Roztocze cerkwiami malowane

Jeżeli wybrałeś się gdzieś poza Sudety i nie wstydzisz się tego, daj znać!
Awatar użytkownika
Pudelek
bardzo stary wyga
Posty: 4195
Rejestracja: 12-11-2007 17:06
Lokalizacja: Oberschlesien, Kreis Nikolei / Oppeln

Roztocze cerkwiami malowane

Postautor: Pudelek » 20-06-2023 18:02

Tradycyjnie maj jest okresem naszej grupowej wędrówki wzdłuż granic Polski. Rok temu maszerowaliśmy po Mazurach, więc zgodnie z zasadą naprzemienności w tym roku wypada kierunek południowy blisko granicy z Ukrainą. Administracyjnie będzie to pogranicze województwa lubelskiego i podkarpackiego, historycznie ziemia bełska na Rusi Czerwonej, a geograficznie w większości Roztocze. Brzmi nieźle.

Co ciekawe, prognozy wieściły nam bardzo dobrą pogodę. To zaskakujące, bo zazwyczaj pogodynka sugeruje różne katastrofy w aurze i rok temu częściowo się to sprawdziło, bo dolewało nas prawie codziennie. Tym razem deszcz ma być wyjątkiem. No cóż, zobaczymy.

Jako pierwsza podróż zaczyna Buba. Po niecałej godzinie dosiadam się i we dwójkę mkniemy na wschód. Za oknem migają kolejne stacyjki, pierwszy dłuższy postój wypada w Koniecpolu. Nigdy go nie odwiedzałem, więc wyskakuję rozprostować kości. Robię spacer wokół dworca i zaglądam przez płot na pobliskie ruiny poprzemysłowe.
Obrazek

Kolejna przerwa w podróży (doczepiania składu i zmiana kierunku jazdy) to Kielce. Te wizytowałem z pociągu już dwa lata temu, zatem liczę, że zrobię jakieś szybkie zakupy. Niestety - cały dworzec jest w rozsypce, znaczy w remoncie, a dosłownie wszystkie lokale w pobliżu, również gruzińskie, akurat w tę sobotę postanowiły zrobić sobie wolne.
Obrazek

Ślązacy też lubią kebaby, ale tu ich nie zjemy.

W południe docieramy do Lublina. Doświadczeni rokiem 2021, kiedy to okazało się, że spod dworca kolejowego praktycznie nic nie jeździ, rozpisałem sobie rozkład komunikacji miejskiej i dość sprawnie dotarliśmy na dworzec autobusowy. A tam można się poczuć jak na Ukrainie: więcej kursów jest do tego kraju niż w Polskę, częściej słychać ukraiński i rosyjski niż polski. Praktycznie każdy facet zaopatrzony jest w pederastkę - torebkę, która jeszcze kilka lat temu była szczytem obciachu i kojarzyła się z gastarbeiterami zza Buga, a dziś wydaje się być ikoną męskiej mody ;). Burdel organizacyjny także panuje nieziemski, gdyż okazuje się, że część busów odjeżdża z innej części dworca i nie ma ich na głównym rozkładzie. Szukaj człowieku, a może znajdziesz.
Obrazek

Lublin to oczywiście jeszcze nie jest Roztocze ani nawet Ruś, ale po raz pierwszy mamy tutaj ponad godzinę wolnego czasu, więc bez namysłu pędzę na Stare Miasto. Te położone jest tuż obok dworca, niektórzy nawet je ze sobą mylą, bo usłyszałem taki oto dialog:
- Co to?
- To jest starówka. A nie, to dworzec.
Na Starym Mieście Ukraińców zastąpili turyści z innych części Europy, a nawet globu, gdyż na jednym z przystanków widziałem czarnoskórą grupę tańczącą i śpiewającą coś wesołego. Kawałek dalej Azjatka w sukni ślubnej. Zrobiło się światowo. I upalnie.

Najpierw wpadam na zamek. Dzisiejszy zewnętrzny wygląd to pokłosie budownictwa z XIX wieku, ze średniowiecznego oryginału zostało niewiele, ale są to elementy najcenniejsze - kaplica i donżon. Zwłaszcza kaplica jest wysoce interesująca, gdyż posiada przepiękne freski namalowane z inicjatywy Władysława Jagiełły. Muszę kiedyś tu przybyć na dłuższą wizytę.
Obrazek
Obrazek

Przed zamkiem roztacza się spory Plac Zamkowy służący za wielki parking. Przyglądam się jego zabudowie i coś mi nie pasuje... Wygląda jakoś sztucznie. Poszperałem w internetach i okazało się, że do II wojny światowej w tym miejscu znajdowała się dzielnica żydowska. Ciasna i biedna. Niemcy utworzyli tu getto, po którego likwidacji dokonali wyburzeń większości budynków. W 1954 roku zdecydowano, że obchody XX-lecia Polski Ludowej odbędą się w Lublinie. W tym celu postanowiono w ekspresowym tempie wznieść reprezentacyjny Plac Zebrań Ludowych. Nie odtworzono domów żydowskich, w zamian wybudowano szereg nowych kamienic będących w rzeczywistością kopią jednego obiektu stojącego kiedyś w pobliżu. Dlatego cała pierzeja prezentuje się jak kopiuj - wklej ;). Wyjątek uczyniono po bokach, gdzie dodano bardziej fantazyjne elementy.
Plac z zabudowaną udającą historyczne domy mieszczańskie stał się jednym z ciekawszych założeń socrealizmu w kraju.
Obrazek
Obrazek

Na starówkę wpadam przez Bramę Grodzką, niegdyś zwaną Bramą Żydowską. Zapewne nie przez przypadek wisi na niej pomarańczowy żonkil, symbol pamięci o powstaniu w getcie warszawskim.
Obrazek
Obrazek

Wąska przestrzeń wypełniona jest ludźmi i lokalami. Ceny raczej niezbyt promocyjne. Przetaczają się wycieczki i spacerowicze korzystający z przygrzewającego słońca, młodzi osobnicy próbują zarobić fotografując przechodniów "historycznymi aparatami".
Obrazek
Obrazek

Na placu Po Farze wyeksponowano fundamenty średniowiecznego kościoła farnego pod wezwaniem Michała Archanioła. Jeden z najstarszych w mieście został rozebrany w połowie 19. stulecia z powodu złego stanu technicznego; podobno nie spotkało się to z żadnym sprzeciwem wiernych i hierarchii kościelnej. Jakoś mnie to nie dziwi - mieli nowsze i bardziej okazałe. Po prawej stronie widać makietę świątyni.
Obrazek

Na środku rynku stoi okazały gmach, przez kilka wieków siedziba Trybunału Głównego Koronnego. Dzisiejszy wygląd to efekt przebudowy w stylu klasycystycznym w czasach Stanisława Augusta Poniatowskiego. Ze ścian niezbyt elegancko odpadają płaty farby, natomiast na frontonie zrekonstruowano herb Rzeczpospolitej Obojga Narodów.
Obrazek

Lubelska starówka jest niewielka - po pół kilometrze jestem już z drugiej strony, przy pięknej Bramie Krakowskiej, symbolu miasta.
Obrazek

Zdziwiłem się, że poszło mi to aż tak szybko. Zaglądam tylko na Nowy Ratusz...
Obrazek

...i zaczynam powrót, ale zahaczając jeszcze o dwa kościoły. Najpierw do bazyliki św. Jana Chrzciciela i Jana Ewangelisty, gdzie jakiś facet poprawiał przede mną czerwony dywan. Miło. Potem do kolejnej bazyliki, tym razem dominikańskiej. Patrząc na piękne wnętrza znów dochodzę do wniosku iż hasło: "Pewne są tylko śmierć i podatki" jest nieprawdziwe. Prawidłowa rozszerzona wersja brzmi: "Pewne są tylko śmierć, podatki i to, że kościół zawsze znajdzie kasę".
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Wracam na dworzec, gdzie Buba pilnuje plecaków. Mamy jeszcze trochę czasu, więc kręcimy się załatwiając różne sprawy, m.in. próbuję kupić rzecz tak prozaiczną jak notes! W pierwszych dwóch kioskach patrzą na mnie jak na debila, który urwał się z choinki dwie dekady temu. W trzecim kobiecina bez słowa wyciąga wiele różnych sztuk do wyboru i koloru. Pewnie kiosk retro.
Moją uwagę zwraca dziwny ceglany domek. Kaplica? Nie, to obudowa zdroju, zaopatrującego kiedyś dzielnicę żydowską w wodę. Pierwotnie stał na skrzyżowaniu ulic Ruskiej i Szerokiej, lecz ta druga przestała istnieć, więc dziś stoi tylko przy Ruskiej.
Obrazek

Nasz busik już stoi. Łapiemy się na jedne z ostatnich wolnych miejsc - w sobotę kursują tylko dwa, więc chętni muszą się cisnąć. W ogóle po pociągu człowiek w busie ma wrażenie, że wsadzono go do klatki.

Jak zwykle podczas naszych kresowych wędrówek odwiedzimy tereny, które kilkadziesiąt lat temu przeszły całkowitą przemianę etniczno - kulturową. W okresie II Rzeczpospolitej miasta i miasteczka ziemi bełskiej licznie zamieszkiwała ludność żydowska, często stanowiąc większość. Drugą grupą byli zazwyczaj Polacy, a następnie Ukraińcy. Na wsiach proporcje te wyglądały dokładnie odwrotnie: najliczniejsi byli Ukraińcy, potem Polacy, na końcu Żydzi. Po dekadach problemem może być dokładne ustalenie jaki procent Ukraińców rzeczywiście mieszkał w danej miejscowości. Ukraińskie źródła włączają do tej kategorii takie grupy jak "Ukraińcy mówiący po polsku", a także "ukraińskojęzyczni wyznawcy rzymskiego katolicyzmu", natomiast polskie źródła wprost przeciwnie, traktują ich jako Polaków. Najprecyzyjniejsze wydają się dane żydowskie, lecz one zwykle dotyczą jedynie Żydów.
Taka struktura ludności przestała istnieć wraz z wrześniem 1939 roku. Wyznawców Jahwe niemal w całości wymordowali naziści (nielicznym udało się uciec razem z Armią Czerwoną, która przez dwa lata okupowała te rejony), Ukraińców wywieziono najpierw na Ukrainę (w 1946), a potem na Ziemie Wyzyskane (w 1947). Na szczęście ocalało dość sporo pamiątek po wielokulturowej przeszłości, choć czasem są to tylko nędzne resztki. Wizyty na cmentarzach dowodzą również, że jakiś niewielki promil niepolskiej ludności pozostał na miejscu lub wrócił z wygnania.

Podróż trwa niecałe dwie godziny. Trochę śpię, z okien widzimy pierwszy patrol Straży Granicznej, czyli znak, że jedziemy w dobrą stronę. Po szesnastej wysiadamy w Tomaszowie Lubelskim (ukr. Тoмaшів). Znaleźliśmy się na Rusi Czerwonej i Roztoczu. Mimo, że Tomaszów jest największym ośrodkiem Roztocza Środkowego, to po głośnym Lublinie przeżywamy szok patrząc jak po pustym placu dworcowym hula wiatr (zdjęcie Buby).
Obrazek

Akurat na dzisiejsze popołudnie przewidywano deszcze i burze. Powietrze faktycznie jest męcząco duszne, na horyzoncie ciemno, ale nie pada.
Dwa lata temu przyjechaliśmy tu busikiem z Tarnoszyna, teraz zaczynamy pieszy etap wyprawy. Jednym z widoków powitalnych jest rozpadający się dom, który przegrał starcie z budynkami z solidniejszych materiałów.
Obrazek

Podstawowy plan zakłada zjedzenie obiadu, bo nie wiemy, kiedy nadarzy się ku temu kolejna okazja. Blisko rynku znajdujemy restaurację. W menu porcja składająca się z potężnego kotleta, obfitego zestawu surówek i kartofelków/frytek za 26 złotych! A miejscowi mówili, że drogo. Jedyną zagwozdką było przynoszenie zimnego piwa przez barmana z damskiego kibla, ale przecież różne są zboczenia ;).
Obrazek

Podczas gdy jedna osoba siedzi i delektuje się piwem, druga robi zakupy i zwiedza centrum. Tomaszów nie jest jakoś bardzo starym ośrodkiem: w XVI wieku założyli go Zamojscy jako Jelitowo - nazwę wzięli od swego herbu. Później przechodził różne wzloty i upadki, częściej upadki.

Przy rynku stoją trzy ciekawe obiekty. Po lewej budynek, który wziąłem za współczesną konstrukcję. Myliłem się - to dawna remiza straży pożarnej z 1927 roku, którą jednak tak ocieplono, że wydaje się nowa.
W środku cerkiew św. Mikołaja w stylu bizantyjsko-rosyjskim, z końca XIX wieku.
Po prawej drewniana "Herbaciarnia" wzniesiona z okazji koronacji cara Mikołaja II. Tę z kolei postanowiono upiększyć plakatem Jezusa Chrystusa Króla Polski.
Obrazek
Obrazek

Moją uwagę przyciąga zwłaszcza cerkiew. Tomaszów leżał w Kongresówce, więc cerkiew musiała być prawosławna, gdyż kościół unicki zlikwidowano. Po wywózkach Ukraińców do USRR i akcji "Wisła" została porzucona, następnie mieścił się w niej magazyn, szalet, należała do zakładów mleczarskich. W ręce prawosławnych wróciła na przełomie lat 50. i 60.. Niestety, brama zamknięta jest na głucho.
Obrazek
Obrazek

Niedaleko stoi kościół katolicki. Też bardzo interesujący, bowiem drewniany z XVII lub XVIII wieku. Do środka udało się tylko rzucić okiem, bo ciągle trwały modlitwy.
Obrazek
Obrazek

W okresie międzywojennym w Tomaszowie ponad połowę mieszkańców stanowili Żydzi, co sugerowałem już wcześniej. Polaków było trochę mniej, a Ukraińców kilka procent. Większość Żydów opuściła miasto w 1939 roku wraz z Armią Czerwoną, która na kilkanaście dni zajęła miejscowość, co zapewne wielu z nich uratowało życie. Pozostali - około półtora tysiąca - zostali zamknięci w getcie, a następnie wymordowani w obozach lub zabici na miejscu. Ostatniego tomaszowskiego Żyda rozstrzelano w listopadzie 1943 na miejscowym kirkucie. Podchodzę pod bramę i spoglądam na kamienny pomnik pośród drzew.
Obrazek

Na trawniku stoją pojedyncze macewy, ale bez napisów - to stylizacja, symbol. Oryginałów użyto do brukowania dróg i chodników, dewastacja trwała również za komuny.
Obrazek

Wracając na główny plac mijam kompleks garaży, do którego wjazdu bronią znaki drogowe bynajmniej nie spełniające norm urzędowych ;).
Obrazek

Tomaszowski rynek był kiedyś rzeczywiście ciekawy, gdyż sporą jego część zajmowały hale targowe. Jedne pochodziły jeszcze z czasów Zamojskich, inne postawiono w międzywojniu. Przypominały nieco krakowskie Sukiennice. Przypominają o nich odtworzone dwa arkadowe łuki i tablica informacyjna. Wspomniano na niej o zniszczeniach dokonanych przez Niemców w czasie wojny, natomiast pominięto fakt, że hale rozebrano dopiero w latach 70. ubiegłego wieku i to raczej polskimi rękami. Hale były symbolem starych czasów, więc dzisiejszy, pozbawiony ich rynek, jest zupełnie nijaki.
Obrazek

