I znowu te Bałkany na wakacje!...

Jeżeli wybrałeś się gdzieś poza Sudety i nie wstydzisz się tego, daj znać!
Awatar użytkownika
Pudelek
bardzo stary wyga
Posty: 4195
Rejestracja: 12-11-2007 17:06
Lokalizacja: Oberschlesien, Kreis Nikolei / Oppeln

I znowu te Bałkany na wakacje!...

Postautor: Pudelek » 11-09-2023 17:47

Wyprawa na Bałkany w 2023 roku zaczyna się tradycyjnie od przystanku na rozprostowanie nóg na autostradowym parkingu w okolicy uzdrowiska Piešťany. I tam zdziwienie, bo toalety są zamknięte, a zamiast nich ustawiono rozpadające się toj-toje. Jeszcze większe zdziwienie nastąpiło, gdy okazało się, że Słowacy uczynili tak na wszystkich MOP-ach, nawet tam gdzie działały bary: jak chcesz za potrzebą, to do tojka marsz! Ciekawa polityka.
Obrazek

Podobnie tradycyjnie z autobany przeskakuję na boczną drogę numer 573 w stronę Dunaju. Ruch tu umiarkowany, mało jest obszarów zabudowanych, więc aby nie było tak szybko, to co rusz wyskakuje jakiś remont albo wahadło.
Większe zakupy robimy w markecie w Komárnie, gdzie klienci przepychają się i przeklinają na wszystkich po węgiersku, choć przecież będąc na Słowacji niekoniecznie muszę ich w tym języku rozumieć. Z kolei kasjerka pożycza od kogoś kartę klienta sieci, która uciekła z Polski i dzięki temu mniej płaciliśmy za większość produktów. Miło.

W południe wjeżdżamy do Madziarów. Podobnie jak rok temu częściowo ich bojkotuję, więc potraktuję ich tylko jako tranzyt na południe. U Orbana Victora jest problem, również tradycyjnie, z wiecznie korkującą się autostradą M1. Dodatkowo w tym roku Węgrzy chcąc poprawić kierowcom humor akurat w wakacje rozpoczęli jakieś "prace techniczne", więc codziennie internetowe mapy świeciły czerwonym kolorem informującym o zatorze. W takim przypadku nawet nie próbowałem dojechać do autostrady, tylko od razu po przekroczeniu granicy skręciłem na krajówkę z numerem jeden. Asfalt - znowuż tradycyjnie - mniej lub bardziej kiepski, ale dzięki niemu na obrzeżach Komárom, a właściwie w Almásfüzitő, odkryłem zrujnowane zabudowania wielkiego zakładu. Wyszperałem, iż była to największa w Europie Środkowej fabryka tlenku glinu.
Obrazek
Obrazek

Ponieważ remonty na autostradzie to za mało, automatycznie rozkopano również krajówkę, aby nikt się nie nudził. Zbliżam się do węzła w Tatabánya, ale na M1 dalej korek! Nic, jadę dalej równoległą jedynką i dopiero kilkanaście kilometrów dalej wjazd na autobanę nie nastręcza już trudności. Ruch co prawda bardzo duży, lecz jedzie się dość płynnie, choć co chwilę straszą potencjalnymi przeszkodami.
Obrazek

Obwodnica stolicy zaliczona szybko, a na M6 w kierunku południowym aut prawie brak. To kolejna węgierska tradycja: za Budapesztem potok samochodów rozdziela się na tyle odcinków, że drogi stają się puste.
Odwiedzając miejscowe Miejsce Obsługi Podróżnych zastanawiam się, czy też zastanę tam toj-toje. Ale nie, są normalne kibelki, za to próżno szukać drzew. Odpoczynek tylko na pełnym słońcu. Na szczęście dziś nie było aż tak upalnie, termometr wskazał maksymalnie 34 stopnie.
Obrazek

Autostradę opuszczam sto pięćdziesiąt kilometrów dalej z wyraźną ulgą. Monotonna jazda sprawiała, że zaczynały mi opadać powieki, na bocznych traktach łatwiej mi się ogarnąć.
Na chwilę staję w wiosce Kakasd (niem. Kockrsch). Chyba niebogata, bo policji nie stać nawet na własny parking, muszą parkować pod ścianami.
Obrazek

Osada była zamieszkała w przeszłości głównie przez Niemców. Na Pomniku Poległych obu wojen światowych widnieją praktycznie tylko niemieckie nazwiska. Po wypędzeniach zastąpili ich Węgrzy i Szeklerzy wypędzeni z innych stron, a społeczność niemiecka skurczyła się do kilku procent.
Obrazek

Współczesną atrakcją jest ciekawy w swej formie ratusz (wójtostwo), dzieło znanego architekta Imre Makovecza.
Obrazek

Celem mojego zjazdu z autostrady była wioska Grábóc (Грабовац, Grawitz), położona na uboczu wśród zielonych wzgórz.
Obrazek

Na jej skraju znajduje się monastyr Grabovac, należący do Serbskiego Kościoła Prawosławnego. Założyli go serbscy mnisi uciekający w XVI wieku z Dalmacji przed Turkami (choć przecież i tu panowali Turcy, ale być może łagodniejsi). Serbowie dość często osiedlali się na terenach dzisiejszych Węgier w czasie kolejnych fal emigracyjnych po nieudanych antyosmańskich powstaniach. W Grábócu zamieszkało kilka serbskich rodzin, potem dołączyli do nich jeszcze Szwabowie. Dzisiaj zostało po nich niewiele, dominują Węgrzy, ale klasztor nadal istnieje po różnych perturbacjach. Do 1974 był monastyrem męskim, po upadku komunizmu nastąpiła reaktywacja, lecz w formie żeńskiej. Bardzo skromnej, wikipedia podaje, iż zamieszkują go dwie mniszki.
Obrazek

Jest to niewątpliwie mały fragment Serbii na Węgrzech. Wszystkie stojące na parkingu samochodów mają serbskie rejestracje (z Wojwodiny). Na podwórku krząta się kilku facetów, którym starsza mniszka przynosi kawę.
- Chcecie do cerkwi? - pyta jeden z chłopów.
- A można? - odpowiadam pytaniem.
- Można - po czym przygląda się badawczo. - Skąd jesteście?
- Z Polski.
- Z Moskwy?? - podnosi zdziwiony brwi.
- Niee, na pewno nie z Moskwy - śmieję się.
Z serbskiego przechodzi na mieszankę serbsko - węgiersko - angielską i wpuszcza do środka (oczywiście za opłatą: 500 forintów. Kibelek też płatny - 100 forintów). Podpytuje dokąd jedziemy.
- Bośnia, Czarnogóra, Albania.
Na nazwę tego ostatniego kraju nie ucieszył się, natomiast po informacji, że odwiedzimy również Serbię, zrobił rozradowaną minę.
- A ja byłem kiedyś w Polsce! W Katowicach, na siatkówce! Bardzo mi się podobało!

Pomalowana na biało i żółto cerkiew pochodzi z XVIII wieku, typowy barok, ale w wydaniu prawosławnym. Ikonostas jest naprawdę piękny, warto przyglądać się także detalom.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Wokół świątyni stoi kilka krzyży oraz groby zmarłych mnichów i mniszek.
Obrazek

W kapliczce nad potokiem można nabrać wody, a przy okazji schłodzić arbuza ;).
Obrazek

Wracając na autostradę przecinam sporo niewielkich mieścin. Niektóre są na wpół lub prawie całkowicie opuszczone. Utrzymuję się przy swoim zdaniu, że Węgry się zwijają. O ile prawie każdy znany mi kraj europejski mniej lub bardziej idzie do przodu, to poddani Orbana Victora podążają w drugą stronę. "Lepiej żyć biednie, ale godnie" - jakoś tak to brzmiało.
Obrazek

Na M6 nadal pusto. Właściwie im bliżej granicy, tym mniej samochodów, jakby ludzie jej się bali. To jednak ani nie jest główny korytarz turystyczny ani towarowy, więc istnieje jakieś wytłumaczenie.
Obrazek

Ostatnie kilkanaście kilometrów na węgierskiej ziemi to już zwykła droga, która doprowadzi nas do słynnego płotu antyimigranckiego. Pojawia się znienacka, ale wieża należy już do sąsiadów, czyli Chorwatów. Ciekawe co z niej obserwowali?
Obrazek

Od stycznia tego roku Chorwacja weszła do Schengen, więc płot stał się niepotrzebny, jednak na wszelki wypadek nikt go nie demontuje. Znakiem nowych czasów stały się... otwarte w nim furtki ;).
Obrazek

Miejscowość Udvar (niem. Udwo, chor. Dvor) miała szczęście i pecha jednocześnie. Szczęście, bo podczas rozbioru Węgier w Trianon pozostawiono ją pod władzą Budapesztu, ale pecha, bo granicę wytyczono dosłownie za ogródkami mieszkańców. Wioska leży na Węgrzech, jednak pola po wschodniej stronie znalazły się w Jugosławii, a dziś w Chorwacji. Poza zwykłymi uciążliwościami związanymi z granicą stało się to przyczyną jeszcze większych w czasie wojny w Chorwacji: w 1991 roku teren po drugiej stronie zajęli Serbowie i go zaminowali, część min zaś przeleciała na Węgry. W efekcie ludzie bali się wychodzić do własnych ogrodów i konieczne było rozminowanie, ukończone dopiero w ubiegłej dekadzie.
Obrazek

Najbardziej lubię granice, które zlikwidowano, przynajmniej w formie przekraczania. Zamiast tracić czas na kolejkę i durnych pograniczników, to mogę się teraz swobodnie zatrzymać i robić zdjęcia. Po czasach minionych (oby) pozostały groźne tablice, płot, opuszczone budynki i jeden samotny samochód służb.
Obrazek
Obrazek

Zatem znowu jestem w Chorwacji i znowu na jej wschodnich opłotkach. To region Baranja, którego większość leży na Węgrzech. Do końca jazdy zostało mi już tylko półtorej godziny, więc staję na chwilę we wsi Branjin Vrh (węg. Baranyavár). Jak każda osada w chorwackiej Baranji doświadczyła ona serbskiej okupacji w latach 90. ubiegłego stulecia: Serbowie wypędzili wszystkich "obcych" (czyli 90% mieszkańców), zniszczyli część domów, uszkodzili kościół katolicki. O ofiarach przypomina lekko zaniedbany pomnik z flagą. Drugi pomnik poświęcony jest komunistycznym partyzantom, którym wdzięczne były "narody Jugosławii".
Obrazek
Obrazek

Kościół zamknięty na głucho.
Obrazek

Projektowanie ścieżek rowerowych jak u nas: kończy się ona na trawniku.
Obrazek

Chorwacka autostrada jeszcze puściejsza niż węgierska: przez pierwsze dwadzieścia kilometrów spotykam aż trzy auta, wszystkie obcokrajowców: tir turecki i bośniacki oraz austriacka osobówka.
Obrazek

Imponujący most na Drawie, a to oznacza, że opuszczamy Baranję i wjeżdżamy do Slawonii.
Obrazek

Zbliża się wieczór, a mnie zaczyna ogarniać specyficzna radość: to ten stan, który pojawia się zazwyczaj na początku wyjazdów, gdy wszystko albo większość ciekawego jeszcze przed nami. Dość często udziela się on właśnie w momencie, kiedy dzień się powoli kończy, bo bardzo lubię tę porę dnia.

Nieco szybciej niż zakładałem docieramy na kwaterę w Slavonskim Brodzie. Zlokalizowana ona jest na spokojnym osiedlu domków jednorodzinnych. To jedyny przypadek podczas całego wakacyjnego wyjazdu, że kwaterę oznaczono specjalną tabliczką informująca o obiekcie noclegowym.
Wychodzi właścicielka, pokazuje apartament, który rzeczywiście można tak nazwać: spora sypialnia, podobnych rozmiarów kuchnia, spora łazienka i jeszcze jeden pokój, gdyby ktoś potrzebował. Jak na najdroższy nocleg urlopu całkiem, całkiem. Babka mówi po angielsku, ale wkrótce przechodzi na niemiecki, którym posługuje się płynnie. Może tam pracuje albo pracowała?

Dziś był najdłuższy przejazd wyprawy, ponad osiemset kilometrów i dwanaście godzin, ale z przystankami. Chciałem skorzystać z wejścia Chorwacji do Schengen i dużej ilości autostrad, aby jak najdalej dostać się na południe i wpadł mi w oko właśnie Slavonski Brod. Przy okazji będzie można go obejrzeć, w końcu nigdy tu nie byłem.
Obrazek

Jedyny minus kwatery, to odległość od centrum - co najmniej kilkadziesiąt minut dreptania. Ale to nic, przejdziemy się, spacer będzie przyjemny.
Obrazek

Mała wystawa maszyn na jednym ze skwerów. Stoją dwie lokomotywy parowe oraz tramwaj wyprodukowane w zakładach w Slavonskim Brodzie.
Obrazek
Obrazek

Miasto intensywnie bombardowali z powietrza alianci w czasie II wojny światowej, co spowodowało zniszczenie 80% zabudowy. Zabytków zostało niewiele, najcenniejszym jest habsburska twierdza z XVIII wieku. Wchodzimy do niej od tyłu.
Obrazek

Twierdzę wybudowano przeciwko Turkom, ale nigdy nie została użyta w boju. Straciła swoje właściwości obronne w 19. stuleciu, w kolejnym niszczała, wojsko częściowo ją rozebrało. Dopiero niedawno zaczęto ją remontować, ale połowicznie. Dosłownie połowiczne: połowa odpicowana, a potem nagle zaczyna się druga połowa popadająca w ruinę.
Obrazek
Obrazek

Fosa i jugosłowiańskie bloki.
Obrazek

Zaraz za twierdzą płynie Sawa. To rzeka graniczna - za nią zaczynają się Bałkany, a także Bośnia i Hercegowina. Slavonski Brod jest miastem granicznym, co w historii było przyczyną zarówno jego rozwoju, jak i nieszczęść.
Obrazek

Most graniczny, jutro z niego skorzystamy.
Obrazek

Po drugiej stronie rozciąga się Brod (Брод), w przeszłości znany jako Bosanski Brod. Leży w serbskiej części Bośni, o czym świadczą serbskie flagi widoczne aż stąd.
Obrazek

Główny deptak i plac pod nazwą Trg Ivane Brlić-Mažuranić, ponoć największy taki w kraju. O tej porze tętni życiem, ludzie się przechadzają, gonią, wystrojone panienki w szpilkach i wyperfumowani panowie w białych adidasach prezentują swoje wdzięki.
Obrazek

Przy korzo zachowały się zabytkowe kamienice. Budynek na końcu zdaje się zamykać ulicę, ale to już Bośnia za rzeką.
Obrazek

Siadamy w jednej z licznych restauracji. Na stół wjeżdża gurmanska pljeskavica (z serem, słoniną i boczkiem) oraz ćevapi w bułce. Miała być jeszcze sałatka, ale obsługa nie radzi sobie z inwazją klientów, jest jej ewidentnie za mało. Kelnerka myli zamówienia, gubi kawałki mięsa, kelner wyłożył się na schodach z całą porcją frytek. Za dużo połączonych stolików, podczas gdy przydałyby się rozdzielone, jakaś baba ciągle się awanturuje, bo nie zgadza się jej a to porcja, a to rachunek. Ale ogólnie smakowało, zwłaszcza na początku wyjazdu wszystko jest pyszne ;).
Obrazek

Jak wspominałem: położenie Slavonskiego Brodu to jego szczęście i przekleństwo. Założono go przy przeprawie przez Sawę, dzięki niej żyje; być może już w czasach rzymskich była tu osada. Wzniesiona przez Słowian twierdza została zniszczona przez Turków, austriacka częściowo istnieje do dzisiaj. W czasie rozpadu Jugosławii miasto było regularnie ostrzeliwane zza rzeki przez Serbów; nie mogli oni dokonać inwazji (Chorwaci zniszczyli most graniczny), więc bombardowali je z samolotów i z dział. Bardzo duże szkody materialne, a do tego kilkaset cywilnych ofiar śmiertelnych, w tym kilkadziesiąt dzieci. Slavonski Brod był atakowany nawet wówczas, gdy w innych rejonach Chorwacji panował spokój. Ślady po pociskach są do dziś widoczne w wielu miejscach.
Obrazek

Po powrocie na kwaterę w pewnym momencie widzę, że za oknem coś błyska. Wyglądam, a to sąsiad pali śmieci w metalowej beczce. Co kraj, to obyczaj.
Obrazek

Niedzielny poranek wskazuje, że szykuje się upalny dzień. Biegam krótko po siódmej, a jestem spocony, jakby było południe. Inny rodzaj sportu obserwuję w telewizorze: kobiety grają w piłkę ręczną... na piasku! Bez sensu, piłka co chwilę się zakopuje, a dziewczyny przewracają, to chyba taka gra dla gry.
Obrazek

Wracamy do centrum samochodem, żebym mógł obfotografować twierdzę w innym świetle.
Obrazek
Obrazek

Naprawdę dziwnie wygląda ten równy podział na część odnowioną i zaniedbaną. Biały budynek to kaplica świętej Anny.
Obrazek

Odsłonięte podmurówki rozebranych koszar.
Obrazek

W czasach Jugosławii Slavonski i Bosanski Brod były bliskimi sąsiadami, niemal miasta - bliźniacy, choć z racji sporej różnicy w ilości mieszkańców (Slavonski był znacznie większy) to raczej starszy brat z młodszą siostrą. Kilka tysięcy osób z bośniackiej strony pracowało w chorwackich zakładach, w mniejszym stopniu działało to w odwrotną stronę. Zresztą w gminie Bosanski Brod Chorwaci także byli najliczniejszą grupą narodowościową. Po zdobyciu jej przez Serbów i czystkach etnicznych oba miasta Sawa dzieli jak przepaść: bośniacki Brod jest małym, zapomnianym ośrodkiem, który pod żadnym względem nie może się równać z kolorowym, głośnym, tętniącym życiem Slavonskim Brodem. Z końca deptaka widać zaniedbane bloki, nad którymi powiewają serbskie flagi oraz opuszczone domy nad brzegiem.
Obrazek
Obrazek

Na wodzie dyndają boje, wzdłuż których pracują kajakarze. Wszyscy poruszają się tą samą trasą, może aby nie wpłynąć na bośniacką stronę? Ale inne jednostki wodne pływają raz bliżej jednego brzegu, a raz drugiego... Brak również jakichkolwiek tablic i znaków ostrzegających, że oto mamy do czynienia z granicą państwową. A gdyby pojawił się tu jakiś cudzoziemiec, zaczął sobie pływać i znalazłby się u Serbów? "Panie, skąd ja mam wiedzieć, że to granica, normalna rzeka po prostu".
Obrazek

Niewielki port za mostem granicznym.
Obrazek

Wojna sprzed trzydziestu lat obecna jest na murach. 18 listopada 1991 roku padł Vukovar, co rozpoczęło serię mordów na obrońcach i cywilach.
Obrazek

Pomnik poległych (ofiar?) w zaskakującej formie, bo wygląda na to, że matka darowuje swoje dziecko symbolice państwowej. A może pokazuje zabitego malucha?
Obrazek

Na deptaku jeszcze luźno. Główny plac, ograniczony jugosłowiańskim domem handlowym, posiada pomnik patronki, poetki Ivany Brlić-Mažuranić.
Obrazek
Obrazek

Szybkie zakupy w markecie ("paragon grozy"). A na parkingu policja dokładnie sprawdza, czy samochody zostawione na miejscach dla inwalidów naprawdę powinny tam stać. To mi się podoba!

Przejścia chorwacko - bośniackie zazwyczaj są dość zatłoczone, ale teraz mamy niedzielne przedpołudnie, w dodatku opuszczamy EU, więc nie powinno być tak źle. I rzeczywiście odprawa po chorwackiej stronie idzie bardzo sprawnie, młoda dziewczyna z akademii policyjnej skanuje dokumenty i życzy dobrej drogi.
Teraz kolej na bośniackich Serbów. Most nad Drawą jest pusty, a co czeka za nim?
Obrazek
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś."

https://picasaweb.google.com/110344506389073663651

http://hanyswpodrozach.blogspot.com/

Awatar użytkownika
Pudelek
bardzo stary wyga
Posty: 4195
Rejestracja: 12-11-2007 17:06
Lokalizacja: Oberschlesien, Kreis Nikolei / Oppeln

Re: I znowu te Bałkany na wakacje!...

Postautor: Pudelek » 18-09-2023 15:02

W relacjach z Bałkanów najczęściej pisze się o Kosowie jako miejscu wybuchu kolejnego międzynarodowego konfliktu. W przeciwieństwie jednak do wielu ekspertów jak i "ekspertów" uważam, że znacznie bardziej niepewna jest Bośnia i Hercegowina. Kosowo to mały kraik na uboczu, bez znaczenia gospodarczego i politycznego, w dodatku zamieszkały w ogromnym procencie przez jedną narodowość (Albańczyków), którzy zdecydowanie górują nad burzącą się mniejszością (Serbami). W Bośni wygląda to zupełnie inaczej, gdyż państwo jest znacznie większe i ludniejsze, może być języczkiem u wagi w geopolityce, leży przy granicy unijnej, a rozłożenie sił pomiędzy różnymi narodami jest o wiele bardziej wyrównane niż w Kosowie. Zresztą już mieliśmy przykład sprzed ponad stu lat, że to wydarzenia w Bośni mogą mieć wpływ na całą Europę.

Choć Bośnia i Hercegowina nie jest głównym celem masowej bałkańskiej turystyki, to i tak sporo się po niej kręci cudzoziemców. Większość z nich zapewne słyszała o wojnie sprzed trzydziestu lat, dostrzeże jej ślady, wielu kojarzy oblężenie Sarajewa i przypadki ludobójstwa, ale ilu będzie znało szczegóły? Zapewne nieliczni, może i słusznie, gdyż nie po to jedziemy na wakacje, aby analizować masowe mordy, gwałty czy też inne niegodziwości z przeszłości. Ja jednak nie potrafię obok tego przejść/przejechać obojętnie, zwłaszcza, że w przypadku Bałkanów nie jest wcale pewne, iż nie nastąpi powtórka. Na wyjazd wziąłem ze sobą odpowiednią literaturę tematyczną. Zwłaszcza cenna okazała się książka Czyja jest Bośnia? Andrzeja Krawczyka, byłego ambasadora Polski w BiH - co prawda złapałem autora na kilku nieścisłościach, ale to świetna lektura dla kogoś zainteresowanego tematem. W tym odcinku mam zamiar zagłębić się "troszkę" w kwestię bośniacką.
Obrazek

Bośnię i Hercegowinę można dziś śmiało nazwać "chorym człowiekiem Europy". Tak naprawdę w tej formie jest to twór sztuczny, siłą utrzymywany przez inne państwa. Nie znaczy to jednak, że sama Bośnia i Hercegowina jako kraina jest sztucznie wykreowana. Jej granice z grubsza istnieją od czasów średniowiecza, choć wielokrotnie próbowano je zamazywać i zawsze z kiepskim skutkiem. Od wieków średnich był to także teren pogranicza, w tym przypadku cywilizacji zachodniej i wschodniej, chrześcijaństwa rzymskiego i ortodoksyjnego. To kwestie religijne wpłynęły na powstanie późniejszych narodów, bo każda z trzech głównych narodowości BiH to przecież Słowianie, genetycznie się prawie od siebie nie różniący. Każdy z tych narodów głosi, że jest u siebie i ma do tych ziem jeśli nie wyłączne, to główne prawo. Serbowie twierdzą, że byli tu od zawsze, tak jak i prawosławie. Boszniacy mówią to samo, tyle, że prawosławie zamienili w czasach tureckich na islam. Różne były ku temu powody (gospodarcze, pragmatyczne, rodzinne - np. aby ratować swoje dzieci przed porwaniem przez Turków), jednak według Serbów są oni zdrajcami, a nawet... Turkami (w czasie ostatniej wojny Serbowie często określali ich jako Turków). Chorwaci wywodzą, co za niespodzianka, że to oni są tu od zawsze, tylko trwają w wierze katolickiej. Co ciekawe, Chorwaci niekoniecznie uważają Boszniaków za zdrajców, a faszystowscy ustasze głosili, że muzułmanie to "najlepsi z Chorwatów", natomiast Serbowie są obcy. Najgorsze jest to, że każda z tych trzech stron częściowo ma rację i jej nie ma, jednak brak szans, aby uznała argumenty drugiej i trzeciej strony.

