Czas nie goni nas czyli skodusia na Kaukaz
Re: Czas nie goni nas czyli skodusia na Kaukaz
Cała relacja jest fantastyczna, czekam na ciąg dalszy z niecierpliwością! W sumie od zaglądnięcia na Waszą relację zaczynam przeglądanie neta
Ta Anaklia jest niesamowita, szkoda ze nie lezy blizej...
Polub swoją pracę, nawet gdyby była mało znacząca i odpoczywaj przy niej.
Chcesz dożyć emerytury lub renty, z pracy przychodź wypoczęty!
Chcesz dożyć emerytury lub renty, z pracy przychodź wypoczęty!
Re: Czas nie goni nas czyli skodusia na Kaukaz
Na gruzinskie mozaiki z czasow poprzedniego systemu zwrocilam juz uwage na poprzednich wyjazdach. Tylko co z tego- skoro tylko mi migaly przed oczami w oknach marszrutek czy zlapanych stopow. W tym roku po raz pierwszy dysponowalismy w Gruzji wlasnym transportem, wiec moglismy sie zatrzymywac gdzie i na ile dusza zapragnie. Kwestia tematyki czy artyzmu moze zapewne byc rzecza dyskusyjna ale jedno jest pewne - robi wrazenie solidnosc wykonania tych zdobien. Nieremontowane, nikt o nie nie dba od dziesiatkow lat, czesto umiejscowione na budynkach zawilglych, osypujacych sie- a wciaz wyrazne, kompletne i chyba niewiele zmienione od czasow powstania.
Najbardziej obfitujaca w mozaiki miejscowoscia na naszej trasie bylo Rukhi. One byly tam doslownie wszedzie. Z rozmowy z miejscowymi wychodzi ze to zasluga ogromnych kolchozow ktore sie niegdys w tej wiosce znajdowaly. Tu jakis spory gmach o ksztalcie nieco palacowym, pewnie dawny budynek uzytecznosci publicznej- urzad, biblioteka, siedziba partii? Okala go mur- caly w mozaikach

Przedstawiono tu glownie ludzi przy codziennych zajeciach, przy pracy, w roznych strojach. Sporo postaci jest w kapeluszach, ktore kojarza mi sie predzej z Meksykiem lub plantacjami ryzu niz Gruzja...






Sporo mozajek jest tez na szkolach, na wszystkich przewija sie motyw gołąbkow- lub innego ptactwa
(Rukhi)

Tu dokladnie widac ze najnowszym elementem jest flaga... ktora nie do konca kolorystycznie pasuje do reszty obrazka ale starej nie wypadalo zostawic

Opuszczona szkola w Oni, mozaiki juz oblezione i niekompletne...


Szkola w ktorejs z wiosek miedzy Anaklią a Ingiri. Motywy naukowe,sportowe i muzyczne.


Podobnie jak na Ukrainie wiele przystankow autobusowych w ten sposob dekorowano za dawnych lat...

Nie wiem co tu jezdzcy maja w rekach- mam trzy typy- kijanki do prania, kije bejsbolowe, a moze rakietki do badmintona?

Przystanek przystrojony konmi, gdzies przy glownej drodze miedzy Zestaponi a tunelem, pelniacy funkcje handlowe. W garze warzy sie gotowana kukurydza.

Inny takowy gdzies miedzy Anaklia a Ingiri


Wsrod chaszczu stala betonowa pokruszona konstrukcja niewiadomego przeznaczenia a na niej "ekrany" z obrazkami. Przedstawione tu scenki rodzajowe to jakby taniec, jakies wystepy, spiewy? Wszystko bujnie porasta bluszcz... (Rukhi)




Niewysoki opuszczony budynek. Z trzech stron na scianach scenki jakis zbiorow? Motywem łączącym wszystkie trzy obrazki sa pokładajace sie, zgiete rosliny (Rukhi)



Mur ciagnacy sie wzdłuz ulicy, za nim normalne jednorodzinne domy. Tu dominuja scenki wojskowe (Rukhi)




Dawne sanatorium w Borżomi, obecnie pelniace funkcje mieszkaniowe dla uchodzcow z Abchazji. Kawal budynku pokrywa mieszanina obrazkow- scenek z lokalnego zycia- sa zniwa, wypiek chleba, dzbany do wina, połów ryb, wsie, miasta, zawody sportowe a nawet orka za pomoca wołu!



Maly, nieczynny juz zaklad przemyslowy (miedzy Anaklia a Ingiri). Scenki przedstawiaja roboty polowe, dzielnych kołchoznikow i traktorzystow przy pracy.



a na bocznej scianie budynku nagla zmiana klimatu- chyba ze w przerwie sniadaniowej na polu filizanka herbaty?

Niedaleko za Zugdidi, jadac w strone Swanetii mijamy stary opuszczony basen. Ogolnie malo zostalo- sam szkielet budynku, goły, szary beton- jednak fasada pelna jest "wodnych" obrazkow.




Kawalek dalej, w ktorejs kolejnej wsi stoi jakis budynek o nieznanym mi przeznaczeniu. Osoby przedstawione na scianie wygladaja jakby mialy powazna wysypke, a i miny jakies niezbyt zadowolone i zagniewane....

Abastumani- mur przy drodze przyozdobiony w sceny z polowan




Adigeni, budynek handlowo- uslugowy- a na nim pasterstwo u stóp Kaukazu!



Shuakhevi- budynek w ktorym jest policja, jakies warsztaty, sklepy z czesciami. Mozaiki niekompletne ale zawsze do kolekcji



Wszystkie powyzsze miejsca zostaly znalezione przypadkiem, dostrzezone z okien jadacego auta. A ile tego musi jeszcze siedziec po bocznych uliczkach i zakamarkach? Mam nadzieje ze kiedys bedzie mi dane ten temat uzupelnic
Najbardziej obfitujaca w mozaiki miejscowoscia na naszej trasie bylo Rukhi. One byly tam doslownie wszedzie. Z rozmowy z miejscowymi wychodzi ze to zasluga ogromnych kolchozow ktore sie niegdys w tej wiosce znajdowaly. Tu jakis spory gmach o ksztalcie nieco palacowym, pewnie dawny budynek uzytecznosci publicznej- urzad, biblioteka, siedziba partii? Okala go mur- caly w mozaikach
Przedstawiono tu glownie ludzi przy codziennych zajeciach, przy pracy, w roznych strojach. Sporo postaci jest w kapeluszach, ktore kojarza mi sie predzej z Meksykiem lub plantacjami ryzu niz Gruzja...
Sporo mozajek jest tez na szkolach, na wszystkich przewija sie motyw gołąbkow- lub innego ptactwa
Tu dokladnie widac ze najnowszym elementem jest flaga... ktora nie do konca kolorystycznie pasuje do reszty obrazka ale starej nie wypadalo zostawic
Opuszczona szkola w Oni, mozaiki juz oblezione i niekompletne...
Szkola w ktorejs z wiosek miedzy Anaklią a Ingiri. Motywy naukowe,sportowe i muzyczne.
Podobnie jak na Ukrainie wiele przystankow autobusowych w ten sposob dekorowano za dawnych lat...
Nie wiem co tu jezdzcy maja w rekach- mam trzy typy- kijanki do prania, kije bejsbolowe, a moze rakietki do badmintona?
Przystanek przystrojony konmi, gdzies przy glownej drodze miedzy Zestaponi a tunelem, pelniacy funkcje handlowe. W garze warzy sie gotowana kukurydza.
Inny takowy gdzies miedzy Anaklia a Ingiri
Wsrod chaszczu stala betonowa pokruszona konstrukcja niewiadomego przeznaczenia a na niej "ekrany" z obrazkami. Przedstawione tu scenki rodzajowe to jakby taniec, jakies wystepy, spiewy? Wszystko bujnie porasta bluszcz... (Rukhi)
Niewysoki opuszczony budynek. Z trzech stron na scianach scenki jakis zbiorow? Motywem łączącym wszystkie trzy obrazki sa pokładajace sie, zgiete rosliny (Rukhi)
Mur ciagnacy sie wzdłuz ulicy, za nim normalne jednorodzinne domy. Tu dominuja scenki wojskowe (Rukhi)
Dawne sanatorium w Borżomi, obecnie pelniace funkcje mieszkaniowe dla uchodzcow z Abchazji. Kawal budynku pokrywa mieszanina obrazkow- scenek z lokalnego zycia- sa zniwa, wypiek chleba, dzbany do wina, połów ryb, wsie, miasta, zawody sportowe a nawet orka za pomoca wołu!
Maly, nieczynny juz zaklad przemyslowy (miedzy Anaklia a Ingiri). Scenki przedstawiaja roboty polowe, dzielnych kołchoznikow i traktorzystow przy pracy.
a na bocznej scianie budynku nagla zmiana klimatu- chyba ze w przerwie sniadaniowej na polu filizanka herbaty?
Niedaleko za Zugdidi, jadac w strone Swanetii mijamy stary opuszczony basen. Ogolnie malo zostalo- sam szkielet budynku, goły, szary beton- jednak fasada pelna jest "wodnych" obrazkow.
Kawalek dalej, w ktorejs kolejnej wsi stoi jakis budynek o nieznanym mi przeznaczeniu. Osoby przedstawione na scianie wygladaja jakby mialy powazna wysypke, a i miny jakies niezbyt zadowolone i zagniewane....
Abastumani- mur przy drodze przyozdobiony w sceny z polowan
Adigeni, budynek handlowo- uslugowy- a na nim pasterstwo u stóp Kaukazu!
Shuakhevi- budynek w ktorym jest policja, jakies warsztaty, sklepy z czesciami. Mozaiki niekompletne ale zawsze do kolekcji
Wszystkie powyzsze miejsca zostaly znalezione przypadkiem, dostrzezone z okien jadacego auta. A ile tego musi jeszcze siedziec po bocznych uliczkach i zakamarkach? Mam nadzieje ze kiedys bedzie mi dane ten temat uzupelnic
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
-
Dolnoślązak
- bardzo stary wyga
- Posty: 2209
- Rejestracja: 13-06-2008 12:39
- Lokalizacja: Wrocław
Re: Czas nie goni nas czyli skodusia na Kaukaz
A ja już liczyłem, że poczytam o dalszych przygodach buby i toperza 
Re: Czas nie goni nas czyli skodusia na Kaukaz
Poezja, Picasso by się tego nie powstydził