Objuczeni zakupami wchodzimy na ulicę Lwowską, która ciągnie się na południe. Przechodzimy obok modernistycznego kościoła oraz pomnika z napisem o treści WIECZNA CHWAŁA BOHATEROM POLEGŁYM NA ZIEMI TOMASZOWSKIEJ W WALCE O NIEPODLEGŁĄ POLSKĘ LUDU PRACUJĄCEGO 1939 – 1945 / SPOŁECZEŃSTWO MIASTA I POWIATU. Z boku dołożono tabliczkę W XXX ROCZNICĘ NAPAŚCI NIEMIEC HITLEROWSKICH NA POLSKĘ, W MIEJSCU TYM ZŁOŻONO URNY Z PROCHAMI Z CMENTARZY WOJSKOWYCH WALK W 1939 R., WALK PARTYZANTÓW POLSKICH I RADZIECKICH (...). Pretorianie z IPN je przegapili? Nie kazali zburzyć? Dziwne. A może ktoś uznał, że to dobrze, iż lud pracuje, aby nie pracować mógł ktoś?
Obrazek
Obrazek

Potem odbijamy w las. Na jego skraju znajduje się duże zgrupowanie pomników, zupełnie jakby się tutaj się mnożyły.
Obrazek

Docieramy na miejsce noclegowe: to leśny parking w Siwej Dolnie, przy którym stały kiedyś dwie nieduże wiaty. Teraz ostała się jedna, ale jest kilka miejsc na ognisko, a przede wszystkim wielka polana na namioty. Urzęduje tu już jakaś grupa i pali ogień, co nie dziwi, bo w końcu mamy sobotni wieczór.
Obrazek

Ooo. bushcraft! - wołają na nasz widok. Dziwne teraz ludzie wymyślają słowa. - Idziecie do Bożenki?
- Eee?
- Lepiej nie idźcie, tam znikają koty. Jak w Alfie.
Co prawda żadnego kota nie posiadamy, ale lepiej dmuchać na zimne, więc do żadnej Bożenki się nie wybieramy.
Ekipa zaprasza do siebie, lecz my na razie czekamy na Iwonę i Szymona, którzy mają dojechać do Tomaszowa autobusem prosto z Rzeszowa. Zjawiają się już po zmroku i wtedy rozpalamy drugie, konkurencyjne ognisko.Obrazek

Sąsiedzi, nieco wstawieni, próbują się integrować, ale słabo to idzie. Mnie wypytują, czy warto odwiedzić Spisz w Katowicach. Nie mam pojęcia, nigdy w nim nie byłem, nawet nie wiem, czy jeszcze działa. Reszcie naszego składu zaczyna towarzystwo przeszkadzać, bo niby głośne i hałaśliwe, no i leci muzyka z głośników. Już kombinują, aby pójść na jakąś odległą polanę i rozbić się tam pośród niczego, w wysokiej trawie. Zupełnie tego nie rozumiem, za wiatą jest miejsca od cholery, można rozstawić namiot kilkadziesiąt metrów dalej, a dodatkowo przezornie zaopatrzyłem się w stopery. Problem rozwiązuje się sam, gdyż o 22.30 miejscowi sami się zwijają, więc niepotrzebne były całe te stresy. Później zjawia się jeszcze na chwilę czwórka młodych ludzi, ale przyszli z bimbrem, więc nikt ich nie przeganiał ;). Natomiast samochody kręcące się w kółko po leśnym parkingu przewalały się przez całą noc.
W pewnym momencie zauważyliśmy lecącą po ciemnym niebie zieloną flarę. Kiedyś byśmy nie zwrócili na nią uwagi, ale jesteśmy blisko granicy z Ukrainą, więc różne rzeczy mogą tu fruwać... Na szczęście flara zgasła i nic potem nie wybuchło.
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś."

https://picasaweb.google.com/110344506389073663651

http://hanyswpodrozach.blogspot.com/

Awatar użytkownika
Pudelek
bardzo stary wyga
Posty: 4195
Rejestracja: 12-11-2007 17:06
Lokalizacja: Oberschlesien, Kreis Nikolei / Oppeln

Re: Roztocze cerkwiami malowane

Postautor: Pudelek » 28-06-2023 12:15

Rano budzi nas słońce i wysoka temperatura, bo jesteśmy rozłożeni na otwartej przestrzeni. Zdziwiony patrzę, że Buba przesunęła swój namiot o spory kawałek, bo podobno ktoś mocno chrapał. Ja tam nic nie słyszałem... Jeszcze większe zdziwienie budzi odkrycie, że zniknęła moja reklamówka z bułką i serkiem do smarowania, podobnie jak zapas pieczywa Iwony i Szymona. Zostawiliśmy je we wiacie i początkowo podejrzewaliśmy zwierzęta, ale Buba widziała w nocy kręcących się ludzi i prawdopodobnie to oni zaopiekowali się naszym jedzeniem! Kurde, dawno nikt niczego nie ukradł na wyjeździe, a tu taki zonk! Szkoda serka, smaczny był, chrzanowy...
Dodatkową atrakcją jest kleszcz, którego znajduję na nodze. Mój pierwszy i - jak się okazało potem - ostatni na tym wyjeździe, ale niektórzy mieli z nimi codzienną ostrą przeprawę.
Obrazek

Wracamy do głównej drogi. Żar leje się z nieba, robimy przystanek pod sklepem czynnym w niedzielę. Specyficzny, bo nie sprzedają alkoholu. Zaraz obok mieści się szpital i to ukłon w stosunku do Szymona, którego dwa lata temu ugryzł pies i potem musiał jechać po zastrzyk. Tym razem trzeba być przygotowanym :D.
Obrazek

Pierwszy odcinek dzisiejszego dnia chcemy przebyć busem: siedem kilometrów do Bełżca to niezbyt przyjemna dla piechura droga, częściowo ruchliwa obwodnica. Według internetu w południe będzie autobus, na dworcu także on występował, ale o innej godzinie. Oczywiście okazało się, że nie przyjechało nic. To właściwie norma - rozkłady jazdy, zarówno wirtualne jak i te na przystankach, są tak wiarygodne jak bankier udający premiera. Próbujemy łapać stopa, lecz mamy godzinę typowo obiadową, jest nas czwórka i w ogóle mało co jeździ. W końcu machamy taksówce, ta po chwili wraca.
- Za ile pan weźmie do Bełżca?
- Trzydzieści złotych.
Pakujemy się.
- A w którym miejscu w Bełżcu? - pyta taksiarz.
- Przy cerkwi.
- Przy kościele - poprawia. - To będzie czterdzieści złotych.
No proszę, święte miejsce kosztuje. Myślałem, że facet po prostu nazywa cerkiew kościołem, ale ten rzeczywiście podjeżdża pod murowany kościół katolicki, w którym kończy się msza. A my chcemy do drewnianej cerkwi! Chłop jest zdezorientowany.
- Tu nie ma innej świątyni - kręci głową.
Ależ jest! Przy pomocy mapy i jednego z parafian w końcu trafia właściwie i wysadza nas kilkaset metrów dalej, w prawidłowym miejscu. To pokazuje jak ludzie niewiele wiedzą o swojej "małej ojczyźnie", skoro taksówkarz nie miał pojęcia o istnieniu cerkwi i to kilka kilometrów od Tomaszowa.
Obrazek

Bełżec (Белзець) był nietypową wioską, bo przeważali Polacy. Oprócz nich mieszkało kilkuset Ukraińców i ponad setka Żydów. Miejscowość znajdowała się już w Galicji (granica biegła kawałeczek na północ od centrum), zatem nie doszło tu do likwidacji grekokatolicyzmu. Cerkiew św. Bazylego należała do tego wyznania aż do 1947 roku, dziś, po remoncie, ma służyć artystom. Ładny, niewielki budynek przyjemny dla oka, lecz zupełnie pozbawiony oryginalnego wyposażenia. Obok stała plebania (popówka), dziś będąca częścią kompleksu szkolnego.
Obrazek
Obrazek

Niedaleko głównej drogi znajduje się źródełko św. Floriana, zasilające jeziorko i niedużą rzeczkę. Przy wczorajszym ognisku polecano je jako dobre miejsce do kąpieli, bo "mieszkańcy piją stąd wodę, więc jest czysta". Skorzystałem z okazji i się trochę ochlapałem, ale na szczęście nie wskoczyłem w całości, bo wkrótce pojawił się miejscowy z plastikowymi butelkami. Gdyby nam brakło, to oferował swoje. Porozmawialiśmy sobie przez chwilę o Bełżcu i jego sprawach, głównie o problemach z planowanymi inwestycjami: najpierw wioskę miała przeciąć ekspresówka, a teraz wisi nad nią widmo szybkiej kolei do CPK. Znam to z moich rodzinnych stron; podejrzewam, iż potencjalne trasy wytyczali jacyś sadyści, bo każdy z proponowanych przebiegów był tak idiotyczny, że głowa boli - a to rozwalał największe osiedle, a to miał zmasakrować otulinę ogrodu botanicznego, a to trzeba byłoby zasypać szereg stawów... Pomijając całą (bez)sensowność tworzenia CPK, chyba chodziło o to, aby przy okazji budowy coś zniszczyć i zepsuć komuś życie, bo o to, żeby nakraść, to rzecz oczywista. Nie wiadomo co w końcu wykluje się w Bełżcu, lecz w mojej rodzinnej miejscowości przyjęty plan przewiduje zaoranie pod tory największego kompleksu leśno - wypoczynkowego gminy i przecięcie miasta na pół.
A woda ze źródełka faktycznie była bardzo smaczna!
Obrazek
Obrazek

Upał robimy się coraz bardziej nieznośny. W sklepie na głównym skrzyżowaniu robimy zakupy, po czym ruszamy ulicą, znowu o nazwie Lwowska i znowu na południe. Niemal wszystkie samochody mają ukraińskie rejestracje, więc policja urządza polowanie.
Obrazek

Infrastruktura jest przygotowana pod kierowców dalekobieżnych, choć czasami poziom jej wykończenia budzi wątpliwości.
Obrazek

Tablice informacyjne kierują nas w bok i każą przejść przez tory. Za nimi zachowały się w ruinie dwa obiekty kolejowe - wieża wodna i lokomotywownia/parowozownia. Nad tą drugą mocno się zastanawialiśmy, bowiem kształt się zgadzał, ale prowadziła do niej tylko jedna brama, więc trochę za mało.
Obrazek
Obrazek

Kolej odegrała ważną rolę w historii Bełżca. W czasie I wojny światowej przez krótki czas działała tu wąskotorówka, dowożąca Niemcom i Austriakom sprzęt na linię frontu. W czasie kolejnej transportowano pociągami ludzi, bynajmniej nie za ich zgodą. Zachowało się także zdjęcie, jak niemieckie działo stojące obok lokomotywowni ostrzeliwuje radzieckie pozycje pod Lwowem.
Wejście do wieży zamurowano, lecz ostał się mały otwór, przez który Szymon wlazł do środka i wszystko obfotografował.
Obrazek
Obrazek

Dreptamy dalej wzdłuż torów piaszczystą drogą.
Obrazek

Na koniec tego odcinka zmieniamy klimat. W powszechnej świadomości Bełżec jest znany przede wszystkim z najbardziej mrocznego epizodu w swoich dziejach - z obozu zagłady. Działał on dość krótko, bo nieco ponad rok na przełomie 1942 i 1943, ale zdążono w nim zamordować prawie pół miliona osób; był to zatem trzeci najbardziej śmiercionośny obóz w Europie po Auschwitz i Treblince. Ginęli głównie Żydzi polscy, ale także słowaccy, czescy, niemieccy, austriaccy i być może węgierscy. Kiedyś podkreślano, że znaleźli się w Bełżcu również Polacy, ale obecnie na ma na to dowodów, natomiast wśród ofiar mogli być Romowie.
W przeciwieństwie do obozów koncentracyjnych tutaj zdecydowana większość osób z transportu przywożonego na rampę kolejową była uśmiercana od razu po przyjeździe, trafiając do komór gazowych. Pewną niewielką grupę początkowo oszczędzano, zazwyczaj młodych zdrowych mężczyzn, którzy przez jakiś czas służyli do pracy, lecz potem i tak czekała ich śmierć (czasem już po kilku godzinach). Bełżec był pierwszym obozem masowej zagłady, doświadczenia tu zdobyte posłużyły Niemcom do organizacji Sobiboru i Treblinki, a także do gazowania Żydów w innych miejscach.
Obrazek

Bełżec wyróżnia się spośród innych obozów także bardzo małą liczbą ocalałych - szacuje się ją na... kilka osób! Są jedynie dwa potwierdzone przypadki więźniów, którzy uciekli z obozu i przeżyli wojnę (przy czym jeden z nich został zabity tuż po niej) plus prawdopodobnie kilka innych, które z Bełżca się wydostały, lecz nie dotrwały do wyzwolenia. Nie było natomiast szans, aby przetrwać bez udanej ucieczki - jeśli ktoś nie trafił do komory tutaj, to skończył w Sobiborze. Z tego powodu do dzisiaj mamy bardzo niewielką liczbę informacji o SS-Sonderkommando Belzec.
Funkcja obozu była formalnie utrzymywana w tajemnicy, ale ponieważ zwłoki chowano w masowych grobach, z których po pewnym czasie wydostawał się straszliwy fetor odczuwalny w promieniu kilkunastu kilometrów od Bełżca, więc okoliczna ludność doskonale wiedziała co się święci. Niektórzy to wykorzystywali do zarobku, sprzedając Żydom w transportach wodę po horrendalnie wysokich cenach. Działali też zorganizowani łapacze - polscy i ukraińscy - którzy polowali na tych, którym udało się uciec z pociągu, ograbiali ich, a następnie zabijali lub wydawali Niemcom.
Już pod koniec 1942 roku obóz przygotowywał się do likwidacji. Rozpoczęto rozkopywanie masowych grobów i palenie rozkładających się zwłok na rusztach; ciężko sobie wyobrazić jaki powodowało to smród! Następnie teren obozu przekształcono w... gospodarstwo rolne, na którym osadzono byłego strażnika. Jednocześnie pojawiły się "hieny cmentarne", rozkopujące ziemię w poszukiwaniu wartościowych przedmiotów.

