Nieformalna wyprawa forum Sudety na Podlasie (Podlesie- cholera wie, jak to się wymawia) rozpoczęła się od integracyjnego spotkania w klimatycznym pubie w Opolu, w składzie: Buba, Eco, Grzegorz i ja. Po wchłonięciu browaru w ilości pozwalającej na uzyskanie wyśmienitego humoru zapakowaliśmy się do TLK do Warszawy, który oczywiście nie był uprzejmy prowadzić wagon rowerowy, skład był nabity ludem jak na targ w sobotę, i tak przez 8 godzin dookoła Polski, z powody katastrofy w Babach jechaliśmy jakimiś egzotycznymi liniami towarowymi przez Karsznice i Łodź, wlokąc się 40 km/h bo maszynista nie znał szlaku. Rower jechał w następnym wagonie.
I tak z 2- godzinnym opóźnieniem dotarliśmy do Wawy, oczywiście misterny
plan przesiadek runął w gruzach, zatem na Wschodniej ruszyliśmy na
stolycę coś zjeść.
Oddzielnym tematem wyprawy były wszelakie tabliczki, napisy, grafitii itp.
Ponadto nam, ludziom z prowincji, podobały się zintegrowane systemy
korporacyjne.
I tak szczęśliwie dotarliśmy do Siedlec, gdzie kolejna przesiadka, knajpa
i ciekawe napisy.
Ostatecznie zapakowaliśmy się do klimatycznego helmuta Kolei Mazowieckich do Czeremchy, gdzie dokooptował się Romek.
W helmucie była pełna integracja turystów z załogą pociągu, jedni
pasażerowie tłumaczyli innym pasażerom co to jest SHP, załoga dopytywała się turystów o plany wycieczkowe, bardzo przyjemna podróż.
Podróż zakończyła się happy endem w Czeremsze, gdzie dołączyła Iza.
Pod sklepem nastąpiła kolejna integracja, podczas której oficjalnie
zainaugurowaliśmy wyprawę. Wszyscy prawdziwi przetrwali do końca, nikt nie wymiękł

Cały czas wyprawie towarzyszyło silne poczucie humoru. Np Eco właśnie
zorientował się, że wszystkim ugotował kawę na wodzie cytrynowej.
Nastąpił podział obowiązków. Moja skromna osoba na rowerze stanowiła forpocztę wyprawy, jechałem naprzód i wyszukiwałem miejsca na biwak, Eco był kierownikiem grupy pieszo- autostopowej, Buba była naszym PR- managerem, Iza wspierała ciekawymi rozmowami, Grześ stanowił uzupełnienie męskiego parytetu, a Romek zajmował się rowerowym transportem ciężkim. Oczywiście komunikacja pomiędzy forpocztą a trzonem grupy była o kant dupy roztrzaskać, bo albo nie było zasięgu, albo był białoruski roaming, ale jakoś ruszyliśmy wzdłuż białoruskiej granicy.
Ten niepozorny leśny pas graniczny jest naszpikowany elektroniką, pełna
inwigilacja. W końcu to zewnętrzna granica UE.
Dotarliśmy do Opaki Dużej, gdzie na środku wiejskiego placu rozbiliśmy biwak, ku uciesze miejscowej ludności. W naturalny sposób nawiązaliśmy kontakty z autochtonami, ludzie sa bardzo serdeczni, sami zaproponowali nam wodę, podładowanie komórek, sołtys, poinformowany przeze mnie, że za mną idą Ci, którym nie jestem godzien zawiązać rzemyka u sandała, podjechał autem i zabrał niewiasty.
Naturalnie przez cały czas cieszyliśmy się żywym zainteresowaniem Straży Granicznej.
Podlaskie wsie są bardzo klimatyczne, stare drewniane chaty, otwarci, kontaktowni mieszkańcy, wiejskie pejzaże, ogólnie sielanka.
Piliśmy dobrą wodę.
W architekturze sakralnej spotykało się prawosławie z katolicyzmem.
Podlaska wieś Policzna. Tutaj się rozdzieliliśmy, Ekipa Eko i Buby zaatakowała przejeżdżające samochody celem autostopowania, ja pojechałem lasami do Topił celem zwiadu biwakowego. Tak więc teraz nastąpi nieznana dla reszty odsłona doświadczeń z trasy rowerowej.
W lasach jest wiele pamiątek z czasów wojny.
Oraz ciekawych zabytkowych domów.
Podlaskie drogi posiadają staranne oznakowanie terenu zabudowanego, aby przypadkiem nie przekroczyć dopuszczalnej prędkości 50 km/h...
Oraz oznakowanie końca terenu zabudowanego, gdzie można przepisowo pojechać 90 km/h

Wieczorem dotarliśmy do Topił, tzn ja dotarłem popołudniem, i rozbiłem namioty (liczba mnoga jest świadomie zastosowana), zdążywszy na 30 sekund przed jedyną tego dnia ulewą a wieczorem na raty dotarła frakcja piesza.