Ukraińcy ostatnio wypierają się swoich postradzieckich mozaik i bazgrzą je narodowymi odezwami.
Wolałem ciągniki, ludzi pracujących, sputniki i samoloty niż to co jest teraz
http://arekantkowicz.pl/rower/2016-07-Bieszczady/

Jak ilustracja do powieści Lema

Ukraińcy ostatnio wypierają się swoich postradzieckich mozaik i bazgrzą je narodowymi odezwami.
Wolałem ciągniki, ludzi pracujących, sputniki i samoloty niż to co jest teraz
http://arekantkowicz.pl/rower/2016-07-Bieszczady/
Jak ilustracja do powieści Lema
Re: Czas nie goni nas czyli skodusia na Kaukaz
Wolałem ciągniki, ludzi pracujących, sputniki i samoloty niż to co jest teraz
Ja tez! i czesc miejscowych rowniez- ale co zrobia, takie czasy... Na szczescie na srodkowej Ukrainie w tym roku jeszcze bardzo duzo przystankow dawno mozaikowych widzielismy! a niektorym czasem wystarcza przemalowac flage w dloniach kolchoznicy zeby bylo "na topie" wiec jest szansa ze czesc malowidel, mozajek czy rzezb sie zachowa mimo ostatniego obłędu
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
Re: Czas nie goni nas czyli skodusia na Kaukaz
Jezdzac po Gruzji, nawet osobowka i trzymajac sie utwardzonych drog, wiele razy trafilismy na rozne drogowe ciekawostki i lokalne klimaty. Zapewne gdyby sie wbic w gorskie trakty, w bloto, kamienie i glebokie koleiny- pewnie byloby tego jeszcze wiecej
Dosc popularne, zwlaszcza w zachodniej czesci Gruzji (ciekawe ze na wschod od tunelu jest tego zdecydowanie mniej) jest jezdzenie bez zderzakow.




Nieraz zamiast klasycznego zderzaka sa montowane listwy z metalu, ktore przypominaja mi karnisz. I nie dotyczy to jakis starych, klimatycznych, poradzieckich rzęchów- glownie widzielismy to w samochodach typu merdedes czy BMW i to nie najstarszych.





Czasem mozna trafic na duzo bardziej niekompletne auta- bez reflektorow, bez polowy maski, z czarna dziurą z przodu..

Zupelnym hitem byl ten, z Kobuleti. To nie byl samochod ktory sobie gdzies stal czekajac az rozbiora go na czesci. On sobie ochoczo jedzil -ciekawe czy po ciemku rowniez...
A moze kierowca przyswiecal sobie wtedy telefonem? co czesto zaobserwowalismy wsrod rowerzystow.

Brak natomiast jednego swiatla jest juz duzo popularniejszy.

Najbardziej przypadly mi do gustu przypadki gdy w miejsce brakujacego reflektora wstawiono innoksztaltny, dosztukowaną samorobke, co najwazniejsze dzialajaca! Sa dwa swiatla? Są. Świecą? Świecą. Ale u nas to zaraz by sie ktos doczepil! (u nas to ludzi nawet dziwi lub oburza jak rozne fragmenty karoserii maja inny kolor
)

Wiele razy mijalismy takze pojazdy, ktorych widok sugerowal nam, ze do skodusi na te wakacje moglismy zabrac 3 razy wiecej rzeczy!
I jeszcze trojke znajomych!


Godna podziwu u miejscowych jest rowniez umiejetnosc ukladania piramidy z siana. Jakim cudem to nie spada, nawet przy wchodzeniu w ostry zakret ze spora predkoscia?


Przy glownej drodze przez Swanetie dwukrotnie spotkalismy nietypowe przyczepki- drewniane sanie, ciagniete po asfalcie. Raz przez woły, drugi raz przez terenowke.


Nieraz tez trafia sie uzytkownik ruchu podrozujacy wierzchem. Skrety sygnalizuje podobnie jak rowerzysci, nie wiem tylko dlaczego zawsze zdejmujac czapke i nia wskazujac kierunek.

Na samochodach policyjnych zauwazylismy wystajacy element z przedniego zderzaka. Wyciągarka? Taran?

Tu natomiast "autokar" angielskich turystow - ktorzy przywiezli wszystko ze soba- wraz z drewnem

Wsrod gruzinskich aut zaobserwowalam 4 rodzaje tablic rejestracyjnych- GEO bez flagi, GEO z flagą, GE z flaga na bialym tle i GE z flaga na tle niebieskim. Chyba tez jest taka kolejnosc od najstarszych do najnowszych.




Nie spotkalam sie natomiast nigdzie w Gruzji z czarnymi tablicami jeszcze z radzieckich czasow (na Ukrainie i w Armenii takie mozna niekiedy jeszcze spotkac). Bardzo jestem tez ciekawa czy kiedys w Gruzji byly uzywane blachy samochodowe z literami z gruzinskiego alfabetu? Tak jak np. na Ukrainie starsze rejestracje sa w cyrylicy, dopiero niedawno na fali totalnej unifikacji wszystkiego zastapiono je wyłącznie literami ktore pokrywaja sie z alfabetem łacinskim.
Dosc popularne, zwlaszcza w zachodniej czesci Gruzji (ciekawe ze na wschod od tunelu jest tego zdecydowanie mniej) jest jezdzenie bez zderzakow.
Nieraz zamiast klasycznego zderzaka sa montowane listwy z metalu, ktore przypominaja mi karnisz. I nie dotyczy to jakis starych, klimatycznych, poradzieckich rzęchów- glownie widzielismy to w samochodach typu merdedes czy BMW i to nie najstarszych.
Czasem mozna trafic na duzo bardziej niekompletne auta- bez reflektorow, bez polowy maski, z czarna dziurą z przodu..
Zupelnym hitem byl ten, z Kobuleti. To nie byl samochod ktory sobie gdzies stal czekajac az rozbiora go na czesci. On sobie ochoczo jedzil -ciekawe czy po ciemku rowniez...
Brak natomiast jednego swiatla jest juz duzo popularniejszy.
Najbardziej przypadly mi do gustu przypadki gdy w miejsce brakujacego reflektora wstawiono innoksztaltny, dosztukowaną samorobke, co najwazniejsze dzialajaca! Sa dwa swiatla? Są. Świecą? Świecą. Ale u nas to zaraz by sie ktos doczepil! (u nas to ludzi nawet dziwi lub oburza jak rozne fragmenty karoserii maja inny kolor
Wiele razy mijalismy takze pojazdy, ktorych widok sugerowal nam, ze do skodusi na te wakacje moglismy zabrac 3 razy wiecej rzeczy!
Godna podziwu u miejscowych jest rowniez umiejetnosc ukladania piramidy z siana. Jakim cudem to nie spada, nawet przy wchodzeniu w ostry zakret ze spora predkoscia?
Przy glownej drodze przez Swanetie dwukrotnie spotkalismy nietypowe przyczepki- drewniane sanie, ciagniete po asfalcie. Raz przez woły, drugi raz przez terenowke.
Nieraz tez trafia sie uzytkownik ruchu podrozujacy wierzchem. Skrety sygnalizuje podobnie jak rowerzysci, nie wiem tylko dlaczego zawsze zdejmujac czapke i nia wskazujac kierunek.
Na samochodach policyjnych zauwazylismy wystajacy element z przedniego zderzaka. Wyciągarka? Taran?
Tu natomiast "autokar" angielskich turystow - ktorzy przywiezli wszystko ze soba- wraz z drewnem
Wsrod gruzinskich aut zaobserwowalam 4 rodzaje tablic rejestracyjnych- GEO bez flagi, GEO z flagą, GE z flaga na bialym tle i GE z flaga na tle niebieskim. Chyba tez jest taka kolejnosc od najstarszych do najnowszych.