Jeżeli spojrzymy na historię, to od XVI - XVII wieku w Bośni dominowali wyznawcy Allaha. Nie nazywano ich jeszcze wtedy Boszniakami, termin ten pojawił się dopiero w pod koniec ubiegłego stulecia, to byli po prostu słowiańscy muzułmanie lub Muzułmanie rozumiani jako osobna nacja. Co ciekawe, mieszkali oni głównie w miastach, wieś pozostała chrześcijańska. W tym okresie islam równał się rozwojowi i postępowi, a chrześcijaństwo zastojowi. W następnych wiekach najliczniejsi stali się Serbowie, napływający tu z innych regionów. Czasem uciekali oni po nieudanych antytureckich powstaniach i osiedlali się m.in. w Chorwacji tworząc enklawy, które w czasach rozpadu Jugosławii chwyciły za broń przeciwko rządowi w Zagrzebiu. W XX wieku znowu Muzułmanie stali się najsilniejszą grupą etniczną, ale nigdy, podobnie jak przedtem Serbowie, nie tworzyli większości. Stało się tak natomiast w ostatnich latach, co sugeruje spis powszechny z 2013: według jego wyników Boszniacy to 50,12 % ludności BiH. Tych wyników nie uznają Serbowie, twierdząc, że Muzułmanów jest jedynie 49%, a więc nawet nie połowa, zatem nie ma mowy, aby mówić o Bośni jako państwie boszniackim. To ma ogromne znaczenie: gdyby Boszniaków była większość, wtedy pozostałe narody spadłyby do roli mniejszości, a nie narodów współrządzących.
A wracając znowu do przeszłości - odrębności boszniackiej długo nie uznawano. Jak już wspominałem - Serbowie traktowali ich jako serbskich odszczepieńców lub zturczonych Słowian (ewentualnie zeslawizowanych Turków), Chorwaci jako swoich rodaków, tylko, że innego wyznania. Oddzielność zauważyli natomiast w XIX wieku Austriacy. Międzywojenna Jugosławia ponownie twierdziła, że w Bośni żyją jedynie Serbowie i Chorwaci. Odwrócili to komuniści, trochę przez przypadek. Bośnia i Hercegowina stała jedną z republik tworzących komunistyczną Jugosławię, choć "Muzułmanie w sensie etnicznym" pojawili się dopiero w 1961 roku, gdy Tito utrzymywał bliskie stosunki z państwami islamskimi. Podobnie jak w przypadku Macedonii komunizm ma największe zasługi w powstaniu współczesnego narodu.
Okres panowania marszałka to również okres spokoju w dziejach Bośni, jednak utrzymująca się do dzisiaj w wielu krajach "jugonostalgia" oparta jest na wyobrażeniach zupełnie nieprzystających do rzeczywistości: titowskie państwo było przez większość swego trwania reżimem daleko gorszym niż chociażby PRL, a jego gospodarka utrzymywała się przy życiu głównie dzięki zagranicznym zastrzykom finansowym.
Obrazek

Ale pomińmy to. Tito zmarł, od razu obudziły się demony nacjonalizmu przez kilka dekad trzymane za mordę. Do Bośni dotarły one dość późno: skończyła się już wojna w Słowenii, rozpoczęła wojna w Chorwacji, a w republice nad Neretwą nadal panowała względna cisza. Ostatecznie konflikt wybuchł w 1992 roku: najpierw odbyło się referendum niepodległościowe, które zbojkotowali Serbowie. I tak nie mieli szans go zablokować, skoro stanowili mniejszość. Samo referendum nie uzyskało wymaganej większości głosów i było niezgodne z dotychczasowym prawem jugosłowiańskim, ale ze strony boszniackiej nikt się tym nie przejmował. Wojny można było jednak jeszcze uniknąć: politycy zachodni zaproponowali plan federacji przyszłego państwa, podziału na części narodowe z dużą autonomią. Przywódcy trzech bośniackich narodów zgodzili się, po czym lider Muzułmanów, Alija Izetbegović, po konsultacjach ze swoimi partyjnymi kolegami zgodę odwołał. Boszniacy chcieli państwa unitarnego (w którym siłą rzeczy mieliby najwięcej do powiedzenia), a cała historia jest mocno tajemnicza; według plotek jak zwykle maczali w tym palce Amerykanie. Boszniacy musieli być pewni swego, choć jednocześnie w Chorwacji i w Serbii kombinowano, jakby Bośnię rozerwać na pół nie dając Muzułmanom niczego albo bardzo niewiele.
W takiej sytuacji musiała wybuchnąć wojna. Krwawa, bardzo brutalna, gdzie sąsiad potrafił zatłuc sąsiada. Serbowie walczyli z Boszniakami i Chorwatami, a okresowo również Boszniacy z Chorwatami między sobą. Wszystkie strony popełniały straszliwe zbrodnie wojenne, lecz Serbowie najwięcej i te najbardziej spektakularne. Muzułmanie, którzy dla światowej opinii byli największymi ofiarami, także mieli swoje za uszami. Słynne oblężenie Sarajewa wyglądałoby zupełnie inaczej, gdyby nie fakt, że wojska boszniackie nie pozwalały swoim rodakom opuścić miasta. Tak - mieszkańcy Sarajewa stali się zakładnikami własnej armii i rządzących, gdyż oblegane miasto pełne cywilów lepiej oddziaływało na wyobraźnię niż opuszczone. Nie był to jedyny taki przypadek. Z kolei pomysłem serbskim na rozwiązane konfliktu w Sarajewie była etniczna separacja stolicy według wzorów z Berlina, z murem dzielącym go przez środek.
Wojna trwała ponad trzy lata. Toczyła się ze zmiennym szczęściem, początkowo sukcesy odnosili głównie Serbowie, potem Boszniacy i Chorwaci. Pojawiały się kolejne plany pokojowego podziału Bośni, wszystkie odrzucono, głównie przez Muzułmanów, którzy z uporem domagali się państwa jednolitego administracyjnie. Przypomina to sytuację z Palestyny, gdzie muzułmanie także nie godzili się na podział według obcych projektów. W efekcie Żydzi wzięli sprawy w swoje ręce i wyznaczyli granice karabinami, tu było podobnie: gdy w końcu w 1995 pod naciskiem mocarstw zawarto pokój Bośnia i Hercegowina została podzielona, nie było innego wyjścia!
Obrazek

Państwo powstałe w wyniku układu w Dayton jest potworkiem administracyjno - politycznym, niepodobnym do żadnego innego na świecie! Czasem porównuje się go do Szwajcarii, ale jednak podobieństw jest znacznie mniej niż różnic. Kraj podzielony został na dwie części, zwane w dokumentach "entitetami". 51% zajmuje Federacja Bośni i Hercegowiny (boszniacko - chorwacka), 48% Republika Serbska (nie mylić z Republiką Serbii) plus dodatkowo istnieje dystrykt Brčko, kondominium zarządzane przez obie części, a w praktyce niezależny samorząd. Każda z walczących stron musiała zrezygnować z niektórych terenów uważanych za swoje, więc żadna nie była z takiego podziału zadowolona. Sarajewo pozostało w części boszniackiej, co oznaczało ucieczkę z niego większości Serbów.
Obrazek

"Entitety" posiadają wiele cech państwa, ale państwami nie są. Dodatkowo Federacja bośniacko - chorwacka jest zdecentralizowana, większość kompetencji posiadają samorządy kantonów, Republika Serbska jest bardziej jednolita. Mamy więc do czynienia z... federacją federacji ;). Na terenie Bośni i Hercegowiny istnieje zatem kilkanaście parlamentów z Radami Ministrów i premierami kantonów, dwóch prezydentów "entitetów", dwóch premierów "entitetów" oraz... trzech członków Prezydium, bo każda główna nacja ma swojego! Prezydium tworzy zaś kolegialną głowę państwa! System administracyjny składa się z aż czterech poziomów: ogólnopaństwowy, trzech pseudopaństwowych (Federacja, Republika Srpska, Brčko), kantonów (tylko w Federacji) oraz gmin. Prawda, że proste? Dodatkowo nad tym wszystkim stoi jeszcze Wysoki Przedstawiciel dla Bośni i Hercegowiny (Office of the High Representative), utworzony przez grupę najważniejszych państw oraz organizacji międzynarodowych. Posiada on uprawnienia monarchy absolutnego: ma prawo do stanowienia prawa w postaci dekretów oraz unieważnienia każdego przepisu godzącego, w jego mniemaniu, w porozumienie pokojowe. Może również usuwać ze stołków urzędników. Ze swoich kompetencji korzystał nie raz. Inny smaczek to taki, że konstytucja Bośni i Hercegowiny została narzucona z zewnątrz, włączono ją do układu z Dayton i nigdy nie została zaaprobowana przez żaden parlament, natomiast jej gwarantami stały się m.in. sąsiednie państwa, w tym prezydent Serbii Milošević, uznany później za zbrodniarza. W efekcie Bośnia i Hercegowina jest dzisiaj państwem bez pełnej suwerenności, bo końcową kontrolę nadal sprawuje wspólnota międzynarodowa (w przeciwieństwie do Kosowa, które generalnie rządzi się samodzielnie). To także chyba jedyny taki przypadek na świecie. Trudno zatem się dziwić, że ów twór państwowy uważany jest przez swoich obywateli za karykaturę, krytykuje się rozbudowaną do granic absurdu biurokrację i korupcję oraz paraliż decyzyjny, bo trzy narody zazwyczaj nie potrafią się dogadać nawet w najbłahszych sprawach. Partie polityczne tworzy się głównie według podziałów etnicznych, a nie ideologicznych i tak się przeważnie głosuje. Z drugiej strony bez silnej zagranicznej ręki groźba kolejnej krwawej jatki wcale nie byłaby wykluczona, więc mamy tu prawdopodobnie do czynienia z klasycznym przykładem mniejszego zła. Każdy z narodów ma swoją wizję odnośnie przyszłości państwa odmienną od pozostałych, więc bez Wysokiego Przedstawiciela prawdopodobnie ciężko byłoby uzgodnić cokolwiek! Nieustannie powtarza się, że konieczne są głębokie reformy administracyjno - polityczne Bośni i Hercegowiny, ale póki co kończy się na słowach. Było nie było, od prawie trzech dekach ludzie żyją tu w pokoju, więc choć kulawo, jakoś to działa... Zawsze lepszy skorumpowany urzędnik czy nieudolna gmina niż zbiorowy grób.

A ponieważ niektóre kwestie znacznie gorzej wyglądają z zewnątrz niż z wewnątrz, to najlepiej do Bośni po prostu przyjechać i samemu ocenić - oczywiście turystycznym, przelotnym okiem - czy ten narzucony siłą pokój jest siebie wart. W tym roku postanowiłem zobaczyć także coś na prowincji, bo większość ruchu cudzoziemskiego koncentruje się na Sarajewie, Mostarze i kilku okolicznych miejscach (kilka lat temu byłem także w Tuzli, która również leży poza utartymi szlakami).
Obrazek

Granicę z Chorwacją przekraczamy, jak pisałem w poprzednim odcinku, na rzece Sawa, oddzielającej Slavonski Brod od Brodu (Брод). Przed wojną miasto - jak prawie każde w Bośni - było wieloetniczne. W nim samym najliczniejszą grupę stanowili Serbowie, nieznacznie górując nad Chorwatami. W całej gminie było odwrotnie, do tego kilkanaście procent Muzułmanów i spora grupa osób nieokreślonych ("Jugosłowianie"). W momencie wybuchu konfliktu wiosną 1992 roku tutejszy most stał się niezwykle ważny pod względem strategicznym, gdyż w pewnym momencie pozostał jedynym niezniszczonym łącznikiem z Chorwacją. Zmieniło się to po ataku Serbów na Bosanski Brod, kiedy to uciekła z miasta większość Chorwatów oraz chorwackie oddziały, które zaraz potem most wysadziły.
Serbowie zmienili nazwę miejscowości, gdyż Bosanski Brod (Босански Брод) źle im się kojarzył, choć dotyczył przecież położenia geograficznego, a nie narodowości! Stał on się Serbskim Brodem (Српски Брод), co odzwierciedlało strukturę etniczną po czystkach (85 procent Serbów), ale Trybunał Konstytucyjny BiH nakazał usunięcie tego przymiotnika. Dzisiaj zatem mamy po prostu Brod i taki napis z żywopłotu wita przy wjeździe, lecz... Chorwaci nadal konsekwentnie używają nazwy "Bosanski Brod".
Obrazek

Jak już wspominałem: kontrola chorwacka przebiegła ekspresowo, po bośniackiej stronie stoimy i stoimy... W lusterku widzę rosnący sznur aut. Po czym nagle samochodowy potok rusza, podjeżdżam do budek, pogranicznik macha ręką, aby jechać dalej, niczego nie chce oglądać. Właściwie nasz wjazd do Bośni nie został w żaden formalny sposób zarejestrowany. Całość zajęła dwadzieścia minut, wynik lepiej niż przyzwoity!

Na pierwszym skrzyżowaniu witają duże tablice informujące o wjeździe do Republiki Serbskiej. Stoją one na każdej drodze którą przecina wewnątrzbośniacka granica, nie sposób ich przeoczyć. Dla odmiany Federacja boszniacko - chorwacka nie reklamuje się w ten sposób, Serbowie mają znacznie większą potrzebę podkreślania, że oto są.
Obrazek

W Republice Serbskiej oficjalnym alfabetem jest cyrylica. Na tablicach wjazdowych, drogowskazach i tym podobnych najpierw występuje zapis w tej wersji, a potem w łacińskiej. Tyle, że polityka sobie, a życie sobie. Do rozpadu Jugosławii w BiH mało kto jej używał, Serbowie przecież doskonale znają łaciński alfabet, więc na banerach, szyldach reklamowych i ulotkach widnieje właśnie on. Pragmatyzm i biznes, bo przez przejście graniczne wjeżdżają także turyści z Chorwacji, którym łatwiej przeczytać taką formę.
Obrazek

W Brodzie nie ma zabytków, więc wizytę ograniczam do odwiedzin stacji benzynowej, żeby wymienić walutę. Co prawda markę zamienną (konvertibilna marka) powiązano stałym kursem z euro, ale, wbrew temu co czasem wypisują w internetach, posiadanie jej jest koniecznie, aby zapłacić w wielu miejscach. Euro nie jest walutą Bośni i Hercegowiny i zwyczajnie nie musi być przyjmowane przez lokalsów, czego wiele osób nie rozumie. Na tankszteli spędzam dłuższą chwilę, bo sprzedawca instaluje trzem młodym kobietom bośniackie karty SIM i są z tym jakieś problemy.

Okolice Brodu to taki teren, które więcej niż jedna nacja uważa za etnicznie swój. I Chorwaci i Serbowie twierdzą, że oni byli tu od zawsze. Gdyby nie podział religijny, można by uznać, że jedni i drudzy mają rację. Gdy czyta się historię w internecie (chociażby na Wikipedii), to zawsze dojrzymy tylko jedną stronę medalu. Chorwaci piszą o serbskich wypędzeniach z domów, wysyłaniu do obozów koncentracyjnych, ostrzale Slavonskiego Brodu. Serbowie o strachu przed powtórką ludobójstwa z II wojny światowej, gdy ustasze mordowali prawosławnych, wypędzeniach z domów, wysyłkach do obozów koncentracyjnych, a także o masowych zwolnieniach serbskich pracowników zatrudnionych w Slavonskim Brodzie. I znów pojawia się kwestia mostu: Chorwaci wspominają, że Serbowie nieustannie próbowali go rozwalić, żeby przerwać komunikację pomiędzy oboma brzegami Sawy, a ci drudzy rewanżują się opisem, że Chorwaci zamknęli go dla Serbów i wywiesili napisy "Serbom i psom wstęp wzbroniony". Nieco podobnie wygląda sytuacja z opisem zbrodni na cywilach. Wiadomo, że miały one miejsce, ale obie strony inaczej do nich podchodzą. Największa z nich wydarzyła się w pobliskiej wiosce Sijekovac (Сијековац), zginęło tam od kilkunastu do kilkudziesięciu osób. Według Serbów była to zemsta armii chorwackiej, z kolei Chorwaci twierdzą, że to przypadkowe ofiary ognia pomiędzy oddziałami wojskowymi z dwóch stron.

Przy drogach co rusz mijam pomniki poświęcone poległym serbskim żołnierzom. Są też serbskie flagi - na każdym kroku, cała masa. W przeciwieństwie do flagi używanej w Serbii te pozbawione są herbu, mają tylko barwy, bo reprezentują nie państwo, a naród. Nota bene jest to ten sam układ co rosyjski, tylko odwrotny.
Obrazek
Obrazek

Pomimo upływu prawie trzydziestu lat widok zniszczonych domostw jest nadal powszechny. A nawet całych bloków: ten chyba się spalił, zanim go ukończono.
Obrazek

Wjeżdżam na jedną z nielicznych bośniackich autostrad: nową, pusta i udekorowaną flagami.
Obrazek

W upalne południe docieram do Banja Luki (Бања Лука), faktycznej stolicy Republiki Serbskiej. Faktycznej, bo konstytucyjna znajduje się w Sarajewie. To jednocześnie drugie pod względem wielkości miasto BiH (około 140 tysięcy mieszkańców). Stolica nie jest na bośniackiej liście must see, więc tym bardziej mnie interesowała. Wiele ulic w centrum jest pozamykanych, więc krążę w poszukiwaniu jakiegoś bezpłatnego parkingu i w końcu się udaje.
Obrazek

Banja Luka może poszczycić się historią sięgającą czasów rzymskich, ale to nie Rzymianie odcisnęli na mieście najbardziej widoczne piętno, a dwudziestowieczne nacjonalizmy. W czasie II wojny światowej znalazło się ono w granicach Niezależnego Państwa Chorwackiego, a ustasze z muzułmańską pomocą zgotowali miejscowym Serbom i Żydom ludobójstwo. Większość z nich zesłano do obozów koncentracyjnych lub zabito na miejscu. Zniszczono także najważniejsze prawosławne świątynie. Należy jednak dodać, że dopiero w okresie komunistycznym Serbowie stali się najludniejszą nacją, przedtem byli nią Boszniacy. Na skutek emigracji z różnych regionów rolę tę przejęli Serbowie, choć też nigdy nie stanowili większości. Zmieniła to wojna bośniacka: "nie-Serbów" wypędzono, i - biorąc wzorce z przeszłości - zburzono ich miejsca kultu. Zrównano z ziemią wszystkie (!) kilkanaście meczetów, również wysokiej klasy zabytki. Uszkodzeniu uległy także kościoły katolickie. Dziś Muzułmanów i Chorwatów w dużym stopniu zastąpili Serbowie uciekający z innych terenów, a miasto sprawia wrażenie rdzennie serbskiego, choć są rysy na tym starannie wypielęgnowanym wizerunku.
Obrazek

Po zaprowadzeniu pokoju wspólnota międzynarodowa zaczęła naciskać na odbudowę zniszczonych zabytków, zwłaszcza świątyń. A jest co odbudowywać! Postępowanie każdej armii w konflikcie bośniackim wyglądało tak samo: ostrzał i zajęcie wrogiej miejscowości, zabijanie i gwałcenie tych cywilów, którzy jeszcze w niej zostali, przepędzenie reszty, grabież, dewastacje, a na samym końcu rozwalenie z przytupem świątyni przeciwnika. To nic, że Bośnia była krajem świeckim i religią mało kto się do czasów wojny przejmował: rozpieprzenie meczetu, cerkwi albo kościoła stało się uświęconym obrzędem zwycięskich oddziałów.
Również w Banja Luce rozpoczęto rekonstrukcję zniszczonych meczetów, ale w większości przypadków są to konstrukcje, które tylko trochę przypominają poprzednie obiekty, ich wygląd jest współczesny. Tak jest również z meczetem ze zdjęcia poniżej (Hadži Omerova džamija) - oryginał powstał w 1618 roku, a kopia ma nieco ponad dziesięć lat.
Obrazek

Kawałek dalej wznosi się zabytek całkiem świecki: twierdza Kastel (tvrđava Kastel). Wybudowali ją w XVI wieku Turcy, ale prawdopodobnie już wcześniej istniały w tym miejscu umocnienia rzymskie oraz węgierskie. Twierdza wygląda dość świeżo i na pewno jest częściowo "poprawiona", ale nie wypadałoby do niej nie zajrzeć.
Obrazek

Szybko się okazało, że połowa jest zamknięta: ochroniarz wyprosił nas, tłumacząc, że szykują się na jakąś imprezę. To by tłumaczyło, dlaczego pod jedną z bram stoją dwie półciężarówki i rozpaczliwie próbują się wyminąć. Zaglądamy do drugiej połówki. Szału nie ma, ale można wejść na mury i popatrzeć na płynącą w dole rzekę Vrbas. Mieszkańcy Banja Luki lubią odpoczywać nad jej brzegami.
Obrazek
Obrazek

Obok umocnień stoi nowa cerkiew prawosławna, lecz nas bardziej interesuje...
Obrazek

...strzelający w niebo przecznicę dalej meczet Ferhata Paszy (Ferhat-pašina džamija). Był to jeden z najpiękniejszych okazów architektury osmańskiej na Bałkanach, a powstał na zlecenie Ferhata Paszy Sokolovicia, rodowitego Bośniaka i jednocześnie jednego z najważniejszych tureckich polityków 16. stulecia.
Obrazek

Meczet stał sobie spokojnie do maja 1993 roku. Musiał być podwójnie znienawidzony przez serbskich nacjonalistów: nie tylko jako świątynia muzułmańska, ale i z powodu patrona, który reprezentował "zdegenerowanych Serbów, którzy przeszli na islam". Wysadzono go w serbskie święto prawosławne, podobnie jak co najmniej jeden inny. Bardzo starannie zaopiekowano się resztkami, wywożąc je na rozmaite wysypiska śmieci. Urzędników ONZ, usiłując ocalić fragmenty, aresztowano. Na miejscu meczetu powstał parking.
Dwa lata później skończyły się wojenne sukcesy Serbów, inicjatywę przejęli Muzułmanie z Chorwatami. Banja Luka była nawet zagrożona atakiem przez nieprzyjacielskie wojska, ocaliło ją zawieszenie broni i narzucony pokój w Dayton. Do bośniackich miast miała powrócić normalność, Ferhadiję polecono odbudować. Prawica serbska szalała: atakowano Boszniaków podczas wmurowywania kamienia węgielnego, palono muzułmańskie domy i modlitewniki, uwięziono kilkaset osób w centrum islamskim, paradowano z uciętą głową świni, byli ranni i jeden zabity. Dwuznaczną postawę przyjęła policja, która w Bośni nie jest zarządzana przez władze centralne, ale "entitety". Ostatecznie odbudowany meczet otwarto dopiero w 2016 roku. Odtworzono jego oryginalną figurę, użyto także ocalałych fragmentów, których szukano na śmietniskach oraz w jeziorze - podobno odnaleziono tak 65% pierwotnej substancji.
Obrazek
Obrazek

Meczet niewątpliwie jest przepiękny, nigdy nie potrafię zrozumieć pobudek osobników, którzy niszczą takie rzeczy! Próbuję zajrzeć do środka, lecz akurat trwa modlitwa. Z głośników słychać było także nawoływanie, czyli wspólnota boszniacka jakoś się odrodziła, choć tylko w liczbie kilku tysięcy.
Obrazek
Obrazek

Od meczetu idziemy w kierunku północnym, gdzie ulokowano najważniejsze budynki miejskie i państwowe. Jest też fragment starówki z fantazyjną osłoną ze sztucznych kwiatków. Zjawiło się nawet dwóch miejscowych maczo: ledwie na chwilę się oddaliłem robiąc zdjęcie, a miejscowi panowie zaczęli coś proponować Teresie i raczej nie mieli na myśli usług przewodnickich.
Obrazek

I oto wychodzimy na wielki plac, na którym stoi wielka cerkiew z jeszcze większą dzwonnicą. Obok niej biały budynek z serbskimi i banjaluckimi flagami - Banski dvor z okresu międzywojennego, gdy (zgodnie z nazwą) stanowił siedzibę bana, odpowiednika wojewody. Dziś pełni funkcję głównej instytucji kultury Republiki Serbskiej.
Obrazek

Cerkiew, wbrew pozorom, ma jeszcze młodszą metrykę, liczącą zaledwie dwie dekady. Katedra Chrystusa Zbawiciela (Hram Hrista Spasitelja) to również rekonstrukcja - przed II wojną światową stała tu niemal identyczna w formie budowla. Trafiona niemieckim pociskiem została rozebrana cegła po cegle na polecenie Chorwatów. Komuniści nie pozwolili jej odbudować, woleli zamiast niej pomnik poległych i dopiero po kolejnym upadku Jugosławii odrodziła się niczym feniks z popiołów. W tym samym roku zniszczono meczety i rozpoczęto odbudowę - Bóg nie znosi próżni.
Obrazek

Mimo, że nowa, to wnętrza posiada naprawdę ładne. I mieliśmy trochę szczęścia: właśnie skończyły się chrzciny, a zaczęto szykować się do ślubu.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

To, co ocalało z przedwojennego oryginału, prezentowane jest niedaleko wejścia.
Obrazek

Ale to jeszcze nie koniec: ponieważ prawosławni nie spodziewali się, że kiedykolwiek będą mogli odbudować katedrę, więc w latach 60. niedaleko stąd powstała cerkiew św. Trójcy (Hram Svete Trojice), nosząca te same wezwanie co przedwojenna i będąca... jej kopią! Podsumowując: dziś w Banja Luce są dwie nowe cerkwie będące kopią starej, choć noszące różne wezwania ;). Niestety, tę starszą nową cerkiew trudniej sfotografować, bo otoczenie jest ciasne, nie udało mi się też zrobić zdjęcia wnętrza, bo akurat odbywało się w środku nabożeństwo. Pewnie jakieś ważne, bo goście wspierali się przed nim Heinekenami :D.
Obrazek
Obrazek

Tak zwany Pałac Republiki (Palata Republike) z 1936 roku, aktualnie oficjalna siedziba prezydenta Republiki Serbskiej. Chroniona z zewnątrz przez jednego policjanta leniwie przechadzającego się tam i z powrotem.
Obrazek

Czerwony proporzec to sztandar prezydenta. Znajduje się na niej godło Republiki Serbskiej. Dość dziwaczne, bo praktycznie pozbawione szczegółów heraldycznych (pomijając korony i liście dębu). Początkowo bośniaccy Serbowie mieli inny herb, nawiązujący do herbu Serbii, ale Trybunał Konstytucyjny nakazał jego zmianę, jako dyskryminujący inne narody (takiego tłumaczenia akurat nie kupuję).
Obrazek

To raczej nie jest służbowy wóz prezydenta, ale w stu procentach nie można wykluczyć. Kolorystycznie pasuje.
Obrazek

Teatr Narodowy. Nie kłuje w oczy.
Obrazek

Katolicy stanowią w Banja Luce niewielką, kilku procentową mniejszość, ale i tak daje to około pięciu tysięcy owieczek. Główną świątynią jest modernistyczna katedra św. Bonawentury (Katedrala svetog Bonaventure). Chrystus na pomniku wygląda jakby uciekł z musicalu, a dzwonnica kojarzy się ze wszystkim, tylko nie z kościołem: może trampolina na basenie albo wieża kontroli lotów?
Obrazek
Obrazek

Nowoczesne, ze szkła i metalu, budynki rządowe. Urzędnicy są pewnie grupą, która najbardziej się cieszy z pogmatwanego ustroju politycznego Bośni, tyle się ich dzięki temu namnożyło!
Obrazek
Obrazek

Skoro jesteśmy przy władzy, to sięgnę po kolejną z bośniackich ciekawostek: otóż Bośnia i Hercegowina, tak starająca się o równouprawnienie wszystkich narodowości, jest jednocześnie państwem oficjalnie... dyskryminującym mniejszości. Równouprawnienie dotyczy bowiem wyłącznie Muzułmanów, Chorwatów i Serbów i jedynie przedstawiciele tych narodów mają bierne prawo wyborcze do krajowego parlamentu i Prezydium. Konkretnie, to członkowie innych narodowości również mogą kandydować, ale... muszą określić się jako Muzułmanin, Chorwat lub Serb! W przeszłości odbyła się próba kandydowania przez Żyda i Roma, ale nie zostali oni dopuszczeni do wyborów. Sprawa trafiła aż do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, który orzekł, że bośniacka konstytucja (napisana przez państwa Zachodnie i USA!) łamie prawa mniejszości, nakazał to zmienić, po czym... nic się nie zmieniło. Był również przypadek Serba, który chciał startować w wyborach prezydenckich, ale nie mógł, gdyż... mieszkał na terenie Federacji boszniacko - chorwackiej, a tylko Serb z Republiki Serbskiej może zostać przedstawicielem Serbów. Absurd? Nonsens? Nie. Bośnia i Hercegowina. Parytety narodowościowe w Bośni to rzecz święta i nikt ich nie chce ruszać, aby nie wybuchł kolejny konflikt.
Tak z innej beczki: czy Boszniak, który zmienił religię albo został ateistą, jest nadal Boszniakiem, skoro nierozerwalne ta nacja związana jest z islamem??