Po wojnie obóz w Bełżcu został w dużym stopniu zapomniany przez władze. Co prawda dość prędko przeprowadzono tutaj dochodzenie oraz powstał odpowiedni raport, ale w żaden sposób nie pomyślano o uczczeniu pół miliona zabitych ani o zabezpieczeniu miejsc kaźni. Regularnie dochodziło do rozkopywania gruntu przez "kopaczy", zarówno miejscowych jak i przybyłych z daleka, na powietrzu walały się ludzkie kości. Zazwyczaj nie spotykało się to ze zdecydowaną reakcją służb mundurowych. W jednej z części dawnego obozu działał tartak, nadal wykorzystywano bocznicę kolejową do działalności gospodarczej.
Bełżec nie wzbudzał zainteresowania polskich komunistów, gdyż ofiary były niemal tylko i wyłącznie Żydami, a w tym czasie stawiono na obozy, gdzie ginęli Polacy. Brakowało ocalałych więźniów, którzy mogliby starać się o pamięć, a organizacje żydowskie stopniowo zwijały swoją działalność. Dopiero w latach 60. coś się zaczęło dziać, pojawiła się krypta - mauzoleum oraz pierwsze pomniki, na których starannie przemilczano pochodzenie etniczne pomordowanych. Po marcu 1968 roku znowu Bełżec stał się niewygodny i trzeba było czekać do lat 80. na nowe elementy, m.in. tablicę, która po raz pierwszy informowała, że ginęli tu Żydzi oraz - błędnie - dodano wzmiankę o Polakach.
Na początku III RP teren dawnego obozu był mocno zaniedbany. Poza dziećmi z okolicznych szkół nikt o niego nie dbał, służył jako miejsce zabaw i libacji. Nawet wówczas zdarzali się "poszukiwacze skarbów". Wreszcie, dzięki współpracy polskiego rządu i amerykańskich Żydów, stworzono w Bełżcu pomnik - cmentarz z prawdziwego zdarzenia, projektując coś całkowicie nowego. Większość przestrzeni zajmuje warstwa żużlu umieszczona na wyjałowionej ziemi, pokrywająca masowe groby.
Obrazek
Obrazek

Zachowano kilka wielkich drzew, które z racji wieku były niemymi świadkami ludobójstwa. W środku wytyczono długi korytarz - to miejsce, w którym nie odkryto szczątków ludzkich i które wykorzystywali Niemcy do pędzenia ofiar w stronę komór gazowych. "Szczelina" prowadzi do "niszy-Ohelu", symbolicznego grobowca, gdzie wyryto m.in. imiona ofiar.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Z niszy można wyjść schodami na powierzchnię i obejść pomnik - cmentarz dookoła, idąc wzdłuż nazw miejscowości, skąd pochodzili zamordowani Żydzi.
Obrazek
Obrazek

Gdzieś za drogą sterczy komin, z którego unosi się dym. To dość niepokojący obrazek w tym miejscu.
Obrazek

Obecna wersja muzeum została wysoko oceniona przez ekspertów pod względem kompozycji i architektury. A ja muszę przyznać, że całość wywarła na mnie ogromne wrażenie. Poraża swoją symboliką, mocno oddziałuje na psychikę. Nie byłem już w stanie pójść do budynku muzealnego, usiadłem w cieniu na ławce i w milczeniu patrzyłem na miejsce, gdzie w ciągu roku pozbawiono życia miasto wielkości Gdańska.
Obrazek
Obrazek
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś."

https://picasaweb.google.com/110344506389073663651

http://hanyswpodrozach.blogspot.com/

Awatar użytkownika
Pudelek
bardzo stary wyga
Posty: 4195
Rejestracja: 12-11-2007 17:06
Lokalizacja: Oberschlesien, Kreis Nikolei / Oppeln

Re: Roztocze cerkwiami malowane

Postautor: Pudelek » 29-06-2023 13:27

Opuszczamy Bełżec i kierujemy się na południe idąc za znakami niebieskiego szlaku. Dziwny to szlak, bo występuje tylko na niektórych mapach, nie ma go natomiast na tablicach gminnych, choć nosi on nazwę Centralnego Szlaku Roztocza.
Przez długi czas ścieżka prowadzi przez las. Spotykamy znaki informujące, że to otulina obozu zagłady, więc w ziemi mogą znajdować się szczątki ofiar.
Obrazek

W pewnym momencie wychodzimy przy niedużym jeziorku z wiatą i pomostem, co oznacza, że źle skręciliśmy. Korzystamy z okazji i robimy sobie przerwę w pięknych okolicznościach przyrody. Gdyby była późniejsza godzina, to zastanowilibyśmy się nawet nad noclegiem tutaj, ale jest dopiero piętnasta.
Obrazek

Wracamy się do leśnego przejścia kolejowego i przez krótki odcinek idziemy wzdłuż torów. Szyny są pordzewiałe, pociągi pasażerskie kursują rzadko (w wybrane weekendy), większa jest szansa spotkać składy towarowe na Ukrainę.
Obrazek

W czerwcu 1944 roku linia kolejowa stała się miejscem mordu. Pociąg osobowy z Bełżca do Lwowa został zatrzymany przez mężczyzn w niemieckich mundurach, nie byli to jednak Niemcy, a banda UPA. Pasażerów posegregowano według narodowości, Polaków rozstrzelano, w sumie kilkadziesiąt osób. Przypominało to wydarzenia z wojny w Jugosławii, kiedy to Serbowie zatrzymywali rejsowe autobusy oraz pociągi i zabijali wyciągniętych z nich Boszniaków.
Zbrodnia została upamiętniona wielkim drewnianym krzyżem oraz nowoczesnym pomnikiem z koszmarną kostką brukową i łańcuchami wokół.
Obrazek
Obrazek

Las się kończy i zaczyna wioska Zatyle (Затилля). Przechodzimy obok drewnianych i murowanych małych domów. Jedynymi oznakami życia jest skoszona trawa oraz z rzadka ujadający pies.
Obrazek
Obrazek

Zaglądamy nad stawy, przy których kręci się trochę osób, głównie wędkarzy. Niedaleko stoi nowy kościół, a pod wielkim drzewem krzyż z 1884 roku, odnowiony i ze starannie podkreślonym na czarno napisem w cyrylicy.
Obrazek
Obrazek

Wkrótce zabudowa się urywa, zaczynają pola. Zza horyzontu wystaje ogromna sylwetka, niczym średniowieczne zamczysko.
Obrazek
Obrazek

Ten bardzo przyjemny odcinek kończy się pod kolektorem zbożowym na obrzeżach Lubyczy Królewskiej (Любича Королівська).
Obrazek
Obrazek

Lubycza to miasto, lecz w ogóle po niej tego nie widać, brak tu architektonicznych cech typowych dla ośrodków miejskich. Prawa miejskie posiadała jednak w przeszłości i przed kilku laty je przywrócono.
W okresie międzywojennym była dość specyficznym kompleksem osadniczym łączącym nieduże miasteczko, w którym 90% mieszkańców stanowili Żydzi oraz dwie wielkie wsie w podobnym procencie zamieszkałe przez Ukraińców - Lubyczę Kameralną (Любича Камеральна) i Lubyczę Kniazie (Любича Князі). Po wywózkach Lubycza Kameralna przestała istnieć, a Kniazie się wyludniły.
Obrazek

Zasięgamy języka o kwestie gastronomiczno - szopingowe. W Lubyczy znajduje się restauracja przy hotelu, lecz to nam nie po drodze. Za to całkiem niedaleko działa, mimo niedzieli, niewielki sklepik. Drewniany, od razu sprawia sympatyczne wrażenie.
Obrazek

- To za karę?! - zawołał na widok objuczonej Iwony chłop siedzący na ławeczce.
- Tak jest! Nie chciała gotować i prasować, więc musi nosić plecak!
Robimy zakupy i lokujemy się na trawniku przy bocznej ścianie sklepu. Jest ciepło, przyjemnie, piękne późne popołudnie. Oczywiście zwracamy uwagę zarówno stałej ekipy, jak i tych, co podjeżdżają na chwilę samochodami.
- Nie siedźcie na ziemi, bo dostaniecie wilka - ostrzega ten sam osobnik, który pytał się o karę.

Rozglądam się po najbliższej okolicy: z jednego boku stoją niskie bloki. Z drugiego jest jakiś ośrodek rehabilitacyjny z banerami w języku ukraińskim, a także zespół szkół. Na jego podwórzu sterczy samotny komin a obok drzewa powiewa flaga, lecz opuszczona do połowy masztu. Mamy żałobę czy co? Na wyjazdach jesteśmy zazwyczaj poza obiegiem informacji, ale gdyby zmarł ktoś znany to pewnie byśmy o tym słyszeli...
Obrazek

Czekamy na piątego uczestnika wyprawy - Piotrka z Poznania. To kolega Buby. Swoją drogą, jak to jest, że wśród jej towarzystwa przeważają faceci, a nie kobiety? :D Piotrek złapał w Lublinie "złoty strzał" - stopa, który zawiezie go w dowolne miejsce. Wkrótce pod sklepem zjawia się auto i wyskakuje z niego chłopak w czapce Ludowego Wojska Polskiego. Widzę go pierwszy raz, ale twarz kojarzę! Po chwili stwierdzam, że wielokrotnie proponowano mi go jako znajomego w mediach społecznościowych, więc całkiem sprytne mają te algorytmy ;).

W pięcioosobowym składzie opuszczamy centrum Lubyczy, nadal trzymając się niebieskiego Centralnego Szlaku Roztocza. Co jakiś czas mijamy pobielone stare krzyże.
Obrazek

Towarzystwo idzie prosto na nocleg, a ja odbijam na chwilę, aby zajrzeć na dwa pobliskie cmentarze przedzielone drogą. To teren dawnej Lubyczy Kameralnej, więc na nekropoliach, zwłaszcza na tej większej, dominują nagrobki w cyrylicy. Daty świadczą, że niektórym z ukraińskich mieszkańców udało się uniknąć wywózek albo wrócić na ojcowiznę.
Obrazek
Obrazek

Na drugim zdjęciu proste, wręcz prymitywne w swojej formie tzw. krzyże bruśnieńskie. Powstały w znanym ośrodku kamieniarskim w Bruśnie i będzie takie spotykać jeszcze wielokrotnie.

Na jednym z cmentarzy stoi drewniana dzwonnica. Przeniesiono ją tu pod koniec ubiegłego wieku z pobliskich Teniatysk. Tam stała obok opuszczonej cerkwi, która przestała istnieć. Tutaj zastąpiła... także cerkiew, którą nikt się nie zajmował i także się rozpadła. Dzwonnica miała widać więcej szczęście, choć porównując zdjęcia archiwalne z obecnymi można dostrzec, że jej kształt uległ zmianie, więc nie wiadomo ile pozostało oryginału.
Obrazek

Na górę można wejść. Widoki są na drogę i cmentarze.
Obrazek
Obrazek

Wracam do głównej szosy, kierując się za resztą, która dawno zniknęła za zakrętem. Na spokojnie, nie śpieszy mi się. Podziwiam krajobrazy.
Obrazek
Obrazek

Kończy się Lubycza, kończy się dobry asfalt, a po chwili asfalt w ogóle. Przez Kniazie (Княз) biegnie droga gruntowa. Czy mieszkańcy podpali miłościwie panującym politykom, że inwestycja zakończyła się równo na linii rozgraniczającej miasto od wsi?
Obrazek

Przed wojną Kniazie liczyły ponad dwa tysiące mieszkańców, obecnie zaś kilkudziesięciu. Nie mogę jednak napisać, że wyglądają jak wymarłe, bo ciągle kogoś spotykam. Najpierw kilku młodych chłopaków, którzy rzucają na mój widok:
- Ja panu współczuję.
- Ja sobie też - odpowiadam z przymrużeniem oka, bo i tak zakupy niosę w reklamówce.
Potem zauważa mnie starsza kobieta.
- Ładny kompleks? - pyta, bo fotografuję "wiejską zagrodę" z obszerną wiatą i kominkiem.
Obrazek

- Bardzo ładny, zwłaszcza wiata.
- A gdzie pan idzie z tym plecakiem? Na nocleg? Szkoda, że tu nie ma żadnej agroturystyki.
Opowiadam pokrótce historię związaną z naszymi przejściami wzdłuż granicy i mówię, gdzie chcemy spać.
- Oo, to jeszcze spory kawałek.
Mamy chyba nieco inne podejście do "sporości", bo zabudowa wkrótce się skończyła i po kilku minutach w lesie byłem na miejscu.
Wśród drzew z zielska wystają dziesiątki, może setki krzyży, głównie typu bruśnieńskiego. To jeden z dwóch cmentarzy Kniazi/Kniaziów.
Obrazek

Powyżej wierni greckokatoliccy wznieśli cerkiew św. Paraskiewy, poświęconą w 1806 roku. Murowaną, sporych rozmiarów, mogącą pomieścić tysiąc osób. Cała parafia liczyła ponad pięć tysięcy. Świątynia została uszkodzona w 1944 roku w czasie przechodzenia frontu, a po wojnie pozbawiona jakiejkolwiek opieki. Dziś to ruina robiąca duże wrażenie. I smutek.
Obrazek

Ile razy się człowiek naczyta albo nasłucha, jakie to straty w substancji zabytkowej poniosła Polska w ubiegłym stuleciu. Że gdyby nie wojny, nie okupacje, nie to, nie tamto... Tak, oczywiście, to prawda. Jednocześnie jednak podejście do zachowanych obiektów było, jest i pewnie będzie często skandaliczne. Może zamiast płakać nad historią i zniszczonymi zabytkami pora się w końcu zająć tymi, które jeszcze stoją? Z jednej strony gmina Lubycza Królewska reklamuje się ruiną cerkwi, ustawiła drogowskazy do niej kierujące, są tablice informacyjne. Wszystko ładnie, wszystko profesjonalnie, tylko jest i druga strona - jak już turysta podejdzie pod cerkiew to zobaczy wielki napis "NIE WCHODZIĆ. GROZI ZAWALENIEM". To oczywiście przesada, lecz nie da się ukryć, że nikt przy świętej Paraskiewie nic nie robi.
Obrazek

Można dyskutować, czy w przypadku Kniaziów lepsza byłaby częściowa odbudowa (przykłady z Beskidów pokazują, że to możliwe) czy raczej konserwacja w stanie trwałej ruiny, ale jedno jest pewne: jeśli nie podejmie się żadnych działań, to kolejne pokolenia mogą nie zobaczyć nic.
Obrazek
Obrazek

Symboliczne okno do nieba.
Obrazek
Obrazek

Zachowały się resztki malowideł. Zwłaszcza kolor niebieski trzyma się mocno.
Obrazek
Obrazek

Zastanawiają mnie główne drzwi. Czy zamknął je w 1947 roku ostatni batiuszka a może ostatni ukraiński wójt? Czy ktoś je otwierał przez kilkadziesiąt lat? A może wstawiono je znacznie później, bo wyraźnie nie pasują do ram?
Obrazek

Na pomysł wieczornego podejścia do cerkwi wpadłem wczoraj z Bubą. Ja sądziłem, że to jest typowe cerkwisko z resztkami podmurówki, ale Buba już tu kiedyś była (jak w większości odwiedzanych przez nas miejsc) i uświadomiła mi, że znajdziemy tu znacznie więcej niż jakieś nędzne pozostałości. Dodatkowo pamiętała, że kilka lat temu była to dobra miejscówka na rozbicie namiotów. Z tym jednak mamy początkowo problem: las jest gęsty, pełen robactwa, a zaraz za sypiącą się dzwonnicą zaczyna się pole z intensywnie pracującymi traktorami. Idę z chłopakami rozejrzeć się po okolicy. Niewiele to zmienia: jeśli tylko wśród drzew pojawi się jakaś wolna przestrzeń, to kawałek dalej stoją rozrzucone domy. Kusząca łąka jest zapewne nieustannie użytkowana, o czym świadczy świeżo skoszona trawa. Jedyny plus jest taki, że znaleźliśmy drugi, mniejszy cmentarz.
Obrazek

Ostatecznie odpowiednie miejsce znalazł Szymon z Iwoną, podążając leśną ścieżką w gąszcz. Wśród krzaków odkrył przygotowane palenisko wraz z dwoma ławkami. Dawno nie używane, więc nie groziła nam nagła wizyta wkurzonego gospodarza, o ile takowy w ogóle istniał. Wszystko to położone było kilkaset metrów od cerkwi na niewielkiej, pozarastanej polance, więc trzeba sobie najpierw wydeptać miejsca na namiot ;). O dziwo, po zapadnięciu zmroku komary i muszki, do tej pory aktywnie uprzykrzający nam życie, poznikały.
Obrazek

Byłem pewien, że nic nie jest w stanie na takim wyjeździe mnie zaskoczyć do momentu, gdy Piotrek wyciągnął z plecaka... patelnię! Rozumiem, że niektóre kobiety noszą ze sobą prostownice, suszarki albo żelazka, ale patelnię?? To już jest coś! Piotrek chyba w ogóle nastawił się bardzo kulinarnie na naszą wędrówkę, bo zaczął wyjmować jakieś kasze, makarony i inne cuda, gotując nad ogniem niczym profesjonalny kucharz!
Obrazek

Poranek znowu jest ciepły i słoneczny, ale tym razem jestem rozłożony w cieniu, więc słońce mnie nie wybudza. Nieśpiesznie wędzimy się przy ognisku.
Obrazek

Po spakowaniu zaglądamy na pożegnanie do cerkwi i schodzimy do pylistej drogi w dole.
Obrazek
Obrazek

W poniedziałkowe południe w Kniaziach ani żywej duszy, z wyjątkiem koni, przyglądających nam się uważnie.
Obrazek

W Lubyczy Królewskiej ekipa idzie zobaczyć dzwonnicę, a ja kręcę się po mniejszym cmentarzu, gdzie znajduję kilka niemieckich nagrobków. Być może jacyś potomkowie kolonistów józefińskich. Rozmawiam też z kobietą, porządkującą grób rodzinny. Widziała nas wczoraj w Bełżcu, więc opowiadam skąd i dokąd się wybieramy.
Obrazek

W centrum miasteczka otwarty jest market, więc pod nim zakotwiczamy. Piotrek, który wieczorem zaskoczył nas wyciągając patelnię, dziś zaskakuje po raz kolejny, postanawiając... odesłać ją do domu! :D Naczynie okazało się zbyt kłopotliwe, zwłaszcza waga i wymiary, więc paczkomatem uda się w podróż do Poznania.
Obrazek

- Wielka turystyka? - zaczepia nas łysy jegomość o lekko błądzącym spojrzeniu.
- Oj, wielka.
- I tak trzymać! - woła.
Siadamy na schodkach, żeby się czegoś napić, więc facet wkrótce się do nas dołącza. Rozmowa schodzi na ulubione przedmioty w szkole.
- Najbardziej to plastyka, bo nie miałem talentu - stwierdza, a my próbujemy dojrzeć mądrość w tej odpowiedzi.