Do namiotu natychmiast zawitała miejscowa fauna z przyjacielską wizytą.
Przy wieczornym ognisku pełniący przewodnią rolę Eco wydał zarządzenie, że wstajemy przed 4 rano celem fotografowania wschodu słońca i porannych mgieł unoszących się nad jeziorem. No to, z bólem serca, po 2 godzinach snu, wstaliśmy. Oto rezultaty pleneru fotograficznego.
Kolejka wąskotorowa, po której pociąg miał teoretycznie jechać tego dnia.
Nazajutrz ponownie banda sześciorga się rozdzieliła, tzn pojechałem do Białowieży przez park narodowy, a reszta pojechała stopem do Hajnówki. Nie omieszkam wspomnieć, że pogoda była wyśmienita.
Widoczki z Białowieskiego Parku Narodowego. Rzeka Leśna (nie mylić z Leśną koło Lubania Śląskiego)
(to nie mój rower. Generalnie po przekroczeniu granicy parku nastąpił wysyp gawiedzi rowerowej w ilościach hurtowych)
Coś dla miłośników wszelakich ruin. Dawna osada robotników leśnych. Do tej budowli docierała onegdaj wąskotorówka leśna. Informacja praktyczna: idzie wejść do środka celem noclegu, o ile nie wykurzą komary, szerszenie, strażnicy parkowi i Straż Graniczna.
To była stajnia koni do zrywki drewna.
Potem udałem się do Miejsca Mocy, czyli kamienie, kręgi, celtowie, Stonehenge i te sprawy. Faktycznie doznałem w tym miejscu mocy, bo przejechałem tego dnia 80 km po szutrach w upałach rzędu 30 C.
Z cyklu Tabliczki i napisy.
W Białowieży okazało się, że z biwaku wyjdzie wielka kicha, bo zaznaczone na mapie miejscówki biwakowo- ogniskowe de facto są zastrzeżonymi obiektami parku narodowego, służby parkowe i Straż Graniczna surowo ścigają wszelakie formy biwakowania, rzeczka przewidziana do kąpieli jest błotną breją, do oglądana żubrów w rezerwacie jest kilometrowa kolejka samochodów, masa stonki i komarów, zatem czym prędzej zaesemesowałem do ekipy rządzącej pod przewodnictwem Buby w Barze u Wołodii w Hajnówce, że nie mają się tu po co pakować, i sam pojechałem do Białowieży wchłonąć pizzę i sfocić cerkiew.
A następnie pojechałem szukać mojej ekipy, która usiłowała bezskutecznie wyjechać stopem z Hajnówki, tak żeśmy się szukali, że zastała nas noc.
Ostatecznie spotkaliśmy się w Dubinach. Rozbiliśmy obóz w klimatycznym miejscu, na placu budowy. Rano o szóstej doznaliśmy przyjemnej pobudki w dźwiękach padającego deszczu, huku przejeżdżającego za namiotami pociągu towarowego i maszyn pracujących przy przebudowie drogi.
Plan dnia: Narewka i cel: Zalew Siemianówka. Po drodze zająłem się moim prywatnym planem czyli eksploracją kolejowych terminali przeładunkowych na styku kolei normalnotorowych PKP i szerokotorowych z Białorusii.
Ruiny terminala Chryzanów, który był przewidziany do przeładunku bratnich wojsk sojuszniczych w ramach Układu Warszawskiego.
Mogiła wojskowa w Stoczku.
Następnie zaatakowałem terminal w Świnorojach, który okazał się być przejęty przez prywatną firmę jako stacja przeładunku płynnego gazu.
Mało tego, tor szeroki z Siemianówki był świeżo wyremontowany.
Z cyklu: Podlaskie pejzaże.
Spotkaliśmy się nad Zalewem Siemianówka. Zalew, jak zalew, mnie i Bubę natomiast najbardziej kręciła linia kolejowa na Białoruś.
Nasze obozowisko rozbiliśmy na grobli nad zalewem. W nocy usypiała nas przyjemna muzyka rezonujących na wietrze przewodów linii 15 kV.
Grobla okazała się być wyposażona w słupki hektometrowe

Ponownie rozdzieliliśmy się, ekipa Eko i Buby poszła groblą do Cisówki, a ja z Grześkiem udaliśmy się do wsi, gdzie rozstaliśmy się (Grześ wracał do domu, a ja pojechałem na kolejny dzień eksploracji terminali). Naszemu pakowaniu obozu kibicowała szerokotorowa tamara.
Zalew Siemianówka z wieży widokowej. Podobno są plany rozszerzenia na Siemianówkę Białowieskiego Parku Narodowego.