Ponieważ sport i polityka często chodzą ze sobą w parze, więc zaraz obok kompleksu rządowego zobaczymy kompleks sportowy ze stadionem miejskim.
Obrazek
Obrazek

Boczne, mniej reprezentatywne ulice stolicy.
Obrazek

Jeżeli Kosowo jest sercem Serbii, to znaczy, że Serbia już nie żyje, bo nie można żyć bez tego organu.
Obrazek

Tablice komunistycznych partyzantów są potwierdzeniem, że w czasach Jugosławii w Bośni używano głównie alfabetu łacińskiego, a cyrylica odrodziła się z przyczyn politycznych dopiero w momencie rozpadu.
Obrazek

Zastanawiałem się z jakiego powodu część ulic pozamykano. Otóż wieczorem odbywał się wielki patriotyczny koncert! Zorganizowali go weterani wojenni, nawołujący do przyjścia w ramach protestu przeciwko działaniom Wysokiego Przedstawiciela oraz Trybunału Konstytucyjnego. "Jeżeli teraz się wycofamy, to nie będzie ani Serbów ani Republiki Serbskiej" - alarmowali! Typowe pierdzielenie, bo w jaki sposób pójście na koncert bałkańskiego disco - polo miało powstrzymać zniszczenie Serbów i Republiki?? Nie wiem czy plany weteranów się powiodły (za owymi "weteranami" miała stać partia obecnego prezydenta), ale media w Sarajewie skomentowały z satysfakcją, że frekwencja nie była zbyt duża. Coś podobnego.
Obrazek

Robiąc kółko wróciliśmy do samochodu. Nigdzie, w żadnym miejscu nie dostrzegłem flagi państwowej BiH, nawet przy budynkach rządowych. Ani jednej, wyłącznie serbskie i samorządowe. To najlepszy przykład stosunku Serbów do państwa Bośnia i Hercegowina. Wspominałem, że utworzenie federacji w tej formie nie zadowoliło żadnej z walczących stron, ale najbardziej jej niechętni byli Serbowie. Oni od samego początku chcieli pozostać w jedności z Belgradem i trudno im się dziwić: praktycznie każdy naród chciałby być ze "swoimi" i "u siebie", a nie z "obcymi". Bano się islamskiego radykalizmu i chorwackiego odrodzonego faszyzmu, choć w masowej skali nic takiego nie nastąpiło. Jednak skoro pozwolono Albańczykom w Kosowie oderwać się od Serbii, to dlaczego zabroniono tego Serbom w Bośni? Co prawda w Kosowie sytuacja jest trochę inna, znacznie wyraźniej przebiegają granice etniczne, Bośnia to nadal mozaika narodowościowa, lecz Serbowie mają prawo czuć się poszkodowani. Federację przyjęto jako zło koniecznie, zresztą nie mieli w 1995 roku wyboru, gdyż przegrywali wojnę. Otrzymali autonomię prawdopodobnie najszerszą z możliwych: szacuje się, że aż 70 procent kompetencji zastrzeżonych zwykle dla państwa zostało przekazanych władzom lokalnym. Republika Serbska posiada nawet swoich zagranicznych przedstawicieli w niektórych państwach, ale jednak państwem formalnie nie jest. Praktycznie od samego początku wewnętrzna polityka Bośni i Hercegowina to starcie pomiędzy zwolennikami większej integracji (czyli głównie Muzułmanami), a większym rozluźnieniem relacji do związku czysto formalnego (Serbowie i część Chorwatów). Co rusz wybuchają kryzysy, tarcia, serbscy politycy grożą i straszą. Co ciekawe, zazwyczaj przy większym werbalnym poparciu Moskwy, niż Belgradu, który wcale nie skacze z radości na myśl o przyłączeniu połowy Bośni. Jak to się skończy? Ciężko przewidzieć. Mimo kolejnych awantur raczej nie grozi szybki wybuch kolejnej sąsiedzkiej wojny. Zwykli ludzie doskonale pamiętają co się wtedy działo i jakie ofiary ponieśli, więc nie tak łatwo pozwolą się prowadzić politykom na następną rzeź, zwłaszcza, że zwycięstwo w nowej wojnie byłoby i tak niemożliwe.
Obrazek

I na koniec jeszcze pytanie: czy warto zajrzeć do Banja Luki? Większość wpisów w internecie jest stolicy bośniackich Serbów nieprzychylna, dominują stwierdzenia, że w mieście nie ma nic ciekawego. Ja podczas niedzielnej wizyty bynajmniej się nie nudziłem, lubię miejscowości położone poza głównymi trasami turystycznymi.
Kolejne odwiedzone miejsca w Bośni nie będą już tak pozbawione turystów jak Banja Luka. ;)
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś."

https://picasaweb.google.com/110344506389073663651

http://hanyswpodrozach.blogspot.com/

Awatar użytkownika
Pudelek
bardzo stary wyga
Posty: 4195
Rejestracja: 12-11-2007 17:06
Lokalizacja: Oberschlesien, Kreis Nikolei / Oppeln

Re: I znowu te Bałkany na wakacje!...

Postautor: Pudelek » 26-09-2023 22:35

Droga na południe Bośni jest bardzo fotogeniczna, prawie cały czas jedziemy w obszarze górskim, przeważnie doliną rzeki Vrbas. Dodatkowo w niedzielę pojawia się mało ciężarówek, więc odpada ten element, który na bośniackich szosach często stanowi problem.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Długi, ale wąski sztuczny zbiornik Bočačko jezero (Бочачко језеро).
Obrazek

W pewnym momencie przekraczamy wewnątrzbośniacką granicę: z Republiki Serbskiej wjeżdżamy do Federacji boszniacko - chorwackiej. Ponieważ Boszniacy i Chorwaci nie umieszczają wielkich tablic wjazdowych jak Serbowie, to rozpoznać to możemy po zmianie głównego alfabetu na łaciński. No i zniknęły masowe serbskie flagi, w Federacji flag etnicznych jest jednak mniej. Jedynym elementem związanym z szeroko pojętą władzą był radiowóz stojący blisko granicy i polujący na nieostrożnych kierowców.

Tym sposobem dotarliśmy do miasta Jajce (Јајце), malowniczo położonego wśród gór, w miejscu gdzie rzeka Pliva wpływa do Vrbasu. I czyni to z przytupem, w postaci 22-metrowego wodospadu!
Obrazek

Widok ten robi wrażenie, zapewne jeszcze większe z platformy umieszczonej na dole, ale ta jest płatna, więc postanawiamy oszczędzić po dziesięć marek od osoby. Ponoć wodospad został uznany za jeden z dwunastu najpiękniejszych na świecie, lecz za mało wodospadów obejrzałem, aby móc to ocenić.
Obrazek

O ile w Banja Luce próżno było szukać turystów, o tyle w Jajcach się objawili i to bynajmniej nie pojedynczo. Zapewne swoje zrobił weekend z ładną, upalną pogodą (temperatura dochodziła do 38 stopni). Są to w zdecydowanej większości ludzie z Bośni i to zapewne Boszniacy, o czym świadczy bardzo duża liczba kobiet ubranych zgodnie z muzułmańskimi nakazami. Same chusty nie są niczym nadzwyczajnym na Bałkanach, ale jednak widząc panie w całości zakryte czarnymi workami, tak, że wystają tylko oczy, człowiek zaczyna się zastanawiać, czy to na pewno jeszcze Europa?
Obrazek

Rozmawiano między sobą po bośniacku, więc to nie Arabowie w zagranicznym tournee, tylko miejscowi. Przed wojnami jugosłowiańskimi takiego obrazka raczej byśmy nie doświadczyli - kilkukrotnie wspominałem już, że państwo Tity było krajem mocno zlaicyzowanym, dotyczyło to także Boszniaków. Po wojnie zaczęło to się zmieniać. W Bośni zostali niektórzy wojownicy z państw arabskich przywożący swoje wzorce kulturowe i religijne mocno odległe od liberalnego islamu bośniackiego. Zwłaszcza młodzi ludzie ochoczo przechodzili na pozycje konserwatywne. Indoktrynacja, bieda, brak perspektyw, chęć podkreślenia swojej odrębności od Chorwatów i Serbów - różne mogą być przyczyny. W każdym razie dzisiaj czasami ma się wrażenie, że oddaliliśmy się znacznie dalej od Wiednia niż kiedyś (popularne bośniackie powiedzenie mówiło, że jesteśmy zaledwie pięćset kilometrów od Wiednia).
Obrazek

Zamiast schodzić pod wodospad oglądamy go z drugiej strony. Woda to jednak straszna potęga!
Obrazek

Jajce to nie tylko wodospady. Już w czasach socjalistycznych turystów przyciągała otoczona murami starówka i liczne świątynie. Dodatkowo zachętą był fakt, że w 1943 roku właśnie w Jajcach zebrali się towarzysze z komunistycznej partyzantki i postanowili w nowej, świetlanej przyszłości ustanowić osobną republikę Bośni i Hercegowiny.
Obrazek

Będąc tu nie sposób uciec od wydarzeń z ostatniej wojny. Przed rozpadem Jugosławii Jajce, jak chyba prawie każde bośniackie miasto, było wymieszane etnicznie. Najwięcej mieszało Muzułmanów, nieco mniej Serbów, "Jugosłowian" i Chorwatów, ale żadna nacja nie była większością. W gminie proporcje się odwracały, bo Chorwaci wyprzedzali Serbów. Wiosną 1992 roku niemal wszyscy Serbowie stąd uciekli albo zostali wypędzeni. Powrócili jesienią. Boszniacy i Chorwaci w międzyczasie zdążyli się ze sobą skonfliktować, a serbskie wojsko to wykorzystało i zajęło miasto. Obrońcy później wzajemnie się oskarżali: Boszniacy twierdzili, iż Chorwaci dogadali się z Serbami i odpuścili walkę, Chorwaci mieli pretensje, że Muzułmanie utrudniali dostarczanie zaopatrzenia. Nie zmieniło to faktu, że panami w Jajcach stali się Serbowie, a kolumna kilkudziesięciu tysięcy uchodźców miała długość kilkunastu kilometrów! Wojska serbskie dokonały zwyczajowego zburzenia wrogich obiektów kultu: zniszczono niemal wszystkie meczety oraz klasztor franciszkański. Nie byli oni jednak pierwsi: w ostatnich dniach przed serbskim atakiem Chorwaci zrównali z ziemią serbską cerkiew. Naprawdę w tym kraju każdy naród ma swoje ciężkie grzechy!
Armia chorwacka odbiła Jajce niecałe trzy lata później. Oczywiście Serbowie uciekli, natomiast chorwackie wojsko początkowo nie pozwoliło powrócić do miasta Boszniakom. Sojusznikom.
Obrazek

Po wojnie meczety i klasztor odbudowano, cerkiew również. Dziś Jajce są unikatem na bośniackiej mapie, bo mieszka tu po równo tyle samo Boszniaków i Chorwatów. Do tego niewielka społeczność serbska, ale liczba ludności jest o połowę mniejsza niż przed wojną. Wschodnia część dawnej gminy odłączyła się i znajduje się w Republice Serbskiej.

Na ulicach dwukulturowość widać w przypadku pomników i flag: stoją obok siebie oddalone o kilkanaście metrów. Chorwaci mają krzyż umieszczony na fontannie, Muzułmanie oparli się o ścianę meczetu. Pytanie jak współistnienie tych dwóch narodów wygląda w codziennym życiu, a nie tylko w symbolice?
Obrazek
Obrazek

Potok turystów gwałtownie kończy się przy lokalach w pobliżu pierwszej bramy miejskiej, dalej nikt już prawie nie idzie, postanawiam więc zobaczyć meczet. Džamija Esme sultanije jest wyjątkowy, bo jako jedyny w kraju nosi imię kobiety, fundatorki, żony gubernatora Bośni.
Obrazek

Na dziedzińcu na blacie stołu śpi jakieś młode dziewczę opatulone chustą. Oprócz niej nikogo, również w środku, gdzie panuje przyjemny chłodek. Po wystroju widać, że to niedawna rekonstrukcja, natomiast oryginał pochodził z XVIII wieku.
Obrazek
Obrazek

Na zewnątrz dziewczyna nadal jest w objęciach snów, więc po cichu wracam na ulicę. W cieniu dostrzegam kran z turecką obudową. Szał niszczenia wszystkiego co osmańskie, który występował w Serbii, Bośnię szczęśliwie ominął.
Obrazek

Jajeckie (Jajcarskie?) obwarowania powstały w XIV i XV wieku, wraz z położoną na wzgórzu cytadelą były wówczas siedzibą średniowiecznych królów bośniackich. Tutaj koronowano ostatniego z nich, a niedaleko miasta został on później ścięty przez Turków. Łączna długość murów wynosi 1300 metrów, zachowały się dwie bramy i kilka wież. Na zdjęciu północna Banjalucká brána.
Obrazek

Gramolimy się po powyginanym bruku w górną część starówki. Wiele domów jest w stanie ruiny: niektóre z powodu opuszczenia, na innych wyraźnie odznaczają się ślady po pociskach. Może kiedyś mieszkali tu Serbowie?
Obrazek

Na widoki nie można narzekać: okoliczne zielone zbocza oraz... strome, metalowe dachy.
Obrazek
Obrazek

Wstęp do cytadeli jest płatny, więc podobnie jak w przypadku wodospadu ograniczamy się do obejrzenia z zewnątrz, chociażby głównego portalu z królewskim herbem.
Obrazek

Internety podają, że Serbowie nie zniszczyli dwóch miejscowych meczetów. Powodem miało być położenie w górnych strefach starówki, przez co "nie nadawały się do rozbiórki". Dziwne tłumaczenie. Przecież serbskie wojsko weszło do praktycznie pustego miasta, wtedy wszystko nadawało się do rozbiórki. W każdym razie jedną z owych świątyń był tak zwany Żeński Meczet (Ženska džamija). Budowla niewielka, prosta, pozbawiona minaretu, służąca głównie paniom, powstała na początku 19. stulecia. Wojnę rzeczywiście przetrwała, choć nie w całości, zniknęła m.in. kamienna tablica nad portalem z arabskim napisem i datą.
Obrazek

Szczęście w nieszczęściu miał dawny kościół Mariacki (Crkva svete Marije), gotycki, pochodzący ze średniowiecza. To właśnie w nim odbyła się ostatnia koronacja królewska w Bośni. Dwa lata po niej, w 1463 roku, Osmanowie podbili Jajce i całe królestwo w ciągu kilku tygodni, a w kolejnym stuleciu kościół przekształcili w meczet. Kilkukrotnie trawiły go pożary, po tym z XIX wieku już go nie odbudowano, więc w czasie wojny bałkańskiej nie został zniszczony, bo i tak był ruiną. Zaglądając przez bramę dostrzeżemy wnękę po mihrabie.
Obrazek
Obrazek

Innymi atrakcjami Jajec (Jajców?) są katakumby z grobowcem oraz kaplicą, a także starożytna świątynia Mitry (Jajački mitrej), ale ta o tej porze na pewno była już zamknięta.
Za rzeką uwieczniam kolejny odbudowany meczet (Ramadan begova džamija), częściowo wykonany z drewna.
Obrazek

Jajce na pewno warte są co najmniej kilkugodzinnej wizyty. Początkowo chciałem tu nawet nocować, ale postanowiłem pomknąć jeszcze dalej na południe, więc siłą rzeczy wpadłem przelotem. Atrakcyjność turystyczną miasta podkreśla fakt wpisania go na listę rezerwową UNESCO obok takich miejscowości jak Sarajewo i Blagaj.
A o ile w momencie przyjazdu spotkałem sporo wizytujących, to w momencie wyjazdu byliśmy niemal sami.
Obrazek

Skoro już tu jesteśmy, postanowiłem podjechać kilka kilometrów na zachód, gdzie na Plivie znajdziemy Veliko i Malo Plivsko Jezero. Początkowo wyglądają spokojnie...
Obrazek

...ale nad Małym trafiam na tłumy, po prostu tłumy ludzi! To bardzo popularna okolica wypoczynkowa, są restauracje, plaże, płatne parkingi, a także rozmaite elementy małej architektury typu mostki. Ciężko w ogóle przedostać się autem, jakaś babka z belgradzkimi rejestracjami zablokowała całą drogę, bo musiała akurat w tym miejscu wsadzać do środka swoje bąbelki. Potem pchają się busiki, choć za bardzo nie ma ich jak przepuścić.
Na krótką chwilę staję z boku, aby uwiecznić ikoniczny krajobraz Plivi: rzędy małych drewnianych domków, dawnych młynów wodnych (mlinčići). Oglądając foldery promocyjne z Bośni jest duża szansa, że zobaczycie je na którymś ze zdjęć reklamowych.
Obrazek
Obrazek

Dalsza droga na południe to nadal góry po bokach, ale w pewnym momencie się one oddalają, tworząc szeroką i długą Skopaljską dolinę. Co rusz widzę z boku nowe albo jeszcze budowane meczety; w biednych krajach zawsze się znajdą fundusze na świątynie.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Końcowy cel tego dnia to Bugojno (Бугојно), kilkunastotysięczne miasto nad Vrbasem. Niegdyś był to jeden z najważniejszych ośrodków przemysłowych Bośni, a także znany region myśliwski, swą willę miał tu sam Tito, który, jak każdy komunistyczny sybaryta, uwielbiał zabijać zwierzęta (inne źródła wspominają aż o trzech willach!). W przeciwieństwie do Jajec (Jajców?) turystów tu nie uświadczymy, bo po prawdzie nie mają tu czego szukać, choć ja pewno i tak znajdę coś ciekawego. Najpierw jednak musimy znaleźć dzisiejszy nocleg!
Właściwą ulicę wykrywam dość szybko, ale potem pojawiają się problemy. W adresie brak numeru, zresztą i tak niewiele by to zmieniło, bo numerów nie ma również na budynkach ;). Parkuję w najrozsądniejszym miejscu, czyli obok baru, po czym ruszam na zwiad. Kończy się on niczym, nigdzie nie ma żadnej tabliczki, co akurat jest normą. Postanawiam zadzwonić, właściciel deklarował się, że zna angielski. Oczywiście okazało się, że nie zna, nawija do mnie po bośniacku.
- Wy jesteście z Chorwacji? - upewnia się.
- Nie, zdecydowanie nie!
Kilka razy powtarza się nazwa pobliskiej knajpy, po czym rozmowa się... urywa. Po chwili z lokalu wychodzi do nas uśmiechnięta dziewczyna. Córka albo krewna właściciela, też nie umie ani słowa w żadnym języku międzynarodowym, ale na żywo łatwiej się dogadać. Wyszło, że stanąłem tuż nad naszym apartamentem, który ulokowany jest obok baru. Pokój z kuchnią nie posiada wi-fi (straszne!), drzwi zewnętrzne zamykają się w tak dziwaczny sposób, że mocuję się z nimi dobrych kilka minut, ale można usiąść na bardzo fajnym balkonie z widokiem na nieustannie żyjącą okolicę.
Obrazek

Po odświeżeniu się wychodzimy na miasto. Mieszkamy właściwie w centrum, główny deptak oddalony jest o kilkaset metrów. Uliczna architektura to typowy bałkański eklektyzm (żeby nie napisać "rozpierdolnik" ;)).
Obrazek

Przed wojną struktura etniczna Bugojna była niemal idealna: trzecia część Boszniaków, trzecia część Serbów, trzecia część Chorwatów. A potem znów się wszystko pochrzaniło. Serbowie, zmarginalizowani politycznie, wraz z Jugosłowiańską Armią Ludową próbowali zająć miasto, a skoro im się nie udało, to bombardowali je nieustannie z ziemi i powietrza. Całkowicie zniszczono większość zakładów przemysłowych, w tym wielkie fabryki sprzętu wojskowego. Serbska ludność w pośpiechu opuściła ten teren. Willę Tito splądrowano i okradziono. Po odparciu serbskich ataków rozpoczęły się tarcia pomiędzy Muzułmanami i Chorwatami. Zaczynała się regularna wojna pomiędzy tymi nacjami (zwana "wojną w wojnie"). Początkowo w Bugojnie panował względny spokój, bo lokalni dowódcy potrafili się dogadać, ale w końcu konflikt wybuchł z całą siłą. W okolicy trwały regularne masakry wiosek, mordowano zarówno cywilów, jak i żołnierzy, koszmar. Armia boszniacka po dziesięciodniowej ofensywie w lipcu 1993 roku zajęła Bugojno. Chorwaci uciekli, jeńców i urzędników umieszczono w obozach (jeden mieścił się na stadionie piłkarskim), gdzie brutalnie się nad nimi znęcano, wielu zaginęło bez wieści. Chorwackie i serbskie domostwa w najlepszym razie splądrowano, w najgorszym zniszczono.
Po zakończeniu działań wojennych trzeba było jakoś przejść do normalności, ale nie było to łatwe. Część Chorwatów wróciła do Bugojna przy pomocy organizacji międzynarodowych, ale nie Serbowie, miasto jest dzisiaj w czterech piątych zamieszkane przez Boszniaków. Mnożą się różne przeszkody (Chorwaci narzekają np. na utrudnienia w edukacji), nadal nieznany jest los niektórych chorwackich zaginionych. Wiele domów stoi pustych, ich właściciele mieszkają w Chorwacji, Serbii albo w Niemczech, gdzie powstał nawet klub piłkarski NK Bugojno Berlin. Ślady wojny są wszechobecne, ale życie toczy się nadal.
Obrazek
Obrazek

Tutejszy meczet (Sultan Ahmedova džamija) pochodzi z XVII wieku, lecz zupełnie po nim tego nie widać! Już w czasach późnego Tito przeszedł "unowocześniający" remont, a obecnie dodatkowo ma brzydki betonowy minaret, gdyż stary został rozwalony w czasie wojny.
Obrazek

Kościół św. Antoniego (Crkva sv. Antuna) to jedna z największych świątyń katolickich w kraju, choć średnio urodziwa. Chorwaci zbudowali go w czasach austriackich. Trzy dekady temu został poważnie uszkodzony, a stojąca obok wieża podpalona i zniszczona. Po prawej wznosi się minaret nowego meczetu ufundowanego przez Saudyjczyków. Swoją świątynię mieli także Serbowie. Nie przetrwała 1992 roku, odbudowaną ją w stylu podobnym do oryginalnego.
Obrazek

Na deptaku tłocznie, ludzie wyszli z domów, gdy zrobiło się chłodniej. Wśród lokali dominują ćevabdžinice, co akurat bardzo nam odpowiada. Wybieramy jedną z nich, zamawiamy ćevapi (nietypowe, bo z kwaśną kapustą) i Sarajevsko do popicia. Kelner tak zgłupiał od nadmiaru zamówień, że trzy razy przynosił nam rachunek.
Obrazek
Obrazek

Niektóre kobiety chodzą w chustach zakrywających włosy, ale jest ich zdecydowanie mniej niż w Jajcach, brak pań całkowicie zakrytych workami. Z boku stoi koleś i usiłuje śpiewać do mikrofonu, brzmi to mniej więcej jak dręczenie kota, pewnie jakieś bośniackie przeboje. Jego towarzyszka próbuje zbierać pieniądze, raczej z marnym skutkiem.
Obrazek

Dwa światy: podświetlony minaret i reklama piwa.
Obrazek

Po kolacji mam jeszcze ochotę na jakiś kufelek, ale w bardziej spelunkowatym lokalu. Na rogu spotykamy taki idealny, z szyldem Nektaru, piwa produkowanego w Banja Luce. W Bośni bardzo często ludzie piją piwo według zasad etnicznych: Boszniacy Sarajevsko, Chorwaci Karlovacko, a Serbowie właśnie Nektara. Zaciekawieni wchodzimy do środka. Prócz jednej kobiety sami faceci, wszyscy mniej lub bardziej wstawieni, łącznie z barmanem :D. Jako turyści od razu przyciągamy spojrzenia, ale przyjazne, żadnej niechęci.
Niestety, Nektara nie ma, na stół wjeżdża Sarajevsko. A po chwili kolejne dwa piwa, choć ledwo zdążyliśmy skosztować pierwszych!
Obrazek

- To od szefa! - mruga okiem barman. - From boss!
No jak od szefa, to nie wypada odmówić! Wkrótce zjawia się i sam boss, starszy facet lekko chwiejący się na wszystkie strony.
- Dobrodošli u Bosnu i Hercegovinu, welcome! - woła. Po chwili próbuje spytać się skąd jesteśmy, a po kolejnej chwili wraca z wielką flaszką!
- Rakija, domowa, serbska! - uśmiecha się i wyciąga trzy szklane kubki. Teresa wymiguje się tłumaczeniem, że jest kierownicą, natomiast ja nie mam oporów. Rakija jest świetna, mocna, ale jednocześnie łagodna, znakomita wręcz. Niestety, jutro tak naprawdę ja prowadzę auto, więc muszę odmówić kolejnego kubka, bo wiem, że na nim by się nie skończyło... Szef jest wyraźnie zasmucony, ale nie nalega, kiwa ze zrozumieniem głową. Nagle przypomina sobie, że umie powiedzieć coś po polsku:
- Co robisz? - pyta.
- Piję piwo i wódkę - odpowiadam i wspólnie wybuchamy śmiechem.
Wychodzimy w doskonałym nastroju. Nie wiem, czy ugościli nas Boszniacy (Sarajevsko), Chorwaci (kufle były z chorwackich browarów) czy Serbowie (rakija), nie ma to znaczenia, było bardzo miło.