(Zdjęcie z aparatu Buby)
Obrazek

Po przelotówce przemykają samochody Straży Granicznej. Ukraina jest mniej niż dziesięć kilometrów stąd, więc gęsto od pograniczników jak w mrowisku. Na razie się jeszcze nami nie interesują, ale zaczną. Za kilka godzin.

Wychodząc z Lubyczy planujemy zajrzeć na cmentarz żydowski, który zaznaczony jest na mapach. Przechodzimy przez osiedle domów jednorodzinnych, ale ani widu, ani słychu.
- Szymon, to miało być tutaj - mówię zdezorientowany.
- Szukacie panowie kirkutu? - pyta się mężczyzna zza płotu. - Popatrzcie tam. Widzicie te domy? To jest cmentarz!
- Eee... jak to?
- Zabudowano go. Nawet ciał nie usunięto, niektóre chałupy stoją na kościach. A macew używano jako wzmocnienia fundamentów.
- Kiedy to było??
- Przełom lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Ja jeszcze pamiętam drewniany domek rabina. A teraz nie ma nic, żadnej tablicy. Ale czasem przyjeżdżają tu Żydzi i się modlą.
Obrazek

To była opowieść miejscowego, informacje z internetu ją potwierdzają, choć przesuwają datę ostatecznej likwidacji na lata osiemdziesiąte. Nie znajdziemy żadnej pamiątki po ludziach, którzy do czasu ostatniej wojny światowej tworzyli absolutną większość mieszańców Lubyczy Królewskiej. Kirkut przykryto osiedlem, nie ma też żadnego śladu po synagodze, nawet Wirtualny Sztetl niewiele wie na ten temat. Najpierw Niemcy fizycznie w Bełżcu, a potem Polacy symbolicznie skutecznie wyrugowali żydowskość z przestrzeni publicznej. Tak jakby nigdy jej tu nie było.
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś."

https://picasaweb.google.com/110344506389073663651

http://hanyswpodrozach.blogspot.com/

Awatar użytkownika
Pudelek
bardzo stary wyga
Posty: 4195
Rejestracja: 12-11-2007 17:06
Lokalizacja: Oberschlesien, Kreis Nikolei / Oppeln

Re: Roztocze cerkwiami malowane

Postautor: Pudelek » 07-07-2023 12:26

Podobnie jak dzień wcześniej miejscowość (wtedy Bełżec, teraz Lubyczę) opuszczamy przez las i szlakiem. Podobnie ów szlak nie występuje na wszystkich mapach - tym razem czerwony Szlak Wolnościowy jest w wersji papierowej, ale nie ma go, na przykład, na stronie mapy.cz, a to przecież Biblia współczesnego podróżnika.
Obrazek

Wśród drzew znajduje się stary cmentarz, na którym chowano mieszkańców wioski Teniatyska (Тенетиська). Gdzieś w pobliżu stała drewniana cerkiew św. Dymitra, która rozpadła się ze starości już za polskiej demokracji. To stąd przeniesiono dzwonnicę do Lubyczy. Podobno na miejscu cerkwi postawiono współczesną kaplicę, ale ani jej ani cerkwiska nie udaje nam się znaleźć, więc chodzimy tylko wśród grobów wystających z zielonego podłoża.
Obrazek
Obrazek

Jakiś facet na rowerze ostrzega nas, że kawałek dalej trwa wycinka i nie przejdziemy, że najlepiej podejść do torów i iść wśród nich. Po szybkiej burzy mózgów decydujemy się zaryzykować i maszerujemy dotychczasową drogą. Drwale musieli zrobić sobie przerwę obiadową albo coś ich porwało, bo panuje cisza jak makiem zasiał.

Teniatyska były kiedyś dużą, półtoratysięczną wsią ukraińską, których uzupełniali pojedynczy Polacy i Żydzi. Dziś liczba mieszkańców nie dochodzi do setki. Według polskiej Wikipedii są to głównie grekokatolicy, ale żadne inne źródła tej informacji nie potwierdzają.
Obrazek

Zatrzymujemy się na mostku nad rzeką o dźwięcznej nazwie Sołokija i oceniamy potencjalne możliwości kąpieli. Są zerowe: brzegi zarośnięte i podmokłe, woda sprawia wrażenie brudnej. I w tym momencie nadjeżdża patrol Straży Granicznej na quadzie. Pierwsze spotkanie jest krótkie i bez kontroli, panowie zadowalają się wieścią, że idziemy na Hrebenne.
Obrazek

Gdzieś wśród pól przebija się ściana betonu - to schron z linii Mołotowa. Jest ich tu wiele, lecz zazwyczaj w pewnym oddaleniu od naszych szlaków. Towarzystwo postanawia tam podejść, a ja na ochotnika zgłaszam się do pilnowania plecaków, a przy okazji... myję głowę (zdjęcie Buby). Kąpiel chodziła za mną od wczoraj, bo w tej temperaturze człowiek poci się jak mysz! ;)
Obrazek

Podczas suszenia włosów mija mnie ponownie facet na kole spotkany w lesie i z uznaniem pokazuje "ok" na moje czynności higieniczne ;). Oprócz tego ruch minimalny: auto przemknie z rzadka, częściej trafi się traktor.
Obrazek

Ekipa wraca usatysfakcjonowana. Ja, czysty i pachnący, również tak się czuję. Po chwili przerwy ruszamy dalej szosą, odbijając po kilkuset metrach na dziwny prostokątny zbiornik wodny. Ten wydaje się idealny do wskoczenia, a na Sołokiji ktoś zamontował koło!
Obrazek
Obrazek

Niestety, to miejsce również się reszcie nie podoba, znowu z powodu niby brudnej wody. Przyglądam się jednak uważnie temu, co leci z rury "przenoszonej" przez koło z rzeki do zbiornika: woda jest czysta, zatem mulisty kolor musi wynikać z podłoża. No trudno...

Kolejna miejscowość to Mosty Małe (Малі Мости). Zgodnie z nazwą była prawie trzykrotnie mniejsza od Teniatysk, za to większy był odsetek ludności żydowskiej. Unicka cerkiew lub kaplica spłonęła w 1944 roku, ocalała dzwonnica i duży krzyż. Śladów po świątyni brak. Reszta grupy, która wyforsowała się mocno do przodu, czeka na mnie w cieniu. Odpoczynek, grupowe zdjęcie i znowu plecaki lądują na plecach.
Obrazek
Obrazek

Po zakończeniu zabudowy wraca przyjemna, polna droga. Ponownie podchodzimy do rzeki, która w tym miejscu wygląda łaskawiej, więc decydujemy się dokonać zbiorowej kąpieli!
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Rozdzielamy się na dwie grupy: nagusy dalej, tekstylni bliżej drogi. Woda jest dość chłodna, ale przyjemnie orzeźwia. Nagle słychać głośny plusk! Odwracamy się i widzimy, że Pioter wskoczył do Sołokiji! Fajnie, tylko czemu w ciuchach? Okazało się, że tak się na brzegu wychylał, że przeważyło go i zaliczył przymusowe nurkowanie, a odzież pranie :D.
Obrazek
Obrazek

Zmieniamy mezoregion: z Roztocza Środkowego na Wschodnie. Hrebenne (Гребенне) wita nas pustym dworcem kolejowym. W remont włożono pewnie kupę kasy, a wykorzystanie bliskie zeru.
Obrazek

Grupa znów mi ucieka, bo spędzam trochę czasu na leśnej nekropolii. To cmentarz choleryczny założony w 1915 roku, spoczywa na nim kilkudziesięciu Hrebenniaków, o czym informuje niewielka tabliczka po ukraińsku. Jest też kilka grobów z późniejszymi datami, być może to żołnierze Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej.
Obrazek

W Hrebennym funkcjonują dwa przejścia graniczne (drogowe i kolejowe; te drugie zamknięto w 2005 roku, a reaktywować mają w obecnym), więc najważniejszym obiektem jest Biedronka! Ponoć kiedyś działała całodobowo. Oczywiście nastawiona jest na klientów zza wschodniej granicy. Teraz ruchu nie ma zbyt dużego, ale i tak dominują wymalowane panienki ze smartfonami w rękach. Kręci się też sporo mężczyzn w wieku poborowym, którzy powinni się chyba zajmować czymś innym niż dofinansowaniem dyskontu u sąsiadów...
Robimy zakupy i dwa zdjęcia: jedno z kotem - żebrakiem, drugie bez kota - żebraka.
Obrazek
Obrazek

Na parkingu zalega kilka porzuconych samochodów. Ciekawe co skłania ludzi do zostawienia wozu? Może gdzieś ukradli, a wiedzieli, że na Ukrainę go nie przewiozą? Niektóre z aut służą jako kosze na śmieci...
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Hrebenne założono w XV wieku jako wieś królewską. W okresie międzywojennym swój majątek mieli tu Sapiehowie, a wśród tysiąca sześciuset mieszkańców prawie 90% było Ukraińcami. W czerwcu 1947 roku niemal wszystkich, w tym momencie ponad siedem setek, wywieziono na Ziemie Wyzyskane. Nielicznym udało się zostać, więc w latach pięćdziesiątych wznowiono nauczanie ukraińskiego w miejscowej szkole. Przetrwała również piękna drewniana cerkiew św. Mikołaja, obecnie znów stanowiąca samodzielną parafię greckokatolicką.
Obrazek
Obrazek

Obok dzwonnicy stoi skromny pomniczek wspominający deportacje z lat 40. ubiegłego wieku. Najbardziej znana jest akcja "Wisła", lecz znacznie więcej osób objęły masowe wywózki z poprzednich lat. Teoretycznie obejmowały one osoby, które dobrowolnie chciały wyjechać na sowiecką Ukrainę, lecz tacy ochotnicy szybko się skończyli, więc potem stosowano normalną, regularną czystkę etniczną.
Obrazek

Spod cerkwi widać ciężarówki stojące przed granicą.
Obrazek

Zabytek innego typu - luksusowy wychodek wśród drzew ;). Miał nawet własną miotłę.
Obrazek

Pod wzgórzem cerkiewnym czai się radiowóz z gliniarzami, lecz na nas nie zwracają uwagi. Dalej podążamy Szlakiem Wolnościowym, który prowadzi wzdłuż stawów. Za nimi ciągnie się zabudowa przejścia granicznego - niebieskie dachy to już Ukraina.
Obrazek

Pustawa droga na południe.
Obrazek

Zmierzamy do pobliskich Siedlisk (Седлисько) do wiaty na nocleg. Zanim tam dotrzemy, to na skraju wsi zjawia się patrol Straży Granicznej, gwałtownie zawraca i staje na ulicy z włączonymi kogutami.
- Zapraszamy - woła facet zza okna. - Tak, my już wszystko wiemy. Koleżanka z Oławy, wy z Krakowa, Poznania... Jest też chłopak z wózkiem, kula się za wami jakieś dwa kilometry.
Chodziło o Krwawego, który dziś do nas dołącza i ciągnie swój legendarny plecak na kółkach. Rozmawiali też z Bubą, ona została z tyłu, więc stąd ta Oława. Ale...
- Poznaliście się na forach górskich i blogach, ciekawe - kiwa głową pogranicznik, ale naprawdę ciekawe jest to, że o tym nikt mu nie mówił.
- Spotkaliśmy już dziś patrol w Teniatyskach - informujemy.
- A sprawdzali was? Nie? To niedobrze. Zgłaszaliście przejście grupy? Oj, to niedobrze, niedobrze...
Tłumacząc ze strażnikowego na ludzkie: nie ma żadnego obowiązku zgłaszać swojej obecności w strefie nadgranicznej, ale za każdym razem, gdy jesteśmy w takiej sytuacji, to SG bardzo się o to pyta, bowiem brak takiego zgłoszenia oznacza po prostu, że muszą chwycić się swojej roboty. Wypytać, spisać dokładnie każdy dokument i sprawdzić, czy my to my i czy aby nikt nas nie szuka. To zajmuje czas, a przecież można go przeznaczyć na coś przyjemniejszego. W naszym przypadku musiało minąć co najmniej piętnaście - dwadzieścia minut, podczas których odpieraliśmy gwałtowne ataki latającego robactwa.
- Skoro śpicie pod wiatą, to proszę się nigdzie stamtąd nie ruszać. Zwłaszcza nie podchodźcie do granicy! Gdybyście chcieli pójść gdzieś indziej, to też nam dajcie znać, a tu jest numer telefonu, żeby do nas zadzwonić. I w ogóle, gdyby działo się coś podejrzanego (dwa lata temu dostaliśmy kartkę z napisem "umiemy docenić dobrą informację").
I znów należy podkreślić, iż brak jakichkolwiek zakazów czy ograniczeń w poruszaniu się, można całkowicie legalnie podejść w pobliże słupków granicznych jak i w jakiekolwiek inne miejsce, lecz zawsze słyszymy to samo. Nie robić tego, nie robić tamtego, informować o każdym kroku jak na spowiedzi. Z jednej strony to rozumiem, ale z drugiej irytuje fakt, że tak naprawdę to my mamy ciągle ułatwiać SG pracę. Do licha, to im za to płacą, aby sprawdzać kto się kręci przy granicy, a nie dostawać wszystko na tacy!
Już się żegnamy, ale przychodzi mi do głowy jeszcze jedna sprawa:
- Czy w Siedliskach jest sklep? - pytam.
- Nie ma - kiwają głową funkcjonariusze. - Zlikwidowany. Najbliższy jest dopiero w Horyńcu.
I to jest prawdziwie niedobra informacja, gdyż oznacza, że cały jutrzejszy dzień jesteśmy pozbawieni świeżego zaopatrzenia!