Nie spotkalam sie natomiast nigdzie w Gruzji z czarnymi tablicami jeszcze z radzieckich czasow (na Ukrainie i w Armenii takie mozna niekiedy jeszcze spotkac). Bardzo jestem tez ciekawa czy kiedys w Gruzji byly uzywane blachy samochodowe z literami z gruzinskiego alfabetu? Tak jak np. na Ukrainie starsze rejestracje sa w cyrylicy, dopiero niedawno na fali totalnej unifikacji wszystkiego zastapiono je wyłącznie literami ktore pokrywaja sie z alfabetem łacinskim.
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
Re: Czas nie goni nas czyli skodusia na Kaukaz
Kolejnego dnia ruszamy do Swanetii. Droga w strone Mestii jest czesciowo asfaltowa (dalej w głąb doliny z betonowych plyt) ale widac ze przyroda zaczyna ją juz gdzieniegdzie podgryzac, tu osuwisko, tu wymyte, tu ¾ jezdni zasypane lawina kamieni. Cala dzisiejsza trase bedzie jechac slalomem miedzy kamieniami i odlupanymi ze zboczy skalami, z ktorych niektore sa wielkosci telewizora. Dokladnie widac, ze gdyby ta droge zostawic bez podprawiania to za 5 lat jej nie bedzie. Przyroda sobie poradzi i szary pas cywilizacji zostanie pozarty przez strumienie, wodospady, splywajace bloto i wedrujace piargi. Wiec ludzie walcza, wygryzaja w skale to co polecialo w przepasc aby dalej dwa auta mogly sie swobodnie mijac. Dosc czesto sa jakies objazdy np. obwalonych, remontowanych wlasnie tuneli.




Niedaleko Zugdidi, jeszcze w terenie w miare rowninnym zwraca uwage fajny asfalt! Taki gruboziarnisty i dropiaty!
Jeszcze takiego nie widzialam!


Mijane po drodze wioski sa niewielkie, o luznej zabudowie, czesto jakby na wpol opuszczone. Tylko trzy razy po drodze widzielismy jakies ogloszenia wynajmu kwater dla turystow. Wiekszosc zabudowy lezy ponizej drogi, w dolinach spienionych potokow. Jak na jedyna droge do kurortu zadeptanego przez turystow- to nie jest tak zle!
Dlugi czas jedzie sie tez wzdluz zbiornika.


Wiekszosc dnia leje, przez co co chwile mozna cieszyc oko imponujacymi wodospadami.

Na obiad zatrzymujemy sie przydroznej knajpie stojacej w cieniu opuszczonych blokow.

Zamawiamy tu chinkali. Po knajpie biega gromadka znudzonych dzieci, ktorych glownym zajeciem jest zagladanie nam do talerzy , gapienie sie jak wol na malowane wrota i komentowanie z chichotem naszych gestow czy zachowan. Jest tez kilka pan w srednim wieku, ktore za wszelka cene probuja nam zabrac kabaka i ją nosic zeby nam nie przeszkadzala w posilku. Niestety nie potrafia zrozumiec, ze dziecko sobie siedzi i nie przeszkadza oraz ze istnieje zwrot: “dziekuje, nie” ktory powinno sie uszanowac. Niestety na tym etapie jeszcze nie wiemy ze jest to regula w gruzinskich lokalach gastronomicznych, ze nie mozna zjesc spokojnie posilku z wlasnym dzieckiem na kolanach lub w wozku bo zaraz stado wszelakiej masci pracownikow i ich pociotkow rzuca sie i probuje to dziecko prawie sila zabierac. Acz tu- nawet jak na gruzinskie warunki jest bardzo zle. Slowa “natrętni”, "upierdliwi" jest najlagodniejszymi i najbardziej cenzuralnymi slowami jakie mi przychodzily na mysl. Biegajace wokol dzieci sa cale usmarowane czyms co wyglada jak zielony tusz. Ciezko ocenic czy bawily sie mazakiem czy jest to jakies lekarstwo ktorym maja zasmarowane ukąszenia lub wysypke. Dziwna regularnosc malunkow sugeruje raczej druga opcje wiec na wszelki wypadek staramy sie trzymac kabaka z dala od nich. Ogolnie pobyt w knajpie jest dosyc nerwowy bo czujemy sie jak krowa na pastwisku, ktora musi sie caly czas odganiac od natretnych much, ktore wracaja jak bumerang… Ostatecznie chyba zostawiamy polowe obiadu bo wszystko staje nam w gardle i zaczynamy marzyc o suchym chlebie zjadanym w srodku lasu- w samotnosci, ciszy i spokoju.
Mijamy tez miejsce ktore jest chyba przelomem rzeki Enguri. Dzis przy wysokim stanie wody jest to cos przerazajacego. Nie przypomina to niczego co mielismy okazje kiedykolwiek wczesniej widziec. Brunatny, spieniony, huczacy zywiol. Ryk jest taki ze musimy do siebie krzyczec. Nurt co chwile rozbryzguje sie o kamienie tworzac gejzery kilkumetrowej wysokosci, nieraz ochlapujac nas, mimo ze jestesmy na wysokim brzegu, bardzo daleko od lustra wody. Stojac na brzegu czuc jak grunt drzy pod nogami. Ciekawe czy ktos potrafilby przeplynac to kajakiem? Ot taki rafting dla zaawansowanych
Chyba tak musialy wygladac slynne dnieprowskie porohy, a zwlaszcza Nienasytec! Tylko ze tam rzeka duzo wieksza.. Zdjecia oszalalej rzeki Enguri nie oddaja w polowie grozy i klimatu tego miejsca- sa tylko plaskim, nieruchomym obrazem, pozbawionym dynamiki, dzwieku, wibracji ziemi, zapachu i wilgotnego chlodu unoszacego sie wszedzie wokol.






To co widzimy w dole jest ciekawym, pieknym i dla nas egzotycznym zjawiskiem. Ale o dziwo tylko skodusia stoi w przydroznej zatoczce. Mija nas sznur samochodow, z czego pewnie polowa to turysci. Nikt sie nie zatrzymuje, nie robi zdjec, nie filmuje. Pruja przed siebie jakby z klapkami na oczach. Nie bylo w przewodniku? GPS nie pokazuje - skrec w prawo? Albo po prostu- bo trzeba sie dostac do Mestii jak najszybciej? Pytalismy potem ilus ludzi o ta rzeke, wrazenia z nia zwiazane. Patrzyli na nas jak na ufo- jaka rzeka? Byla tam jakas rzeka? Kilka razy w tych okoloswaneckich okolicach bedziemy miec dziwne wrazenie ogladania miejsc pustych, dzikich i rzadko odwiedzanych- mimo ze stanowia fragment “kanału” ktory codziennie przebywaja setki i tysiace turystow z calego swiata. Dziwne jest takie poczucie samotnosci w tlumie.
Dalej jakby pogoda sie poprawia, zaczyna byc widac coraz wiecej gor. Jednolita opona chmur zaczyna pękac, snują sie po szczytach i przeleczach pasma mgly. Gdzieniegdzie pojawiaja sie przeblyski slonca, widac wiszacego juz dosyc nisko.