Przed snem siadam jeszcze na balkonie. Akurat z meczetu zaczyna się śpiew muezina, a z knajpy obok radosne śmiechy młodych ludzi. Odnoszę wrażenie, że im głośniej tamten nawołuje, tym głośniej ci się śmieją, ale może to tylko przypadek ;).
Obrazek

W poniedziałkowe rano wyskakuję na szybko na miasto, do piekarni i aby porobić zdjęcia. Przed ósmą termometr pokazuje już 25 stopni, uff, będzie gorąco!
Obrazek
Obrazek

Ruch uliczny po bałkańsku, czyli dziwne maszyny i parkowanie w dowolnym miejscu :).
Obrazek

W parku w cieniu drzew stoi Pomnik Poległych Boszniaków w formie fontanny. Kawałek dalej muzułmański cmentarz, ale z datami powojennymi, więc to nie są ofiary żadnych zbrodni. Mimo wszystko dość dziwne miejsce na nekropolię.
Obrazek
Obrazek

Z daleka myślałem, że to krecik! Ale jakiś specyficzny, z fajką w gębie? Mural przedstawia kibiców klubu ze Srebrenika, a nie czechosłowackie zwierzątko.
Obrazek

Austriacy doprowadzili w XIX wieku do Bugojna kolej wąskotorową. Działała ona do 1972 roku, potem całkowicie ją zlikwidowano. Jedyna pamiątka to dworzec w stylu habsburskim, dzisiaj zwykły dom mieszkalny dla kilku rodzin.
Obrazek

Hrvatski Dom, centrum kulturowe Chorwatów od 1925 roku. W okresie komunizmu przekazane gminie, w czasie wojny bośniackiej przez pewien czas użytkowane przez Aktywną Młodzież Islamską (Aktivna islamska omladina). Rzeczywiście była aktywna, szczególnie wobec innowierców, zdarzały się morderstwa na tle religijnym z udziałem jej członków. Jak większość radykalnych organizacji powiązana była z Saudyjczykami.
Ogólnie tematów bliskich Chorwacji jest sporo: reklamy chorwackich banków i produktów, a w apartamencie chorwacka telewizja ustawiona była jako główna.
Obrazek

Bardzo ładny budynek gimnazjum, zapewne autorstwa architektów austro-węgierskich w modnym stylu orientalnym. Przed nim obelisk nieboszczki socjalistycznej Jugosławii, obok popiersia drugowojennych gierojów.
Obrazek
Obrazek

Za dnia łatwiej dostrzec, że Bugojno nie jest zbyt bogatym miastem, nawet na głównym deptaku dominują zaniedbane budynki. Jugosłowiańskie zakłady zniszczono w czasie wojny albo dobiła je prywatyzacja. Resztki rozkradziono. Rozwija się od nowa przemysł tekstylny i meblowy oraz rolnictwo, ale regres gospodarczy w porównaniu z okresem przedwojennym jest znaczny. Spotykam nawet żebrzącą muzułmankę, co w tej religii stanowi wielką rzadkość.
Obrazek

Mimo wczesnej pory ludzie kręcą się jak w ulu. Stoją w kolejkach do banków i fryzjerów, działają pełną parą sklepy dla psów, natomiast znalezienie otwartego spożywczaka było sztuką. W końcu się udało, a wizytą w piekarni zakończyłem wizytę w Bugojnie. Nie były to co prawda Jajce, ale taka Bośnia zupełnie nieturystyczna także ma swój urok. No i ta rakija!

A teraz jeszcze dalej na południe, ku Hercegowinie!
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś."

https://picasaweb.google.com/110344506389073663651

http://hanyswpodrozach.blogspot.com/

Awatar użytkownika
Pudelek
bardzo stary wyga
Posty: 4195
Rejestracja: 12-11-2007 17:06
Lokalizacja: Oberschlesien, Kreis Nikolei / Oppeln

Re: I znowu te Bałkany na wakacje!...

Postautor: Pudelek » 06-10-2023 14:03

Bośnia i Hercegowina jest jedynym krajem w Europie i jednym z ledwie kilku na świecie, które w swojej nazwie posiada spójnik. Co prawda prawie każde państwo składa się z kilku lub więcej regionów, ale w przypadku tego bałkańskiego tworu zdecydowano się to podkreślić już w XIX wieku. Mniejszą siostrą większej Bośni jest Hercegowina. Początkowo chciałem napisać "mniej znaną", ale przecież odwiedzają ją tłumy turystów podążające z Dalmacji do Mostaru!

Nazwa krainy pochodzi od niemieckiego słowa herzog, czyli księcia. A Hercegovina to "ziemia książęca". Herzogiem tytułował się w XV wieku niejaki Stjepan Vukčić Kosača, który stworzył na tym terenie samodzielne księstwo. Jego syn i następca został pobity przez Turków, którzy jako pierwsi użyli określenia Hercegovina dla nowo utworzonego sandżaku; mieli taką fantazję mianowania świeżo zdobytych ziem imionami wcześniejszych władców. Tu jednak przypadek zdarzył się wyjątkowy, bo chodziło nawet nie o imię, a o tytuł. W każdym razie ponad pięć wieków temu Hercegowina znalazła się na mapie Bałkanów i aż do kongresu berlińskiego (w 1878 roku) w jej skład wchodziły również obszary leżące w dzisiejszej zachodniej Czarnogórze i na skrawku Serbii (tak zwana "Stara Hercegowina"). Nie one nas będą jednak interesować, ale ta "właściwa", zajmująca jedną czwartą lub jedną piątą powierzchni państwa Bośnia i Hercegowina, w jej południowej części.

Hercegowina nie ma ściśle określonych granic, stąd różne dane odnośnie ilości mieszkańców i kilometrów kwadratowych. Północną może być pasmo Makljen, oddzielające dwa kantony Federacji boszniacko - chorwackiej, przy czym jeden kanton uznawany jest za przynależny do Bośni, a drugi do Hercegowiny, co zresztą znów sugeruje nazwa (hercegowińsko - neretwiański). Tak się złożyło, że jadąc na południe od Bugojna przejeżdżaliśmy akurat przez te góry i przez przełęcz o takim samym brzmieniu, zatem można uznać, że w tym miejscu oficjalnie rozpoczęliśmy przygodę z Hercegowiną ;).
Obrazek
Obrazek

Przełęcz leży na wysokości 1123 metrów n.p.m., ale droga jest tak wyprofilowana, że samochód wjechał bez większego wysiłku. Nie bez znaczenia była też wczesna godzina, temperatura osiągnęła ledwo dwadzieścia kilka stopni.
Zostawiam auto w cieniu i idę na zwiady. Przede mną rozciąga się piękny widok z miastem Prozor (Прозор) w dole i zamglonymi górami nad nim. Najwyższe na horyzoncie szczyty liczą ponad dwa tysiące i należą do pasma Prenj, będącego częścią Gór Dynarskich.
Obrazek

Dokoła spora terenów pastewnych. Stado owiec chowa się przed słońcem, mądre zwierzęta.
Obrazek
Obrazek

Makljen słynął kiedyś z imponującego pomnika poświęconego bitwie pod Neretwą. Wydarzenie te było bardzo ważne w mitologii komunistycznej Jugosławii, więc w latach 70. postanowiono godnie je uczcić. Makljen spomenik uroczyście odsłonięto w 1978 roku, zdążył go jeszcze odwiedzić Tito, jak i m.in. książę (a dziś król) Karol Windsor. Pomnik miał formę ogromnej abstrakcyjnej formy z betonu, przypominającej więdnący kwiat. Dawna Jugosławia lubowała się w takich konstrukcjach, do dziś wiele z nich stoi w różnych częściach dawnych republik, jedne zapomniane, inne zadbane. To doskonały plan na odwiedzenie tych rejonów: śladami spomeników. Niestety, ten nie miał szczęścia. Przetrwał wojnę bośniacką, potem na krótko stacjonowały tu siły brytyjskie, po czym w 2000 roku grupa jakiś wandali (ja bym ich nazwał barbarzyńcami) wysadziła go w powietrze za pomocą dynamitu! Z zaangażowanej formy został jedynie żelbetonowy szkielet.
Obrazek

Do dziś nie wiadomo, kto go wysadził. Raczej na pewno nie Boszniacy. Mógł się on nie podobać Chorwatom i Serbom, bo w czasie bitwy pod Neretwą ich kolaboracyjne oddziały walczyły razem z Niemcami i Włochami przeciwko jugosłowiańskim partyzantom. A ponieważ w okolicy mieszka mało Serbów, to stawiałbym na jakiś genetycznych patriotów chorwackich, wzdychających do czasów faszystowskich ustaszy. To wszystko jednak tylko moje dywagacje.
Podchodzę bliżej i nawet to, co się ostało, ma wielkie rozmiary. Przykro patrzeć na tę kupę gruzu, nie ma też wieści na temat jego potencjalnej rekonstrukcji.
Obrazek

Zapomniany amfiteatr położony na skraju lasu.
Obrazek

Jeszcze kilka spojrzeń na góry.
Obrazek
Obrazek

Przy zjeździe w dół trzeba uważać na kilka punktów robót drogowych, lecz ruch jest niewielki. Następnie podążamy doliną niedługiej rzeki Rama, po czym znów wspinamy się na przełęcz, tyle, że niższą. Widoki cały czas dręczą kierowcę i nie pozwalają się skupić całkowicie na jeździe.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Opuszczony stary dom i skały w tle.
Obrazek

Większość Hercegowiny zajmuje Federacja boszniacko - chorwacka (w tym przypadku akurat moglibyśmy napisać "chorwacko - boszniacka", gdyż całościowo Chorwatów jest więcej niż Boszniaków) i to o miejscach w tej części będę pisał w tym odcinku. Do serbskiego fragmentu Hercegowiny zajrzymy dopiero pod wieczór.

Pierwszym miastem, w którym się zatrzymamy, jest Jablanica (Јабланица). Otoczona górami stanowi popularny ośrodek turystyczny, w pobliżu znajduje się także sztuczne jezioro. Pod względem etnicznym zawsze dominowali w niej Boszniacy, choć od czasów wojny ich procent znacznie wzrósł, głównie kosztem Chorwatów. Mnie przyciągnęło do Jablanicy Muzeum Bitwy nad Neretwą (Memorijalni kompleks u Jablanici), a konkretnie jego zewnętrzne elementy.
Obrazek

Jak już wspominałem, bitwa nad Neretwą (Bitka na Neretvi) było bardzo ważnym elementem jugosłowiańskiej tożsamości. Na początku 1943 roku połączone oddziały państw Osi (Niemcy, Włosi, czetnicy i ustasze) rozpoczęły operację mającą na celu rozbicie komunistycznej partyzantki. Działania zbrojne toczyły się na obszarze sporej części Bośni i Hercegowiny, ale jej ostatni etap miał miejsce nad Neretwą, stąd funkcjonująca do dzisiaj najpopularniejsza nazwa. Nie wdając się w zbędne szczegóły operacja nie zakończyła się pełnym powodzeniem atakujących: co prawda połowa partyzantów zginęła lub dostała się do niewoli, ale dowództwo ocalało i nadal byli zdolni do dalszych działań.

Główne muzeum mieści się w białym budynku, otwartym, podobnie jak pomnik na przełęczy, w 1978 roku. Poprzestaniemy na obejrzeniu go z zewnątrz.
Obrazek

Znacznie ciekawszy widok przedstawia konstrukcja wzniesiona nad rzeką: przyczółki mostu, pociąg i zwalony most!
Obrazek

Pierwszy most wybudowali w tym miejscu Austriacy dla kolei wąskotorowej. Wyglądał on zupełnie inaczej, miał odwrócony łuk po spodniej stronie. W 1943 roku wysadzili go partyzanci, podobnie jak inne na Neretwie i Ramie. Odbudowa zajęła Niemcom kilka miesięcy i stał on sobie tak do 1968 roku, kiedy to postanowiono go... rozwalić podczas kręcenia filmu wojennego! Reżyser stwierdził, że scena wysadzenia ma wyglądać autentycznie, zatem rzeczywiście wyleciał w powietrze, lecz nadaremno! Zrobiło się tak dużo dymu, iż zarejestrowane ujęcia do niczego się nie nadawały :D. Niektóre źródła, m.in. angielska wikipedia, podają, że most odbudowano i wysadzono po raz drugi, z dokładnie takim samym efektem! Ostatecznie scenę burzenia musiano dokręcić w studio, a nad Neretwą pozostały fragmenty mostu, czyli scenografia filmowa ;). Bardzo sugestywnie wyglądająca, wiele osób było przekonanych, że to oryginalne ruiny z czasów wojny.
Obrazek

Jeszcze kilka lat temu oprócz opadniętej w dół wschodniej części w rzece leżał długi fragment pogiętego żelastwa. Niestety, ostatnio dokonano renowacji, zamiast tego żelastwa jest lśniąca nowością kratownica umieszczona tuż nad powierzchnią wody, oparta o oba brzegi. To już nie wygląda tak dramatycznie jak przedtem.
Obrazek

Obok niej przerzucono drewnianą kładkę, ale nie bardzo idzie do niej zejść! Od wschodu nie ma szans, wszystko zarośnięte, nie widzę żadnej ścieżki. Jest tylko rozpadający się wagon i stary kiosk przy silnym zapachu padłego zwierza.
Obrazek

Od zachodu, czyli od strony muzeum, wije się wydeptana dróżka. Schodzę nią prawie na sam dół, ale żeby przedostać się na kładkę, to musiałbym zeskoczyć z półtorametrowej skarpy. Najwyraźniej ktoś coś wymyślił, ale nie dopracował!
Obrazek

Wąskotorowa lokomotywa parowa została wyprodukowana w 1913 roku w zakładach MÁVAG w Budapeszcie. Ma prawdopodobnie symbolizować ostatni transport jaki przejechał mostem przed wysadzeniem, stąd osamotniony wagon, który pozostał na drugim brzegu. Dodam jeszcze, że linia wąskotorowa działała do lat 60., potem zmieniono jej rozstaw na normalnotorowy i nieco inaczej wytyczono przebieg, dlatego reżyser mógł z czystym sumieniem unicestwić most na potrzeby filmu ;).
Obrazek

Ruiny nad Neretwą są na tyle fotogeniczne, że często występują w folderach reklamowych BiH. Plac między mostem a muzeum nie jest już aż tak pociągający dla większości fotografów. Stoją trzy maszty z flagami, płytowe ścieżki wiją się tam i z powrotem, z małego wodopoju tryska woda, jest jakaś mała architektura - może ławki?
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Gruby dowód, że publicznych toalet nie należy zamykać na klucz :D.
Obrazek

Neretwa spokojnie płynąca do Morza Adriatyckiego. Jest to najdłuższa rzeka jego wschodniego basenu i w Hercegowinie, ale nie w całym państwie.
Obrazek

Do Jablanicy przybył autokar wycieczkowy (pewnie Boszniacy, bo wszystkie kobiety w chustach), a my jedziemy dalej. Cały czas wzdłuż Neretwy, więc nie muszę chyba dodawać, że jest pięknie! Bośnia i Hercegowina to kraj, przez który nie przemkniemy jak dzicy, ale na pewno opuścimy ją usatysfakcjonowani wizualnie.
Obrazek
Obrazek

Niewielki parking ze stolikami (w pełnym słońcu nie do użycia) oraz poidełkiem, będącym jednocześnie upamiętnieniem ofiary jakiegoś wypadku i zapora hydroelektrowni.
Obrazek
Obrazek

Największe miasto Hercegowiny to oczywiście Mostar (Мостар). Odwiedziłem go jako pierwszą miejscowość w BiH kilkanaście lat temu, zastanawiałem się więc, czy podczas przejazdu jest sens zatrzymywać się i skoczyć na starówkę. Uznałem, że sensu nie ma: najpierw byłby problem z parkowaniem, potem z tłumami ludźmi, a następnie z temperaturą, która już przekroczyła 40 stopni (zatrzymała się na 43, w cieniu rzecz jasna). Jedyną mostarską aktywnością było zajrzenie do sporego kompleksu handlowego, aby zrobić większe zapasy. Parking częściowo zadaszono, co chroniło przed palącym słońcem, a po wejściu do klimatyzowanego wnętrza czułem się jak w innym świecie.
Wymieniam walutę w kantorze. Musiałem pokazać dowód i podpisać dwa dziwne świstki. U Serbów w Brodzie nie bawili się w takie ceregiele. Na półkach marketu zauważyłem również brak serbskich produktów, zarówno tych z Republiki Serbskiej, jak i z Serbii właściwej. Nacjonalizm gospodarczy. Próbuję sobie wyobrazić, jakby w Polsce w rejonach, gdzie wygrywa PiS, zabrakło na przykład niemieckich samochodów! Niewyobrażalne!
Obrazek

Kilka kilometrów od Mostaru znajduje się wioska Blagaj (Благај). Ani mała, ani duża (dwa tysiące mieszkańców, prawie sami Boszniacy), ale ważny punkt na mapie turystycznej Hercegowiny, jak i całego państwa. Początkowo nic tego nie zapowiada: główna droga jest pustawa, po wąskich chodnikach prawie nikt nie chodzi.
Obrazek

Potem nagle się to zmienia: gwałtownie przybywa ludzi i aut, pojawiają się płatne parkingi pełne autobusów (4 marki). Ewidentnie masowa turystyka! Podążamy za innymi wzdłuż szeregu budek z pamiątkami.
Obrazek

Turystów przyciąga dawny klasztor derwiszów (tekija), wybudowany w XVI wieku, ale w kolejnych stuleciach dość często przekształcany i jego dzisiejszy wygląda pochodzi z połowy wieku XIX. Ładny przykład osmańskiej architektury, obejmujący oprócz klasztoru także mauzoleum (tekke) i zajazd dla pielgrzymów (musafirhana). Kierują do niego wszystkie drogowskazy, ale powitanie po polsku nie bardzo im wyszło, google translator czasem robi psikusa.
Obrazek

Wstęp do klasztoru kosztował 10 marek, jednak mądrzy podróżnicy pisali w internecie, że tak naprawdę nie warto. Bo ciasno, wąsko, ciemno i nie za bardzo jest co oglądać. Widząc ciągnące tam grupy i tak podjąłbym identyczną decyzję.
Obrazek

Większą atrakcją niż wnętrza jest położenie tekiji na skale przy ponad dwustumetrowym klifie, obok rzeki Buna, wypływającej z jaskini. Do tego kilka wodospadów i kamiennych budynków, co wszystko układa się w efektowną kompozycję.
Obrazek
Obrazek

Klasztor najlepiej prezentuje się z drugiego brzegu Buny - są to ikoniczne zdjęcia dla Bośni i Hercegowiny. Jeśli na reklamach nie zobaczycie ruin mostu w Jablanicy, ani wodospadu i młynów w Jajcach, to na pewno pojawi się Blagaj, to pewne jak porozumienie w Dayton!
Obrazek

Widok z drugiej strony jest całkowicie bezpłatny, ale trzeba liczyć się z brakiem samotności, bo tam również ciągnie człowiek za człowiekiem. Wiele kobiet ubranych jest po islamsku, lecz i tak mniej niż w Jajcach, gdyż sporo turystów przybyło tu z wybrzeża Chorwacji i raczej nie są muzułmanami. Po raz pierwszy na wyjeździe usłyszałem także język polski.
Obrazek

Buna płynie kilkanaście kilometrów ukryta pod ziemią i wydostaje się na powierzchnię obok klasztoru. Wydaje się, że właśnie w jaskini, do której można popłynąć zapakowanym na maksa pontonem, którą właściciel ciągnie trzymając się wywieszonej liny. Miny wracających osób dalekie są od fascynacji, gdyż ponoć jaskinia okazuje się niewielką wnęką, w której nic nie widać. Ograniczymy się zatem na podziwianiu samego klasztoru, gdyż to naprawdę miejsce aparatolubne (pomijając problemy z kontrastem ;)).
Obrazek

Tekija funkcjonowała do 1925 roku, wówczas zmarł ostatni szejk. Działalności tańczących mnichów zakazali komuniści, budynki przekazano muzealnikom, ale w latach 70. powróciły do muzułmanów. Czytałem, że aby wejść do środka należy być odpowiednio skromnie ubranym, lecz obserwując stroje niektórych turystów śmiem w to wątpić.
Obrazek

Moczę nogi w Bunie. Lodowata, w sam raz na zawał serca. Lekko obsypującą się ścieżką wracamy do mostków dla pieszych, wokół których przycupnęło kilka restauracji. Zimna woda tryska wśród zielonych drzewek, w rzece chłodzą się owoce, nieustannie wchodzisz komuś w kadr, ale ogólnie jest miło, zwłaszcza na krótką chwilę.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Hodowle pstrągów.
Obrazek

Tłum urywa się tak samo gwałtownie, jak się zaczął, wystarczy pójść dalej południowym brzegiem Buny. Z odległości można ogarnąć ścianę, pod którą stoi klasztor, wraz z ruinami twierdzy na górze. Nawet zastanawiałem się, czy do nich nie podskoczyć, lecz przy tej temperaturze to byłaby prośba o wykończenie.
Obrazek

Kamienny Karađoz-begov most powstał przed 1570 rokiem, wyremontowano go trzy wieki później. Stojąc na nim ponownie spoglądam na ruiny twierdzy.
Obrazek
Obrazek

Sultan-Sulejmanova džamija albo Careva džamija ma nawet starszą historię, gdyż datowana jest na rok 1520 - początek panowania Sulejmana Wspaniałego - co czyni go jednym z najstarszych meczetów w kraju. W czasach austriackich zrekonstruowano zawaloną kopułę, ale poza tym to oryginał.
Obrazek

W przewodniku wydanym niecałe dwie dekady temu pisało, iż Blagaj to miejsce ciche i trochę opuszczone. Dziś czyta się ów tekst z niedowierzaniem, ale prawda jest taka, że ilość turystów odwiedzających BiH rośnie co roku w tempie dwucyfrowym, a Mostar i okolice są zalewane przybyszami z Dalmacji. Mimo tych tłumów i komercjalizacji uważam, że Blagaj odwiedzić trzeba, gdyż to jeden z najładniejszych bośniackich landszaftów. Otoczenie wioski, składające się ze wzgórz dochodzących do wysokości kilkuset metrów, również może się podobać.
Obrazek

Po raz pierwszy na tym wyjeździe (i jak się później okazało ostatni) wyciągam ze schowka GPS-a, żeby sprawdzić skrót do głównej drogi. Jeszcze kawałek na południe.

Niedaleko miasta Stolac znajduje się stanowisko archeologiczne Radimlja (Радимља), będące nekropolią złożoną z obiektów zwanych stećci.
Obrazek

Mowa o pochodzących z okresu późnego średniowiecza kamiennych (zazwyczaj wapiennych) nagrobkach. Do naszych czasów przetrwało ich sporo, bo siedemdziesiąt tysięcy, najwięcej w Hercegowinie i Bośni, ale również w Chorwacji, Czarnogórze i Serbii. Wokół stećci narosło wiele mitów, prowadzono wiele dyskusji, jak zawsze na Bałkanach do historii mieszała się polityka: każdy z trzech narodów chciał zawłaszczyć je dla siebie. Powszechnie łączono je z tak zwanym kościołem bośniackim i bogomiłami. Kościół bośniacki był lokalną odmianą stojącą między katolicyzmem i prawosławiem, uznaną za heretycką przez oba główne nurty, bogomiłowie zaś sektą łączącą chrześcijaństwo z elementami innych religii. Niektórzy fachowcy wskazują na silne powiązania pomiędzy jednymi i drugim, inni je negują, natomiast jeśli chodzi o stećci to obecnie dominuje pogląd, iż stawiała je ludność wszystkich wyznań (katolicy, prawosławni i bośniacy), a najmniej prawdopodobni są bogomili. Polemika nad pochodzeniem etnicznym autorów (Słowianie czy Wołosi?) wywnioskowała, że robiły tak obie nacje. Próby łączenia grobów z Królestwem Bośni także się nie powiodły, gdyż istniało one zbyt krótko.
Skracając naukowe wywody: stećci są zbiorową pamiątką po lokalnej kulturze bałkańskiej sprzed najazdu osmańskiego i nie można ich przyporządkować do żadnego ze współczesnych narodów ani wyznań. Po podbiciu tych ziem przez Turków zwyczaj ich stawiania zanikł, zastąpiły go w dużej mierze cmentarze w stylu islamskim. Paradoksalnie dziś najwięcej związków z nimi przejawiają Boszniacy, czyli muzułmanie ;).
Obrazek

Radimlja jest najbardziej znaną nekropolią ze stećkami, pewnie z powodu położenia przy głównej drodze. Zorganizowano tu centrum turystyczne, które, pomimo szeregu piktogramów na tablicy wjazdowej, składa się tak naprawdę z kasy i toalet.
W klimatyzowanej sali siedzi nudząca się kobieta.
- Czy tu zawsze są takie upały? - zagadujemy.
- W lipcu zawsze. 35 - 38 stopni to normalna temperatura.
- A 43?
- To już nie jest normalna - śmieje się.

Nagrobki mają rozmaite formy, wyróżnia się ich co najmniej siedem. Przeciętna waga wynosi trzy tony, ale są takie, które ważą prawie trzydzieści! Wiele z nich jest zdobionych i posiada inskrypcje pisane w różnych alfabetach (cyrylica, głagolica i łaciński). Według ulotki informacyjnej z kasy w Radimlji tylko jeden stećak posiada napis, według wikipedii jest takich kilka. Na pewno jest on na kamieniu widocznym z lewej.
Obrazek

Tutejszy cmentarz związany jest z rodziną Miloradovic - Stjepanović, wyznających prawosławie wołoskich wojewodów. Niektórzy z nich później przeszli na islam i do dziś ich potomkowie mieszkają w okolicy, inni wyemigrowali m.in. do Rosji. Na ich nagrobkach przedstawiono postacie ludzkie z podniesioną prawą ręką oraz łuki wraz ze strzałami, nawiązujące do ich wojskowej funkcji.
Obrazek

Cmentarz założono pod koniec XIV i użytkowano do XVI wieku. Prawdopodobnie wcześniej chowali tu swoich zmarłych starożytni Ilirowie, w pobliżu znaleziono ich kurhany. Ogólnie zachowały się 133 stećci, co najmniej kilkanaście zniszczono w czasie budowy drogi przez administrację austro - węgierską. Rozdzieliła ona nekropolię na dwie części.
Obrazek

Motyw krzyża występuje często i jest to przyczyna negowania związków grobów z bogomiłami. Sekta ta krzyż zdecydowania odrzucała jako symbol męki i upodlenia. Nie budowali także świątyń, a wiele cmentarzy ze stećci powstało w sąsiedztwie kościołów.
Obrazek

Dwadzieścia osiem cmentarzy wpisano na listę dziedzictwa UNESCO, z tego dwadzieścia dwa leżą w Bośni i Hercegowinie.
Obrazek

Przy drodze stoją trzy słupy z flagami. Z prawej flaga państwowa, sztuczna, wymyślona przez Wysokiego Przedstawiciela, bo w parlamencie nie potrafiono się dogadać co do konkretnej propozycji. Przypomina trochę unijną, przez Serbów jest ignorowana, ale używa jej Federacja boszniacko - chorwacka. W środku flaga gminy. Po lewej flaga Chorwackiej Republiki Herceg - Bośni, czyli państwa bośniackich Chorwatów z lat 90. ubiegłego wieku. Państewko zostało po wojnie zlikwidowane, ale jego symbole używane są do reprezentowania Chorwatów. Flaga ta jest niemal identyczna jak Chorwacji.
Obrazek

W oddaleniu od średniowiecznych nagrobków, ale jeszcze w obrębie ogrodzenia, widzę jakiś pomnik, więc pochodzę zobaczyć. Poświęcony jest ofiarom masakry w Bleiburgu. W tej austriackiej wiosce w 1945 roku zabito kilkadziesiąt tysięcy Chorwatów, głównie jeńców z dawnego wojska ustaszy, którzy poddali się Brytyjczykom, a ci przekazali ich jugosłowiańskim partyzantom komunistycznym. Ci rozpoczęli masowe rozstrzeliwanie przeciwnika. Wśród ofiar znaleźli się również Słoweńcy, Serbowie i Bośniacy, a także Niemcy, do tego spore grupy cywilów.
Kwestie związane z masakrami (bo odbyło się ich więcej w różnych miejscach) w czasach komunizmu objęte były cenzurą i do dziś budzą kontrowersje. Niektórzy uważają ją za prawicową propagandę, a są i badacze twierdzący, że większości morderstw dopuścili się sami radykalni ustasze, traktujący kapitulujących rodaków jako zdrajców.
Obrazek
Obrazek

Na horyzoncie ciągną się zabudowana ostatniego na mej drodze miasta Federacji boszniacko - chorwackiej: to Stolac (Столац). Nazwa mogłaby w jakiś sposób łączyć się z Jajcami ;).
Obrazek

Stolac uznawany jest za najdłużej zamieszkiwane miasto w Hercegowinie: znaleziono ślady osadnictwa sprzed piętnastu tysięcy lat. Zachowało się tu wiele pamiątek z historii, w tym zabytkowa starówka. Niestety i ona padła ofiarą wojny w Bośni.
Obrazek

Przed ostatnią wojną w mieście mieszkali głównie Boszniacy, drugą nacją byli Serbowie, a dopiero potem Chorwaci, z kolei w gminie Chorwatów było więcej niż Serbów. Chorwaci twierdzą, że w czasie wojny Muzułmanie z radością witali jugosłowiańskie wojsko, a potem współpracowali z Serbami. Takie sytuacje się zdarzały, ale głównie w zachodniej Bośni. Cytując chorwacką wikipedię: wiosną 1992 r. siły serbskie, w większości muzułmańskie, zajęły Stolac bez jednego wystrzału. Po odbiciu miasta oddziały chorwackie wypędziły Boszniaków, a także zniszczyły wiele zabytków, w tym cztery meczety i cerkiew prawosławną oraz pamiątki z czasów tureckich. Zostały one odbudowane, ale nowość aż bije po oczach.
Obrazek
Obrazek

Dzisiaj w mieście ponownie dominują Boszniacy, ale w gminie już Chorwaci. Liczba Serbów spadła do kilkuprocentowej mniejszości. Obok odbudowanego tureckiego domu (filia Muzeum Narodowego) wznosi się pomnik poległych Boszniaków.
Obrazek
Obrazek

I znowu trzy flagi: państwowa, narodowa boszniacka (a także dawnej Bośni i Hercegowiny) oraz armii boszniackiej z okresu wojny.
Obrazek

Zaglądam do meczetu (Sultan Selimova džamija), oryginalnie z 1519 roku. Z zewnątrz ozdabiają go ładne malowidła, w środku skromnie.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Granica z Republiką Serbską biegnie kilka kilometrów od miasta i tam będzie kontynuowana dalsza podróż.
Obrazek
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś."

https://picasaweb.google.com/110344506389073663651

http://hanyswpodrozach.blogspot.com/

Awatar użytkownika
Pudelek
bardzo stary wyga
Posty: 4195
Rejestracja: 12-11-2007 17:06
Lokalizacja: Oberschlesien, Kreis Nikolei / Oppeln

Re: I znowu te Bałkany na wakacje!...