Wiata w Siedliskach jest słusznych rozmiarów, wybudowało ją nadleśnictwo. Rzecz jasna brakuje wychodka, bo to w Polsce norma: wiadomo, że odwiedzający zabierze wszystko ze sobą do domu. Do granicy mamy pół kilometra, więc nikt nie będzie chodził za potrzebą aż tak daleko, SG może spać spokojnie.
Obrazek

Okolica jest typowo pod turystów, są tu stawy, różne kaplice i źródełka. Jedno z nich, pod wezwaniem św. Antoniego, świetnie nadaje się na mycie i uzupełnienie wody. Postanawiamy również powiadomić sąsiadów, czyli leśników, o naszej obecności. Kilkakrotnie zachodzimy z Szymonem pod bramę leśniczówki, ale prócz dwóch małych hałaśliwych psów nikogo nie ma. Wreszcie, gdy zaczyna się ściemniać, przyjeżdża młody leśniczy.
- Śpijcie sobie we wiacie albo obok, nie ma problemu - woła.
- A możemy rozpalić ognisko?
- Jasne, palcie aż do rana! Czekajcie, przyniosę wam drewno.
Po chwili zjawia się z... taczką pełną pociętych bloków drzewnych! Za darmo. Czyli jednak nie wszyscy leśniczy zmienili się w maszynki do wycinki, u niektórych zostało coś z powołania!
Ogień płonie w palenisku, jedzenie i garnki można rozstawić na ruszcie, wygodnie!
Obrazek
Obrazek

Wreszcie dociera Krwawy z hymnem na ustach (oprócz pograniczników zaobserwował go i leśniczy). Z nowej wersji wózka podróżniczego wyciąga prezenty, ja dostałem "kubek do urynoterapii" :D (zdjęcie Buby).
Obrazek

Początkowo planowałem spać pod wiatą, ale wizja komarów budzących mnie o świcie sprawiła, że rozstawiam namiot. Niepotrzebnie, skrzydlatych drani rano prawie nie było, natomiast ja wstałem wcześniej niż zwykle, bo zadeklarowałem się, że skoczę do Hrebennego po jakieś zakupy.
Piotrek już hajcuje.
Obrazek

Przy drodze pierwszym spotkanym samochodem był wóz Straży, ale jechali w przeciwną stronę. Natomiast minutę później zatrzymało się mi pierwsze cywilne auto i w kilka chwil dotarłem z pewną kobieciną na obrzeże Hrebennego. Idę do Biedronki, przy okazji przypatrując się architekturze lokalnej. Ta drewniana jest w stanie mocno zmęczonym.
Obrazek

Dziś kolejka ciężarówek jest dłuższa niż wczoraj, a w drodze powrotnej już nie udaje mi się złapać podwózki. Pomyślałem, że mogłem zostać wzięty za jakiegoś migranta i dlatego żaden z pięciu samochodów nie chciał się zatrzymać.
Obrazek

Korzystam z okazji i fotografuję kilka miejsc w Siedliskach za dnia. Jest więc kościół katolicki, wybudowany z pieniędzy Pawła Sapiehy, właściciela okolicznych majątków na początku XX wieku. Jest "krokodyl" wyłaniający się z jednego ze stawów. Wreszcie wspominanie źródełko św. Antoniego.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Zrobiło się upalnie. Naprawdę upalnie, to już granica mojego komfortu, a mamy dopiero maj! Pod wiatą już nikt nie śpi, ale też na słońcu trudno wytrzymać w namiotach.
Obrazek

Podczas śniadania zjawia się motocyklista. Objeżdża granice Polski, planuje tak robić przez 10 - 12 dni. Wczoraj przybył ze Szczawnicy do Horyńca. Aparatem Buby robimy pamiątkowe zdjęcie, na którym dobrze widać rozmaite podejście w ubieraniu się do panującej temperatury ;).
Obrazek

Po przyjeździe Krwawego automatycznie opóźnił się czas wyjścia, zatem na zegarku mamy już południe. Dzwonimy do Straży Granicznej, że ruszamy, a ci zdziwieni, bo nie wiedzą o co chodzi. Norma. Obiecują jednak "przekazać" nas następnej jednostce SG. Żegnamy wiatę i najbliższą kaplicę św. Huberta (a więc myśliwską). Z leśniczym pożegnać się nie zdążyliśmy, bowiem odwiedziły go jakieś dwie ważne persony.
Obrazek

W centrum wioski stoi druga okazała wiata. Spokojnie mogłaby również służyć jako miejsce noclegowe, ale obok leśniczówki mieliśmy święty spokój.

Siedliska w okresie międzywojennym były mniejszą wsią od Hrebennego, jednak stanowiły siedzibę gminy. Podział etniczny jest sporny: Ukraińcy twierdzą, że tam zdecydowanie dominowali, polski spis wykazał, że byli jedynie połową mieszkańców. Przy drodze oglądamy cerkiew św. Mikołaja - tak na marginesie wykaz patronów w cerkwiach wydaje się dość ograniczony. Ta świątynia jest murowana, wybudowaną ją w podobnym czasie co kościół katolicki, a sponsorem także był Paweł Sapieha.
Obrazek

Od czasów akcji "Wisła" cerkiew nie jest używana w celach kultowych, ale mimo sypiącego się tynku wygląda na zachowaną w dość dobrym stanie. Posiada drewnianą dzwonnicę z podmurówką ze skamieniałych drzew, które są lokalną atrakcją turystyczną.
Obrazek

Żar leje się z nieba, a my musimy iść przed siebie (pierwsze zdjęcie Buby). Zdążyliśmy jeszcze obejrzeć jak nowe okna wchodzą w stare domy...
Obrazek
Obrazek

...i pomachałem na nadjeżdżający samochód, który od razu się zatrzymał.
- Ktoś jedzie ze mną stopem?! - wołam, bo wizja wielu kilometrów asfaltem przez las, w którym nic nie ma, nie wydawała mi się zbytnio atrakcyjna.
Decyduje się Buba, po chwili namysłu dołącza jeszcze Piotrek. Będą z niego ludzie.
I tym sposobem opuszczamy gminę Lubycza Królewska, a także powiat tomaszowski i wreszcie województwo lubelskie. Od tego momentu będziemy wizytować podkarpackie.
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś."

https://picasaweb.google.com/110344506389073663651

http://hanyswpodrozach.blogspot.com/

Awatar użytkownika
Pudelek
bardzo stary wyga
Posty: 4195
Rejestracja: 12-11-2007 17:06
Lokalizacja: Oberschlesien, Kreis Nikolei / Oppeln

Re: Roztocze cerkwiami malowane

Postautor: Pudelek » 13-07-2023 15:02

Mówi się, że w Polsce granice rozbiorów są nadal widoczne. W dużym stopniu to prawda, natomiast czasem okazuje się, że i granice województw doskonale widać w terenie, nawet jeśli nie ma żadnego znaku. Przykładem może być droga wojewódzka nr 867. Prowadzi ona z Hrebennego w województwie lubelskim aż do Sieniawy w podkarpackim, ale jeszcze kilka lat temu asfalt kończył się w ostatniej miejscowości lubelskiego (Siedliska), a zaczynał w pierwszej podkarpackiego (Prusie) :D. Przez las, ponad trzy kilometry, trzeba było mknąć piaszczystą gruntówką. Ten odcinek, wyglądający dobrze na mapach, ale nie do przebycia przez ciężarówki, a przy deszczowej aurze również przez auta osobowe, uzupełniono w 2014 roku, lecz nadal na wielu tablicach i w informatorach widać starą lukę, co wywołuje spore zdziwienie.

Kierowca, którego złapałem na stopa, wysadza nas na obrzeżach Prusia (Прусе). Idziemy zobaczyć cerkiew Narodzenia Najświętszej Maryi Panny, od czasów wywózek kościół św. Józefa, choć podobno odbywają się w niej również nabożeństwa unickie. Świątynia jest dość prosta konstrukcyjnie, obok stoi dzwonnica, na którą można wejść i podziwiać okoliczne pola rzepaku. Przedtem z poziomu ziemi zwiedzał je Piotrek i to tak intensywnie, że ugryzła go pszczoła.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Brama nie zawsze daje się łatwo sforsować ;). Może dlatego, że chroni pomnik papieski z małą figurą JP2 jako Buddy.
Obrazek
Obrazek

Widzimy biegnącego do nas małego chłopca, elegancko ubranego.
- Przepraszamy państwa - łapie oddech. - Że drzwi kościoła są zamknięte, ale zaraz będzie pogrzeb.
Faktycznie na pobliskim cmentarzu kręcą się jacyś ludzie.
- Po pogrzebie będzie można zajrzeć do środka, zapraszamy.
Miło, ponoć wewnątrz zachowała się część ikonostasu, ale postanawiamy tu nie czekać półtorej godziny, bowiem w kolejnej wiosce ma znajdować się sklep! Tak nam powiedział facet od podwózki. Wbrew wczorajszym słowom pograniczników Werchrata sklep posiada, tylko działa on jedynie do czternastej! To lepsza opcja niż tkwienie pod cerkwią, ale telefonicznie przekazujemy wieści reszcie grupy cisnącej asfaltem. Oni załapali się na zwiedzanie, a nawet na kłótnie dwójki dzieci o to, kto będzie bił w dzwon :D.

Do Werchraty (Верхрата, w latach 1971-1981 Boguszów) najlepiej też byłoby podjechać, ale jakoś nie pojawia się żadne auto. Idziemy zatem przez las, powoli zbliżając się do terenów zabudowanych. A te na początku tworzy... osiedle holenderskich domków! Na wynajem, na sprzedaż, na złom?
Obrazek

Wreszcie pojawia się jakiś wóz. Zatrzymuje się para dziadków. Chętnie pomogą, lecz jadą tylko kawałeczek. Chwilę potem staje wąsaty jegomość, ten dla odmiany ma bardzo mały samochód, więc do środka pakuje się Buba z Piotrkiem, a ja wrzucam plecak. Bez obciążenia to można od razu zwiększyć tempo!
Obrazek

Można, ale nie śpieszy mi się, na spokojnie przyglądam się okolicy. Za osiedlem PGR-owskich domów widzę opuszczony albo nigdy niedokończony blok. Jest też kilka starych chałup i samotne kapliczki.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Przedwojenna Werchrata była dużą wsią, liczącą prawie cztery tysiące ludzi, w zdecydowanej większości Ukraińców. Byli oni mocno zaangażowani politycznie, miejscowość uchodziła za lokalne centrum ukraińskiego ruchu narodowego, także i UPA posiadała duże poparcie. Z tego też powodu po wojnie zdarzały się najazdy polskiego wojska na wioskę, podczas których porywano, bito, a czasem zabijano mieszkańców. Również wywózki na zachód miały tutaj często brutalny charakter, zwłaszcza kiedy ludność próbowała stawiać bierny, a czasem i czynny opór. Wioskę "wyczyszczono" w maju 1947 roku, natomiast w lipcu niemal cała jej zabudowa spłonęła, podpalona przez banderowców. Upowcy utrudniali w ten sposób przyszłe osadnictwo Polaków. Miało to również motyw ideologiczny, którego jednak nie kupuję: "popalone wsie i stepy lepiej będą świadczyć o przynależności tych ziem do narodu ukraińskiego jak najsprawiedliwszy plebiscyt". Co ciekawe, tak dużemu pożarowi można było zapobiec. Ochroną opustoszałej Werchraty zajmowała się załoga posterunku milicji w Prusiu, jednak feralnej nocy dowódca MO w stopniu sierżanta wracał z Horyńca, gdzie w restauracji "wprawił się w stan nietrzeźwy". Widząc na miejscu ogień nie zareagował, a podwładnym z posterunku kazał położyć się spać. Upojenie alkoholowe komendanta oznaczało dla wioski konieczność budowy nowych domów, a dla niego samego trzy lata więzienia.

Zachodzę na chwilę na cmentarz. Sporo wschodnich grobów, niektóre krzyże dosłownie chylą się ku upadkowi.
Obrazek
Obrazek

Bubę i Piotrka znajduję pod sklepem. Przy takiej temperaturze wejść do chłodnego wnętrza i kupić coś zimnego do picia to czysta przyjemność. Wdaję się także w pogawędkę z właścicielką. Interes idzie średnio, delikatnie pisząc. Konkurencję robią dwa sklepy obwoźne, które zjawiają się codziennie i przejmują klientów. Być może na zimę trzeba będzie zawiesić działalność, bo do drogiego prądu dojedzie jeszcze ogrzewanie. Tym bardziej warto wspierać działalność takich obiektów, gdyż coraz ich mniej w krajobrazie. A jeśli chodzi o bzdury podawane przez SG ("w Werchracie nie ma sklepu") to pani tylko machnęła ręką.
Obrazek

Zaraz za sklepem znajduje się cmentarz wojenny, na którym pochowani są żołnierze armii austro-węgierskiej polegli w 1915 roku. Nekropolia jest skromna i nie posiada już nic ze swoich oryginalnych elementów.
Obrazek

Spalenie Werchraty przetrwała okazała cerkiew św. Jerzego poświęcona w 1910 roku. Według wywieszonych w gablotkach kartek kopuły mają przypominać te na bazylice św. Piotra, ale kogoś chyba poniosła zbytnio fantazja ;).
Obrazek

Po wojnie cerkiew stała się kościołem św. Józefa Robotnika i we wnętrzach nie znajdziemy praktycznie niczego, co przypominałoby dawnych użytkowników. Jedyną pozostałością z unickich czasów jest ikona wmontowana w boczny ołtarz, ale... akurat jej nie było.
Obrazek
Obrazek

Autobusy odjeżdżają rzadko, więc aby umilić długie czekanie na przystanku ustawiono krzesła. Prawdopodobnie wyniesione z jakiegoś kina :P.
Obrazek

Dostajemy wieści, że reszta ekipy ominie Werchratę i sunie od razu do potencjalnego miejsca noclegowego. Zbieramy się zatem i my. Pustą szosą wspinamy się na wzgórze, z którego widać położoną w dole wioskę.
Obrazek
Obrazek Obrazek

Przed przejazdem kolejowym łapiemy stopa, który podwozi nas kilka kilometrów, zatem do Dziewięcierza (Дев'ятир) przybywamy pierwsi. Dziewięcierz był kolejną dużą wioską, w której oprócz ponad dwóch tysięcy Ukraińców mieszkało jeszcze kilkudziesięciu Niemców i Żydów oraz garstka Polaków. Składał się z wielu przysiółków, nazwa wskazuje, że z dziewięciu, lecz było ich więcej. Po wojnie przedzieliła go granica polsko-radziecka. Za zaoranym pasem i zasiekami została m.in. osada Einsingen, założona przez kolonistów fryderycjańskich (dzisiaj również nazywa się Dziewięcierz/Dziewięciory) oraz kilka innych.
W wiosce wybudowano cerkiew Podwyższenia Krzyża Świętego. Drewnianą, ale otoczoną kamiennym murem wraz z bramami i kaplicami. Cerkiew wraz z dużym cmentarzem znalazła się kilkaset metrów od granicy, choć czasem można znaleźć informacje, że początkowo włączoną ją do ZSRR, a potem zwrócono Polsce. Żadne poważne źródła nie wspominają o korekcie granicznej akurat w tym miejscu. Również teza, że cerkiew przyznano Polsce, a cmentarz Sowietom wydaje się nieprawdopodobna, bowiem leżą one obok siebie, oddzielone jedynie murem! W każdym razie świątynię rozebrano na przełomie lat 40. i 50., przetrwała jedynie kamienna podmurówka, zarośnięte bramy, pojedyncze pomniki...
Obrazek
Obrazek
Obrazek

W bagnistym lasku schowała się tzw. kaplica na wodzie, część ekipy idzie ją zobaczyć. Tymczasem ja kręcę się po cmentarzu, naprawdę dużym i sprawiającym dość surrealistyczne wrażenie na odludziu. Po prostu ślady nieistniejącej cywilizacji plus kostka Bauma.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Jesteśmy w linii prostej mniej niż trzysta metrów od granicy, a od dawnego Einsingen około półtora kilometra. Na starej mapie WIG zaznaczyłem położenie cerkwi oraz aktualny przebieg granicy.
Obrazek

Z oczywistych względów budzimy niepokój Straży Granicznej. Najpierw przemknął patrol samochodowy, potem zjawia się motocyklista. O dziwo, nowinę o naszej obecności przekazała im placówka z Hrebennego, ale...
- ...moi przełożeni chcą wiedzieć, gdzie będziecie spali - mówi uprzejmie funkcjonariusz.
Dobre pytanie. Jest dopiero przed czwartą, a tu nie za bardzo jest się gdzie rozbić. Pogranicznik proponuje różne opcje, byle nie chodzić w kierunku granicy. Ale czemu, przecież to nie jest zabronione? Rzecz jasna nie mamy takiego zamiaru, bo wtedy na pewno mielibyśmy ciągłe pobudki w nocy, ale problem jest.
Wyciągamy mapy. Z kilku opcji wybieramy dość odległą, a mianowicie okolice Nowin Horynieckich. Zastanawialiśmy się tak długo, że motocyklista odjechał, za to zjawił się kolejny patrol w aucie, który musiał zadać standardowe, fetyszowskie pytanie:
- A przy granicy byliście?
Przechodzimy przez to, co zostało z Dziewięcierza, czyli obok kilku chałup. Przy jednej z nich rozmawiamy chwilę z panią kopiącą w ogródku.
Obrazek