Zaczyna sie robic wieczor wiec rozgladamy sie za noclegiem. Nie wyglada to na tej trasie zbyt rokujaco. Co chwile na boki odchodza wprawdzie sympatyczne skrety wiejskich lub lesnych drog, ale niestety juz po 5 metrach widac ze nie nadaja sie dla skodusi. Jak nawierzchnia jest nienajgorsza to znowu jest ostre przewyzszenie, ktoremu moze juz nie sprostac lekko zmaraszony i zmeczony zyciem silnik. W rejonie Beczo zagladamy do jakiegos hostelu. Wnetrze jakies takie stylizowane na super nowoczesne, wyglada troche jak nowy dworzec PKP w Krakowie. W holu, za suto zastawionym stolem siedzi grupka zachodnich turystow i idiotycznie rechocze, gdy probuje zadac obsludze jakies pytania. Obsluga tez sprawia wrazenie jakby robila łaske- "jak juz jestescie to zostancie na jedna noc, to przygotujemy wam jakis pokoj juz jak tak trzeba"... i jakies glupie usmieszki do siebie i mruganie oczami. Na wiesc ze jest nas trojka i mamy ze soba niemowle cala sala wybucha wrecz histerycznym smiechem. Co jest k…? Nacpali sie? Co to za chore miejsce? W skodusi na wszelki wypadek zagladam w lusterko- czy nie mam geby umazanej sadza albo dorysowanych markerem kocich wąsow.. Nie mam..
Gdzies dalej właże w kolejna miejsce sugerujaca z napisu ze jest to schronienie dla zbłąkanych turystow. Ogromny, kilkakrotnie załamany korytarz zajmuje chyba ¾ domu. Oprocz korytarza jest niewielki pokoj zajety przez pietrowe lozka, miedzy ktorymi ugania z wrzaskiem kilkoro malych dzieci. Dorosli wyparowali- acz rzad okolo 20 sztuk obuwia stojacego pod sciana sugeruje ze musieli wyparowac boso.
Juz przed sama Mestia zastaje nas zmrok. Zagladam do kolejnego hostelu. Wchodzi sie tam przez ciemna brame w murze. Dalej jest jakby dziedziniec otoczony przez rozne domki i przybudowki. Klimat dosc sympatyczny, kojarzacy sie z komuna hipisowska lub chatka studencka z dawnych lat. Na schodach siedza jacys smagli ludzie w kolorowych powloczystych szatach i łuskaja bób. Jakis albinos w bialych dredach do pasa i mętnym spojrzeniu gra na gitarze smętna, mocno wpadajaco w ucho piesn. Wszedzie stoja bębny, drewniane trąby, kolorowo malowane grzechotki, ktos wyplata cos z lisci palmowych. Wchodze na pietro, zagladam do kuchni gdzie trwa wlasnie kolektywne szykowanie jakiejs strawy ze zboza mielonego napredce w mlynku. Moje pojawienie sie i snucie po pokojach nie zwraca niczyjej uwagi. Jakbym byla niewidzialna. Nikt nie reaguje jak podnosze i ogladam sprzety czy chwile bujam sie na hustawce wiszacej w drzwiach. Glupia jestem ze zostawilam aparat w skodusi.. Miejsce jest potwornie zatloczone- w kazdym kącie czy kamerliku na miotły zalega jakis materac lub karimata a na nim ktos spi, czyta, smsuje lub patrzy w sufit. Albo ostatecznie lezy pies, kot lub plecak. Zaczepiam dwie osoby pytajac o gospodarza. Bardzo chca mi pomoc, ale odpowiedzialnej osoby nie udaje sie nigdzie odnalezc. Zaczepione osoby zajmuja sie wiec wlasnymi sprawami. Ktos sugeruje- olej gospodarza, wez sie gdzies po prostu poloz. Tylko gdzie? Miejsce przypomina chatke lub gorskie schrosnisko w dlugi weekend majowy lub sylwestra.
Wracam w mrok.. Zagaduje grupke mezczyzn stojacych na ciemnej ulicy. Jeden z nich dzwoni do swojej krewnej ktora tez prowadzi schronisko. Wskazane miejsce dla odmiany jest puste, ciche i pelne atmosfery starego domu. Przemykamy przez wilgotny korytarz. Tu chyba kazdą chalupe okala gruby mur a podworko jest dziedzincem otoczonym kamiennymi budynkami. Z kuchni pada na podworze stop swiatla i zapach pieczonego chleba. Gdzies powiewa pranie. Prowadza nas przez ogromna oszklona werande do pokoju przegrodzonego na pol kotara. Na regale stoja jakies rodzinne zdjecia i stare ksiazki. Podlogi skrzypia pod kazdym krokiem. W calym domu za towarzyszy mamy jedynie korniki rozpoczynajace w scianach pozna kolacje. Cala rodzina urzeduje w kuchni i chyba drugim domku. Fajnie tu! W nocy znow zaczyna lac, a okolice spowija mgla tak gesta ze idac w nocy do kibelka prawie wpadam na skodusie bo swiatlo latarki rozmywa mi sie 10 cm przed twarza. Mam nadzieje ze zobaczymy tu jakies gory….