Postautor: Pudelek » 24-10-2023 21:21

Po raz ostatni podczas tegorocznego pobytu w Bośni i Hercegowinie wjeżdżamy na teren Republiki Serbskiej. Dzieje się to kilka kilometrów za miastem Stolac, w południowo - wschodniej Hercegowinie. Główna droga czasem wygląda tak:
Obrazek

...a czasem tak:
Obrazek

Potem trasa prowadzi szeroką doliną rzeki Trebišnjica. Pięknie tu, a miejscami trwa intensywna hodowla. Teren ten zwie się Popovo polje (polje - duże, kotlinowate zagłębienie o wyrównanym dnie, ograniczonym ze wszystkich stron wyraźnymi zboczami), kiedyś był okresowo zalewany przez rzekę, teraz ją uregulowano dwoma zbiornikami wodnymi.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Niewielka osada przylepiona do górskiego zbocza.
Obrazek

Nieoficjalną stolicą serbskiej Hercegowiny jest Trebinje (Требиње), nieco ponad trzydziestotysięczne miasto z bogatą historią. Na jego obrzeżach znajduje się monastyr Tvrdoš (manastir Tvrdoš), gdzie zajeżdżamy na wizytę. Z racji zaawansowanego popołudnia nie ma tu już prawie nikogo, ale kobiety i tak muszą założyć spódnice, aby zakryć nieskromnie odsłonięte nogi.
Obrazek

Pierwszy kościół powstał w tym miejscu jeszcze w czasach rzymskich - według legendy ufundował go w IV wieku sam cesarz Konstantyn Wielki. Ponoć widać tu jego resztki pod szkłem (kościoła, nie cesarza), lecz to chyba tylko dla wybranych. Słowianie, w tym przypadku Serbowie, nawiązali do tej tradycji w XVI wieku fundując klasztor. Niecałe dwieście lat później zniszczyli go Wenecjanie podczas wojny z Turcją, a doczekał się odbudowy dopiero w ubiegłym stuleciu. Dzięki funduszom pewnego Serba mieszkającego w Ameryce wzniesiono w międzywojniu obecną zabudowę, są to więc konstrukcje dość młode.
Obrazek
Obrazek

Od 1992 do 2011 roku klasztor był siedzibą biskupów prawosławnych z Mostaru, których sobór katedralny został podpalony i zniszczony przez Muzułmanów walczących w szeregach oddziałów chorwackich.
Obrazek

Tutejsi mnisi mają być znani z produkcji wina i, faktycznie, wokół ciągną się winnice.
Obrazek

Oprócz nas jest są tu jeszcze tylko dwie serbskie rodziny i czasem dyskretnie przemknie mnich. Nagle słychać głośne walenie w coś ciężkiego. Ki diabeł? Albo mnisi biją rozebrane kobiety albo dzicy dają znać, że przyszła kolacja. A jednak nie, to... wezwanie na mszę w postaci walenia wielkim kijem w kawał drewna! Mimo wszystko nie skorzystamy z uczty duchowej, zamiast tego idę zajrzeć na przyklasztorny cmentarz z kaplicą.
Obrazek

W Trebinje będziemy dziś spać. Początkowo zupełnie inaczej rozplanowałem poszczególne noclegi, ale wystarczyło, że zobaczyłem zdjęcia tego miasta i... zmieniłem zdanie! Później pokażę dlaczego ;).
Nocleg zaklepałem na jednym z osiedli domów jednorodzinnych ulokowanych na wzgórzach wokół centrum. Podobnie jak wczoraj w Bugojnie znowu pojawiają się problemy z odnalezieniem właściwego budynku. Właściciel pisał do mnie, że jak będę blisko, to mam zadzwonić, a on poda mi jak jechać. No to dzwonię. Odbiera babka i oczywiście nie ma pojęcia o co chodzi.
- Przecież w rezerwacji były koordynaty GPS.
Na pewno bardzo się to przyda w moim przedinternetowym telefonie.
- I na pewno jest adres.
Ano jest. Tylko, że brak przy nim numeru, na ulicach nie ma nazw, dodatkowo kilka ulic może mieć tego samego patrona. Takie drobne utrudnienia. Ogólnie to mocno irytujące, że od kilku lat człowiek musi wydzwaniać za gospodarzami, kiedyś to raczej oni czekali na turystę.
Ostatecznie odnajduję właściwy dom, gdy dostrzegam przy furtce machającą w moją stronę kobietę ;).

Dom jest piętrowy, u góry mieszkają właściciele, na dole wynajmują kilka pokoi. Chyba rzadko mają tu turystów z zagranicy. Serbska gospodyni włada angielskim gorzej ode mnie, ale jest bardzo miła i nawet proponuje większy pokój z klimatyzacją. Słońce już skryło się za górami i temperatura spada do normalnego poziomu, więc wystarczy nam wiatraczek.

Po ogarnięciu się schodzimy w dół, gdzie wokół rzeki przycupnęło miasto.
Obrazek

Nie byłbym sobą, gdybym nie zainteresował się nie tak dawną wojenną historią. Latem 1992 roku oddziały bośniackich Chorwatów podeszły pod Trebinje. Co do dalszych wydarzeń informacje jakie znalazłem są sporne: jedne źródła twierdzą, że Chorwaci zajęli chociaż część miasta albo nawet centrum, ale potem się wycofali. Inne, że jedynie zbliżyli się do miejscowości, lecz się zatrzymali i wycofali. Pewne są natomiast dwie kwestie: pierwsza to taka, iż serbska ludność cywilna w panice zaczęła uciekać do Czarnogóry przez pobliską granicę. Druga: nie wiadomo dlaczego Chorwaci odpuścili, mimo, że Trebinje było na wyciągnięcie ręki, gdyż serbskie wojsko rozpoczęło ucieczkę taką jak cywile. Teorie spiskowe głoszą, co podkreślają głównie Muzułmanie, że chorwacki odwrót był wynikiem układu z Serbami: my się cofniemy tu, a wy w innym miejscu, podzielimy Hercegowinę między siebie. Brzmi to rozsądnie, ale dowodów brak. Trzecia pewna kwestia, to fakt, że dowódca Chorwatów, który nie akceptował porozumień z Serbami kosztem Muzułmanów (niejaki Blaž Kraljević, dość ciekawa postać), został zabity jakiś czas później przez swoich rodaków, więc coś musi być na rzeczy.

W każdym razie Trebinje nie zostało poszkodowane podczas wojny, ale mniejszość muzułmańską i chorwacką wypędzono z miasta, część z nich wywieziono ciężarówkami do Czarnogóry. Ich miejsce zajęli Serbowie wygnani z innych miejscowości. Są też doniesienia, że niektórych Muzułmanów wcielano na siłę do serbskiego wojska, aby walczyli ze swoimi, lecz nie wiem, na ile to wiarygodne. Tradycyjnie też rozwalono miejskie meczety, a było ich ponad dziesięć. O ile przed wojną Trebinje było miastem serbskim, ale z kilkunastoprocentowymi społecznościami Muzułmanów i Chorwatów, o tyle dziś Serbowie stanowią ponad dziewięćdziesiąt procent ludności. Ślady po nie-Serbach są jednak widoczne, a na cmentarzu (podzielonym na dwie części według wyznań) widać świeże islamskie groby.
Obrazek

W bocznych dzielnicach toczy się spokojne, nieturystyczne życie: dzieciaki jeżdżą na rowerach i ganiają za piłką, młodzież włóczy się bez celu, emeryci dyskutują o życiu, a obok samotnego bloku dwóch chłopów pakuje siano do bagażnika starego Golfa.
Obrazek

Nad Trebišnjicą wznosi się kamienny Arslanagića most. Bardzo ładna konstrukcja z XVI wieku wybudowana z polecenia wielkiego wezyra Sokollu Mehmeda Paszy. Jak wielu ważnych osmańskich polityków był on Bośniakiem.
Obrazek

Przez większość swojego istnienia most stał w innej lokalizacji, bardziej na wschód, lecz w 1965 zalano go wodami sztucznego zbiornika. Po roku ktoś stwierdził, że szkoda zabytku, więc zbiornik opróżniono, a most rozebrano kamień po kamieniu. Następnie przez kilka lat wszystko leżało na polu, aż wreszcie w 1972 roku złożono go w obecnym miejscu.
Obrazek

Przy wejściu znalazłem piłkę. Ktoś chętny do gry?
Obrazek

W czasie wojny bośniackiej serbskie władze oficjalnie zmieniły nazwę na Perovića most (zapewne znów jakieś kwestie etniczne), ale mieszkańcy i tak używają starej.
Obrazek

Jak widać na zdjęciach Trebinje otaczają góry i wzgórza, bardzo ładnie to wygląda. Na jednym z kopców od dwudziestu lat stoi Hercegovačka Gračanica, klasztor będący kopią monastyru z Kosowa. Tam niestety nie udało się dotrzeć. A barwy zrobiły się jak na pokolorowanych pocztówkach z początku ubiegłego wieku.
Obrazek

Nad rzeką panuje chłód. Dziwne uczucie po ponad czterdziestostopniowym upale.
Obrazek

Również zabytkowy, ale znacznie młodszy Kameni most, z tyłu Muzeum Hercegowiny w dawnych austro-węgierskich koszarach.
Obrazek

Przyglądam się nadrzecznej zabudowie i nie do końca wierzę, że to jeszcze Bośnia i Hercegowina. Architektura typowo adriatycka kojarząca się z Dalmacją albo Czarnogórą, a na pewno nie z Serbami! Odpowiedzią może być położenie: jesteśmy prawie nad morzem, do Adriatyku mamy stąd mniej niż piętnaście kilometrów! Do Dubrownika ledwie dwadzieścia. Nawet klimat jest inny niż dla reszty kraju i typowy dla terenów nadmorskich Chorwacji. W takim przypadku występują także pewne podobieństwa architektoniczne, ale akurat starówkę Trebinje odziedziczyło po Turkach. To plus piękne położenie nad rzeką i wśród gór przekonało mnie do noclegu w mieście.
Obrazek
Obrazek

Połączenie palm i serbskich flag wydawało mi się surrealistyczne! Miałem wrażenie, że znalazłem się w alternatywnej rzeczywistości, w której Serbowie wygrali wojnę w Jugosławii i panują nad Adriatykiem!
Obrazek

Stare Miasto pełne jest ludzi, niektóre knajpy przeżywają oblężenie. Bardziej tu europejsko niż w Bugojnie: alkohol leje się strumieniami ze wszystkich stron, brak kobiet w chustach, a z minaretów nie dobiegają nawoływania do modlitwy. Co prawda dwa niewielkie meczety w centrum zrekonstruowano (Serbowie protestowali), ale to raczej dekoracja.
Obrazek
Obrazek

Turystów zagranicznych nie zauważyłem, lecz sprzedawcy są na nich przygotowani: w wielu sklepach można płacić nie tylko markami, ale też euro, dolarami i serbskimi dinarami. A tak przy okazji: do niedawna nie wiedziałem, że bośniacka waluta ma dwie wersje: jedną dla Federacji boszniacko - chorwackiej, drugą dla Republiki Serbskiej. Nawet w tym przypadku trzeba było wykazać się swoją odrębnością, najwyraźniej nie udało się znaleźć wspólnych bohaterów dla wszystkich trzech narodów.
Obrazek

Siadam w lokalu, który serwuje bałkańską kuchnię. Chciałem wejść na pięterko, lecz tam zarezerwowane, pokazują stolik na dole. Czekamy na obsługę. Pięć minut, dziesięć. Kelner przylazł do sąsiadów, ale na nas nawet nie spojrzał. Po kwadransie opuściliśmy restaurację, najwyraźniej mają nadmiar klientów. Znajdziemy inną knajpę.
Obrazek

Niedaleko jednego z meczetów jest przybytek wyglądający na dość drogi, ale szybki rzut oka do menu nieco uspokaja portfel. Nie jest najtaniej, lecz kolacja dla dwóch osób z napitkami za 50 marek to jeszcze nie tragedia. Tym bardziej, że mają piwo Nektar z Banja Luki! Choć teoretycznie zwykły lager, to smakuje naprawdę bardzo dobrze i już po pierwszym łyku wiem, że padnie co najmniej drugi kufel!
Obrazek
Obrazek

Pomimo późnej pory na uliczkach nadal tłumnie. Cicho robi się dopiero na "naszym" osiedlu poza centrum.
Obrazek

Wtorkowy poranek wita czystym niebem i temperaturą, która jeszcze nie przekracza trzydziestu stopni. Trzeba działać! Żegnamy się z mamą właścicielki kwatery (ona sama poszła do pracy) i zjeżdżamy do do środkowych dzielnic, gdzie próbujemy zaparkować. Nie jest to proste, wszędzie zakazy, strefa tylko na smsy albo zwyczajnie zajęte. Wreszcie udaje się znaleźć miejsce i normalny parkometr w pobliżu targowiska.
Obrazek

Panorama nadrzeczna w świetle dnia robi jeszcze większe wrażenie! Jak dla mnie Trebinje to jedne z najładniej położonych miast byłej Jugosławii, a na pewno Bośni i Hercegowiny.
Obrazek
Obrazek

I znów surrealistyczne połączenie palm i serbskich barw narodowych.
Obrazek
Obrazek

Prawosławna katedra Przemienienia Pańskiego z przełomu XIX i XX wieku, stojąca w parku.
Obrazek
Obrazek

Pomnik poległych żołnierzy Republiki Serbskiej, oficjalnie poświęcony "Obrońcom Trebinje". Tym samym obrońcom, którzy w kluczowym momencie uciekli przed oddziałami chorwackimi, za to wsławiły się oblężeniem i ostrzałem Dubrownika.
Obrazek

A to monument ofiar ostatniej wojny światowej. W tamtym czasie role ofiar i prześladowców były odwrócone: Trebinje leżało w granicach Niezależnego Państwa Chorwackiego, a ustasze dopuścili się mordów na serbskich cywilach i więźniach oraz usuwało ślady serbskości z przestrzeni publicznej.
Obrazek

Bliskie związki pomiędzy Republiką Serbską a Republiką Serbii reprezentuje konsulat generalny Serbii. Ochrania go jeden policjant schowany w metalowej budce.
Obrazek

Ponownie zaglądamy na starówkę, gdzie jest znacznie spokojniej niż wieczorem. Na zdjęciu jeden z dwóch odbudowanych meczetów - Osman-pašina džamija. Podobnie jak druga Careva džamija stały w Trebinje od XVIII wieku do 1993 roku.
Obrazek

Po murach przechadzają się koty. Szczególnie jeden z nich wpada mi w oko: biało - szary z czerwoną wstążeczką. Elegancko pozuje do obiektywu, daje się głaskać, po czym... nieoczekiwanie zeskakuje na ziemię, dokładnie między jedną, a drugą nogę przechodzącej obok kobiety zajętej zaawansowaną rozmową przez smartfon. Kot pomiędzy nogami grozi wypadkiem i faktycznie babka... potyka się o niego i prawie przewraca! Kot ucieka z głośnym miauczeniem, kobieta wygraża mi i złorzeczy, a ja, razem z przyglądającym się temu facetem, parskam śmiechem i nie umiem przestać! Okazało się, że dokonałem zamachu na serbską obywatelkę za pomocą mruczka!
Obrazek

Na ścianach stare tablice zastąpiły nowe.
Obrazek

W jedynym spotykanym większym markecie robimy większe zakupy, zwłaszcza cieszą czteropaki Nektaru. Potem, już poza centrum, postanawiam zatankować, bo paliwo w Bośni jest jednym z najtańszych na Bałkanach. Na stacji stoi tylko jeden samochód, więc ustawiam się przy innym dystrybutorze i łapię za pistolet. Pracownik obsługujący pierwszy wóz macha do mnie rękami.
- Trzeba czekać na mojego kolegę, on naleje.
- Ale ja mogę zatankować sobie sam - tłumaczę, bo wiem, że w tym regionie Europy mają manię korzystania z podjazdowych przy każdej czynności.
- Nie, proszę czekać! - facet nie odpuszcza.
No to czekam, ale dziwna sprawa. Mija minuta, dwie, już chciałem jechać dalej, wreszcie przychodzi drugi koleś i łaskawie mnie obsługuję. Posrane, rozumiem, że można pomóc klientowi, ale wymuszać na nim obsługę??
A potem doczytałem że ta stacja, podobnie jak wiele innych, słynie z oszukiwania kierowców, zwłaszcza zagranicznych! Numer jest bardzo prosty: "niech pan idzie do kasy, ja panu naleję do pełna, tam pan zapłaci". Po czym w kasie okazuje się, że do baku wlano pięćdziesiąt litrów, chociaż zmieścić może się maksymalnie trzydzieści. Próby odwołania się zazwyczaj nie przynoszą skutku, ponieważ - przypadkowo - na dystrybutorze już skasowano ilość litrów i kwotę! Ja rozwiązałem ten problem inaczej, od razu dałem tankującemu odliczoną kwotę, więc nie mógł mnie orżnąć. Niestety, ale w Bośni takie rzeczy zdarzają się dość często, ludziom trzeba patrzeć na ręce bardziej niż w innych krajach, przynajmniej takie jest moje (i nie tylko moje) zdanie.

Opuszczamy Trebinje w kierunku wschodnim, czyli jak Serbowie uciekający przed Chorwatami. Okolica szybko nabiera jeszcze bardziej górskiego charakteru.
Obrazek
Obrazek

Sztuczny zbiornik na Trebišnjicy.
Obrazek

Zmieniamy kraj: [hide]granica [/hide]z Czarnogórą przebiega kilkanaście kilometrów od Trebinje. Przejście na głównej drodze umieszczone jest na wysokości prawie tysiąca metrów. Przymiotnik "główna" może być mylący, ruch tutaj jest minimalny, serbską kontrolę mamy prawie bez zatrzymywania się, gdyż jesteśmy jedynym wozem. Następnie następuje "ziemia niczyja" (tylko teoretycznie, w praktyce dokładnie podzielona przez dwa państwa), na której zatrzymuję się, żeby spojrzeć na okoliczne Alpy Dinarskie. Pięknie!
Obrazek
Obrazek

Za mną mam tablicę witającą w Montenegro lub, w zależności od kierunku, żegnającą się z Montenegro. Z przodu pusta tablica, a za zakrętem posterunek czarnogórski. Tam stoi kilka aut, które wyprzedziły mnie podczas fotografowania. Pogranicznik pyta się dokąd jedziemy, chce dokumenty od auta, ale w ogóle na nie nie patrzy, podobnie jak na dowody. Raz, dwa - całość przekroczenia zajęła w sumie dziesięć minut wraz z sesją fotograficzną.
Obrazek
Obrazek

Jestem bardzo zadowolony z tegorocznych odwiedzin Bośni i Hercegowiny. Piękne widoki, zabytki, w większości przyjaźni ludzie, mało turystów zagranicznych, no i nie musiałem wręczać drogówce łapówki jak ostatnio ;) . Bośnia była najbardziej intensywnym etapem wakacyjnej podróży, od tego momentu będzie już luźniej, co nie znaczy, że nudno. Ale tym razem Czarnogórę potraktowałem jedynie tranzytowo, na kilka godzin.

W nowym państwie od razu lepsza droga, asfalt idealny. Tereny są wyludnione, tylko opuszczone domostwa przypominają, że kiedyś mieszkali tu ludzie.
Obrazek
Obrazek

O czarnogórskich krajobrazach pisałem w zachwycie nie raz. Tym razem kapitalnie prezentuje się Slano Jezero, zbiornik zaporowy z lat 50. ubiegłego wieku. Linia brzegowa jest na nim bardzo rozwinięta, dawne wzgórza tworzą liczne wyspy i zatoki.
Obrazek
Obrazek

Na niektórych brzegach drzewa są częściowo zalane, widzę także kilka pływających chałupek; ciekawe, czy kołyszą się na wodzie czy stoją na stałe na jakiś skałkach?
Obrazek

Ktoś przedsiębiorczy otworzył na parkingu stragan z rakiją, miodem i innymi swojskimi produktami. Można od razu zdegustować na miejscu.
Obrazek
Obrazek

Początkowo wymyśliłem, że będę spał w Nikšiću, drugim największym mieście Czarnogóry, ale - jak już wspominałem - zamieniłem go na Trebinje. Przez Nikšić zatem tylko przejadę, lecz stanę na obrzeżach, gdzie szeroka kotlina (Nikšićko polje) z powrotem przechodzi w góry. Nad rzeką Zetą przerzucono tam imponujący Carev Most.
Obrazek

Czarnogórcy nie mieli cara, co najwyżej książąt i jednego króla (którego sami obalili przy wydatnej pomocy Serbów), most upamiętnia imperatora Aleksandra III, który w 1894 roku sfinansował budowę (Czarnogóra była na to za biedna). Co ciekawe, uroczyście otwarcie zbiegło się z dniem śmierci rosyjskiego cesarza.
Most jest długi, bo Zeta często wylewała, mierzy dwieście siedemdziesiąt metrów i posiada osiemnaście przęseł.
Obrazek
Obrazek

Zeta wygląda jak kanał. Wodowskaz informuje o ponad trzech metrach głębokości.
Obrazek
Obrazek

Obsypującą się ścieżką schodzę nad wodę. Intensywnie czuć zapach padliny i wkrótce odkrywam przyczynę. Jakiś lisek chodził obok drogi...
Obrazek
Obrazek

W przeszłości biegł tędy główny szlak z Nikšića do Podgoricy. Potem wybudowano równoległą drogę M-3, a przez most mało co jeździ. Czasem zaglądają turyści zjeżdżając z głównej szosy, ale w lipcu 2023 roku trzeba było tutaj dotrzeć przez Nikšić, gdyż łącznik z M-3 był zamknięty.
Obrazek

Nikšićko polje w pełnej krasie. Centrum miasta oddalone jest o kilka kilometrów, natomiast po bokach przycupnęły niewielkie wioski.
Obrazek
Obrazek

Mkniemy do stolicy. Dziś do przejechania jest niedużo kilometrów (niecałe dwieście), ale czeka nas jeszcze druga granica i w ogóle na noclegu chcę być wcześniej niż w ostatnie dni. W Podgoricy uskuteczniamy shopping w znanym mi centrum handlowym i trochę chłodzimy się klimatyzacją. Na parkingu termometr wskazał 49 stopni, czekałem, aż dobije do pięćdziesiątki, ale to tylko wynik nagrzania, po chwili spadł do standardowych 42 stopni.
Obrazek

Do głównego przejścia granicznego z Albanią (Božaj - Hani i Hotit) jest dość blisko, a tabliczki z albańskimi nazwami pojawiają się już wcześniej, bo mieszka tu sporo Albańczyków. Początkowo droga biegnie prosto po płaskim, potem zaczyna kręcić, więc zmniejszam prędkość, co nie podoba się staremu Mercedesowi na albańskich blachach. Trąbi na mnie, kierowca wymachuje rękami, po czym mnie wyprzedza tylko po to, żeby się wlec. Pasażerom musi być ciepło, bo tylne drzwi podczas jazdy mają uchylone ;).

Na przejściu spory ruch, pas w kierunku Czarnogóry zablokowany jest tirami, ale przekroczenie dwóch kontroli zajęło dwadzieścia pięć minut. Niezły wynik. Montenegro zaliczyliśmy w trzy i pół godziny.
Obrazek
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś."

https://picasaweb.google.com/110344506389073663651

http://hanyswpodrozach.blogspot.com/

Awatar użytkownika
Pudelek
bardzo stary wyga
Posty: 4195
Rejestracja: 12-11-2007 17:06
Lokalizacja: Oberschlesien, Kreis Nikolei / Oppeln

Re: I znowu te Bałkany na wakacje!...