W lesie pojawia się asfalt i nagle słychać pohukiwanie sowy, która przeleciała niedaleko nas. A potem warkot silnika. Hmm, to przecież droga niepubliczna. Leśnicy? Nie, zjawia się półciężarówka.
- Idziecie do Nowin? To wskakujcie na pakę!
No i wskoczyliśmy, spełniając jedno z wyprawowych marzeń, aby przejechać się tak stopem! Na fotelu pasażera siedzi pani, z którą przed chwilą rozmawialiśmy. Prowadzi gdzieś w pobliżu agroturystykę, próbowała nas namówić na nocleg, ale wiadomo było, że nie ma to szans, więc podjeżdżamy większość trasy na trzęsąco ;). Wszyscy z wyjątkiem Krwawego, który został gdzieś z tyłu i nie załapał się na podwózkę.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Wyskakujemy w pobliżu kamieni słońca. Po serdecznym pożegnaniu z państwem od podwózki (jadą na zakupy bocznymi drogami, bo "główna jest do dupy") idziemy zobaczyć owo cudo kryjące się w lesie. Mimo szumnej nazwy okazało się dosłownie dwoma kamieniami, jeden z dziurą, w którą można było włożyć głowę albo coś innego. Ponoć wieki temu przedsłowiańskie ludy odprawiały tu swoje modły, ale atrakcja to średnia.
Obrazek

Nowiny Horynieckie (Новини Горинецькі) były przed wojną nietypową wsią, bo głównie zamieszkałą przez Polaków. Przez to stały się celem ataków UPA, spalono domy, część polskiej ludności przeniosła się w inne miejsca. Nie posiadały cerkwi, za to w leśnym wąwozie postawiono drewnianą katolicką kaplicę Maryjną.
Obrazek

W środku znajduje się figura uchodząca za cudowną, stąd w grubej księdze pełno próśb i podziękowań. Po lekturze wpisów dochodzimy do wniosku, że głównym problemem pielgrzymów nie były wcale kwestie zdrowotne, ale występujący u rodziny alkoholizm oraz utrata wiary. No cóż, na to drugie raczej żadna modlitwa nie pomoże.
Obrazek

Tutejsze źródła podobno także mają lecznicze właściwości. Na pewno woda jest smaczna, przyjemnie chłodna, więc wszyscy rzucili się do mycia. Nawet Krwawy, który w końcu dotarł ze swoim wózkiem. Na miejscu można również kupić plastikowe butelki, aby zabrać wodę ze sobą. Zastanawiam się, czy jak butlę tylko wypożyczę, to powinienem zapłacić pełną kwotę czy może mam jakąś zniżkę? Decyduję się na największy, pięciolitrowy baniak, który zatargam na nocleg.
Obrazek

Na mapie zaznaczono jakąś wiatę, ale ta okazała się... ołtarzem polowym. Rozkładamy się zatem na skraju dużej polany. Wystarczająco blisko kaplicy, aby móc rano uzupełnić zapasy wody i jednocześnie dość daleko, aby nikt nas nie niepokoił.
Obrazek

Mimo, że nie jesteśmy w lesie, to zachowujemy pełne środki ostrożności i pod ognisko wykopana zostaje jama, tak aby można je w pełni kontrolować. I znów na kolację będę kanapki z ognia, kiełbaski, bulgocze gotowana woda.
Obrazek
Obrazek
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś."

https://picasaweb.google.com/110344506389073663651

http://hanyswpodrozach.blogspot.com/

Dolnoślązak
bardzo stary wyga
Posty: 2208
Rejestracja: 13-06-2008 12:39
Lokalizacja: Wrocław

Re: Roztocze cerkwiami malowane

Postautor: Dolnoślązak » 13-07-2023 22:48

Odpiszę już tu, bo zakończenia pewnie koło jesieni się tu doczekamy, choć gdzie indziej wisi już od dawna :P

A co mi się rzuciło w oczy? Jakaś wyjątkowo krótka ta wyprawa, ledwo się zaczęła a już skończyła. No i tradycyjnie motyw przewodni, byli kajakarze, uryniarze, tak tutaj czyjeś jajca :mrgreen:

Awatar użytkownika
Pudelek
bardzo stary wyga
Posty: 4195
Rejestracja: 12-11-2007 17:06
Lokalizacja: Oberschlesien, Kreis Nikolei / Oppeln

Re: Roztocze cerkwiami malowane

Postautor: Pudelek » 14-07-2023 13:20

Jak krótka? Tydzień, tak jak zawsze. Od soboty o soboty.
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś."

https://picasaweb.google.com/110344506389073663651

http://hanyswpodrozach.blogspot.com/

Dolnoślązak
bardzo stary wyga
Posty: 2208
Rejestracja: 13-06-2008 12:39
Lokalizacja: Wrocław

Re: Roztocze cerkwiami malowane

Postautor: Dolnoślązak » 14-07-2023 20:26

Nie myśleliście o dwóch? Zawsze był tylko tydzień?

buba1
bardzo stary wyga
Posty: 4797
Rejestracja: 18-11-2008 10:01

Re: Roztocze cerkwiami malowane

Postautor: buba1 » 16-07-2023 18:27

Dolnoślązak pisze:Nie myśleliście o dwóch? Zawsze był tylko tydzień?


Dwóch nie bylo nigdy. Kiedys jednak bylo od soboty do kolejnej niedzieli, potem na ktoryms etapie ktos wpadł na idiotyczny pomysł powrotów w sobote i niestety sie przyjelo...
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "

na wiecznych wagarach od zycia...

Awatar użytkownika
Pudelek
bardzo stary wyga
Posty: 4195
Rejestracja: 12-11-2007 17:06
Lokalizacja: Oberschlesien, Kreis Nikolei / Oppeln

Re: Roztocze cerkwiami malowane

Postautor: Pudelek » 30-07-2023 22:20

Do niedzieli musiało być na samym początku, bo od kiedy ja jeżdżę to zawsze wracaliśmy w sobotę...

Dwa tygodnie raczej są niemożliwe z prostego powodu, że większość osób nie chciałaby chyba wykorzystać połowy urlopu akurat na Polskę ;)
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś."

https://picasaweb.google.com/110344506389073663651

http://hanyswpodrozach.blogspot.com/

Awatar użytkownika
Pudelek
bardzo stary wyga
Posty: 4195
Rejestracja: 12-11-2007 17:06
Lokalizacja: Oberschlesien, Kreis Nikolei / Oppeln

Re: Roztocze cerkwiami malowane

Postautor: Pudelek » 02-08-2023 12:15

Oddaliliśmy się kilka kilometrów od granicy, więc mamy spokój z SG. Za to rano ciągle nawiedzają mnie inne stwory.
Obrazek
Obrazek

Dziś dzień wstał pochmurny, lecz nadal ciepły. To i tak dobrze, gdyż dochodzą wieści ze Śląska, że tam leje, burze, a temperatura poleciała ostro w dół. Ognisko zasypujemy tak, że nie zostaje żaden ślad. Zbieramy się po jedenastej, ale tylko po to, aby pod kaplicą znowu zrobić długi przystanek.
Obrazek
Obrazek

Za długi dla mnie, dlatego postanawiam się tymczasowo oddzielić i samemu ruszyć najkrótszym szlakiem na Horyniec. Reszta ekipy chce się cofnąć i oglądać bunkry Linii Mołotowa, ale pojawiające się w tle grzmoty sugerują, że może być to średni pomysł. Idę zatem zielonym szlakiem pod wezwaniem św. Brata Alberta, który wyprowadza mnie na asfalt. A tam... siedzi sobie facet na quadzie, pije piwko, a obok gapi się na mnie pies.
Obrazek

Odgłosy burzy zaczynają się nasilać, dlatego prę szybko do przodu. Przecinam laski, polany, spotykam jednego spoconego biegacza. Powietrze robi się ciężkie.
Obrazek

W niecałą godzinę docieram do Horyńca - Zdroju (Горинець). Dzisiejsza wieś, posiadająca status "uzdrowiska nizinnego", kiedyś miała prawa miejskie. Sto lat temu ludność była wymieszana - ponieważ żyło tu ponad tysiąc ukraińskojęzycznych katolików, więc i Polacy i Ukraińcy uznają ich za swoich twierdząc, że to ich nacja przeważała w miejscowości. Do tego Horyniec zamieszkiwało kilkuset Żydów kontrolujących większość biznesów i wille dla kuracjuszy. Wśród gości uzdrowiska także przeważali wyznawcy Jahwe, których obsługiwały koszerne sklepy i drewniana synagoga.
We wschodniej dzielnicy Miasteczko, gdzie wyrzucił mnie zielony szlak, znajduje się jeden z symboli polskości na okolicę, czyli klasztor i kościół franciszkanów. Wybudowano go w połowie XVIII wieku w stylu barokowym.
Obrazek
Obrazek

Na horyzoncie zrobiło się ciemno, nieustannie słychać odgłosy burzy. Piszę do Buby; niektóre schrony znaleźli, inne nie, a teraz siedzą na przystanku i czekają, aż przestanie padać, bo ponoć leje mocno. Początkowo chciałem do nich podskoczyć stopem, ale ruch samochodowy nagle się urwał, więc postanawiam pójść prosto do centrum ulicą generała Świerczewskiego.
Obrazek

Tradycyjnie zaglądam na cmentarz. Większość nekropolii zajmują groby nowe, grekokatolickie są zgrupowane w jednym miejscu. W kaplicy spoczywają książęta Ponińscy, założyciele uzdrowiska.
Obrazek

Horyniec (człon "Zdrój" dodano dopiero w 1998 roku) był areną zmagań polsko - ukraińskich po Wielkiej Wojnie. W czasie kolejnego konfliktu przez prawie dwa lata stanowił część Kraju Rad, a potem służył jako miejsce schronienia dla Polaków atakowanych przez Ukraińską Powstańczą Armię. Banderowcy kilkukrotnie napadali miejscowość, według niektórych źródeł to wówczas została zniszczona infrastruktura uzdrowiska. Pamiątką po tragicznej przeszłości jest kilka pomników, w tym kolumna pod którą siedzi żołnierz. Powstała w 1928 roku i, co ciekawe, jej autorem był Ukrainiec Hryhoryj Kuznewycz (Grzegorz Kuźniewicz).
Obrazek


Ukraińcy do tej pory próbują sobie wytłumaczyć, dlaczego ich rodak, patriota, który w czasie wywózek zadeklarował narodowość ukraińską i wypędzono go pod Lwów, stworzył polski pomnik patriotyczny. Według legendy pomnik ów w rzeczywistości sławił wojsko ukraińskie, bo w tekście nie ma mowy o polskim i Polsce, ale brzmi to niewiarygodnie ;). Prawda jest zapewne znacznie bardziej przyziemna: artysta potrzebował pieniędzy w trudnym powojennym czasie, a Polacy dobrze płacili.
Pomnik zniszczony częściowo przez upowców został za komuny uzupełniony orłem w miejsce sokoła i dopiero niedawna renowacja przywróciła stan pierwotny.

Żar leje się z nieba, a przede mną wyrastają drewniane budy z wystawionymi na chodniku ciuchami.
- Boże, żeby tutaj była jakaś knajpa - myślę sobie. Pan Bóg usłyszał, bo oto jest i spelunka!
Obrazek

Lany Leżajsk za sześć złotych! W środku powietrze gęste od zużytych zapachów, więc siadam pod parasolami. Sprzedawca i miejscowi początkowo potraktowali mnie nieufanie, w końcu skąd tu turysta z plecakiem?? Szybko jednak przełamaliśmy lody, rozmawiając o wszystkim, może poza bieżącą polityką, bo po co kusić licho? Dowiedziałem się o lokalnych atrakcjach, pogodzie ("wapień odstrasza deszcze, więc w Horyńcu rzadko pada"), kto był ostatnio na Śląsku, kto za komuny kupował w Opolu wódkę w Pewexie, bo mu się skończyły w pociągu zapasy... Budząc barmana, który się lekko zdrzemnął w upale, domawiam drugi kufelek, a w tym czasie zjawia się reszta ekipy, dowieziona przez autobus dla niepełnosprawnych. (Zdjęcie Buby).
Obrazek

I w tym przypadku widać zmianę pokoleniową wśród towarzystwa wyprawowego: stara ekipa nigdy nie odpuściłaby sytuacji, aby ominąć taką knajpę i zintegrować się z lokalsami, podczas gdy nowa postała chwilę, pokiwała głową i... uciekła w poszukiwaniu jedzenia. W ostatnich latach często odnoszę wrażenie, że głównym celem granicznych wyjazdów jest spożywanie posiłków, cała reszta mniej się liczy :P.

Żegnam się z tubylcami jak z dobrymi kumplami i uderzam do lokalu naprzeciwko, gdzie obiaduje pozostała czwórka. Przyjemne tu mają ceny: wypasiona rolada z obłożeniem za dwadzieścia siedem złotych! A więc można jeszcze nie zdzierać z turystów.
Obrazek

Zostawiamy plecaki w restauracji i na lekko udajemy się z wizytą krajoznawczą. Na początku mijamy położony przy skrzyżowaniu kościół z 1818 roku, który aż do 1947 pełnił rolę cerkwi unickiej. Czterdzieści lat temu dobudowano nową nawę, więc dzisiejsza bryła jest niezbyt harmonijna.
Obrazek

Następnie maszerujemy na południe do Radruża (Радруж, 1977 - 1981 Rozdroże). Przed wojną wioska była bardziej ludna niż Horyniec i miała zdecydowanie ukraiński charakter. Potem dostąpiła "zaszczytu" podzielenia granicą i jej wschodnia część znalazła się na Ukrainie. Dzisiaj mieszka tu tylko dwieście osób, ale turystów przyciągają dwie cerkwie.
Obrazek

Najważniejsza jest ta starsza, tworząca cały kompleks cerkiewny: oprócz świątyni wchodzi w jego skład dzwonnica, dom diaka oraz otaczający całość kamienny mur z daszkiem. Cerkiew, nosząca wezwanie św. Paraskiewy, pochodzi z XVI wieku (według niektórych najstarsza w Polsce) i jest tak cenna, że wpisano ją na listę UNESCO. W przeszłości stanowiła także miejsce schronienia oraz punkt obronny w niespokojnych czasach rozmaitych najazdów.
Obrazek

Nie pełni już funkcji sakralnych, stała się filią Muzeum Kresów w Lubaczowie, więc zwiedzanie jest płatne. Z pobliskiego budynku wychodzi do nas przewodnik.
- Studenci? - zagaduje. - Zaraz przyjdę.
Obrazek

Cerkiew jest piękna, ale w środku... pustawa. Owszem, mamy cudny ikonostas, dwa małe boczne ołtarze, są starsze polichromie na ścianach i unikalny przenośny Boży Grób w przedsionku, ale miałem wrażenie, że czegoś tam brakuje. Na dodatek wkrótce po wejściu do wnętrza rozpętała się gwałtowna ulewa, gdzieś blisko rąbnął piorun i zgasło światło, więc nie udało się zrobić dobrych zdjęć.
Obrazek
Obrazek

Na dworze leje konkretnie, tymczasem my jesteśmy bez bagaży, nie mam przy sobie nawet polara, o kurtce przeciwdeszczowej nie wspominając. Siedzimy pod sobotami, jak kiedyś parafianie czekający na nabożeństwa.
Obrazek