Folklor we wsi.
Terminal Siemianówka. Cysterny są białoruskie, szerokotorowe, węglarki to rzadko spotykane sześcioosiowe okazy z PKP Cargo.
We wsi pod sklepem miejscowi kolejarze uchylili rąbka tajemnicy, kiedy jeżdżą pociągi na terminale, co było ważną informacją dla planów fotografowania. Dowiedziałem się, że po południu ok.15-17 będzie jechał pociąg zdawczy z DB Schenker do Planty i Skupowa. Pognałem co sił do dawnego szerokotorowego terminalu w Mikłaszewie, coby zasadzić się na foty na zapomnianej przez Boga i świat dawnej stacji.. Terminal okazał się rozgałęzieniem torów, bez stałego posterunku ruchu.
Czekam, czekam, żar się leje z nieba, a tu nic. Mija 15. Czekam, czekam, dalej nic, minęła 16. Czekam, czekam, godzina 17, wypiłem resztę wody, słońce pomału chowa się za drzewa, a tu dalej nic. Wreszcie o 17.30, ku wielkiej radości, doczekałem się szczęśliwie TEM2 z cysternami
Kolejny terminal, Planta. Ten też jest czynny, w południowej części jest punkt przeładunku produktów ropopochodnych, północna rampa służy przeładunkowi polskiej żywności z tirów lub wagonów PKP Cargo do rosyjskich wagonów- chłodni.
Planta- Narewka, linia PKP, dawniej był ruch pasażerski, teraz raz dziennie jedzie tylko towarowy.
Planta- Narewka sprawia wrażenie, jakby czas się zatrzymał w latach 70-tych. Przy drodze stoi znak drogowy pamiętający połowę ubiegłego wieku.
Wiekowy znak to dopiero preludium to tego, co schowało się w krzakach za nim.
Koniec końców nadszedł wieczór, wysłałem do ekipy pieszej sms, że nie wyrobię się czasowo dotrzeć do nich, i będziemy nocować osobno, i rozlokowałem się na kampingu nad zalewem.
I to była ta najchłodniejsza noc, zmarzliśmy wszyscy okrutnie pod namiotami, nad ranem była mgła i 5C.
Nazajutrz zainstalowałem się ponownie z aparatem przy grobli, o 8 rano miało jechać brutto z Białorusi. Tym razem długo nie czekałem, pociąg jechał 15 minut przed planem.
A o 14 wracało

I to był ostatni kolejowy epizod tej wyprawy.
Pojechałem w stronę Łuki, zlikwidowanej i częściowo zalanej w wyniku budowy zalewu wsi.
W Łuce pozostał tylko sklep...
...zarastająca dzikim winem drewniana stacja trafo...
(trochę mam poczucie winy, że jako zawodowemu elektrykowi nie przystoi pisać "drewniana stacja trafo", no dobrze, słupowa stacja trafo 15/0,4 kV na drewnianych żerdziach.)
...zdziczały sad...
...równie zarastające rabatki...
...i drewniana chata, którą przed rozbiórką uratował wpis do rejestru zabytków.
Wymowny kamień
Nieodzownym elementem każdej wsi na mojej drodze były ławeczki przed domami.
Ponownie podlaskie pejzaże (w zasadzie pogranicze Puszczy Knyszyńskiej)
Znowu z ekipą integrowałem się po nocy, spotkaliśmy się w Kruszynianach, nad ranem zagościliśmy w miejscowej tradycyjnej tatarskiej karczmie pałaszując potrawy wg białoruskiej tradycji.
A potem w tatarskim meczecie.
W meczecie opiekun, ciekawie opowiadał o historii tatarów w Polsce, łamiąc stereotypy, Tatarzy bardzo zintegrowali się z Polakami.
Za okienkami jest izba dla modlących się oddzielnie kobiet.
Tatarski cmentarz.
Przedostatni dzień, ("oni" autostopem, a ja rowerem) skierowaliśmy się do Białegostoku, gdzie tym razem nie nocowaliśmy pod namiotami , tylko w PTSM.
Krynki- dawna synagoga, obecnie dom kultury.
Po drodze nastąpiło załamanie pogody, przed Supraślem rozpętała się burza, ledwie zdążyłem się schować do klimatycznego pubu "Alkierz" w nieczynnym drewnianym kinie "Jutrzenka" z lat 30-tych. W pubie grali alternatywną muzę, podawali równie jak w Kruszynianach tatarsko- białuruskie jadło o 30% taniej , na ścianach była wystawa zdjęć z podroży do Etiopii i program letnich seansów filmowych z niezależnym kinem rumuńskim.
I to by było na tyle. Zdjęcia w oryginalnym rozmiarze są na https://picasaweb.google.com/michal.jan230/PodlesieRoweremZEkipaForumSudetyIt