cdn
Niedaleko Zugdidi, jeszcze w terenie w miare rowninnym zwraca uwage fajny asfalt! Taki gruboziarnisty i dropiaty!
Mijane po drodze wioski sa niewielkie, o luznej zabudowie, czesto jakby na wpol opuszczone. Tylko trzy razy po drodze widzielismy jakies ogloszenia wynajmu kwater dla turystow. Wiekszosc zabudowy lezy ponizej drogi, w dolinach spienionych potokow. Jak na jedyna droge do kurortu zadeptanego przez turystow- to nie jest tak zle!
Wiekszosc dnia leje, przez co co chwile mozna cieszyc oko imponujacymi wodospadami.
Na obiad zatrzymujemy sie przydroznej knajpie stojacej w cieniu opuszczonych blokow.
Zamawiamy tu chinkali. Po knajpie biega gromadka znudzonych dzieci, ktorych glownym zajeciem jest zagladanie nam do talerzy , gapienie sie jak wol na malowane wrota i komentowanie z chichotem naszych gestow czy zachowan. Jest tez kilka pan w srednim wieku, ktore za wszelka cene probuja nam zabrac kabaka i ją nosic zeby nam nie przeszkadzala w posilku. Niestety nie potrafia zrozumiec, ze dziecko sobie siedzi i nie przeszkadza oraz ze istnieje zwrot: “dziekuje, nie” ktory powinno sie uszanowac. Niestety na tym etapie jeszcze nie wiemy ze jest to regula w gruzinskich lokalach gastronomicznych, ze nie mozna zjesc spokojnie posilku z wlasnym dzieckiem na kolanach lub w wozku bo zaraz stado wszelakiej masci pracownikow i ich pociotkow rzuca sie i probuje to dziecko prawie sila zabierac. Acz tu- nawet jak na gruzinskie warunki jest bardzo zle. Slowa “natrętni”, "upierdliwi" jest najlagodniejszymi i najbardziej cenzuralnymi slowami jakie mi przychodzily na mysl. Biegajace wokol dzieci sa cale usmarowane czyms co wyglada jak zielony tusz. Ciezko ocenic czy bawily sie mazakiem czy jest to jakies lekarstwo ktorym maja zasmarowane ukąszenia lub wysypke. Dziwna regularnosc malunkow sugeruje raczej druga opcje wiec na wszelki wypadek staramy sie trzymac kabaka z dala od nich. Ogolnie pobyt w knajpie jest dosyc nerwowy bo czujemy sie jak krowa na pastwisku, ktora musi sie caly czas odganiac od natretnych much, ktore wracaja jak bumerang… Ostatecznie chyba zostawiamy polowe obiadu bo wszystko staje nam w gardle i zaczynamy marzyc o suchym chlebie zjadanym w srodku lasu- w samotnosci, ciszy i spokoju.
Mijamy tez miejsce ktore jest chyba przelomem rzeki Enguri. Dzis przy wysokim stanie wody jest to cos przerazajacego. Nie przypomina to niczego co mielismy okazje kiedykolwiek wczesniej widziec. Brunatny, spieniony, huczacy zywiol. Ryk jest taki ze musimy do siebie krzyczec. Nurt co chwile rozbryzguje sie o kamienie tworzac gejzery kilkumetrowej wysokosci, nieraz ochlapujac nas, mimo ze jestesmy na wysokim brzegu, bardzo daleko od lustra wody. Stojac na brzegu czuc jak grunt drzy pod nogami. Ciekawe czy ktos potrafilby przeplynac to kajakiem? Ot taki rafting dla zaawansowanych
To co widzimy w dole jest ciekawym, pieknym i dla nas egzotycznym zjawiskiem. Ale o dziwo tylko skodusia stoi w przydroznej zatoczce. Mija nas sznur samochodow, z czego pewnie polowa to turysci. Nikt sie nie zatrzymuje, nie robi zdjec, nie filmuje. Pruja przed siebie jakby z klapkami na oczach. Nie bylo w przewodniku? GPS nie pokazuje - skrec w prawo? Albo po prostu- bo trzeba sie dostac do Mestii jak najszybciej? Pytalismy potem ilus ludzi o ta rzeke, wrazenia z nia zwiazane. Patrzyli na nas jak na ufo- jaka rzeka? Byla tam jakas rzeka? Kilka razy w tych okoloswaneckich okolicach bedziemy miec dziwne wrazenie ogladania miejsc pustych, dzikich i rzadko odwiedzanych- mimo ze stanowia fragment “kanału” ktory codziennie przebywaja setki i tysiace turystow z calego swiata. Dziwne jest takie poczucie samotnosci w tlumie.
Dalej jakby pogoda sie poprawia, zaczyna byc widac coraz wiecej gor. Jednolita opona chmur zaczyna pękac, snują sie po szczytach i przeleczach pasma mgly. Gdzieniegdzie pojawiaja sie przeblyski slonca, widac wiszacego juz dosyc nisko.
Zaczyna sie robic wieczor wiec rozgladamy sie za noclegiem. Nie wyglada to na tej trasie zbyt rokujaco. Co chwile na boki odchodza wprawdzie sympatyczne skrety wiejskich lub lesnych drog, ale niestety juz po 5 metrach widac ze nie nadaja sie dla skodusi. Jak nawierzchnia jest nienajgorsza to znowu jest ostre przewyzszenie, ktoremu moze juz nie sprostac lekko zmaraszony i zmeczony zyciem silnik. W rejonie Beczo zagladamy do jakiegos hostelu. Wnetrze jakies takie stylizowane na super nowoczesne, wyglada troche jak nowy dworzec PKP w Krakowie. W holu, za suto zastawionym stolem siedzi grupka zachodnich turystow i idiotycznie rechocze, gdy probuje zadac obsludze jakies pytania. Obsluga tez sprawia wrazenie jakby robila łaske- "jak juz jestescie to zostancie na jedna noc, to przygotujemy wam jakis pokoj juz jak tak trzeba"... i jakies glupie usmieszki do siebie i mruganie oczami. Na wiesc ze jest nas trojka i mamy ze soba niemowle cala sala wybucha wrecz histerycznym smiechem. Co jest k…? Nacpali sie? Co to za chore miejsce? W skodusi na wszelki wypadek zagladam w lusterko- czy nie mam geby umazanej sadza albo dorysowanych markerem kocich wąsow.. Nie mam..
Gdzies dalej właże w kolejna miejsce sugerujaca z napisu ze jest to schronienie dla zbłąkanych turystow. Ogromny, kilkakrotnie załamany korytarz zajmuje chyba ¾ domu. Oprocz korytarza jest niewielki pokoj zajety przez pietrowe lozka, miedzy ktorymi ugania z wrzaskiem kilkoro malych dzieci. Dorosli wyparowali- acz rzad okolo 20 sztuk obuwia stojacego pod sciana sugeruje ze musieli wyparowac boso.
Juz przed sama Mestia zastaje nas zmrok. Zagladam do kolejnego hostelu. Wchodzi sie tam przez ciemna brame w murze. Dalej jest jakby dziedziniec otoczony przez rozne domki i przybudowki. Klimat dosc sympatyczny, kojarzacy sie z komuna hipisowska lub chatka studencka z dawnych lat. Na schodach siedza jacys smagli ludzie w kolorowych powloczystych szatach i łuskaja bób. Jakis albinos w bialych dredach do pasa i mętnym spojrzeniu gra na gitarze smętna, mocno wpadajaco w ucho piesn. Wszedzie stoja bębny, drewniane trąby, kolorowo malowane grzechotki, ktos wyplata cos z lisci palmowych. Wchodze na pietro, zagladam do kuchni gdzie trwa wlasnie kolektywne szykowanie jakiejs strawy ze zboza mielonego napredce w mlynku. Moje pojawienie sie i snucie po pokojach nie zwraca niczyjej uwagi. Jakbym byla niewidzialna. Nikt nie reaguje jak podnosze i ogladam sprzety czy chwile bujam sie na hustawce wiszacej w drzwiach. Glupia jestem ze zostawilam aparat w skodusi.. Miejsce jest potwornie zatloczone- w kazdym kącie czy kamerliku na miotły zalega jakis materac lub karimata a na nim ktos spi, czyta, smsuje lub patrzy w sufit. Albo ostatecznie lezy pies, kot lub plecak. Zaczepiam dwie osoby pytajac o gospodarza. Bardzo chca mi pomoc, ale odpowiedzialnej osoby nie udaje sie nigdzie odnalezc. Zaczepione osoby zajmuja sie wiec wlasnymi sprawami. Ktos sugeruje- olej gospodarza, wez sie gdzies po prostu poloz. Tylko gdzie? Miejsce przypomina chatke lub gorskie schrosnisko w dlugi weekend majowy lub sylwestra.
Wracam w mrok.. Zagaduje grupke mezczyzn stojacych na ciemnej ulicy. Jeden z nich dzwoni do swojej krewnej ktora tez prowadzi schronisko. Wskazane miejsce dla odmiany jest puste, ciche i pelne atmosfery starego domu. Przemykamy przez wilgotny korytarz. Tu chyba kazdą chalupe okala gruby mur a podworko jest dziedzincem otoczonym kamiennymi budynkami. Z kuchni pada na podworze stop swiatla i zapach pieczonego chleba. Gdzies powiewa pranie. Prowadza nas przez ogromna oszklona werande do pokoju przegrodzonego na pol kotara. Na regale stoja jakies rodzinne zdjecia i stare ksiazki. Podlogi skrzypia pod kazdym krokiem. W calym domu za towarzyszy mamy jedynie korniki rozpoczynajace w scianach pozna kolacje. Cala rodzina urzeduje w kuchni i chyba drugim domku. Fajnie tu! W nocy znow zaczyna lac, a okolice spowija mgla tak gesta ze idac w nocy do kibelka prawie wpadam na skodusie bo swiatlo latarki rozmywa mi sie 10 cm przed twarza. Mam nadzieje ze zobaczymy tu jakies gory….
cdn
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
-
Dolnoślązak
- bardzo stary wyga
- Posty: 2209
- Rejestracja: 13-06-2008 12:39
- Lokalizacja: Wrocław
Re: Czas nie goni nas czyli skodusia na Kaukaz
No tego mi było trzeba! 
Re: Czas nie goni nas czyli skodusia na Kaukaz
Rano o dziwo swieci slonce a po mgle nie ma sladu. Mamy wiec okazje obejrzec nasze miejsce noclegowe. Trawiasto betonowy dziedziniec otaczaja dwa domy, mur i przybudowka mieszczaca kuchnie i kibelek. Oprocz gospodyni i jej corki po obejsciu kreci sie jeszcze dziadek patrzacy wilkiem, pies ktory sie do kazdego łasi (glownie do kabaka) oraz dwojka chlopcow w wieku 2-3 lata, ktorzy nadal korzystaja ze smoczkow (zycie smoczka zwykle trwa okolo 2 tygodni bo po tym czasie zostaje odgryziony
Juz wiem na co idzie wiekszosc kasy pozyskanej na turystach
)




Dzis caly dzien łazimy po Mestii. Miasto jest faktycznie mocno napchane turystami i komerchą. Najgorszy jest jej wplyw nie na architekture czy rodzaj oferowanych uslug ale na mentalnosc ludzi. Raczej nikt cie tu nie zaczepi bezinteresownie, zeby pogadac o pogodzie. Jesli ktos sie na ulicy do ciebie usmiecha to zapewne smieje sie wyłącznie do twojego portfela i pragnie zaraz, niby przypadkiem, zaoferowac przejazd, nocleg, wyzywienie czy przewodnika w gory. Czesc miasta jednoczesnie jest wystylizowana na miejsce jakie zazwyczaj podoba sie turystom- znaczy nowoczesne lub/i maksymalnie wypiglowane.


Na pewno wielkim plusem Mestii jest to, ze mozna jednak bez problemu znalezc zaulki mile dla oka- pelne starych wiez obronnych, cielat, brukowanych lub kałużastych drog, kablowisk, baraczkow, skrzypiąch mostkow kostrukcji wszelakiej, starych zelaznych przyczep, obroslych mchem ruin czy wszelakich innych tego typu atrakcji jakich buby szukaja wszedzie na swojej drodze…
















No i gory. Wyłażące z chmur i mgiel wszedzie dookola.. Wokol gdzie okiem siegnac zamykaja horyzont osniezone iglice skalistych szczytow.