Wiosenne burze szybko się zaczynają i zazwyczaj szybko kończą, więc po chwili woda kapie już tylko z drzew. Możemy z powrotem wyjść na powietrze.
Obrazek

Idziemy zerknąć na cmentarz. Są tutaj dwa - jeden mniejszy przy cerkwi, drugi większy kawałek dalej. Na tym drugim stoi kilkaset nagrobków, wiele to krzyże bruśnieńskie z ośrodka kamieniarskiego w pobliskim Bruśnie. Część z nich została odnowiona i oczyszczona.
Obrazek
Obrazek

Parująca droga w kierunku granicy.
Obrazek

Usytuowany na tyłach dom diaka, czyli kantora śpiewającego podczas nabożeństw i pomagającego księdzu. Wybudowano go w pierwszej połowie XIX wieku, podobnie jak mur.
Obrazek

Właściwy budynek Muzeum Kresów to dawny gmach Proświty, ukraińskiej organizacji społecznej, a następnie sklepu. W środku, oprócz kasy, znajdziemy wystawę czasową wielkich ikon, które uratowano z cerkwi w Starym Dzikowie. Autorem był Osyp Kuryłas, absolwent szkół lwowskich i krakowskich.
Obrazek

Kilka minut spaceru od kompleksu UNESCO stoi druga cerkiew. Powstała w latach 30. ubiegłego wieku. Zastanawiam się nad sensem budowania kolejnej świątyni w wiosce. Poprzednia już się nie podobała? Na pewno nie uczyniono tego z powodu braku miejsca dla wiernych, bo nowa cerkiew Mikołaja Cudotwórcy jest niewielka. W przeciwieństwie do swej znanej siostry ta nadal pełni rolę religijną jako kaplica rzymskokatolicka.
Obrazek
Obrazek

Stąd do granicy jest już naprawdę rzut beretem - wystarczy wspiąć się na trawnik obok cerkwi i widać żółte tablice oraz zaorany pas ziemi. O dziwo, nie pojawiła się Straż Graniczna. Być może uznała, że bez plecaków nie przedrzemy się na Ukrainę i, w zależności od opcji, nie pomożemy Zełeńskiemu pogonić Putina lub Putinowi pogonić Zełeńskiego.
Obrazek

Niebo znowu wydaje niepokojące dźwięki i czuć, że zaraz ponownie zacznie padać. Na szczęście udaje nam się złapać stopa, a nawet dwa i szybko siedzimy z powrotem w Horyńcu w restauracji. Po pewnym czasie dołącza do nas Kasia, która przyjechała stopem z Białegostoku i przywiozła rozmaite domowe wyroby. W tym momencie ekipa liczy już siedem osób.

Po zmroku ruszamy na nocleg zaplanowany nad pobliskim zalewem. Teren ten dzierżawi jakaś instytucja wędkarska i z umieszczonych tam tablic wynika, że właściwie wszystko jest zabronione. Dozwolone jest jedynie przechadzanie się i siedzenie na ławkach - przynajmniej na razie. Największym kuriozum są liczne stanowiska do robienia ognisk z przygotowanymi paleniskami, ale czynić tego nie wolno! Mieszkańcy Horyńca podkreślają swój stosunek do zakazów korzystając z palenisk, rozlokowanych co kilkadziesiąt metrów. Zagadujemy miejscowych, ci machają ręką.
- Jak nie będziecie nic niszczyć ani hałasować to nikt się nie przyczepi.
Aha, czyli zakazuje się na wszelki wypadek.
Rozkładamy się, ja tym razem będę nocował pod wiatą, bo komary gdzieś zniknęły. Na kolację potrawy z rusztu (ktoś zdradziecko ukradł kawałek mojego karczku!), wskakuję też do wody, bo okazała się wyjątkowo ciepła. Pływanie z czołówką wśród mgieł - piękna sprawa! Krwawy również zdecydował się zmyć brud grzechów. Mamy również wizytę lokalnych młodzieńców, którzy postanowili "zrobić dobry uczynek" i przynieśli nam różne nielegalne substancje, a dodatkowo jeszcze wodę i colę na kaca. Ach, ta wschodnia gościnność!
Obrazek

Kolejny poranek wstaje bardzo ciepły. Temperatura w słońcu pokazywała wczoraj 38 stopni, nawet Buba założyła krótkie spodenki (musiała je kupić, bo z domu zabrała tylko długie)! Znowu jesteśmy słonecznym oknem na mapie Polski, gdyż na Śląsk i w ogóle na zachód kraju powróciła zimna wiosna.
Obrazek

Zbieramy tyłki dopiero w południe. Na zdjęciu jedna z licznych wiat wraz z towarzyszącym paleniskiem.
Obrazek

W drodze do centrum podziwiamy ogródek przed jednym z bloków; ktoś miał sporą fantazję ;).
Obrazek

Park i pałac Ponińskich, dzisiaj ośrodek sanatoryjny.
Obrazek

W tak upalny czas dobrze byłoby się nawodnić, więc proponuję wczorajszą spelunkę. Na ulicach co chwilę spotykam towarzystwo, które tam widziałem, witamy się i rozmawiamy jak starzy kumple :). Moja propozycja nie wzbudza entuzjazmu, właściwie tylko Krwawy i Kasia jej przyklasnęli, reszta potraktowała ją jako zło konieczne. Na zdjęciu Buby trwa przerwa w integracji z miejscowymi i zaczyna się dyskusja nad tym, co czynić dalej.
Obrazek

Horyniec - Zdrój był ostatnim punktem z listy miejsc, które na pewno chcieliśmy odwiedzić. W którą stronę iść teraz? Padają pomysły na zachód, na południe, niekoniecznie na Ukrainę. Szymon sugeruje Przemyśl. Ostatecznie wybieramy północ, w stronę Brusna.

Ekipa antyspelunkowa rusza pierwsza i szybko ginie nam z oczu. Pozostałą trójcą przechodzimy pod torami kolejowymi i odkrywamy, że dopiero w tej części miejscowości znajduje się właściwe uzdrowisko. Nie przypomina ono słynnych sudeckich i beskidzkich, ale też w okresie PRL-u bardzo podupadło.
Obrazek

W dniu dzisiejszym tak naprawdę opuszczamy Roztocze. Horyniec i Radruż leżą na jego granicy, którą według nowego podziału wytyczono na rzeczkach Radrużka i Glinianka. Według innych klasyfikacji to obie miejscowości są już nawet poza Roztoczem, na terenie Płaskowyżu Tarnogrodzkiego. Któż jednak słyszał o takim mazoregionie? Roztocze jest znane, w dodatku w przestrzeni publicznej i tak nadal pojawia się tylko one, a nie płaskowyż, więc pozostaje mi utrzymać nazwę ;),
Obrazek
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś."

https://picasaweb.google.com/110344506389073663651

http://hanyswpodrozach.blogspot.com/

Awatar użytkownika
Pudelek
bardzo stary wyga
Posty: 4195
Rejestracja: 12-11-2007 17:06
Lokalizacja: Oberschlesien, Kreis Nikolei / Oppeln

Re: Roztocze cerkwiami malowane

Postautor: Pudelek » 08-08-2023 19:39

Brusno (Брусно) jest, a właściwie było, najbardziej znanym ośrodkiem kamieniarskim Roztocza, którego sława sięgała daleko. O pierwszych bruśnieńskich kamieniarzach wspomina się już w XVII wieku. W XIX wieku na cmentarzach całego regionu pojawiły się setki krzyży zwanych bruśnieńskimi, a także wiele krzyży przydrożnych pochodzących z miejscowego kamieniołomu i obrabianych przez miejscowych rzemieślników. Przez długi czas były to krzyże prymitywne w swojej formie, z błędami w pisowni (co może świadczyć o tym, że tworzyli je analfabeci), ale dzięki temu łatwo rozpoznawalne. Znaleźć jest można było w tak odległych miejscowościach jak Lwów, Zamość czy Jarosław.
Początkowo Brusno było jedną wsią. W czasach kolonizacji józefińskiej władze austriackie założyły w jej środku nową osadę Deutschbach (Дойчбах), do której przybyli niemieccy kalwini. W ten sposób ukształtowały się trzy wioski: Nowe Brusno (Нове Брусно), gdzie przeważali Polacy, Deutchbach z większością niemiecką oraz Stare Brusno (Старе Брусно) z ludnością ukraińską. Po II wojnie światowej Stare Brusno wysiedlono i dziś porasta je las. Deutschbach przemianowano na Polankę Horyniecką (Полянка Горинецька), zamieszkało tam kilku rzeźbiarzy, którym udało się przetrwać wywózki. Ostatni z nich pracowali jeszcze w latach 60. ubiegłego wieku.
Razem z Kasią i Krwawym przyjeżdżamy stopem do Nowego Brusna, złapaliśmy go w połowie drogi z Horyńca - Zdroju. Kierowca ma dostarczyć paczkę, więc i nas dostarcza prosto pod cerkiew.
Obrazek

Świątynia pod wezwaniem św. Paraskiewy z 1713 roku zachwyca, ale to w dużym stopniu współczesna rekonstrukcja. Przez kilkadziesiąt lat niszczała, pod koniec PRL-u groziło jej rozebranie. Dopiero przed dekadą przejęło ją Muzeum Kresów w Lubaczowie i dokonało szeregu inwestycji: wymieniono część ścian, dachy, odtworzono soboty, okna i drzwi. Na zdjęciach sprzed remontu ciężko ją poznać.
Obrazek

Na pobliskim cmentarzu spoczywają zarówno katolicy obu obrządków, jak i niemieccy ewangelicy. Przy okazji należy dodać, że niemal wszyscy potomkowie kolonistów opuścili Deutschbach w 1905 roku i przenieśli się do Wielkopolski. Na miejscu pozostała tylko jedna rodzina. (Zdjęcie kalwińskiego nagrobka zrobiła Buba).
Obrazek

Pierwsza część mojej ekipy pojechała stopem gdzieś na Stare Brusno, szukać wodospadu i cmentarza. To samo robi Kasia z Krwawym, a ja zostaję z plecakami pod cerkwią. Po dość długim czasie zapada decyzja, że nie idziemy dalej, a na wspomniane Stare Brusno, gdzie reszta znalazła fajne miejsce na rozbicie namiotów. Zatem ruszamy, przecinając trzy wsie stanowiące kiedyś jedność.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

O co chodzi z tym plakatem tego nie wie nikt!
Obrazek

Wschodzimy w las, gdzie wśród drzew stoją setki zapomnianych grobów - główny cmentarz Starego Brusna. Kiedyś zapewne często odwiedzany przez ludzi, teraz pojawia się tu głównie zwierzyna.
Obrazek

Jeden z kilku pomników. Wystawiony w 1925 roku z okazji pierwszej misji. Zaraz obok wznosiła się cerkiew, wybudowana w 1906 i rozebrana w 1956 roku.
Obrazek

Miejsce noclegowe położone jest nad potokiem Brusienka, zatem mamy bezpośredni dostęp do wody. Kawałek dalej widać zniszczoną kapliczkę. Ktoś przygotował również plac na ognisko i ławeczkę.
Obrazek

Po nocnych dyskusjach polityczno - wojennych zbieramy się nieśpiesznie. W sumie jak co rano, czy raczej co południe. Powietrze robi się jakieś gęste i nie mam tu na myśli atmosfery. Nagle dochodzi do nas stłumiony huk.
- Kamieniołom - stwierdzamy początkowo, bo ten faktycznie leży niedaleko, za górką. To właśnie z niego pozyskiwano materiał dla krzyżów bruśnieńskich, a dziś zarządza nim jakiś prywatny właściciel. Po chwili jednak wiemy, że to nie strzelanie w kamieniołomie, ale nadchodzi burza i to dość silna. Nie zmienia to jednak planów towarzystwa, które chce skoczyć jeszcze i na kamieniołom i do schronów Linii Mołotowa i gdzieś jeszcze... W takiej sytuacji postanawiam rozpocząć "indywidualny tok zwiedzania" (cytując Szymona) i ruszam samotnie w kierunku Nowego Brusna. Po wyjściu na drogę przypuszczenia odnośnie burzy potwierdzają się.
Obrazek

Udaje mi się zdążyć do cerkwi i schować się pod sobotami. Co prawda pioruny walą gdzieś indziej, ale momentami leje mocno.
Obrazek

Niedawno czytałem jedną z mniej znanych powieści Stephena Kinga pod tytułem Komórka. Opowiadała ona o wirusie, który za pomocą dźwięków w telefonie komórkowym zmienia ludzi w zombie. Szansę na pozostanie normalnym mają jedynie ci, którzy nie posiadają takiego sprzętu albo znajdują się w strefie poza zasięgiem. Książka powstała w 2004 roku, więc wówczas żyło jeszcze całkiem sporo osób, które z komórek nie korzystały, a i nie cały świat został opleciony dostępem do sieci, teraz zapewne ów wirus dopadłby jakieś 98% populacji. Ocaleć mogliby ludzie, którzy akurat przebywaliby na terenie Starego Brusna, ponieważ tam panowała w telefonach głucha cisza. Siedzę zatem przy świątyni i czekam. Nie mogę się dodzwonić, smsy także nie dochodzą, nie wiem czy reszta już ruszyła, czy sterczy tam i czeka (potem okazało się, że burzę przetrwali na cmentarzu pod folią). Mijają dwie godziny, minęła już czternasta, więc postanawiam przemieścić się dalej. W końcu prędzej czy później uda nam się skontaktować, najwyżej się wrócę.

