeżach Banatskiej Suboticy stoją rozrzucone i opuszczone budynki jakiegoś większego gospodarstwa, a obok nich cmentarz.
Część grobów stoi w odgrodzonym sektorze z betonową "podłogą". Ciekawe, czy w grobowcach chowano najbardziej zasłużonych członków osady? Sporo tam gwiazd zamiast krzyży, ale znalazłem też pomnikowe zdjęcie chłopa w austro-węgierskim mundurze!
Za cmentarzem, a przed skrzyżowaniem z główną drogą, działa jakieś spore przedsiębiorstwo, do którego ciągle wjeżdżają i wyjeżdżają ciężarówki z rejestracjami z Tetova w Macedonii. Dziwne.
Wjeżdżam na szosę numer 11, więc trochę zwiększa się ruch. Przeskakuję nad przejazdem kolejowym z rozpadającą się budką dróżnika.
Przede mną Jasenovo (Јасеново, Jaszenova). I po raz kolejny głowię się, o co chodziło osobom smarującym po tablicy wjazdowej, bo trzecią nazwę przekształcono tak, że układa się w "Jasenovac". W Jasenovcu był największy obóz koncentracyjny prowadzony przez Chorwatów dla Serbów podczas II wojny światowej, więc brzmi to jak groźba. Ale przecież tu znowu mieszkają głównie Serbowie, o co zatem chodzi, ktoś przyjechał aż z Chorwacji żeby to stworzyć??
A inna bajka jest taka, że główkuję po jakiemu jest owa Jaszenova? Brzmi z węgierska, ale dla Węgrów wioska nazywa się Karasjeszenő. Może to cygański, bo Romowie są tu drugą nacją?
Jasenovo to znacznie większa miejscowość niż poprzednie. Posiada małą stację benzynową, dwie świątynie (prawosławną i katolicką), klub piłkarski i park, w którym przepłaszam jakiegoś dziadka: zerwał się z ławki jak tylko wyciągnąłem aparat.
Charakterystyczne zabudowania gospodarcze.
W wiosce są co najmniej dwa sklepy i nawet jeden fastfood, brak jednak normalnej knajpy, więc towarzystwo urzęduje na ławkach. Co jakiś czas zmieniają lokalizację, zostawiając w poprzedniej syf, co wywołuje interwencję pani ze sklepu: podniesionym głosem wymusza na tambylcach posłuszeństwo i ci karnie sprzątają swoje śmieci.
Kawałek za Jasenovem zatrzymuję się na chwilę, aby dokładnie obejrzeć budkę przy przejeździe kolejowym. Mimo swych niewielkich rozmiarów posiadała piec z kominem, aby dróżnik nie marznął w chłodne miesiące.
Pomyśleć, że kiedyś tą trasą jechał sam cesarz Franciszek Józef: w 1869 roku wsiadł do pociągu w Wiedniu, a w Bazijaš przeszedł na statek, którym Dunajem, przez Morze Czarne i Śródziemne dotarł do Egiptu na otwarcie Kanału Sueskiego. Teraz pojawiają się jakieś plany reaktywacji, ale chyba Serbów na nią nie stać. Szkoda, że ten najstarszy historycznie odcinek kolei tak niszczeje, nikt nie myśli, aby jakoś o niego zadbać choćby pod względem turystycznym.
Na powrót docieram do Crvenej Crkvi, gdzie zaglądam na skromną stacyjkę kolejową. Ruina dokładnie taka, jak pozostałe.
W panującym zaduchu strasznie chce mi się pić, najlepiej coś zimnego. Najpierw myślę, że pojadę już na kemping, ale po minięciu Crvenej Crkvi spotykam pośrodku niczego samotnego psa. Biegnie drogą z wywieszonym jęzorem i uznaję go za znak, że należy się wrócić!
W Crvenej Crkvi działa sklep, służący również jako centrum życia towarzyskiego. Zatrzymują się przy nim traktorzyści, rowerzyści, motocykliści, a nawet niemieccy turyści.