Wieczorem wracamy na ta sama kwatere. Dzis juz nie bedziemy sami. Przyjechaly dwie rodziny “nowych ruskich”. Przez podworko ciezko sie przecisnac bo stoja dwa ogromniaste RAMy. Sa strasznie halasliwi, apodyktyczni i ciagle wyglaszaja jakies madrosci. Jakos wyjatkowo nie wzbudzaja naszej sympatii wiec nie przylaczamy sie do wspolnej imprezy na werandzie gdzie wlasnie gospodyni przyciagnela stoly. Jednak w pewnym sensie w niej uczestniczymy bo siedzac w pokoju wszystko slyszymy tak drą japy. Najpierw jest przesluchanie gospodarzy- “Ile u was sie zarabia? Np. kierowca, lekarz, w sklepie? A emeryt ile dostaje? Ale mowcie prawde! Czemu sie naradzacie? Odpowiadac! A dom jest wasz czy wynajmowany? Czemu nie macie auta? Za drogie dla was? A zima jest ruch? Ile rocznie wyciagacie na turystach?”. Potem zaczyna sie pouczanie jak nalezy zyc aby bylo tak dobrze i bogato jak w Moskwie. Sa tez pretensje jakim prawem czesc Gruzinow mowi zle o bylym prezydencie Saakaszwilim. “Przeciez on budowal, drogi, mosty kurorty. On rozwinal zapadly kraj i zrobil Europejczykow z ciemnych zacofanych swiniopasow! Takiego czlowieka nalezy czcic. A tu swiniopasy niewdzieczne! Grunt to rozbudowa! I watazkow popedzil! I swoich wrogow w ryzach trzymal. Porzadek zapewnil. Tak jak u nas kiedys Stalin! Trokistow pogonil, nierobow rozstrzelal, wszystko poukladal a potem zajal sie rozbudowa i cywilizowaniem dziczy! I nikt nie smie w Rosji zle o nim mowic. A wy czesto zle mowicie o waszym prezydencie. W dupach sie wam poprzewracalo!”. Gospodarze odpowiadaja na pytanie, potakuja, albo przemilczaja niewygodne kwestie. Widac ze nie chca urazic gosci czy psuc “milej atmosfery” przyjacielskiej wieczornej pogawedki. Mimo ze wczesniej troche sie wahalam to teraz sie ciesze, ze nie uczestnicze czynnie w tej imprezie. Bo raczej bym nie wytrzymala i skomentowala kilka spraw w sposob zdecydowanie mogacy obrazic gosci i zważyc atmosfere… Rano wrzaskliwi milosnicy rzadow twardej reki rozłaża sie po calym domu, wsadzaja nosy we wszystkie kąty, nie przestajac komentowac i udzielac cennych rad w stylu “ja bym to wszystko rozpier****, zrownal z ziemia i postawil tu cos porzadnego”. Potem wsiadaja w swoje auta giganty i… jada spowrotem do Kutaisi. Bo dalej droga na Uszguli i Lenteki jest niebezpieczna dla samochodow i ludzi a oni maja ze soba male dzieci (10-12 lat). A poza tym tam nie ma nic ciekawego wiec po co ryzykowac?
My idziemy do centrum szukac transportu do Uszguli. Poczatkowo chcielismy probowac skodusia ale miejscowi nam to wybili z glowy- ze bylaby to prawdopodobnie pierwsza osobowka ktora tam dojechala. Swego czasu ponoc łady żiguli potrafily przebyc ta droge jak bylo sucho ale zwykle mialy potem cos do solidnej naprawy. No wiec szukamy dzielniejszego pojazdu.. Jako ze marszrutki stoja i czekaja az zbiora pasazerow to idziemy jeszcze do knajpy w centrum. Obiekt jest wybitnie skierowany pod zagranicznych turystow ale ma kilka fajnych cech np. smieszny szyld

Wlasciciele baru wyszli tez naprzeciw potrzebom wielu ludzi i wolno tu, ba! wrecz barman do tego zacheca, aby napisac cos na scianie. Dlugo czytamy wpisy w roznych jezykach, ogladamy obrazki, znajdujemy nawet podpisy kilku znajomych! Jest tez osobna sciana na naklejki, jesli ktos ma ochote taka tu po sobie zostawic. W Gruzji spotkalam sie z tym juz trzykrotnie (W Kutaisi i Tbilisi jeszcze). Bardzo mi sie podoba jak scienne napisy nie sa traktowane jako straszliwe zlo w imie umilowania sterylnych scian a sluza jako wrecz ozdoba i atrakcja miejsca.




Marszrutka przez dwie godziny nie uzbierala skladu, znajomy gospodyni tez nie chce sam z nami jechac za ludzkie pieniadze wiec musimy sie rozejrzec za jakims innym transportem…
A kabak znowu lgnie to psow… Ja nie wiem co my zrobimy...

cdn
Dzis caly dzien łazimy po Mestii. Miasto jest faktycznie mocno napchane turystami i komerchą. Najgorszy jest jej wplyw nie na architekture czy rodzaj oferowanych uslug ale na mentalnosc ludzi. Raczej nikt cie tu nie zaczepi bezinteresownie, zeby pogadac o pogodzie. Jesli ktos sie na ulicy do ciebie usmiecha to zapewne smieje sie wyłącznie do twojego portfela i pragnie zaraz, niby przypadkiem, zaoferowac przejazd, nocleg, wyzywienie czy przewodnika w gory. Czesc miasta jednoczesnie jest wystylizowana na miejsce jakie zazwyczaj podoba sie turystom- znaczy nowoczesne lub/i maksymalnie wypiglowane.
Na pewno wielkim plusem Mestii jest to, ze mozna jednak bez problemu znalezc zaulki mile dla oka- pelne starych wiez obronnych, cielat, brukowanych lub kałużastych drog, kablowisk, baraczkow, skrzypiąch mostkow kostrukcji wszelakiej, starych zelaznych przyczep, obroslych mchem ruin czy wszelakich innych tego typu atrakcji jakich buby szukaja wszedzie na swojej drodze…
No i gory. Wyłażące z chmur i mgiel wszedzie dookola.. Wokol gdzie okiem siegnac zamykaja horyzont osniezone iglice skalistych szczytow.
Wieczorem wracamy na ta sama kwatere. Dzis juz nie bedziemy sami. Przyjechaly dwie rodziny “nowych ruskich”. Przez podworko ciezko sie przecisnac bo stoja dwa ogromniaste RAMy. Sa strasznie halasliwi, apodyktyczni i ciagle wyglaszaja jakies madrosci. Jakos wyjatkowo nie wzbudzaja naszej sympatii wiec nie przylaczamy sie do wspolnej imprezy na werandzie gdzie wlasnie gospodyni przyciagnela stoly. Jednak w pewnym sensie w niej uczestniczymy bo siedzac w pokoju wszystko slyszymy tak drą japy. Najpierw jest przesluchanie gospodarzy- “Ile u was sie zarabia? Np. kierowca, lekarz, w sklepie? A emeryt ile dostaje? Ale mowcie prawde! Czemu sie naradzacie? Odpowiadac! A dom jest wasz czy wynajmowany? Czemu nie macie auta? Za drogie dla was? A zima jest ruch? Ile rocznie wyciagacie na turystach?”. Potem zaczyna sie pouczanie jak nalezy zyc aby bylo tak dobrze i bogato jak w Moskwie. Sa tez pretensje jakim prawem czesc Gruzinow mowi zle o bylym prezydencie Saakaszwilim. “Przeciez on budowal, drogi, mosty kurorty. On rozwinal zapadly kraj i zrobil Europejczykow z ciemnych zacofanych swiniopasow! Takiego czlowieka nalezy czcic. A tu swiniopasy niewdzieczne! Grunt to rozbudowa! I watazkow popedzil! I swoich wrogow w ryzach trzymal. Porzadek zapewnil. Tak jak u nas kiedys Stalin! Trokistow pogonil, nierobow rozstrzelal, wszystko poukladal a potem zajal sie rozbudowa i cywilizowaniem dziczy! I nikt nie smie w Rosji zle o nim mowic. A wy czesto zle mowicie o waszym prezydencie. W dupach sie wam poprzewracalo!”. Gospodarze odpowiadaja na pytanie, potakuja, albo przemilczaja niewygodne kwestie. Widac ze nie chca urazic gosci czy psuc “milej atmosfery” przyjacielskiej wieczornej pogawedki. Mimo ze wczesniej troche sie wahalam to teraz sie ciesze, ze nie uczestnicze czynnie w tej imprezie. Bo raczej bym nie wytrzymala i skomentowala kilka spraw w sposob zdecydowanie mogacy obrazic gosci i zważyc atmosfere… Rano wrzaskliwi milosnicy rzadow twardej reki rozłaża sie po calym domu, wsadzaja nosy we wszystkie kąty, nie przestajac komentowac i udzielac cennych rad w stylu “ja bym to wszystko rozpier****, zrownal z ziemia i postawil tu cos porzadnego”. Potem wsiadaja w swoje auta giganty i… jada spowrotem do Kutaisi. Bo dalej droga na Uszguli i Lenteki jest niebezpieczna dla samochodow i ludzi a oni maja ze soba male dzieci (10-12 lat). A poza tym tam nie ma nic ciekawego wiec po co ryzykowac?
My idziemy do centrum szukac transportu do Uszguli. Poczatkowo chcielismy probowac skodusia ale miejscowi nam to wybili z glowy- ze bylaby to prawdopodobnie pierwsza osobowka ktora tam dojechala. Swego czasu ponoc łady żiguli potrafily przebyc ta droge jak bylo sucho ale zwykle mialy potem cos do solidnej naprawy. No wiec szukamy dzielniejszego pojazdu.. Jako ze marszrutki stoja i czekaja az zbiora pasazerow to idziemy jeszcze do knajpy w centrum. Obiekt jest wybitnie skierowany pod zagranicznych turystow ale ma kilka fajnych cech np. smieszny szyld
Wlasciciele baru wyszli tez naprzeciw potrzebom wielu ludzi i wolno tu, ba! wrecz barman do tego zacheca, aby napisac cos na scianie. Dlugo czytamy wpisy w roznych jezykach, ogladamy obrazki, znajdujemy nawet podpisy kilku znajomych! Jest tez osobna sciana na naklejki, jesli ktos ma ochote taka tu po sobie zostawic. W Gruzji spotkalam sie z tym juz trzykrotnie (W Kutaisi i Tbilisi jeszcze). Bardzo mi sie podoba jak scienne napisy nie sa traktowane jako straszliwe zlo w imie umilowania sterylnych scian a sluza jako wrecz ozdoba i atrakcja miejsca.
Marszrutka przez dwie godziny nie uzbierala skladu, znajomy gospodyni tez nie chce sam z nami jechac za ludzkie pieniadze wiec musimy sie rozejrzec za jakims innym transportem…
A kabak znowu lgnie to psow… Ja nie wiem co my zrobimy...
cdn
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
-
Dolnoślązak
- bardzo stary wyga
- Posty: 2209
- Rejestracja: 13-06-2008 12:39
- Lokalizacja: Wrocław
Re: Czas nie goni nas czyli skodusia na Kaukaz
Skoro tyle gór tam wokół to chyba pora się w nie wybrać? 
Re: Czas nie goni nas czyli skodusia na Kaukaz
Dolnoślązak pisze:Skoro tyle gór tam wokół to chyba pora się w nie wybrać?
To chyba ten rodzaj gor ze z dolu prezentuja sie lepiej- na gorze snieg, zimno i mozna zjechac z lawina albo wpasc w szczeline.. Nie moje klimaty
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
Re: Czas nie goni nas czyli skodusia na Kaukaz
Poszukujac transportu do Uszguli trafiamy ostatecznie do auta Irakliego, ktory juz jedzie w tamta strone i wiezie jedna turystke- policjantke z Tbilisi, Suzane. Poczatkowo droga jest z betonowych plyt wiec juz zaczynamy zalowac, ze nie ma z nami naszej milej skodusi, jednak pozniej plyty znikaja, znika tez szuter i zaczynamy w pelni rozumiec co miejscowi mieli na mysli mowiac “nie dojedzie”
Wprawdzie podnieslismy przed tym wyjazdem zawieszenie, wstawilismy wysokie sprezyny z jakiegos dostawczaka czy ciezarowki, w sprezyny gumy ale mimo wszystko chyba “za wysokie progi”… Przypomina sie w tym momencie powiedzenie:, “że ze świni nie zrobisz konia wyscigowego- owszem mozesz zrobic bardzo szybką swinie”
Nasza droga wije sie blotnista koleina, roznymi wawozami, skalnymi polkami nad szemrzacymi strumieniami a niekiedy tez strumienie odwiedzaja nas na drodze mniejszym lub wiekszym wodospadem!