Postautor: Pudelek » 06-11-2023 19:44

Zaraz za granicą czarnogórsko - albańską grupa młodych ludzi rozłożyła stragan, przy którym zatrzymują się niemal wszystkie osobówki. Nie sprzedają owoców ani warzyw, a albańskie karty SIM. Ja ośmieliłem się nie stawać, więc prawie wyskoczyli mi na drogę, machając rękami i pokazując, że chyba zwariowałem, bo nie chcę skorzystać z ich usług. Ciekawe jaką mieliby minę, gdybym zaprezentował im swój telefon komórkowy? :D A inna kwestia jest taka, że na kempingu dostępne jest bezpłatne wi-fi, więc ichniejsza karta nie będzie potrzebna.
Obrazek

Po prawej stronie widzimy jakąś stojącą, mętną wodę. Trudno uwierzyć, ale to Jezioro Szkoderskie, największe na Półwyspie Albańskim. Jego długa i wąska zatoka podchodzi aż pod przejście graniczne.
Obrazek
Obrazek

Później staję tylko raz: w mieście Koplik. Choć liczy tylko ponad trzy tysiące mieszkańców, to największa metropolia w tej okolicy, więc udaje mi się wymienić walutę. Przy okazji lustruję centrum, bowiem chcę tu zajrzeć za kilka dni.
Obrazek

Bytować będziemy w znanym mi od lat kempingu nad samym jeziorem, ale nie o tym chcę teraz pisać, tylko o wycieczce rowerowej, jaką sobie uskuteczniłem. Rok temu wypożyczyłem w recepcji stary, rozklekotany rower i pojeździłem nim po okolicy, przypatrując się trochę interierowi, gdzie rzadko zagląda turysta. Tym razem zamiast na południe od kempingu, ruszę na północ, właśnie do Koplik(a). Nie zobaczę tam żadnych szałowych zabytków, ale albańskie boczne drogi i szutry mają być atrakcją samą w sobie.

Liczyłem, że w tym roku będą dostępne lepsze rowery, ale szybko nastąpiło rozczarowanie. Kemping zdobył skądś stare... rowery miejskie. Bez przerzutek, cienkie opony na asfalt, a nie na kamienie, zaś najgorsze okazało się dynamo! Wmontowane na stałe, nie szło go wyłączyć, więc nawet po równym czułem się, jakbym jechał pod górę. Dodatkowo pedały umieszczono tak nisko, iż... czasem zahaczałem nimi o podłoże.

Nie poddaję się, tylko klnąc pod nosem pedałuję przez pierwszy odcinek w kierunku głównej drogi. Jest on prawie płaski, a ja mam wrażenie, że wjeżdżam na Salmopol. Widok Gór Przeklętych na horyzoncie dodaje mi sił.
Obrazek

Wczoraj czuć było w całej okolic smród spalenizny i już wiem, skąd pochodził: ogień pochłonął przydrożne krzaki wraz z leżącymi w nich śmieciami na odcinku kilkuset metrów.
Obrazek

Przecinam SH1. Mógłbym uderzyć na Koplik od razu w lewo, ale to bez sensu. Cała radocha polega na dotarciu tam zadupiami.
Obrazek

Za skrzyżowaniem niespodzianka: w Omaraj położono asfalt! Rok temu była tu jeszcze szutrówka. Większość domów jest nieźle utrzymana, kilka opuszczonych i służą jako mieszkania trzody. Jeden dom wygląda najgorzej, dookoła niego pełno śmieci - mieszka w nim Cygan, którego widywałem kilka razy jak wyprowadzał kozy na popas.
Obrazek
Obrazek

Na końcu asfaltu odbijam w prawo, w kierunku północnym. Będę pedałował wzdłuż kanału Kanali i Shtodrit.
Obrazek
Obrazek

Kanał w niektórych miejscach służy jako wysypisko, podobnie jak wybrane kawałki ziemi. Ciekawe czemu śmieci zwożą akurat tam?
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Po lewej stronie mam oddaloną taflę Jeziora Szkoderskiego i czarnogórski brzeg. Z prawej niewielkie kamieniste kopce, za którymi wyrastają potężne Góry Północnoalbańskie.
Obrazek
Obrazek

Po kwadransie jazdy wraca asfalt, bo oto znalazłem się w kolejnej wiosce: Ktosh. Na ulicach żywej duszy, lecz trudno się dziwić: dziś znowu jest upał, termometr w aucie pokazywał 42 lub 43 stopnie. W cieniu oczywiście.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Ktosh jest na tyle rozwinięte, że posiada nie tylko meczet, ale także sklep. I tu popełniłem poważny błąd: powinienem wstąpić i kupić coś zimnego do picia. Wodę, sok, piwo. Najlepiej piwo. Uznałem jednak, że posiadany w plecaku litr wody mi starczy, a zakupy zrobię w następnym sklepie. Zły pomysł.
Obrazek
Obrazek

Słońce przygrzewa nie tylko z góry, ale także odbija się od asfaltu. Mknę przez puste ulice i obwieszone suszącym się tytoniem płoty. Płot spływa na twarz.
Obrazek
Obrazek

Za zabudowaniami biegnie wyschnięta rzeka Përroi Rrjollit. W okresie letnim to głazowisko i śmietnisko.
Obrazek
Obrazek

Na skraju wioski Demiraj znów spotykam meczet. O ile północna część kraju w większości zamieszkała jest przez katolików, o tyle w tych okolicach dominują jednak muzułmanie. Nie ma to jednak większego znaczenia, bo różne wyznania żyją w Albanii w zgodzie. Albańczycy są zresztą rzadko praktykujący i zazwyczaj nie przywiązują specjalnego znaczenia do nakazów religijnych: do świątyń chodzi się rzadko, a wyznawcy Allaha często spożywają alkohol i jedzą wieprzowinę, zaś spotkanie ubranej w chustę młodej kobiety stanowi spore wyzwanie, przynajmniej na wybrzeżu.
Obrazek

Świeży grób. Jedyny przy meczecie, więc może ktoś ważny?
Obrazek

Moje "cudo". Koszyk z przodu bardzo się przydaje do wożenia powietrza.
Obrazek

W Demiraju wreszcie spotykam jakiś ludzi: dwóch młodych facetów siedzi w aucie. W Mercedesie oczywiście. Robią zdziwione oczy na mój widok, pewnie też bym się dziwił komu się chce jeździć w taki ukrop! A z kwestii technicznych: tutaj asfalt jeszcze nie dotarł.
Obrazek
Obrazek

Zaczyna się najtrudniejszy odcinek na odludziu. Droga jest mocno pofałdowana i mocno kamienista. Co rusz zahaczam pedałem o ziemię lub coś z niej wystającego. Po bokach rosną potężne osty i inne kłujące rośliny, lewa noga zalicza z nimi kontakt i przeszywa ją gwałtowny ból. Powietrze zrobiło się ciężkie od upału, wiatru brak, a nie za bardzo można się schować w cieniu, bo go prawie nie ma.
Obrazek
Obrazek

Czuję jak szybko ubywa mi sił. W końcu pojawiają się drzewa i znajduję cień. Staję, wyciągam z plecaka wodę i łapczywie piję. Nie przynosi ulgi, gdyż zdążyła się już nagrzać do temperatury ciepłej zupy.
Przyglądając się podłożu, które momentami nabrało rudawej barwy, stwierdzam, że przypomina to obrazki z filmów o Afryce.
Obrazek
Obrazek

Zastanawiam się, czy to roślinność utworzyła ten naturalny płot czy raczej to dzieło człowieka?
Obrazek
Obrazek

Po niecałej pół godzinie dostrzegam ukryte wśród lasku domostwa oraz pasące się krowy. Cywilizacja! To przysiółek o nazwie Brahaj.
Obrazek

Z przyjemność ponownie witam asfalt, ale i tak po krótkiej chwili go opuszczam, żeby przez wysuszone jak wióra pole dotrzeć do dziwnej konstrukcji przypominającej zamek.
Obrazek

Ścieżka doprowadza mnie na zaplecze "zamku", z którego nijak nie mogę przedostać się dalej. Na trawie leżą setki pogniecionych puszek Pepsi i jej pokrewnych. Dlaczego akurat one, innych śmieci nie mają?
Obrazek

Muszę się cofnąć. Próbuję objechać "fortecę" od drugiej strony, ale w pewnym momencie blokują mnie chaszcze. W takiej sytuacji cofam się jeszcze dalej i kręcę spore kółko, aby w końcu dostać się do głównej drogi.
Obrazek

"Zamek" to jeden z bardzo licznych w Albanii kompleksów hotelowo - restauracyjnych. Albańczycy uwielbiają świętować i imprezować, odwiedzanie takich lokali to praktycznie styl bycia. Im bardziej na bogato i kiczowato, tym lepiej. Zwłaszcza huczne odbywają się wesela: zorganizowanie ich i zaproszenie setek gości to wręcz obowiązek państwa młodych, nawet jeśli oni sami nie mają na to ochoty. Odmowa może być uznana nawet za obrazę honoru rodziny, a honor - wiadomo - to rzecz na Bałkanach najważniejsza.
Obrazek

Jadę po SH1 resztkami sił. Jakiś facet wychylił się z auta i dopinguje mnie, gdy próbuję pokonać most.
Obrazek

Żar wali z nieba, żar wali z ziemi, mam wrażenie, że wali też od przejeżdżających samochodów. Coraz poważniej zastanawiam się, czy uda mi się dojechać nie tylko do miasta, które jest już blisko, ale chociażby do jakiegoś wodopoju, sklepu, kranika? Czy raczej zaraz dopadnie mnie udar słoneczny i spadnę z koła, a potem przejedzie mnie rozpędzone auto? Ale byłyby nagłówki w prasie: "Turysta z Polski porażony słońcem na wypożyczonym rowerze". I ta gównoburza w komentarzach: "w taki upał nie wychodzi się z domu", "w taki upał siedzi się w wodzie", ewentualnie "w taki upał tylko się pije"! Wszystko racja, ale ja to robiłem już dzień wcześniej, a dzisiaj chciałem coś innego.
W każdym razie uratował mnie... cmentarz. Dostrzegłem go kątem oka po prawej stronie, zjechałem w dół, słabnącymi rękami otworzyłem bramę i rzuciłem się w cień! Leżałem tak dobrych kilka minut walcząc z sennością, wypiłem też większość pozostałem mi ciepłej wody, zostawiając tylko kilka łyków na czarną godzinę.
Obrazek

Powoli zaczęły wracać siły, ale postanowiłem nie okrążać miasta obwodnicą i wjechać z drugiej strony, tylko najbliższą spotkaną drogą do centrum. Przeszedłem się także pomiędzy nagrobkami: cmentarz jest muzułmański, o czym świadczą m.in. starsze groby z charakterystycznymi "turbanami".
Obrazek

Przy zjeździe na Koplik mijam drugą nekropolię, ale na niej nie muszę już odpoczywać.
Obrazek

W ten oto sposób osiągnąłem dzisiejszy cel! Miejscowość ma dzieje sięgające średniowiecza, aczkolwiek prawa miejskie otrzymała dopiero w 1984 roku. Jeśli chodzi o przynależność etnograficzno - kulturową, to leży ona na terenie krainy historycznej Malësia e Madhe (Wielkie Wyżyny). Zamieszkiwała była ona przez albańskie plemiona regularnie walczące z Turkami, czasem wespół z Czarnogórcami. W XIX wieku pretensje do niej zgłosiła właśnie Czarnogóra i część regionu przyłączono do tego państwa, co wywołało albański opór. Czarnogóra miała apetyty na jeszcze większy obszar, chciała zająć nawet Szkodrę, ale sprzeciwiły się temu mocarstwa zachodnie. Po I wojnie światowej Królestwo Serbów, Chorwatów i Słoweńców (które wchłonęło Czarnogórę) wkroczyło na ziemie po wschodniej stronie Jeziora Szkoderskiego: oddziały agresora - regularne wielotysięczne wojsko - zostały powstrzymane przez znacznie mniej licznych albańskich ochotników. Starcie zbrojne (zwaną "wojną Koplik" - Lufta e Koplikut) zakończyło się wycofaniem Serbów i Czarnogórców. Gdyby zwyciężyli, to zapewne całe Jezioro Szkoderskie leżałoby dzisiaj w Czarnogórcze, a państwo to miałoby znacznie większy procent ludności albańskiej, która nadal mieszka po drugiej stronie granicy. Czarnogórscy Albańczycy są generalnie lojalni wobec władz w Podgoricy i nie wszczynają buntów jak w Kosowie, ale zwarte obcojęzyczne i obce kulturowe osadnictwo może zawsze stać się problemem dla tak niewielkiego kraju, jakim jest Montenegro.
Jeśli chodzi o wyznanie, to mieszkańcy Kopliku byli kiedyś w całości katolikami, ale w czasach tureckich wielu z nich przyjęło islam, podczas gdy okoliczne wioski trwały przy chrześcijaństwie. Dzisiaj w centrum miasta stoi i nowy kościół i nowy meczet.
Obrazek

Widzę sklep! Parkuję, wskakuję do środka, kupuję zimną wodę, zimne piwo i zimny napój gazowany, który wypijam prawie jednym łykiem na schodach przed wejściem. Podjeżdżająca właśnie rodzina patrzy na mnie jak na idiotę, wysiadając ze swojego sfatygowanego Merca. A ja czuję, że dostałem właśnie nowe życie ;).
Obrazek

W czasie II wojny światowej Koplik, jak i cała północna Albania, była nastawiona antykomunistycznie i w dużej mierze popierała rządy kolaborantów, najpierw prowłoskich, a potem proniemieckich. W 1945 roku wybuchło tu nawet antykomunistyczne powstanie, co spowodowało, że w okresie komunizmu miasto i okolica była zaniedbywana przez władze, dodatkowym utrudnieniem była bliskość granicy. Dopiero w latach 90. ubiegłego wieku zaczął się powolny rozwój, a Tirana ogłosiła je strefą wolnego handlu. Ścisłe centrum miasta jest zadbane i czyste, fasady domów odnowione, ulice bez dziur wyłożone płytami, plac przy pomniku wspominającym zwycięskie starcie z 1920 roku elegancko zaprojektowany.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Wystarczy jednak przejść kilkaset metrów dalej i idealny porządek pryska, choć wcale nie odejmuje to uroku oglądanym widokom.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Urząd gminy z flagą amerykańską i unijną. Światowo się zrobiło.
Obrazek

Miałem nadzieję, że w takiej metropolii znajdę jakąś fajną knajpę. Niestety, w centrum same kawiarnie udające włoskie. Nic dla mnie! Kręci się też wyjątkowo dużo rozmaitych służb. Głównie policja, co chwilę przemyka radiowóz, jeden patrol usadowił się też w pizzerii.
Obrazek
Obrazek

Już straciłem nadzieję na sympatyczny lokal i zacząłem wracać z powrotem do głównej drogi, gdy na obrzeżach Koplika trafiam na spelunę! Dość pustą, bo siedzi w niej tylko jeden facet z ponurą miną nad kawą i szklanką wody oraz właściciel. Wchodzę do środka i proszę o albańskie piwo, ale... nie ma. Albańczycy chyba niezbyt cenią własne browary, bo często się zdarza, że w ofercie mają jedynie zagraniczne. Jest Peroni, Heineken i Nikšićko. Oraz Peja, którą można uznać za albańską, bo pochodzi z Kosowa, więc biorę właśnie ją.
Obrazek

W telewizorze leci turecki serial, który nawet bez tłumacza wydaje się kompletnie idiotyczny. Z przyjemnością wlewam w siebie chłodny trunek i delektuję się chwilą. Do baru przyjeżdżają kolejni klienci, jedni na rowerach, inni na motorkach, niektórzy zamawiają piwo, a niektórzy kawę. Wszyscy się znają z barmanem, który w końcu nie wytrzymuje i zagaduje do mnie:
- Polonia?

Napojony ostatecznie opuszczam Koplik.
Obrazek

Od tej pory na kemping będę podążał SH1. Mniej dziko, ale zdecydowanie wygodniej, bo rower okazał się sprzętem na pewno nie nadającym się do jazdy po polnych drogach. Trochę to dziwi biorąc pod uwagę, że w Albanii takich duktów jest nadal sporo, ale być może na kempingu zakładali, że turyści będą korzystać wyłącznie z asfaltu.
Obrazek

Raz odbiję w bok wzdłuż koryta wyschniętej rzeki. Wkrótce ukaże się most kolejowy.
Obrazek

Z koleją w Albanii jest jak z uczciwymi politykami: niby istnieje, ale jednak nie. Teoretycznie w kraju jest ponad 400 kilometrów linii, w rzeczywistości prawie wszystkie są nieczynne. Wymownym symbolem była likwidacja głównego dworca w Tiranie kilka lat temu. W 2023 pociągi pasażerskie kursowały jedynie w weekendy na krótkim odcinku w okolicach Durrës. Jedyne połączenie międzynarodowe koleje albańskie posiadały z Czarnogórą, ale tylko towarowe i także od pewnego czasu zawieszone, co widać po stanie torów jakie mam przed sobą. Jeszcze w 2017 roku widziałem tu jadący pociąg, lecz to pieśń przeszłości.
Obrazek

Rządzący mają ambitne plany: są projekty kompleksowego remontu niektórych odcinków, podobno jakieś prace już trwają. Podpisano umowę z Kosowem w celu połączeniu obu albańskich państw, ale póki co wiadukty służą jako miejsca widokowe.
Obrazek
Obrazek

Kościół za górką.
Obrazek

Bramy często zdobione są motywami religijnymi albo patriotycznymi.
Obrazek
Obrazek

Pomnik z poprzedniej epoki, a raczej to, co z niego zostało.
Obrazek

Kolejny "zamek" na imprezy.
Obrazek

Meczet w Dobër. W Albanii świątynie albo są nowe albo mają kilkaset lat i zostały uznane przez komunistów za na tyle cenne architektonicznie, że ich nie zburzono.
Obrazek

Starsza para wyprowadzająca kozy. Zwierzęta prowadzi kobieta. W albańskich rodzinach nadal funkcjonuje częste przekonanie, że domostwem powinna zajmować się jedynie baba, dla mężczyzn to zajęcia niegodne.
Obrazek

Znowu nieczynny most kolejowy nad wyschniętą rzeką.
Obrazek

Bardzo popularny element krajobrazu, czyli myjnie samochodowe. Przecież trzeba gdzieś wypucować te Mercedesy ;).
Obrazek
Obrazek

Mała architektura.
Obrazek

Obok drogi stoi sobie przywiązany do drzewa osioł z dzwoneczkiem. Nie mogłem się powstrzymać, aby nie zatrzymać się i nie pogłaskać go po łbie.
Obrazek

Planowałem wypić jeszcze piwo w restauracji przy skrzyżowaniu prowadzącym do kempingu, ale ta była zamknięta. Cofnąłem się zatem kawałek do innego lokalu, gdzie językiem ciała i kilkoma słowami zamówiłem Tiranę. Przyjemnie było spocząć na zewnętrznym tarasie.
Obrazek

Oprócz knajpy mają tu także myjnię oraz niewielki sklep, w którym można płacić kartą, co w Albanii wcale nie jest oczywiste. Na dachu oprócz ichniejszej flagi powiewa amerykańska; Albańczycy to prawdopodobnie najbardziej zakochany w USA naród Europy.
Obrazek

Pozostał mi jeszcze tylko zjazd do kempingu w kolorach kończącego się dnia. Trzydzieści kilometrów w nogach (a właściwie w pedałach) i przyjemne zmęczenie po kilkugodzinnej walce z dynamem. Ale było fajnie!
Obrazek
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś."

https://picasaweb.google.com/110344506389073663651

http://hanyswpodrozach.blogspot.com/

Awatar użytkownika
Pudelek
bardzo stary wyga
Posty: 4195
Rejestracja: 12-11-2007 17:06
Lokalizacja: Oberschlesien, Kreis Nikolei / Oppeln

Re: I znowu te Bałkany na wakacje!...

Postautor: Pudelek » 17-11-2023 21:10

Kiedy pierwszy raz przyjechałem do Albanii kraj ten odwiedzało rocznie nieco ponad trzy miliony turystów. Było to w 2012 roku. W 2023 szacowano, że państwo z dwugłowym orłem w herbie może spodziewać się dziesięciu milionów turystów! Nawet jeśli największą grupą przekraczających granicę są mieszkańcy Kosowa, to i tak robi to ogromne wrażenie, zwłaszcza, że liczba ta trzykrotnie przebija populację Albańczyków mieszkających w ojczyźnie! Dla porównania: według GUS Polskę odwiedziło w ubiegłym roku szesnaście milionów turystów z zagranicy.
To dość zaskakujące biorąc pod uwagę, że jeszcze nie tak całkiem dawno Albania była białą plamą na turystycznej mapie. Jeśli już pojawiała się w przestrzeni publicznej, to zazwyczaj jako kraj dziki, zacofany i niebezpieczny. We wspomnieniach polskich przewodników przytaczane są opowieści, jak to po propozycji wyjazdu do Albanii wśród klientów zapadała cisza lub konsternacja. Niektórzy nawet mylili ją z Algierią ;).
Obrazek

Ale to w sumie nic nowego, bo praktycznie przez całą historię ludzkości tereny te spowijała mgła niewiedzy albo obojętności. Położone na uboczu, prawie same góry, wojownicze klany i plemiona ciągle walczące albo z Turkami albo ze sobą. Kiedy nieco ponad sto lat temu Albania pojawiła się jako państwo, to głównie dzięki zachodnim mocarstwom, którzy nie chcieli wzmocnienia jej sąsiadów. W okresie międzywojennym również mało kto się Albanią zajmował, może poza faszystowskimi Włochami. Dalej była na uboczu, dalej państwo klanowe i nieprzewidywalne. Stanowczo odradzano jej odwiedziny w celach turystycznych. Gdy w latach dwudziestych chciał tam pojechać pewien Amerykanin usłyszał od zorientowanego Persa (!), że "nie ma tam nic do oglądania. Jedynie czarne kamienie. I nie ma domów, tylko małe twierdze ze szkła (?) z otworami, z których wystają karabiny. Gorzej niż na Dzikim Zachodzie! Kentucky, Tennessee to są wobec Albanii sieroty. Tam jest Timbuktu, drogi panie. Niech pan tam nie jedzie! Bóg stworzył Albańczyków... po kłótni z teściową. Enver Hodża stworzył po wojnie komunistyczną satrapię: ucywilizował społeczeństwo, ale całkowicie odizolował je od świata. Żaden kraj, może poza Koreą Północną, nie był chyba aż tak chorobliwie niechętny kontaktom zewnętrznym. Po obaleniu komunizmu wcale nie było lepiej: katastrofa gospodarcza, prawie wojna domowa w wyniku upadku piramid finansowych, konflikt w sąsiednim Kosowie. Czy ktoś normalny by tam pojechał?
A jednak jeździli. A w ostatniej dekadzie coraz częściej. Myślę, że tych nowych turystów przyciągały tu przede wszystkim trzy rzeczy:
* chęć przeżycia przygody w dzikim kraju (oczywiście "dzikim częściowo ucywilizowanym", bez przesady),
* niskie ceny,
* fakt, że znajomi już tam byli wcześniej i wrócili żywi z pięknymi zdjęciami.
I potem często pojawia się rozczarowanie. Bo pojechali ludzie do kurortów, a tam hotele, asfalt i plaże z rzędami leżaków. Gdzie ta dzikość?
Bo wcale nie jest tak tanio, zwłaszcza na wybrzeżu morskim. Rzecz jasna taniej niż w Chorwacji, ale nic za pół darmo.
No i żeby zrobić piękne zdjęcie to trzeba się namęczyć, bo wokół leżą śmieci, padlina albo stary Mercedes.
Ciężki jest los turysty.
Obrazek

Moją stałą miejscówką noclegową nad Jeziorem Szkoderskim jest kemping o szumnej nazwie Lake Shkodra Resort. To już czwarta na nim wizyta w ciągu ostatnich siedmiu lat. Kemping, założony bodajże przez angielsko - albańskie małżeństwo, regularnie otrzymuje jakieś nagrody i ląduje w zestawieniach najlepszych kompleksów tego typu na skalę europejską. W normalnej sytuacji raczej by mnie to zniechęcało, bowiem zazwyczaj oznacza to tłumy ludzi i rozdęte ego ekipy prowadzącej, ale tu jest Albania i działa to trochę inaczej. Choć tłumy rzeczywiście są i w niektóre dni już o godzinie czternastej ciężko było znaleźć miejsce do rozbicia namiotu, dlatego tak zależało mi, aby przyjechać tu z Czarnogóry w miarę wcześnie. Na szczęście kemping jest na tyle duży, że ostatecznie liczba turystów nie przytłacza.
Obrazek
Obrazek

Na kempingu dominują kampery. To żadna nowość, namiotowcy są w odwrocie i raczej nic już tego trendu nie odwróci. Rozkładamy swój mały domek w najdalej położonym kącie strefy rozbijania się, tuż obok płotów granicznych. Posadzone rzędami drzewa gwarantują cień przez większość dnia.
Obrazek
Obrazek

O kempingu pisałem już kilka razy, więc tylko tytułem przypomnienia: jego największy atut to położenie nad samym jeziorem. Trawiasta plaża plus drewniany pomost ułatwiają wejście do wody, jak zwykle przyjemnie ciepłej.
Obrazek

Do wypoczynku służy kilkadziesiąt leżaków chronionych trzcinowymi parasolami, przez które palące słońce i tak się przedostaje, więc jesteśmy regularnie spieczeni jak prosiaki!
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Do tego rzędy palm (posadzonych w miejscu wyciętych normalnych drzew, to akurat smutna sprawa), co nadaje temu miejscu lekko kiczowaty, ale pocztówkowy wymiar.
Obrazek

Przejrzystość powietrza była tak słaba, że w południe jezioro wyglądało jak morze, bez drugiego brzegu.
Obrazek

Na plaży raz jest pełno, a raz zupełnie pusto. Częstym obrazkiem są psy wyprowadzające swoich właścicieli na spacer. Niektórzy próbowali zmusić swoje zwierzaki do pływania, ale te w panice uciekały na brzeg i nie dały się z powrotem zapakować do łódki. Mnie natomiast zaciekawiło, dlaczego wiele osób bierze prysznic... po wyjściu z wody, a nie odwrotnie? Czyżby bali się, że jest brudna?
Obrazek
Obrazek

Turyści reprezentują niemal całą "bogatą" Europę. Najwięcej tablic rejestracyjnych oznaczało Holandię, Niemcy i Austrię. Do tego bardzo dużo polskich. Są też obywatele Czech, Łotwy, Belgii, Włoch, Danii, Węgier i Francji. Do tego sporadyczni Albańczycy i Kosowianie. Sporo osób przyjechało samochodami wypożyczonymi na lotnisku w Tiranie. W sumie to prawdziwe multi-kulti, po raz pierwszy widzę czarnoskórego chłopa w Albanii, pojawił się także mały Azjata adoptowany przez parę Duńczyków.
Obrazek

Oprócz samego kempingu za płotem znajduje się rozległy teren prawdopodobnie posiadający tego samego właściciela. Spotkałem tam raz cały autokar Czechów z Hradca Kralove, również inne auta, które nie zmieściły się we właściwej części. Jest też niezabezpieczony odcinek nad jeziorem z zakazami parkowania, powszechnie ignorowanymi przez przyjezdnych ;).
Obrazek

Ciekawie wyglądała sprawa w przypadku Albańczyków, którzy czasem pojawiali się w restauracji: starsze kobiety ubrane w chusty i ubrania zakrywające całe ciała, młodsze z ochotą zrzucały ciuszki i wskakiwały do wody w samej bieliźnie. Chrześcijanki? Może, przed kąpielą zazwyczaj spożywały jakieś wino. Na pewno tę religię reprezentował ratownik, bo wytatuował sobie na klacie czarny krzyż, a innemu powiewał duży złoty krzyż z szyi.
Obrazek

Pewnego dnia pojawiła się duża grupa młodych Holendrów. Od razu poprawiły się widoki.
Obrazek

Dwie szczuplutkie Niemki rozłożyły się po sąsiedzku z dwoma psami. Psy prezentowały się dość atrakcyjnie.
Obrazek

Chcąc nie chcąc musiałem przysłuchiwać się rozmaitym toczonym obok dyskusjom w języku polskim.
- Kochanie, zagramy w siatkę?
- Nie lubię grać w siatkę, bo łamią mi się paznokcie.
- Te wina robią teraz coraz mocniejsze - stwierdziła babka siedząca od pół godziny na pełnym słońcu, które zapewne nie miało żadnego wpływu na jej upojenie :D.
- Wiesz jak inaczej nazywa się okres? - testowano jakieś dziecko.
Jakiś chłop opowiada, że jechali tu cały miesiąc, a dalej to nie wie, gdzie ich poniesie. Fajnie. Drugi mówi, że szukają cichych miejsc i chcą jak najmniej czasu spędzić w aucie, po czym... najpierw pędzili przez kilkanaście godzin do Makarskiej, a potem przez podobny czas tutaj.
Ktoś wspomina chorwackie imprezy z rodakami na kempingu.
- Wódka się lała strumieniami, muzyka do piątej rano, walić ciszę nocną. A dla odmiany na Węgrzech ochroniarze nas gonili za nocne hałasy, nienormalni!
Potem zastanawiają się jak minąć w drodze powrotnej Balaton.
- Najlepiej przez Debreczyn - ktoś życzliwie podpowiedział.
Na plaży siedzi kilka polskich rodzin, znajomi. Każda posiada swojego nastolatka. O ile dorośli radośnie się kąpią i paradują w skąpych strojach, to młodzież siedzi naburmuszona w czarnych koszulach i spodniach. Pot ma tam używanie!
Chwilę gadam z inną rodziną z RP. Mają poważny problem, bo nie działają im żadne karty! Ani standardowe ani Revolut. A gotówki nie mają, bo po co? No cóż, Albania to nadal - na szczęście - jest kraj probanknotowy. Wiele miejsc karty nie przyjmuje, prawie każdy bankomat liczy sobie sporą prowizję, nawet na kempingu transakcje kartą obarczone są kilkuprocentowym dodatkiem.
Starsi Niemcy dopytują się, czy polski jest podobny do ukraińskiego? Słuchając niektórych mieszkańców Ziem Wyzyskanych odnoszę wrażenie, że nawet bardzo ;).
Inna niemiecka para, znacznie młodsza, komentuje każdą potrawę jako "delicious", a większość i tak zostawia, nie wypija nawet połowy wina. Nienormalni!
Z kolei Francuzi jak zwykle idą pod prąd: z kelnerami rozmawiają jedynie w swoim języku. Angielski? Absolutnie nie. Zazwyczaj zamówione jedzenie i tak im w czymś nie pasuje.