Kupuję chłodne piwo i rozsiadam się wygodnie na ławce. Trochę się odróżniam od pozostałych facetów brakiem klapek, tutaj każdy je nosi i używa do rozmaitych czynności. Jeden z chłopów nieustannie poprawia sobie świeży bandaż na nodze, krew dopiero niedawno zaschła. Panowie dyskutują o wielu sprawach, co jakiś czas rzucając ku mnie badawcze spojrzenie. W końcu sprzedawca nie wytrzymuje i pyta się skąd jestem.
- Z Polski? - dziwi się. - Aż tu rowerem przyjechałeś??
- Niee - śmieję się. - Rowerem tylko z Belej Ckrvi.
- Aaa, z kempingu.
Zostało mi już tylko kilka kilometrów do końca wycieczki. Postanawiam nieco skrócić trasę i przejechać przez teren wielkiego gospodarstwa z polami kukurydzy i winoroślami. Brama jest otwarta, więc wygląda zachęcająco, tylko z drugiej strony muszę się przeciskać przez dziurę w płocie .
Wycieczka zajęła mi prawie cały dzień. Jestem bardzo usatysfakcjonowany jej rezultatem, bo zawarło się w niej wiele elementów: i poznanie nowych okolic, i zobaczenie kilku zabytków, i - co najważniejsze - wywiad etnograficzny, dzięki któremu można było dowiedzieć się trochę o życiu miejscowych mieszkańców.
Mimo, że mieszkają tu prawie wyłącznie Serbowie, to na ścianie wiszą klepsydry z samymi węgierskimi imionami i nazwiskami. Co ciekawe, opis jest już po serbsku. Czyżby w tej wiosce umierali jedynie Węgrzy?
Na budynku blisko skrzyżowania umieszczono tablicę poświęconą ofiarom II wojny światowej i wieniec w charakterystycznych barwach.
Ruszam na wschód, do sąsiedniej osady. Na wjeździe zagwozdka, wygląda na to, że miejscowi zakleili dolną nazwę serbską w alfabecie łacińskim (Dobričevo - Добричево) i sami przykleili nazwę węgierską (Udvarszállás). Dwie wioski tuż obok siebie, a tak różne, bo w tej dla odmiany są prawie sami Węgrzy (a nawet kilku Czechów).
Dobričevo jest praktycznie miejscowością graniczną - Rumunia zaczyna się dwa kilometry za ostatnimi zabudowaniami. Aż tak daleko nie jadę, fotografuję kościół lub kaplicę katolicką oraz jeden nieczynny sklep, po czym wracam do Suboticy.
Tym razem spotykam tam ludzi, a konkretnie trzech nastolatków, którzy na widok aparatu skrycie pokazują mi... muskuły . Zamiast nich uwieczniam cerkiew z 1866 roku. Wygląda na lekko zaniedbaną.
Na obrzeżach Banatskiej Suboticy stoją rozrzucone i opuszczone budynki jakiegoś większego gospodarstwa, a obok nich cmentarz.
Część grobów stoi w odgrodzonym sektorze z betonową "podłogą". Ciekawe, czy w grobowcach chowano najbardziej zasłużonych członków osady? Sporo tam gwiazd zamiast krzyży, ale znalazłem też pomnikowe zdjęcie chłopa w austro-węgierskim mundurze!
Za cmentarzem, a przed skrzyżowaniem z główną drogą, działa jakieś spore przedsiębiorstwo, do którego ciągle wjeżdżają i wyjeżdżają ciężarówki z rejestracjami z Tetova w Macedonii. Dziwne.
Wjeżdżam na szosę numer 11, więc trochę zwiększa się ruch. Przeskakuję nad przejazdem kolejowym z rozpadającą się budką dróżnika.
Przede mną Jasenovo (Јасеново, Jaszenova). I po raz kolejny głowię się, o co chodziło osobom smarującym po tablicy wjazdowej, bo trzecią nazwę przekształcono tak, że układa się w "Jasenovac". W Jasenovcu był największy obóz koncentracyjny prowadzony przez Chorwatów dla Serbów podczas II wojny światowej, więc brzmi to jak groźba. Ale przecież tu znowu mieszkają głównie Serbowie, o co zatem chodzi, ktoś przyjechał aż z Chorwacji żeby to stworzyć??