Mijamy po drodze kilka wiosek. We wszystkich prawie przewijaja sie wieze obronne czy kamienne domy z oszklonymi balkonami








Na calej trasie stalym elementem krajobrazu sa drewniane, omszale, chylące sie na wszystkie strony ploty



Raz po raz odslaniaja sie widoki na różniste osniezone szczyty






W jednej z wiosek zatrzymujemy sie na dluzej niz robienie zdjec. Przystanek kibelek- biegniemy do przydroznej slawojki- poki co jednej z dwoch jakie widzialam w zyciu, gdzie nie ma szamba tylko jest splukiwanie woda
Wychodki ze “spłuczka” jednak istnieja- ale chyba tylko w Gruzji! Ten drugi byl w Mutso.


Zwykle karmimy kabaka w samochodzie, podczas jazdy. Jednak na tej drodze robimy wyjatek, tu chyba jednak latwiej by trafic lyzka do oka albo prosto do zoladka
Cala ekipa chce uczestniczyc w posilku! Zwlaszcza Irakli bardzo sie interesuje wszystkich co jest zwiazane z kabakiem- bo sam ma coreczke kilka miesiecy mlodsza.

Przy drodze stoja dwa dziwne znaki. Ciezko mi jest sobie wyobrazic w tym miejscu auto jadace powyzej 30km/h

Albo ważące wiecej niz 50 ton!

Ta wieza jest szczegolna- nie stoi w wiosce, przy domach, tylko samotnie nad potokiem. Zwą ją wieza milosci. Irakli mowil ze nam o niej cos wiecej opowie ale potem jakos zeszlo na inny temat i wszyscy o tym zapomnielismy… Teren wokol wiezy jest ogrodzony i za oplata mozna ja zwiedzac w srodku.
Czasem na drodze tworzy sie korek tworzony przez rogacizne


A tu juz samo Uszguli. Najpierw podziwiamy z daleka panorame na cala miejscowosc.





Potem wpelzamy w plątanine uliczek, kamiennych sciezek i przejsc miedzy domami, wiezami, plotami, murkami.









Zwracaja uwage wycinankowe ozdoby domostw



I wszedzie peta sie pod nogami przydomowa wszelaka chudoba. Tu nie ma mody aby zwierzeta przebywaly w klatkach, zagrodkach czy na postrąkach. Biedne kury czy swinie z ferm na zachodzie, siedzac od urodzenia do smierci w ciasnych, ciemnych skrzynkach zapewne w najsmielszych snach nie przypuszczaja, ze ich pobratymcy z Kaukazu moga sie cieszyc az taka nieskrepowana niczym wolnoscia i łazic gdzie popadnie. Tez napewno na koniec skoncza w zupie - ale co sobie pouzywaja zycia to ich!




A najbardziej urzeklo mnie poidło zrobione z opony. Kiedys chyba napisze osobna relacje pt.”drugie zycie opony” - spotkalam juz na swojej drodze dziesiatki wspanialych patentow, pomyslow i ludzkiej kreatywnosci szybujacej wrecz pod niebo
Ale tym razem moj zachwyt juz po prostu nie ma granic 


W rejonie zwrocilo tez nasza uwage popularne tu pokrycie dachowe. Wyglada z daleka troche jak gont ale nie jest z drewna. Troche jak dachowka ale nie jest napewno jednolite w ksztalcie i produkowane seryjnie. Jakby plaskie kamienie czy ogolnie wykladanie “bele czym” co ma odpowiedni ksztalt i jest pod reka?


Zauwazamy tez fajny znak drogowy!

I rzezbione drzwi kaplicy! I niestety opatrzone klodka... Od razu widac ze popularna miejscowosc turystyczna...

Wlazimy tez na widokowe wzgorze, obowiazkowe miejsce kazdej wycieczki, gdzie wylaza wszyscy turysci i robia sobie zdjecia. Wiec i my spelniamy ten turystyczny schemat w 100%. Widoczki rzeczywiscie sa stad nienajgorsze i na wioske, i na okoliczne gory.



Nie wiem co sie stalo dzis kabakowi, czemu akurat dzis ma taki rewelacyjny humor ale od kiedy wjechalismy do Uszguli caly czas podskakuje, fika nozkami, spiewa na caly pyszczek, smieje sie, zaczepia z kwikiem mijanych ludzi. Radosc i szczescie po prostu wylewa sie uszami. Wszyscy spotkani turysci i miejscowi robia sobie z nami zdjecia, kreca filmiki, robimy tu za bialego niedzwiedzia z Krupowek. Wiesc chyba niesie sie szybko bo co chwile mijamy jakies grupy Japonczykow ktore wolaja “Majeczka” i juz ustawiaja sie z nami do zdjec. I juz biegaja w kolko z kamerka na kiju cos tam do niej gdacząc w swoim jezyku. Jakbysmy dzis pobierali oplaty to chyba wyjazd by sie zwrocil!