Kempingowa restauracja to kolejny atut kompleksu. Potrawy co prawda takie same od lat, ale nadal w dobrych cenach. Porównując menu z ubiegłym rokiem, to były, owszem, podwyżki, ale zazwyczaj w przedziale 50 centrów - 1.5 euro (podstawową walutą jest euro). Dodam, że koszt noclegu w namiocie pozostał na tym samym poziomie, co ostatnio: dwie osoby plus samochód to 19.50 euro.
Przykładowe ceny:
* śniadanie od 2.30,
* qofte z ryżem - 5 euro,
* risotto - 6.50,
* pizza od 4 euro,
* grillowane mięso od 7.50 euro,
* zestaw przystawek dla dwóch osób - 14 euro, z mięsem - 19.50 euro,
* piwo - 2 euro,
* litr wina - 7 euro.
Obrazek

Nie podrożał na pewno jeden produkt - rakija! :D Szklaneczka kosztuje euro. Dodatkowo po każdym wieczornym posiłku dorośli konsumenci dostaję po małym kieliszku. Pamiętam, że raz poprosiłem o ten napitek już w trakcie kolacji.
- Dostanie pan po jedzeniu - uśmiechnęła się kelnerka.
- Ale ja chcę więcej, na dobry smak!
- Aaa, to oczywiście!
Obrazek

Wieczory nad jeziorem są bardzo urokliwe, zwłaszcza zachody słońca.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Cisza nocna (od 23-ciej) rzeczywiście jest przestrzegana. Ludzie siedzą przy swoich kamperach albo przy stolikach i nie drą ryja, jak to często ma miejsce na kempingach. Nawet psy nie ujadają. Zdarzyły się tylko dwa wyjątki: jednego wieczoru grupa holenderska puszczała przez pół nocy muzykę na plaży (a rano leżeli jak zdechli wokół namiotów), a nieco mniejsza grupa polska oblewała czyjeś urodziny, na szczęście dość daleko od nas.
Obrazek

Za to okolica nie śpi. Z wioski słychać ujadanie psów, bliżej biły się i wyły lisy. Coś syczało na polach. Ciężko było usnąć z powodu temperatury - w nocy prawie nigdy nie spadała ona poniżej trzydziestu stopni.
Obrazek

Chłodniej bywało o świcie (nawet 27 stopni!), a pobudkę potrafiono zaserwować już o piątej, gdy za płotem przejeżdżały ciężarówki z ziemią.
Skorzystałem z okazji i raz wybrałem się na przebieżkę. Najpierw spotkałem stado owiec - jedna czarna. Kilka kilometrów dalej pomogłem miejscowemu chłopu otworzyć strasznie ciężką bramę. Facet był tak szczęśliwy, że gadał do mnie po czarnogórsku.
Obrazek

Co mi się nie podobało? Obsesja koszenia wszystkiego! Ja wiem, że Albania szybko podąża za cywilizowaną Europą, ale naprawdę, żeby przez całe rano warczeć ludziom na plaży kosiarką, bo trzeba obciąć nawet szuwary wodne??! Wykaszanie trawników pod kampery i namioty?! Czasem zdarzało się, że jeździły trzy kosiarki na raz!
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Ptaki patrzą na to z politowaniem.
Obrazek

Odpoczywanie i nic nie robienie jest przyjemne, ale do czasu. Ja już drugiego dnia popedałowem do Koplik, a trzeciego ruszyliśmy późnym popołudniem na piwo do wioski. Jak zwykle ciekawi mnie kto ukradł przejście dla pieszych, bo według znaków ewidentnie powinno tu być!
Obrazek

Patrząc na północy horyzont dostrzegam sylwetkę najwyższego budynku w tamtej okolicy, czyli bloku w Koplik. A także wieżę tamtejszego kościoła. W linii prostej to około ośmiu kilometrów, czyli podobnie jak do centrum Szkodry.
Obrazek

Ponieważ knajpa na skrzyżowaniu znowu ma zamknięte drzwi, to idziemy kawałek dalej, tam, gdzie byłem wczoraj, obok sklepu. W środku na razie pusto, klima działa na pełen regulator. Zamawiam u barmana dwa piwa, a po chwili jeszcze colę. Po chwili facet stawia dwa piwa przede mną, a colę przed Teresą. Trochę się zdziwił, gdy poprosiłem o dwie szklanki do browara ;). Piwo w knajpie kosztowało 130 - 150 leków.
Nieodłącznym elementem wystroju jest telewizor. Non stop pokazują tam wiadomości, miga gęba Putina. Następnie reportaż z Włoch, gdzie przeszła bardzo mocna burza i gradobicie spowodowało kolosalne straty. Barman pokazuje na migi, że to straszne, ale nam to nie grozi, bo dookoła sucho jak pieprz!
Po pewnym czasie zjawia się grupa miejscowych. Młodsi i starsi, obie płcie. Najczęściej w knajpach siedzą mężczyźni. Czy kobiety mają zakaz do nich chodzić albo nie wypada? Nie, żadnych formalnych zakazów nie ma. Nieobecność pań można tłumaczyć tym, że to właśnie ta płeć zajęta jest domem, podczas gdy mężczyźni mogą poświęcać czas na popijanie kawki lub piwa. Młodsze pokolenia trochę to zmieniają, ale wtedy kobiety i tak wolą bardziej eleganckie lokale, niż speluny, które zwykle wybieram ;). Tutaj sytuacja jest o tyle ciekawa, że to baby piją piwo (również te starsze), a chłopy jedynie energetyki.
Obrazek

Jedna kobieta w chuście ciągle nam się przygląda i przeszywa mnie złym wzrokiem. Mam nadzieję, że to nie żaden urok! Tymczasem w telewizji prognoza na jutro. Nas interesuje Szkodra - jedynie 43 stopnie, ale najcieplej w kraju! Tylko nocą trochę chłodniej.
Obrazek

Wracając zahaczamy jeszcze o knajpę na skrzyżowaniu, którą w końcu otwarli. Piwo tradycyjnie podają w kuflach prosto z zamrażarki, a na półce stoi plastikowa Maryja wypełniona jakimś płynem. Dziadki grają w swoją grę, natomiast szklaneczka raki kosztuje jedynie 50 leków (2 złote), więc jak się tu oprzeć pokusie? :D
Obrazek

Nad Jezioro Szkoderskie napłynęły chmury. Drugi brzeg wreszcie stał się wyraźny!
Obrazek

Po trzech dniach odpoczywania pora rusza dalej, do następnego kraju. Tradycyjnie podróż zaczynamy od przystanku w Szkodrze, gdzie w markecie obok ronda robimy większe zakupy. Wśród aut krążą bezpańskie psy, zwłaszcza jeden z bielmem na oku skruszył moje serce. Musiałem się wrócić i kupić paczkę kiełbasek, chwytał je w locie, więc chyba naprawdę był głodny.

Zawsze tak wypada, że przez Szkodrę przejeżdżamy w weekend, a to oznacza korek, gdyż wielu mieszkańców udaje się nad morze oddalone o kilkadziesiąt minut drogi. Stoimy i stoimy, a ja oczywiście korzystam z okazji aby uchwycić jakieś obrazki z życia codziennego.
Obrazek
Obrazek

W korku jak zawsze kręcą się żebrzący Cyganie - kobiety i dzieci. Tym razem nie są specjalnie natarczywi, nie szarpią za klamki i nie stukają do okien. Policja - również jak zawsze - steruje ruchem na newralgicznych skrzyżowaniach, co przynosi skutek odwrotny do zamierzonego.
Obrazek

Za Szkodrą można docisnąć gaz do dechy i przez godzinę pędzić główną drogą. Następnie odbijamy na północ. Będę powtarzał swoją trasę z 2017 roku, kiedy to jechaliśmy do Macedonii drogą SH6. Bardzo ładnie poprowadzoną przez góry, ale na połowie swojej długości z marną nawierzchnią. Byłem ciekaw, czy po sześciu latach coś się zmieniło, skoro Albańczycy tak mocno inwestują w transport. I od razu napiszę, że nie zmieniło się nic: widoki nadal piękne, a asfalt nadal dziurawy, pofałdowany, zabrany przez deszcze i osuwiska, więc momentami tempo jazdy spada drastycznie.
Tak naprawdę mogę cytować samego siebie sprzed lat ;).
Początki nie są złe: asfalt jest przyzwoitej jakości, ale trzeba uważać na dziesiątki zakrętów oraz tuneli. Płynąca w dole rzeka Mat w połączeniu z otaczającymi ją biało-zielonymi ścianami tworzy niesamowicie malowniczy krajobraz!
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Wkrótce Mat się rozszerza w ramach sztucznego jeziora Shkopet.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

I w tym momencie kończy się w miarę normalna jazda... ...a zaczyna się horror kierowcy. Potężne dziury, pozrywany przez naturę asfalt, kamienie... Ciągłe napięcie i wzmożona uwaga, bo za każdym zakrętem może na nas czekać kolejna niespodzianka. Prędkość spada do 20-30 km/h. Mamy próbkę jazdy po Albanii przed rozpoczęciem inwestycji w infrastrukturę drogową.
W tym roku nie traktowałem SH6 jako horroru, wiedziałem, czego się spodziewać. Dodatkowo nigdzie się nie spieszyliśmy, nocleg zarezerwowany przed wyjazdem, nie trzeba będzie go szukać, więc mogłem pokonywać kolejne kilometry na spokojnie. Choć nie powiem, żebym nie klął i nie kiwał z dezaprobatą głową. Nie trąbił na kierowców, którzy albo jechali z przeciwka jak wariaty, albo - dla odmiany - niemal zatrzymywali się przed każdą dziurą (głównie kobiety w Mercedesach).
Obrazek

Tereny te są rzadko zaludnione. Jeszcze rzadziej trafiają się miejscowości położone przy głównej drodze, większość osad jest od niej oddalona. Czasem trafi się jakieś skupisko kilku budynków, przeważnie w stanie rudery, jak te zabudowania gospodarcze.
Obrazek
Obrazek

Interesujące pobocze.
Obrazek

Samotny, opuszczony przez wszystkich śmietnik.
Obrazek

Największą miejscowością przy SH6 jest miasto Burrel. Znane jest jako rodzinne strony Zoga I, jedynego albańskiego króla, który urodził się w jego pobliżu. W okresie komunizmu mieściło się tu jedno z najcięższych więzień reżimu. Działa one do dziś. Z kolei na ostatnim przełomie wieków miały tu istnieć tajne więzienia dla Serbów uprowadzonych z Kosowa przez partyzantkę UÇK, których mordowano, a także pobierano od nich organy.
Obrazek

W 2017 roku na ulicach Burrel nie było asfaltu. Teraz jadę po świeżutkiej nawierzchni. Mamy więc trzy opcje: albo po sześciu latach trzeba było położyć nowy, bo stary się zużył. Albo ten sześcioletni był tak dobrej jakości, że nadal wygląda jak nówka. Albo może dopiero po takim czasie wylano tu asfalt i rzeczywiście jest on nowy ;).

Podobnie jak ostatnio nie bardzo wiem jak jechać. Na głównym placu, wyłożonym kostką i upiększonym pomnikiem Zoga, zagaduję przechodzącą kobietę z brodatym synem. Podaję nazwę miasta, w którego kierunku zmierzamy, ale kiwają bezradnie głową.
- Macedonia? - dopytuję.
A, to znają. Syn wskazuje mi drogę płynną angielszczyzną.
Obrazek

Za Burrel asfalt wyraźnie się poprawia, można zwiększyć prędkość, jest też mniej zakrętów, bo przez jakiś czas jedziemy doliną.
Obrazek

Czasem zdarzają się i takie kwiatki, ale kawałek niżej drogowcy z zapałem kładli w upale nową warstwę.
Obrazek

Ponownie nabieram wysokości i z góry patrzę w dół na drogę SH61 prowadzącą z Tirany. Próbowałem nią przejechać w ubiegłym roku, ale... padło mi auto. Nie zmienia to faktu, że jest ona jak najbardziej przejezdna, choć nadal nie otwarto najdłuższego tunelu. Za rozwojem infrastruktury nie nadążają drogowcy, bo znaki przy skrzyżowaniach ciągle kierują na starą, krętą SH6, zamiast do SH61.
Obrazek
Obrazek

Ostatecznie łączę się z nią obok miasta Bulqizë. Tym razem pamiętam, aby nie pchać się do centrum, bo w 2017 wjechałem w ten sposób na cygańskie osiedle. Okolica przeorana jest zakładami wydobywczymi, a ziemia nabrała rudawego koloru.
Obrazek

Powiększające się wysokie góry pasma Korab to znak, że zbliżamy się do granicy. I znów, jak przed sześciu laty, nie widziałem żadnego drogowskazu wskazującego przejście graniczne.
Obrazek

Przy posterunku albańskim jesteśmy sami, więc przejeżdżamy go niemal od razu. Przy macedońskim stoi jedno auto, ale długo się z nim cackają, coś się nie zgadza w dokumentach "Szwajcara". W końcu rusza dalej, więc my również. I w ten sposób kolejna wizyta w Albanii dobiegła końca. Nie zobaczyłem ani jednego bunkra :(.
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś."

https://picasaweb.google.com/110344506389073663651

http://hanyswpodrozach.blogspot.com/

Awatar użytkownika
Pudelek
bardzo stary wyga
Posty: 4195
Rejestracja: 12-11-2007 17:06
Lokalizacja: Oberschlesien, Kreis Nikolei / Oppeln

Re: I znowu te Bałkany na wakacje!...

Postautor: Pudelek » 22-11-2023 13:58

Debar (Дебaр, Dibër) leży tuż obok granicy macedońsko - albańskiej, ale można pomyśleć, że po złej stronie. Zarówno demografia jak i historia sugeruje, że powinien być częścią Albanii, a nie Macedonii. Lecz nie jest.

Liczący około jedenastu tysięcy mieszkańców jest jedynym macedońskim miastem, w którym naród dominujący w kraju - czyli Macedończycy - nie zajmuje pierwszego ani drugiego miejsca wśród narodowości. Ba, nie zajmuje nawet trzeciego! Najliczniejsi są oczywiście Albańczycy - prawie siedemdziesiąt procent ludności. Na drugim stopniu pudła są Romowie, ale to już tylko dziesięć procent. Następnie Turcy. I wreszcie Macedończycy, zaledwie cztery procent. Pomiędzy spisami powszechnymi w 2011 i 2021 populacja Debaru się skurczyła, a najbardziej skurczyli się właśnie Macedończycy; jeśli spis nie kłamie, to większość z nich opuściła miejscowość. W ten sposób Debar to najbardziej albańskie i najmniej macedońskie miasto Macedonii Północnej.
Obrazek

Patrząc na karty historii także widzimy głównie albańską historię. Co najmniej od średniowiecza terenem tym władały albańskie klany. Jednym z ich przywódców był Gjon Kastrioti, ojciec słynnego Skanderbega, bohatera walk z Turkami. Osmanom udało się w końcu podbić ten region, ale miejscowi i tak co jakiś czas wzniecali przeciwko nim opór. Na początku XX wieku Debar nieustannie był miastem z wyraźną przewagą ludności albańskiej, mimo to nie znalazł się w granicach nowo powstałego państwa albańskiego, zajęli go Serbowie. Debar stracił zaplecze w postaci okolicznych wiosek, a ich mieszkańcy utracili regionalny ośrodek handlu i administracji. Wkrótce potem wybuchło antyserbskie powstanie, ale upadło. Jedynie w czasie II wojny światowej Włosi przyłączyli Debar do swojego protektoratu Wielkiej Albanii, jednak po ich kapitulacji wróciły rządy Belgradu. A dzisiaj Macedonia Północna, sukcesorka Socjalistycznej Republiki Macedonii, ma spory problem ze swoją albańską mniejszością, która w jednej trzeciej kraju jest większością. No cóż, nie tylko na Bałkanach granice wyznaczono całkowicie sztucznie nie patrząc na kwestie etniczne, kulturowe czy gospodarcze. Zasada dziel i rządź, a piwo naważone dawno temu muszą później wypić potomkowie browarników.
Obrazek

Przez Debar przejeżdżałem już wiele razy, tym razem po raz pierwszy postanowiłem zatrzymać się w centrum. Powody były dwa: wymiana waluty i... skorzystanie z toalety ;). I z jednym i z drugim są problemy. Włóczymy się po ulicach szukając jakiegoś kantoru. Zabudowa jest typowo jugosłowiańska: mieszanina starych i nowych konstrukcji z mniejszym lub większym stopniem zaniedbania, doprawiona dużą szczyptą chaosu.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Wreszcie udaje się znaleźć jedną budę, w której kupuję denary. W tym czasie obok przejeżdża wesele: biesiadnicy siedzą w oknach swoich wypasionych samochodów (większość na albańskich blachach), trąbią jak dzicy, piją piwo (obowiązkowo Heinekena) i machają albańskimi flagi. Rzecz jasna sami mężczyźni. Widząc aparat chłopaki radośnie machają do zdjęć.
Obrazek
Obrazek

Pomnik Skanderbega w parku.
Obrazek

To jest ponoć pomnik poległych, kłębiących się żołnierzy.
Obrazek

W tym przypadku monument przedstawia dwóch albańskich działaczy narodowych, promotorów nauki języka albańskiego w Imperium Osmańskim.
Obrazek

Walutę - jak już wspominałem - nabyliśmy. Gorzej idzie z toaletą. Najlepiej byłoby z niej skorzystać przy okazji wizyty w jakimś lokalu, gdzie można też zjeść jakąś przekąskę. Na angielskojęzycznej Wikipedii przeczytałem, że Debar słynie z pizzerii. Jedna ma przypadać na trzy tysiące mieszkańców! Szybkie przeliczenie i wychodzi, że w całym mieście mogą się znajdować aż cztery pizzerie, wynik zaiste imponujący ;)! Tak się składa, że widzieliśmy jedną, zamkniętą. Zamiast nich mijamy kilka knajpek z prostym jedzeniem, przeważnie ćevapi, chociaż poprawniej byłoby qofte albo kebapčinja. Wchodzimy do jednej, sami faceci z brodą, oprócz sprzedawcy. Patrzą na nas zaskoczeni. Ponieważ z szefem nie umiemy się dogadać, więc uderzam do jego syna, czy umie po angielsku.
- Tak! - odpowiada z dumą.
- Chcielibyśmy coś zjeść - tłumaczę. - Ale potrzebujemy toalety. Macie ją tutaj?
- Oczywiście, że nie, zamknięta - rzuca jeszcze bardziej zadowolony z siebie.
Hmm. Albo się nie zrozumieliśmy albo cieszy się, że turyści mu nie zapaskudzą kibla.
Wracamy się w okolice głównego skrzyżowania, gdzie w cieniu zaparkowałem auto. Tam działa jakiś większy przybytek, chłopy siedzą na zewnątrz i piją piwo, więc WC powinni mieć. Tym razem kelner mówi po niemiecku i to dość sprawnie.
- Pewnie, mamy ćevapi. Ile chcecie?
- Sześć - odpowiadamy, bo nie chcielibyśmy się zbyt mocno najeść przed kolacją.
- Dziesięć będzie lepiej - uśmiecha się.
- No to niech będzie dziesięć.
I dostaliśmy... po dziesięć :D. I dużą porcję soli. Uwielbiam te danie, mógłbym je wcinać codziennie, ale ten talerz ledwo dałem radę. Na szczęście toaletę mieli ;) (męską turecką, damską europejską). No i było swojsko i tanio.
Obrazek

Panowie przy sąsiednich stolikach zawzięcie dyskutują i jestem prawie pewien, że jeden z nich powiedział "ja nie głosowałem na Tuska". A potem w radiu leciała piosenka z tekstem "Senior Macedończyk, senior Tusk". Przekaz podprogowy? :D

Do dzisiejszego miejsca noclegowego mamy niedaleko, może z dwadzieścia minut jazdy od Debaru. O ile miasto jest fortecą muzułmanów (około 95% ludności), o tyle w okolicach spotkamy całkiem sporo cerkwi, a nawet klasztorów. Najsłynniejszy z nich i jeden z najbardziej znanych w całej Macedonii to monastyr Bigorski (pełna nazwa Bigorski monastyr św. Jana Chrzciciela, Бигорски Манастир, Свети Јован Бигорски). "Bigor" (бигор) to macedońskie określenie tufu wulkanicznego, z którego wzniesiono budynki.
Obrazek

Również już kiedyś w nim byliśmy, prawie dekadę temu, ale na krótko, przejazdem. W 2023 roku postanowiłem przenocować tuż przy nim. Każdy szanujący się klasztor posiada konak, budynek mieszkalny dla pielgrzymów i nie tylko. Kiedyś były to raczej mało wygodne i budżetowe opcje, teraz konaki znacznie częściej przypominają pensjonaty (gdy spałem w takim w Serbii, to w cenie był również obiad i śniadanie). Konak bigorski z zewnątrz prezentuje się elegancko i ładnie nawiązuje do stylu narodowego, a gdyby nie wysypany tłuczeń na parkingu, to napisałbym, że wygląda wręcz luksusowo.
Obrazek
Obrazek

Obiekt jest chyba nowy albo radykalnie rozbudowany. Potwierdza to niedokończony parking, brak pierwszego schodu, a niektóre pomieszczenia w skrzydłach składają się z gołych ścian. To, co udostępniono turystom, w zupełności jednak wystarcza: jest normalna recepcja z angielskojęzycznym facetem w której gra przyjemna muzyka, bardzo ładne pomieszczenie stylizowane na zabytkowe, wszędzie czysto i porządnie. A cena to około 25 euro za pokój.
Obrazek

W pokoju wiszą święte obrazki i krzyże, ale... nie ma telewizora. To może wyjaśniać niską cenę ;). A tak naprawdę jedynym minusem dla niektórych może być łazienka na korytarzu. Ponieważ w konaku jest pusto, to nie stanowi to żadnego problemu, choć... odkryłem, że pod męskim prysznicem nie można się zamknąć. Czy to przypadek, czy specjalnie działanie przystojnych, długowłosych, brodatych mnichów kręcących się w pobliżu? :P
Obrazek

Przed schodami leży wielki, kudłaty pies. Suka, widać, że karmi, ale szczenięta są pochowane. Bardzo towarzyska i bardzo głodna, rzucała się na wszystko z jedzenia. Na Bałkanach łatwo zostać psim bohaterem.
Obrazek

Po ogarnięciu się ruszamy do klasztoru, który jest tuż obok, za bramą.
Obrazek

Monastyr założono w 1020 roku, przynajmniej tak twierdzi jego kronika. Powstał wokół ikony Jana Chrzciciela wyłowionej z wody. Oczywiście to, co oglądamy dzisiaj, jest znacznie młodsze. Zniszczony przez Turków został reaktywowany w XVIII wieku, a zabudowa pochodzi przeważnie z kolejnego stulecia. A przynajmniej pochodziła do 2009, kiedy to w wyniku pożaru spora jej część spłonęła i konieczna była kolejna odbudowa. W tej sytuacji nie dziwi, że kompleks wygląda jakoś tak nowo.
Obrazek

Nowo nie oznacza w tym przypadku brzydko. Jest tu kilka zakątków miłych dla obiektywu.
Obrazek
Obrazek

Zwłaszcza genialne jest położenie: klasztor leży na zboczu, sto metrów nad korytem rzeki Radika, na wysokości około 750 metrów n.p.m.. Niby nie tak wysoko, ale czuć tu otwierającą się przestrzeń, zwłaszcza, że otaczające nas szczyty grubo przekraczają dwa tysiące. Jeszcze lepiej bedą się reprezentować o poranku. Do tego jest cicho, słychać głównie potęgę przyrody.
Obrazek