A inna bajka jest taka, że główkuję po jakiemu jest owa Jaszenova? Brzmi z węgierska, ale dla Węgrów wioska nazywa się Karasjeszenő. Może to cygański, bo Romowie są tu drugą nacją?
Jasenovo to znacznie większa miejscowość niż poprzednie. Posiada małą stację benzynową, dwie świątynie (prawosławną i katolicką), klub piłkarski i park, w którym przepłaszam jakiegoś dziadka: zerwał się z ławki jak tylko wyciągnąłem aparat.
Charakterystyczne zabudowania gospodarcze.
W wiosce są co najmniej dwa sklepy i nawet jeden fastfood, brak jednak normalnej knajpy, więc towarzystwo urzęduje na ławkach. Co jakiś czas zmieniają lokalizację, zostawiając w poprzedniej syf, co wywołuje interwencję pani ze sklepu: podniesionym głosem wymusza na tambylcach posłuszeństwo i ci karnie sprzątają swoje śmieci.
Kawałek za Jasenovem zatrzymuję się na chwilę, aby dokładnie obejrzeć budkę przy przejeździe kolejowym. Mimo swych niewielkich rozmiarów posiadała piec z kominem, aby dróżnik nie marznął w chłodne miesiące.
Pomyśleć, że kiedyś tą trasą jechał sam cesarz Franciszek Józef: w 1869 roku wsiadł do pociągu w Wiedniu, a w Bazijaš przeszedł na statek, którym Dunajem, przez Morze Czarne i Śródziemne dotarł do Egiptu na otwarcie Kanału Sueskiego. Teraz pojawiają się jakieś plany reaktywacji, ale chyba Serbów na nią nie stać. Szkoda, że ten najstarszy historycznie odcinek kolei tak niszczeje, nikt nie myśli, aby jakoś o niego zadbać choćby pod względem turystycznym.
Na powrót docieram do Crvenej Crkvi, gdzie zaglądam na skromną stacyjkę kolejową. Ruina dokładnie taka, jak pozostałe.
W panującym zaduchu strasznie chce mi się pić, najlepiej coś zimnego. Najpierw myślę, że pojadę już na kemping, ale po minięciu Crvenej Crkvi spotykam pośrodku niczego samotnego psa. Biegnie drogą z wywieszonym jęzorem i uznaję go za znak, że należy się wrócić!
W Crvenej Crkvi działa sklep, służący również jako centrum życia towarzyskiego. Zatrzymują się przy nim traktorzyści, rowerzyści, motocykliści, a nawet niemieccy turyści.
Kupuję chłodne piwo i rozsiadam się wygodnie na ławce. Trochę się odróżniam od pozostałych facetów brakiem klapek, tutaj każdy je nosi i używa do rozmaitych czynności. Jeden z chłopów nieustannie poprawia sobie świeży bandaż na nodze, krew dopiero niedawno zaschła. Panowie dyskutują o wielu sprawach, co jakiś czas rzucając ku mnie badawcze spojrzenie. W końcu sprzedawca nie wytrzymuje i pyta się skąd jestem.
- Z Polski? - dziwi się. - Aż tu rowerem przyjechałeś??
- Niee - śmieję się. - Rowerem tylko z Belej Ckrvi.
- Aaa, z kempingu.
Zostało mi już tylko kilka kilometrów do końca wycieczki. Postanawiam nieco skrócić trasę i przejechać przez teren wielkiego gospodarstwa z polami kukurydzy i winoroślami. Brama jest otwarta, więc wygląda zachęcająco, tylko z drugiej strony muszę się przeciskać przez dziurę w płocie .
Wycieczka zajęła mi prawie cały dzień. Jestem bardzo usatysfakcjonowany jej rezultatem, bo zawarło się w niej wiele elementów: i poznanie nowych okolic, i zobaczenie kilku zabytków, i - co najważniejsze - wywiad etnograficzny, dzięki któremu można było dowiedzieć się trochę o życiu miejscowych mieszkańców.