Na skrzyżowaniu zatrzymuje się od razu pierwszy samochód i bierze mnie na stopa. Facet handluje swojskimi serami i jedzie do jakiegoś klienta, więc w kilka minut pokonuję kilka kilometrów do Chotylubia (Хотилюб, 1977 - 81 Lubice). To kolejna wioska w regionie, której przedwojenna struktura etniczna jest dyskusyjna: polskie źródła twierdzą, że podzielona była ona pół na pół, ukraińskie, że zdecydowanie oni przeważali. W każdym razie kościoła katolickiego tu nie było, za to cerkiew owszem: wzniesiona pod patronatem Opieki Najświętszej Maryi Panny w 1888 roku. Po wypędzeniach służyła rzymskim katolikom, dobudowali oni do niej zupełnie niepasujący przedsionek. Teraz mają nową świątynię, więc stara została opuszczona i niszczeje.
Obrazek
Obrazek

Kotu brak ludzkiej aktywności nie przeszkadza ;). Nawet nie chciało mu się na mnie zamiauczeć.
Obrazek

Na horyzoncie dostrzegam babkę z siatkami pełnymi zakupów. Czyżby w Chotylubiu działał sklep? Ano tak! To bardzo miła wiadomość, bo nie spodziewaliśmy się go w tej miejscowości, w ogóle dzisiaj. Wpadam do środka, kupuję radlera i jeszcze kilka innych niezbędnych rzeczy i z przyjemnością rozkładam się na zewnątrz. Słońce skryte jest za chmurami, ale i tak temperatura jest wysoka.
Obrazek

Wraca kontakt z resztą ekipy, są pod cerkwią w Nowym Bruśnie. Ustalamy, że albo spotkamy się w Chotylubiu albo dopiero wieczorem na noclegu, bo nie jestem pewien, czy chcę znowu czekać tutaj zbyt długo. Z jednej strony sklep kusi, ale z drugiej głowa podpowiada, że można by podskoczyć jeszcze gdzieś dalej, gdzie normalnie bym z całą grupą nie dotarł. Ustawiam się przy przystanku autobusowym, gdzie mam zadaszenie, gdyby nagle znowu zaczęło padać.
Obrazek

Podwózkę łapię mniej więcej po kwadransie. Pani zza kierownicy nie handluje serami, ale jest młoda i ładna, w dodatku chyba autentycznie zainteresowana naszą wędrówką wzdłuż granic, więc podróż przebiega szybciutko. Wyskakuję na rynku w Cieszanowie (Цішанів). Historycznie było to polsko - żydowskie miasto, dodatkowo z niedużą społecznością ukraińską. Po każdej z tych grup narodowościowych zostały świątynie: katolicki kościół św. Wojciecha, greckokatolicka cerkiew św. Jerzego i synagoga.
Kościół nadal działa.
Cerkiew jest odmalowana, ale zamknięta. Autorem polichromii był Hryhorij Kuznewycz, ten sam, który wykonał polski pomnik w Horyńcu - Zdroju. Nota bene urodził się w Starym Bruśnie.
Synagoga całe dekady niszczała, wyremontowano ją niedawno i przekształcono w Dom Nestora. Większości miejscowych Żydów udało się uniknąć śmierci z rąk Niemców, uciekli do ZSRR, bo granica biegła niedaleko. W ich miejsce hitlerowcy zwieźli tutaj innych starozakonnych, do obozu pracy i getta. Rozstrzelano ich albo wyeksportowano do Bełżca.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Oprócz tych trzech budynków nie ma w Cieszanowie interesujących obiektów. Miasto jest o połowę mniejsze niż przed wojną, nijaki i wykostkowany rynek zupełnie nie zachęca, aby na nim spędzić czas. Ludzie dziwnie się na mnie patrzą. Nie za bardzo wiem, co teraz robić? Liczyłem, że coś tu zjem, ale w centrum nie ma żadnego lokalu, nawet kebab zamknięty na głucho! Robię zakupy i miotam się po ulicach bez planu, co jakiś czas chowając się przed deszczową chmurą.
Obrazek

Może wrócić do Chotylubia? A może od razu iść do Gorajca, gdzie mamy spać? Albo podjechać kawałek autobusem? W końcu decyduję się na opcję środkową, ale wychodząc poza zabudowania dostrzegam, że niebo na północy jest czarne, słychać też grzmoty. Pytanie, czy to już przeszło czy dopiero tu podąża?
Obrazek

Niestety, kieruje się prosto na mnie. Bardzo bym nie chciał spotkania z burzą na otwartej przestrzeni, więc skręcam na osiedle wypatrując potencjalnego schronienia. Na skrzyżowaniu stoi przystanek autobusowy, dobre i to!
Obrazek

Idąc za potrzebą trafiam na zarośnięty park i ruiny dworu z XIX wieku. Za komuny był częścią największego PGR-u w gminie, teraz niewiele z niego zostało.
Obrazek

Ledwo wróciłem pod dach przystanku, a zaczęło padać. Początkowo pojedyncze krople, potem coraz mocniej, aż w końcu ściana wody. Dookoła przewala się burza, ciska piorunami i ciska. Siedzę cierpliwie i czekam... Dzwonię do reszty: są w Chotylubiu pod sklepem, u nich jeszcze nie pada. Zazdroszczę im, może jednak do nich dołączyć stopem? Jednak każde wyjście poza daszek oznacza szybkie przemoczenie.
Czas mija. Deszcz długo nie chce słabnąć. Szymon do mnie pisze, czy nie kupię im chleba, ale najbliższe pieczywo jest kilka kilometrów stąd!

Wreszcie po dwóch godzinach, gdy wybijała osiemnasta, opady zmieniły się w średnio intensywną mżawkę. Trzeba się ruszyć, jeśli nie teraz to kiedy?! Zakładam dwie kurtki, zabezpieczam plecak i wychodzę na mokry świat. Oczywiście liczę na kolejną podwózkę, lecz droga na Gorajec jest bardzo boczna, prawie nic tam nie jeździ prócz traktorów do pobliskiego zakładu.

W oddali widzę dawną cerkiew św. Eliasza w Nowym Siole (Нове Село). Formalnie i zrujnowany dwór i przystanek także leżał na jego terenie.
Obrazek

Deszcz ciągle pada. Jego szum stłumił wszystkie inne dźwięki, wszystko dookoła wydaje się martwe. Ani jednego człowieka, żadnego zwierzęcia, ptaka, nic.
Obrazek

Przejście wzdłuż pół strasznie się ciągnie. Potem zaczyna się las. Mija mnie pierwszy samochód i pędzi dalej. Mniej więcej w połowie trasy, czyli po prawie czterech kilometrach, zatrzymuje się czarny wóz z zagadkowym mężczyzną w środku.
- Jest pan turystą? - zagaduję, rozsiadając się w suchym fotelu.
- Nie.
- Miejscowym?
- Nie.
- Brzmi tajemniczo - stwierdzam.
- Za godzinę się dowiesz - uśmiecha się szelmowsko kierowca, a ja w tym momencie zastanawiam się, czy nie szarpnąć drzwi i nie wyskoczyć. Może to jakiś morderca albo zboczeniec?! W każdym razie zabrzmiało to niepokojąco. On chyba też to zauważył, bo dopytuje:
- Jedziesz na festiwal?
- Nieee. Ja tylko pod cerkwię.
- To naprzeciwko festiwalu.
- Niee, ja tam czekam na znajomych.
Okazało się, że facet prowadzi szkolenie dla obsługi festiwalu, który pod nazwą Folkowisko odbywa się w wiosce co roku. Ponoć Gorajec (Гораєць, 1977 - 81 Dąbrowa) z tego słynie na całą Polskę, podobnie jak Cieszanów z festiwalu rockowego. To kolejne potwierdzenie, że Śląsk to nie Polska, bo ja o tych imprezach w ogóle nie słyszałem ;).

Wysiadam pod cerkwią. Oczywiście przestało padać. Wita mnie wielki, kudłaty pies. Wita dosłownie, bo podaje łapę i domaga się głaskania!

Tutejsza świątynia Najświętszej Maryi Panny uchodzi za jedną z najstarszych w kraju, datuje się ją na 1586 rok. Drzwi są otwarte, ale ikonostas ledwo przebija się przez rusztowana.
Obrazek
Obrazek

Jednym z pomysłów na nocleg był sąsiadujący z cerkwią domek, w którym ponoć można spać, ale to jakaś "izba kulturalna" i niezbyt to sobie wyobrażam. Znów dzwonię do Szymona i dowiaduję się, że oni... nadal są w Chotylubiu! Sklepowa otworzyła im na zapleczu knajpę i tam przeczekują deszcz, bo przecież nie pójdą jak pada! Kurde, chyba dokonali lepszego wyboru na ten dzień niż ja ;).

Z okolic cerkwi ruszam w pola, gdzie wytyczono ścieżkę dla miłośników przyrody i ptaków. Oprócz różnych tablic zbudowano także dwie "czatownie ornitologiczne" do podglądania ptactwa. Pierwsza z nich prezentuje się interesująco.
Obrazek
Obrazek

Zrzucam plecak, wyciągam piwo, bo i tak muszę czekać na resztę. Nadchodzi piękny, choć z wiadomych przyczyn wilgotny wieczór. Po kilku kwadransach pojawiają się mgły.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Wreszcie zjawia się cała pozostała banda. Opcja noclegu w czatowni wygrywa, zresztą za bardzo nie ma wyboru. Kilkaset metrów dalej jest druga czatownia - domek. Szymon z Piotrkiem idą go zobaczyć, ale poza przemoczeniem butów i spodni efektów nie ma, gdyż z domku ktoś wyrwał drzwi.

Bałem się, że będzie tu się kręcić za dużo innych ludzi, w końcu mamy piątek. Ale niepotrzebnie. Przez chwilę pobyła jedna dziewczyna, która także była przekonana, że udaję się na szkolenie festiwalowe.
- Wygląda pan jak stereotypowy uczestnik - zaśmiała się, a mnie przez "pan" od razu przybyło siwych włosów i zmarszczek.
Jest też kilku chłopaków, wyraźnie zafascynowanych tym, że chcemy tu spać. Pytają się, czy czegoś potrzebujemy.
- Worek kartofli! - woła Kasia, a wszyscy chichoczą z żartu. Chłopaki wracają na wioskę, a my do lasu po drewno. Bardzo mokre, ale nasi fojermani i tak sobie poradzili z rozpaleniem ogniska.
Obrazek

Chłopaki wkrótce wracają z... workiem kartofli! No to nas zaskoczyli. Mają też jakąś butelczynę, my również, więc wkrótce trwa miła integracja. Jeden z nich jest miejscowy, reszta z okolicy. W czasie rozmowy okazuje się, że nie każda współczesna starsza młodzież musi być pozbawionymi mózgu debilami, których nie interesuje nic poza swoim smartfonem! Dyskutujemy o historii, muzyce, rówieśnikach i... narzeczeństwie w wieku dwudziestu lat. Gorajecka ekipa być może urwała się z innego świata, ale mówią mądrze, interesująco, mają swoje pasje i zainteresowania, których próżno szukać u wielu "prawdziwych dorosłych". To się dzisiaj rzadko zdarza, musieliśmy przyjechać prawie na Roztocze (prawie, bo Roztocze się skończyło kilkanaście kilometrów na wschód od nas).
Obrazek

Pojawił się również pies, ten, który mnie witał. Straszny pieszczoch, ciągle kogoś klepie i domaga się głaskania, a zwłaszcza Bubę, która najbardziej nie lubi psów ;). Bruno, bo tak ma na imię, to podobno kolejna lokalna atrakcja, kocha turystów i zazwyczaj ze wzajemnością.
Obrazek

Rzecz jasna nie rozmawiamy tylko o sprawach poważnych, wielkich i istotnych. Czasem dyskusja schodzi na rzeczy bardziej przyziemne.
- Moje jedzenie pachnie Ben Gajem - mówię, wąchając torebkę z żarciem. Miałem na myśli krem do smarowania o intensywnym zapachu.
- U nas na Podlasiu na jajka mówi się ben gaje! - woła Kasia. No proszę, coś nowego. Chwilę później Krwawy wraca z lasu i mamrocze z dziwnym uśmiechem:
- Mrówki zaatakowały mnie w okolice intymne!
- W ben gaje! - krzyczymy, ale podobno trochę gdzieś indziej. Kasia chyba chciała to sprawdzić, bo nagle wstała i przewróciła się, lądując twarzą przy rozporku Krwawego, lecz raczej nic nie dojrzała.
Niespodziewanie zrobiło się już po pierwszej w nocy, więc aparatem Buby robimy sobie wspólne zdjęcie z chłopakami i psem, a potem żegnamy się serdecznie i pora iść spać.
Obrazek

Na piętrze czatowni rozstawione zostają dwa namioty: Szymona i Iwony oraz Krwawego. Ja z Kaśką śpimy po prostu w śpiworach, bo przecież mamy wiosnę. Piotrek położył się na dolnej ławce, a Buba tradycyjnie w namiocie na łące.

Nad ranem zjawia się jakaś grupa obserwacyjna, ale szybko sobie poszli z powrotem.
Obrazek

Budzik ustawiłem na szóstą, chcę zdążyć na pierwszy autobus. Zapowiada się ładny dzień.
Obrazek

Żal, oj żal wracać. Człowiek nawet nie wie, jak minął cały tydzień, przecież niedawno dopiero wchodziłem do pociągu na Lublin! Pakowanie, ściskam się z Kasią, reszcie nie chce się wyjść z namiotów, więc rzucam im ostatnie mądre uwagi przez ścianę. Buba też się już przebudziła, Pioter przemieścił się z ławki na stolik, ciepło mu, bo leży pół nagi.
Obrazek

Wioska jeszcze smacznie śpi. Płatna toaleta "dla wystawców" wygląda surrealistycznie. A jeśli chodzi o Folkowisko, to ponoć mocno się zmieniło. Niby fajne, niby super, ale coraz większa komercja. Trudno mieć pretensje do organizatorów, że chcą na nim zarobić, ale dorabianie do tego wielkiej ideologii to także przesada.
Obrazek

Jeszcze na odchodnym trochę historii, bo Gorajec też był kiedyś wioską ukraińską; w 1939 mieszkało w nim ponad tysiąc osób, obecnie zaś niecałe dwie setki. W latach 40. doświadczył co najmniej dwóch masakr. Najpierw UPA zamordowała prawie wszystkich Polaków i kilku Ukraińców, łącznie 67 osób. Rok później polskie wojsko i milicja dokonały "akcji pacyfikacyjnej", w czasie której zabito 170 osób. W tym drugim przypadku IPN nie dopatrzył się znamion zbrodni, bowiem "akcja była samowolnym działaniem żołnierzy, a celem dowództwa była jedynie likwidacja ukraińskich sił zbrojnych". Dodam, że w wiosce nie było żadnych "sił zbrojnych", a jedynie nieliczna samoobrona. Przy okazji podpalono większość zabudowy, także ciężko tu znaleźć stary budynek.
Obrazek

Na ulicę wyskakuje Bruno, aby się przywitać. Musi się także pożegnać, choć początkowo próbuje iść za mną. To jednak bardzo mądre psisko, wszystko mu dokładnie wytłumaczyłem i został na miejscu ze smutną miną.
Obrazek

Na skrzyżowaniu stoi krzyż pańszczyźniani. Stawiano takie w 1848 roku w Galicji na cześć cesarza austriackiego, który zniósł ówczesne niewolnictwo.
Obrazek

Maszerują pustą drogą. Ostatnie kilometry tego wyjazdu. Mimo wczesnej pory robi się bardzo duszno.
Obrazek

Ostatnia miejscowość to Kowalówka (Ковалівка), założona przez kolonistów niemieckich jako Freifeld. Koloniści byli katolikami i dość szybko się polonizowali, ale i tak ostatecznie najwięcej było Ukraińców, wiec w środku stoi dawna cerkiew. Wygląda ciekawe, ale nie mam już czasu jej się dokładnie przyjrzeć.
Obrazek

Za zakrętem pojawia się sklep i przystanek. Tutaj następuje koniec mojego wędrowania. Czy za rok będzie ciąg dalszy? Oby, ale wtedy i tak wracamy na północ, na Mazury. Też fajnie, lecz jednak zupełnie inny klimat.
Obrazek

Przemyka busik "mojej" firmy, ale się nie zatrzymuje. Co jest?? Na szczęście za chwilę pojawia się ten właściwy.
Mój wysiłek, żeby jak najszybciej dostać się z powrotem na Śląsk został mocno storpedowany w Jarosławiu. Okazało się, że na najbliższy pociąg nie ma już biletów. Są jedynie dla pasażerów z rowerami, ale nie posiadając roweru nie można takiego kupić. To się nazywa powrót do cywilizacji!

Każdy z dotychczasowych wyjazdów nad granice miał jakiś motyw przewodni, który zapamiętałem najbardziej:
W 2013 roku wszystko było dla mnie nowe, ale to głównie spływ Biebrzą i kościół w Sztabinie, który nie chciał nam znikać z horyzontu.
W 2014 okradziono mnie w pociągu i przez resztę wyjazdu musiałem korzystać z cudzego aparatu.
W 2015 znów spływaliśmy Biebrzą i walczyliśmy z wiatrem i pogodą.
2016 upłynął pod znakiem sanktuariów różnych wyznań.
2017 to wiele kąpieli w jeziorach i pierwsza wizyta zagraniczna.
2018 jako ciągła walka z insektami.
2019 kojarzył mi się będzie na zawsze z chłodem i zachmurzonym niebem.
2020 nie było.
2021 to bardzo pomocni miejscowi.
2022 był pełen gwałtownych zmian pogody.
A 2023? Zapamiętam wysoką temperaturę, najliczniejszą w historii ekipę, liczne podwózki (w tym jedna na pace!), rozmowy z miejscowymi w horyńskiej spelunce, setki bruśnieńskich krzyży, a przede wszystkim cerkwie! Jeśli dobrze liczę, to w ciągu tygodnia widziałem ich szesnaście, większość drewnianych!
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś."

https://picasaweb.google.com/110344506389073663651

http://hanyswpodrozach.blogspot.com/


Wróć do „Relacje z wypraw”