Odwiedzamy tez knajpe gdzie zjadamy chaczapuri w ktorym zamiast sera jest mieso. Jest to ponoc tradycyjna swańska potrawa. A u Irakliego w samochodzie jest rewelacyjny bajer- pomysl i wykonanie wlasne tzn. jego ojca. Jest przycisk a obok kranik. Z kranika wyplywa czacza. My tez chcemy takie cos w skodusi!

A tu cala dzisiejsza ekipa w komplecie

cdn
Mijamy po drodze kilka wiosek. We wszystkich prawie przewijaja sie wieze obronne czy kamienne domy z oszklonymi balkonami
Na calej trasie stalym elementem krajobrazu sa drewniane, omszale, chylące sie na wszystkie strony ploty
Raz po raz odslaniaja sie widoki na różniste osniezone szczyty
W jednej z wiosek zatrzymujemy sie na dluzej niz robienie zdjec. Przystanek kibelek- biegniemy do przydroznej slawojki- poki co jednej z dwoch jakie widzialam w zyciu, gdzie nie ma szamba tylko jest splukiwanie woda
Zwykle karmimy kabaka w samochodzie, podczas jazdy. Jednak na tej drodze robimy wyjatek, tu chyba jednak latwiej by trafic lyzka do oka albo prosto do zoladka
Przy drodze stoja dwa dziwne znaki. Ciezko mi jest sobie wyobrazic w tym miejscu auto jadace powyzej 30km/h
Albo ważące wiecej niz 50 ton!
Ta wieza jest szczegolna- nie stoi w wiosce, przy domach, tylko samotnie nad potokiem. Zwą ją wieza milosci. Irakli mowil ze nam o niej cos wiecej opowie ale potem jakos zeszlo na inny temat i wszyscy o tym zapomnielismy… Teren wokol wiezy jest ogrodzony i za oplata mozna ja zwiedzac w srodku.
Czasem na drodze tworzy sie korek tworzony przez rogacizne
A tu juz samo Uszguli. Najpierw podziwiamy z daleka panorame na cala miejscowosc.
Potem wpelzamy w plątanine uliczek, kamiennych sciezek i przejsc miedzy domami, wiezami, plotami, murkami.
Zwracaja uwage wycinankowe ozdoby domostw
I wszedzie peta sie pod nogami przydomowa wszelaka chudoba. Tu nie ma mody aby zwierzeta przebywaly w klatkach, zagrodkach czy na postrąkach. Biedne kury czy swinie z ferm na zachodzie, siedzac od urodzenia do smierci w ciasnych, ciemnych skrzynkach zapewne w najsmielszych snach nie przypuszczaja, ze ich pobratymcy z Kaukazu moga sie cieszyc az taka nieskrepowana niczym wolnoscia i łazic gdzie popadnie. Tez napewno na koniec skoncza w zupie - ale co sobie pouzywaja zycia to ich!
A najbardziej urzeklo mnie poidło zrobione z opony. Kiedys chyba napisze osobna relacje pt.”drugie zycie opony” - spotkalam juz na swojej drodze dziesiatki wspanialych patentow, pomyslow i ludzkiej kreatywnosci szybujacej wrecz pod niebo
W rejonie zwrocilo tez nasza uwage popularne tu pokrycie dachowe. Wyglada z daleka troche jak gont ale nie jest z drewna. Troche jak dachowka ale nie jest napewno jednolite w ksztalcie i produkowane seryjnie. Jakby plaskie kamienie czy ogolnie wykladanie “bele czym” co ma odpowiedni ksztalt i jest pod reka?
Zauwazamy tez fajny znak drogowy!
I rzezbione drzwi kaplicy! I niestety opatrzone klodka... Od razu widac ze popularna miejscowosc turystyczna...
Wlazimy tez na widokowe wzgorze, obowiazkowe miejsce kazdej wycieczki, gdzie wylaza wszyscy turysci i robia sobie zdjecia. Wiec i my spelniamy ten turystyczny schemat w 100%. Widoczki rzeczywiscie sa stad nienajgorsze i na wioske, i na okoliczne gory.
Nie wiem co sie stalo dzis kabakowi, czemu akurat dzis ma taki rewelacyjny humor ale od kiedy wjechalismy do Uszguli caly czas podskakuje, fika nozkami, spiewa na caly pyszczek, smieje sie, zaczepia z kwikiem mijanych ludzi. Radosc i szczescie po prostu wylewa sie uszami. Wszyscy spotkani turysci i miejscowi robia sobie z nami zdjecia, kreca filmiki, robimy tu za bialego niedzwiedzia z Krupowek. Wiesc chyba niesie sie szybko bo co chwile mijamy jakies grupy Japonczykow ktore wolaja “Majeczka” i juz ustawiaja sie z nami do zdjec. I juz biegaja w kolko z kamerka na kiju cos tam do niej gdacząc w swoim jezyku. Jakbysmy dzis pobierali oplaty to chyba wyjazd by sie zwrocil!
Odwiedzamy tez knajpe gdzie zjadamy chaczapuri w ktorym zamiast sera jest mieso. Jest to ponoc tradycyjna swańska potrawa. A u Irakliego w samochodzie jest rewelacyjny bajer- pomysl i wykonanie wlasne tzn. jego ojca. Jest przycisk a obok kranik. Z kranika wyplywa czacza. My tez chcemy takie cos w skodusi!
A tu cala dzisiejsza ekipa w komplecie
cdn
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
-
Dolnoślązak
- bardzo stary wyga
- Posty: 2209
- Rejestracja: 13-06-2008 12:39
- Lokalizacja: Wrocław
Re: Czas nie goni nas czyli skodusia na Kaukaz
Takie fajne psiuty i nie zabraliście?
W takim razie ja wam Bubo i Toperzu powiadam, niczym babka Wanga: wy się już na psa szykujcie i to nie jednego, tylko kabak podrośnie 
Re: Czas nie goni nas czyli skodusia na Kaukaz
Dolnoślązak pisze:Takie fajne psiuty i nie zabraliście?W takim razie ja wam Bubo i Toperzu powiadam, niczym babka Wanga: wy się już na psa szykujcie i to nie jednego, tylko kabak podrośnie
Psa? w domu? no co ty... bleeee.. Kabak bedzie chcial psa, a my nie chcemy. Wiec co? Moze jakis ustali sie kompromis np. kot, najlepiej taki dochodzacy dachowiec. Albo chomik
Ja tez mialam taki okres w zyciu ze chcialam miec psa. Rodzice mi to skutecznie wybili z glowy, skonczylo sie na sloikach ze slimakami, dwoch chomikach ,dwoch swinkach morskich i bardzo krotkiej i dramatycznej przygodzie z rybkami akwariowymi..
Ja bym sie na psa skusila tylko w jakiejs wyjatkowej sytuacji. Tak jak np. ojciec kolezanki. Wracal jesiennym wieczorem z pracy. Zachcialo mu sie siku wiec skrecil w las. Leje pod drzewem i slyszy skamlenie, piski. Poszedl w tamta strone, doszedl do potoku. W potoku lezal worek. W worku 4 utopione szczenieta i jeden zywy, mokry, zmarzniety i wystraszony. Oczywiscie go zabral. W takiej sytuacji tez bym wziela- na zasadzie nie mow nigdy, bo czasem zycie uklada dziwne scenariusze...
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
-
Dolnoślązak
- bardzo stary wyga
- Posty: 2209
- Rejestracja: 13-06-2008 12:39
- Lokalizacja: Wrocław
Re: Czas nie goni nas czyli skodusia na Kaukaz
buba1 pisze:Moze jakis ustali sie kompromis np. kot, najlepiej taki dochodzacy dachowiec. Albo chomikJa tez mialam taki okres w zyciu ze chcialam miec psa. Rodzice mi to skutecznie wybili z glowy, skonczylo sie na sloikach ze slimakami, dwoch chomikach ,dwoch swinkach morskich i bardzo krotkiej i dramatycznej przygodzie z rybkami akwariowymi...
Więc chyba wiesz, że to nie to samo
buba1 pisze:Ja bym sie na psa skusila tylko w jakiejs wyjatkowej sytuacji. Tak jak np. ojciec kolezanki. Wracal jesiennym wieczorem z pracy. Zachcialo mu sie siku wiec skrecil w las. Leje pod drzewem i slyszy skamlenie, piski. Poszedl w tamta strone, doszedl do potoku. W potoku lezal worek. W worku 4 utopione szczenieta i jeden zywy, mokry, zmarzniety i wystraszony. Oczywiscie go zabral. W takiej sytuacji tez bym wziela- na zasadzie nie mow nigdy, bo czasem zycie uklada dziwne scenariusze...
Zgadza się, ja też nie planowałem mieć ponownie psa, ale pewien wypad na Ślężę wszystko zmienił