Na szczęście pożar sprzed kilkunastu lat nie strawił wszystko. Przede wszystkim ocalała główna cerkiew z ikoną oraz z przepięknym drewnianym ikonostasem wykonanym przez miejscowych rzemieślników w latach 30. XIX wieku. Niestety, mnisi bacznie pilnują, aby nie zrobić mu zdjęcia. Jak najbardziej można nabyć pocztówkę z jego widokiem, ale samemu go uwiecznić - absolutnie nie! I jeśli zwykle udaje mi się coś sfotografować w takich sytuacjach, to tym razem surowe oczy klasztornych strażników skutecznie mi to uniemożliwiły.
Na pocieszenie malowidła w krużganku przy głównej cerkwi, również niczego sobie. Przy okazji Teresa zmolestowała kota.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Naprzeciwko malowideł widok na góry.
Obrazek

Koty stanowią standardowe wyposażenie prawie każdego klasztoru.
Obrazek

Kilka innych historycznych elementów.
Obrazek
Obrazek

Wnętrze kopuły w głównej bramie. Te freski wyglądają zdecydowanie nowo.
Obrazek

Zastanawiam się, czy coś tu zbijają, czy będą walić młotkiem w drewno, aby zaprosić na nabożeństwo, jak w Trebinje?
Obrazek

Normalnie wstęp do klasztoru jest płatny, bodajże dwieście denarów. Dla nocujących za darmo, ale nikt nas nie sprawdza czy rzeczywiście śpimy, wystarczy deklaracja. Kobiety, jeśli są w spodniach, to muszą założyć na nie kiecki, ale odkryte ramiona i głowa nie przeszkadzają. Co monastyr, to obyczaj.
Obrazek

Słońce zaczęło chować się za górami, a my zaczynamy schodzić w dolinę. Z dolnej perspektywy widać, że klasztor miał też zadania obronne wobec potencjalnych napastników.
Obrazek

Po dziesięciu minutach jesteśmy na dole. Przy drodze znajduje się miniaturowa kapliczka i znak dla kierowców...
Obrazek

...ale nas interesuje restauracja. Jedyna w okolicy, w dodatku polecana i specjalizująca się w kuchni narodowej i regionalnej. Często jest to reklama na wyrost, lecz w tym przypadku wizyta w niej była strzałem w dziesiątkę!
Obrazek

Zamawiamy talerz przystawek. Składają się na niego m.in. tawcze grawcze, śmietana z kawałkami papryki, ajwar, oliwki z porem, jakaś odmiana mamałygi, marynowane nadzienie z gołąbków, kawałki burka. Do tego sałatka z rukoli z serem przypominającym oscypek (twardy, słony, lekko wędzony) oraz pomidor suszony w oleju. Wszystko pyszne. Zapłaciliśmy za to wraz z piwami niecałe sto złotych, co jak na ponoć mocno popularny lokal jest chyba niezłą ceną nawet na Bałkanach. Choć akurat tego wieczoru tłumów nie było, oprócz nas jedynie dwójka rowerzystów.
Obrazek

Restauracja ma ambicje być jednocześnie małym muzeum poświęconym Mijakom (Мијаци), macedońskiej (słowiańskiej) grupie etnograficznej. Zamieszkują oni północno - zachodnią Macedonię i są chrześcijanami, to właśnie z rąk członków tej grupy wyszedł ikonostas w monastyrze. Mijacy tradycyjnie mieszkali w górach, ale wiele ich dawnych osad zostało opuszczonych lub zastąpili ich muzułmanie. Przyczynił się do tego także uwarunkowany historycznie zwyczaj pracy sezonowej w odległych miejscach, skąd często w rodzinne strony już nie wracano.
W restauracji można trochę o Mijakach przeczytać, są reprodukcje starych zdjęć, niektóre potrawy podobno są charakterystyczne dla ich kuchni. Sylwetka kompleksu gastronomicznego ma być inspirowana stylem architektonicznym Mijaków, tak jak sam klasztor Bigorski. Podobieństwo faktycznie istnieje.
Obrazek

Zastanawiałem się czy rano obudzi mnie bicie dzwonów czy może walenie w kawałek drewna? Nie, nic takiego nie nastąpiło ze strony monastyru. To znaczy dzwony nie biły, jedynie jakieś skromne, małe dzwoneczki. To może wycie muezzina? W pobliżu Bigorskiego na zboczach gór rozsiadły się cztery mieściny, niektóre na wysokości tysiąca metrów. W trzech z nich przeważają muzułmanie, którzy często deklarują się jako Turcy. Co prawda Macedończycy twierdzą, że żadni z nich Turcy, tylko zislamizowani Macedończycy, bo mówią po macedońsku, ale chyba nadal nie rozumieją, że język nie determinuje narodowości. Bo gdyby tak było, to nie pisalibyśmy dziś o Macedończykach, tylko o Bułgarach :D.
Nie zmienia to faktu, że pierwszym obrazkiem, jaki zobaczymy po otwarciu okna, jest meczet z ogromnymi minaretami położony po drugiej stronie doliny w wiosce Trebište (Требиште, Trebisht). Ale nawoływania do modlitwy nie słychać.
Obrazek

Tam, dość ciekawa sprawa, pomiędzy jednym a drugim spisem powszednim (2002 i 2021) liczba zadeklarowanych Macedończyków zmniejszyła się... dziesięciokrotnie. Dziś najliczniejszą grupą są "nieokreśleni", a potem Turcy. Być może zmniejszył się nacisk urzędniczy na deklarowanie się Macedończykami i ludzie przestali to robić.

Ponieważ mamy niedzielę, to już o wczesnej porze parking wypełnia się samochodami. Rejestracje są również z odległych stron, sporo ze stolicy, a także serbskie i bułgarskie. No i oczywiście jedna ze Śląska ;). Tylko pies gdzieś zniknął, choć przez całą noc spał pod schodami.
Obrazek

Znów zapowiada się upalny dzień. Co prawda wczoraj temperatura nie przekroczyła czterdziestu stopni (po raz pierwszy od kilku dni), ale i tak grzało jak diabli. Na razie w cieniu jest przyjemnie chłodno. Pakujemy się i idziemy do klasztoru, żeby jeszcze nasycić wzrok widokami.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Patrząc na lewo od wielkiego meczetu można dostrzec inne górskie wioski. W środku, pod skalistą górą, mamy Welebrdo (Велебрдо, Veliborda). Tam również nastąpił gwałtowny zanik ludności macedońskiej i również dominują "nieokreśleni" i Turcy. Z kolei z boku jest wioska Rostuša (Ростуша, Radostushë), siedziba gminy. Mieszka w niej najwięcej Macedończyków, ale i tak najliczniejszą nacją są Turcy. W jej przypadku z daleka widać cerkiew.
Obrazek
Obrazek

Łyse szczyty na horyzoncie to Golem Krchin i najprawdopodobniej Rudina. W przypadku tego pierwszego biegnie przez niego granica z Albanią, w przypadku tego drugiego granica jest niedaleko. Oba oddalone są o pięć - sześć kilometrów od klasztoru.
Obrazek

W monastyrze jest zaskakująco cicho, biorąc pod uwagę ile osób do niego ciągnęło z samochodów. Większość z nich siedzi w cerkwi, niektórzy jednak zostali na zewnątrz i nerwowo się przechadzają. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć czemu dorośli ludzie idą na mszę, a potem kręcą się poza świątynią. Presja społeczna czy co?
Obrazek
Obrazek

Samochód "służbowy" zakonników. Może rozwozi rakiję, którą sprzedają w sklepiku z dewocjonaliami?
Obrazek

Nocując w konaku można zamówić śniadanie w restauracji poniżej. Kosztuje pięć euro. Trzeba udać się do recepcji, zapłacić i otrzymać specjalny kupon. Zapłaciliśmy, ale kuponu nie dostaliśmy :D.
- Skończyły nam się, powiedźcie w lokalu, że jesteście od nas - tłumaczy facet w recepcji. Wszystko na piękne oczy, lecz w końcu jesteśmy na Bałkanach.
W restauracji pada pytanie:
- A macie kupon?
- Nie, skończyły się.
Kelnerka trochę się zdziwiła, ale stwierdziła, że to nie problem. Do wyboru jest kilkanaście różnych potraw, jakieś omlety, burki, ciasta, są wreszcie klasyczne zestawy śniadaniowe, więc zamawiamy takie z sadzonym jajkiem. Napoje bezalkoholowe w cenie. Człowiek najedzony od razu z optymizmem patrzy na świat.
Obrazek

Restauracja szykuje się na zwiększony ruch, zapewne grupy pielgrzymów lub turystów, bo rozkładane są całe rzędy talerzy i sztućców.

Przed dalszą drogą zachodzę nad Radikę. Jest ona dopływem Czarnego Drinu, który wpływa do Albanii, łączy się z Białym Drinem i jako Drin uchodzi do Adriatyku.
Obrazek

Przed nami jazda w kierunku północnym Macedonii Północnej.
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś."

https://picasaweb.google.com/110344506389073663651

http://hanyswpodrozach.blogspot.com/

Awatar użytkownika
Pudelek
bardzo stary wyga
Posty: 4195
Rejestracja: 12-11-2007 17:06
Lokalizacja: Oberschlesien, Kreis Nikolei / Oppeln

Re: I znowu te Bałkany na wakacje!...

Postautor: Pudelek » 28-11-2023 14:51

Park Narodowy Mawroro (Национален парк Маврово) jest największym tego typu obszarem w Macedonii Północnej. To akurat nie było trudne, bo w państwie są jedynie trzy parki narodowe ;). Co ciekawe, gdyby znajdował się w Polsce i nie brano by pod uwagę otulin, to i tak byłby numerem jeden, przebijając Biebrzański PN.

Oprócz atrakcji dla fanów wędrówek górskich oferuje on także możliwość przebywania nad wodą. Jednym z najważniejszy miejsc w parku jest jezioro Mawrowo (Мавровско Езеро), sztuczny zbiornik powstały w latach 50. ubiegłego wieku w wyniku spiętrzenia Mawrowskiej Rzeki (Мавровска Река) i zalania doliny.
Obrazek

Główna zapora częściowo zasłonięta drzewem.
Obrazek

Pomnik budowniczych zbiornika: socrealistyczny w formie, narodowy w treści. Albo odwrotnie.
Obrazek

Podczas robienia zdjęć mija mnie auto na łódzkich blachach i widzę machającą do mnie pasażerkę. Odmachuję, a potem pojedziemy tam, skąd prawdopodobnie oni przybyli: do wioski Mawrowo (Маврово). O ile wiele miejscowości w parku jest zamieszkałych przez muzułmanów (Albańczyków i Turków), to w tej bytują prawie sami Macedończycy.
Wioska jak wioska, kwatery na wynajem, kilka lokali, natomiast największą atrakcją jest "zatopiona cerkiew", bo tak nazywano świątynię pod wezwaniem św. Mikołaja.
Obrazek

Prostą architektonicznie cerkiew wzniesiono w połowie XIX wieku, a sto lat później otoczyły ją wody zbiornika. Nie rozebrano jej całkowicie, jak to się zwykle robi w takich przypadkach, a że położona była blisko brzegu, więc zalana była jedynie do połowy albo maksymalnie dwóch trzecich wysokości murów; dach i górna część wieży zawsze wystawała na powietrze. Przy niskim stanie wody albo zimą cerkiew ponownie stawała się w pełni widoczna. Mniej więcej od dekady cerkiew praktycznie cały czas stoi na suchym lądzie, jedynie tylna ściana nadal jest delikatnie podmywania przez jezioro.
Obrazek

"Zatopienie" jest więc nieaktualne, bo to chyba już stan stały, a pod cerkwią są wystawione ofiary na odbudowę lub renowację kościoła. No właśnie, albo albo. Renowacja niewątpliwie jest konieczna, choć może trochę lepiej wykonana niż remont wieży, która świeci się ordynarnie tynkiem jakby to zrobiło wczoraj dwóch podpitych gości. Wstawiono też w ściany kilka obrazków, więc nie obawiają się ponownego podtopienia. Ale odbudowa, przywrócenie do wyglądu oryginalnego oznaczałoby, że cerkiew całkowicie straci swą wyjątkowość.
Obrazek

W ogóle w historii kościoła jest kilka ciekawostek. Ponoć podczas zalewania zapomniano o drewnianym ikonostasie, niektórych ikonach i księgach liturgicznych! Trudno w to uwierzyć, być może ta skleroza była celowa. Wyciągnięto je dopiero po jakimś czasie. Po uzyskaniu niepodległości przez Macedonię pojawił się pomysł, aby zalaną cerkiew rozebrać kamień po kamieniu i złożyć z powrotem w innym miejscu. Potem myślano nad specjalnymi osłonami wokół budynku: mogły być albo szklane albo z regulowanymi ścianami w zależności od poziomu wody.
Teraz problem sam się rozwiązał. Oprócz remontu wieży zajęto się filarami ogrodzenia, które kiedyś leżały zwalone na ziemi.
Obrazek

Z jednej strony szkoda, że kościół już nie jest zalany, bo niewątpliwie był to bardzo nietypowy widok, z drugiej - wtedy na pewno nie weszlibyśmy do środka. Wnętrza są uporządkowane, kiedyś podłoga zawalona była gruzem z zawalonego dachu. W miejscu ikonostasu ustawiono kilka ikon, ludzie palą świeczki.
Obrazek
Obrazek

Niby cerkiew jest atrakcją, ale okolica wydaje się dość przypadkowa: parkować nie ma gdzie (ewentualnie przy drodze), po bokach rosną krzaki z ostrymi kolcami, z których zajeżdża padliną. A może to tylko atrakcja dla zagranicznych turystów? Na macedońskich stronach przeczytałem sporo narzekań, że cerkwią nikt się nie interesuje, że taka biedna i nieodnowiona.
Obrazek

Brzeg zbiornika. Kilka wiosek, w tym Mawrowo, musiano przenieść w wyższe miejsca. Wybudowano także nową cerkiew pod tym samym wezwaniem.
Obrazek
Obrazek

Wracając do mojego auta muszę uskakiwać przed pojazdem zjeżdżającym w dół w tumanach kurzu. Kierowca zapragnął zaparkować pod samą cerkwią. Czarne BMW i do tego stolica - to wszystko wyjaśnia.
Obrazek

Zbiornik można objechać dookoła, ale decyduję się skorzystać z szosy obok zapory i pomnika.
Ponieważ jezioro Mawrowo leży na wysokości 1200 metrów n.p.m., więc musimy zjechać sporo niżej do głównej drogi prowadzącej z Ochrydy. W pewnym momencie na zakręcie spotykamy... konia! Biegnie zdezorientowany raz jedną, a raz drugą stroną, w dodatku kuleje na wszystkie cztery nogi, biedaczek!
Obrazek

Na płaskim terenie od razu zwiększa się nasza prędkość, co mnie cieszy, gdyż mamy jeszcze dziś do przejechania kupę kilometrów i dodatkowo granicę. Na razie jednak priorytetem jest zrobienie jakiś zakupów, bo głupio byłoby opuszczać Macedonię bez pamiątek takich jak piwo, wino, rakija... Pomyślałem, że w niedzielę uda się trafić na jakiś większy sklep w Gostiwarze (Гостивар, Gostivari - to znowu są rejony z albańską większością). Niestety, trafiamy jedynie na same pozamykane małe sklepiki i spory chaos. Na pocieszenie mogę przejechać przez dzielnicę przemysłową.
Obrazek

Ciekawostka drogowa: na tablicach najpierw jest wersja albańska, a potem macedońska. To jednak dość niezwykłe, aby język mniejszości był pierwszy. Ktoś, kto nie zna cyrylicy może mieć pewien problem szukając Ochrydy albo Debaru, bo znajdzie tylko Ohër i Dibër. Kolor niebieski obowiązuje na drogach ekspresowych, normalne znaki są żółte, a autostrady zielone.
Obrazek

A2 jako ekspresówka nie spełnia norm europejskich, brak tu ciągłego pasa awaryjnego, a jezdnie oddziela betonowa zapora. Mimo to jedzie się nieźle, ruch nieduży. Po lewej stronie nieustannie mamy góry Szar Płanina z niewielkimi wioskami u podnóża, w każdej dominują Albańczycy.
Obrazek
Obrazek

Pod Tetowem A2 przepoczwarza się w autostradę. Co kilkanaście kilometrów punkt poboru opłat, że też im się chce utrzymywać aż tyle infrastruktury i obsługi! Na obwodnicy Skopje widać kolejne strzelające w niebo meczety.
Obrazek

Daleko dalej za stolicą zajeżdżam przy autostradzie na stację. A tam korek, bo kilka stanowisk obsługuje jeden podjazdowy! Nikomu nie przychodzi do głowy, aby samemu wziąć pistolet i zatankować, każdy czeka na obsłużenie! Wielokrotnie wspominałem już, że na Bałkanach mają jakieś chore zboczenie, kierowca nie powinien sam sobie nalewać. Często jest to okazja do orżnięcia klienta, zwłaszcza z zagranicy, ale no, kurka wodna, bez przesady! Olewam ten świecki zwyczaj i sam się obsługuję przy nienawistnym spojrzeniu podjazdowego i zdziwionym wzroku innych kierowców. Te jednak szybko zmieniają się w akceptację. Wysyłam Teresę do płacenia, po czym podjazdowy kiwa, że inna osoba może łaskawie podjechać na nasze miejsce. I... poczekać aż on do niego podejdzie. Nie, kompletnie tego nie rozumiem.

Przy stacji rząd miniaturowych kapliczek. Na pobliskim wzgórzu mają też cerkiew, więc w czasie przerwy w podróży można uzupełnić braki duchowe.
Obrazek

Z tyłu rafineria OKTA, która połączona jest ropociągiem z portem w Salonikach.
Obrazek

Temperatura znowu dobija się w górne granice trzydziestki. Na polach po przeciwległej stronie widać ślady wypalenia.
Obrazek

W poszukiwaniu sklepu wjeżdżam do Kumanowa (Куманово, Kumanovë). Z ubiegłorocznej wizyty zapamiętałem duży market przy głównym placu, ale okazało się, że go zlikwidowano! Jedyny ratunek w centrum handlowym: działa, walą do niego tłumy ludzi i wszystko otwarte. Czyli jednak nie wrócimy do domu bez macedońskich produktów!
Obrazek

Rok temu miałem w szerokich planach odwiedzić pewne wzgórze na wschód od Kumanowa, ale zwyczajnie nie starczyło czasu, widziałem je tylko z daleka. Poniżej zdjęcie z 2022 roku.
Obrazek

Tym razem wygospodarowałem trochę wolnego i próbuję pod wzgórze dotrzeć. Próbuję, gdyż nie jest to łatwe, żadnych oznaczeń, wąska dziurawa droga. Macedończycy nie mają powodów, żeby zmienić ten stan rzeczy.
Obrazek

Wóz zostawiam pod wzgórzem. Na szczyt prowadzi kręta szutrówka, nie ma zakazu wjazdu, ale wolę nie męczyć auta. Dopiero tutaj pojawia się tabliczka turystyczna.
Obrazek

W październiku 1912 roku pod Kumanowem doszło do wielkiej bitwy serbsko - tureckiej. Serbowie, posiadający przewagę liczebną, pokonali wojska osmańskie. Zwycięstwo to otworzyło Serbom drogę do zajęcia terenu dzisiejszej Macedonii Północnej i ostatecznie oznaczało koniec tureckiego panowania w Europie, wyłączając obszar przy Konstantynopolu i Adrianopolu). Bitwa była krwawa, poległo prawie dziesięć tysięcy żołnierzy. W 1937 roku serbskie władze wybudowały na wzgórzu Zebrnjak (Зебрњак), najwyższym punkcie pola bitwy, bardzo okazały pomnik. Miał kształt obeliskowej wieży osadzonej na cokole, wysokiej na prawie pięćdziesiąt metrów. Widać go było z daleka nawet w nocy dzięki osadzonym na szczycie wieży lampom. (Zdjęcie z Wikimedia Commons).
Obrazek

Był to jeden z najwyższych pomników w Jugosławii, a także na całym Półwyspie Bałkańskim. Był, bo w takiej formie istniał jedynie niecałe pięć lat: w 1942 wysadziły go wojska bułgarskie. Przetrwała jedynie większa część cokołu, zaledwie kilkanaście metrów dawnej całości.
Obrazek

Dlaczego Bułgarzy go zniszczyli? Jak już kilka razy wspominałem aż do II wojny światowej praktycznie nie istniała samodzielna narodowość macedońska. Zdecydowana większość słowiańskich mieszkańców dzisiejszej Macedonii uważała się za Bułgarów, celem różnych antytureckich powstań było przyłączenie do Bułgarii. Zamiast tego Macedonię zajęli Serbowie i włączyli do swojego państwa. Po klęsce Jugosławii w 1941 Bułgarzy wkroczyli do Macedonii - dziś według oficjalnej historiografii jako okupanci, ale na początku większość ludności traktowała ich jak swoich, a włączenie do Bułgarii jako powrót do Macierzy. Potem zaczęło się to zmieniać, ale to już inna bajka. W każdym razie bułgarska administracja uznała serbski pomnik za wrogi, w końcu pośrednio był symbolem klęski bułgarskich dążeń w stosunku do Macedonii. Dobrze, że ostał się choć cokół, choć nie wiem czy to było celowe działanie, czy coś zepsuto podczas wysadzania.
Obrazek

Rozwalony pomnik stał niezabezpieczony przed dekadę, potem go trochę zakonserwowano. W latach 80. i 90. debatowano nad jego odbudową, w końcu skończyło się na pracach renowacyjnych cokołu. Dlaczego ani wcześniej ani potem nie zdecydowano się na rekonstrukcję? Dla władz komunistycznych był to symbol rządów królewskich, więc niezbyt wygodny. Dla Macedończyków także jest on dwuznaczny: z jednej strony po zwycięstwie Serbów skończyły się rządy tureckie, ale z drugiej nowa władza także była obca, choć bliższe językowa i religijnie. W miejsce powierzchownej islamizacji zaczęła się dogłębna serbizacja, z deszczu pod rynnę. W dodatku pomnik miał charakter typowo serbski, z ogromnym serbskich dwugłowym orłem na ścianach, nie było tam nic macedońskiego. Dlatego lepiej zostawić to tak, jak jest. Pozostałość pomnika i tak uznano za zabytek.
Serbowie co roku organizują przy nim uroczystości w rocznicę bitwy, a sam teren jest ogrodzony i pilnowany przez jednego chłopa, który objawił mi się roznegliżowany do pasa. Wyszedł z budki schłodzić się wodą z kranu i wyglądał na lekko zdziwionego moją wizytą.
Obrazek

Jeden z krzyży, który kiedyś wieńczył wieżę.
Obrazek

Górna część cokołu, gdzie dawniej stały armaty użyte w bitwie, to fajny punkt widokowy na całą okolicę. Pofałdowany teren z górami na horyzoncie, stanowiącymi granicę albo z Serbią albo z Kosowem. Mało lasów, głównie pola, jakieś rzadkie niskie drzewka, uporządkowane plantacje, pojedyncze samotne domy.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Kopalnia odkrywkowa?
Obrazek

Droga dojazdowa i moje auto. Cienia nie udało tam się znaleźć.
Obrazek
Obrazek

Wąska dróżka wokół ścian nagle się urywa w miejscu, gdzie zaczęła działać siła bułgarskich ładunków wybuchowych.
Obrazek

Rozrzucone gospodarstwa, część wygląda na opuszczone.
Obrazek

Wchodzę do środka cokołu. Wnętrza praktycznie pełnią tę samą rolę co w okresie przed zniszczeniem. Na parterze w dziewięciu komorach jest m.in. wystawa poświęcona bitwie, a także model oryginalnego pomnika. Zachowały się również resztki napisów oraz jeden święty obrazek.
Obrazek
Obrazek

W podziemiach znajduje się ossuarium ze szczątkami serbskich żołnierzy. Kości przeniesiono ze średniowiecznej cerkwi w Staro Nagoričane (Старо Нагоричане). Różne są informacje ilu Serbów znalazło tu wieczny spoczynek, ale maksymalnie kilka setek. Ciekawe, gdzie pochowano resztę i kilka tysięcy Turków? Może leżą gdzieś w pobliżu na polach?
Obrazek

W kostnicy panuje ciemność, więc jeśli zejdzie ktoś nieuświadomiony i nagle włączy sobie światło, to może się wystraszyć ;).

Pora się zbierać, bo przed nami przejście graniczne na autostradzie, czyli spodziewam się sporego ruchu. Spoglądam w kierunku domku opiekuna i dalej w stronę Kosowa, gdzie na niebie czai się jedna większa chmura dająca cień. Poza nią słońce i upał. Jeszcze nie wiem, że za nieco ponad godzinę pogoda zmieni się diametralnie!
Obrazek
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś."

https://picasaweb.google.com/110344506389073663651

http://hanyswpodrozach.blogspot.com/

Awatar użytkownika
Pudelek
bardzo stary wyga
Posty: 4195
Rejestracja: 12-11-2007 17:06
Lokalizacja: Oberschlesien, Kreis Nikolei / Oppeln

Re: I znowu te Bałkany na wakacje!...

Postautor: Pudelek » 31-12-2023 19:23

Autostradowe przejście graniczne Tabanovce - Preševo jest jednym z najbardziej zatłoczonych na Bałkanach. Trudno się dziwić, skoro przechodzi przez niego jakieś 99% ruchu drogowego między Macedonią i Serbią. Pozostałą resztkę obsługuje malutkie przejście Pelince - Prohor Pčinjski w górskiej dolinie, o którym większość turystów nawet nie wie. Co to oznacza? Ano korki. Można trafić dobrze albo źle. Czy niedzielne popołudnie jest dobre do przekroczenia granicy? Zależy. Od strony południowej powinno być względnie luźno, bo raczej mało kto będzie jechał z Grecji w ten czas, chyba, że miejscowi odwiedzają sąsiadów zza miedzy. Od strony północnej gorzej, wiele osób które wyjechały z domów w sobotę właśnie wtedy dociera do serbsko - macedońskich słupków granicznych.

Polecam szczerze to przejście wszystkim tęskniącym do okresu sprzed Schengen, mogą sobie przypomnieć stare, dobre czasy. Można sobie planować dokądś dojechać, można zarezerwować nocleg albo zwiedzanie, ale i tak wszystko może szlag trafić, gdy pogranicznicy urządzają wieczny strajk włoski. Nie oszukujmy się, zdecydowana większość przekraczających granicę to turyści tranzytowi, tu chyba nie ma czego przemycać albo ukrywać, więc kontrola powinna iść sprawnie i szybko, a tymczasem od strony serbskiej sznur aut ciągnął się... na kilka kilometrów! Co prawda niektóre państwa bałkańskie podpisały jakiś pakt o nazwie "Open Balkan Transit", lecz dotyczy on chyba tylko transportu towarów, a osobówki niech stoją i płaczą.
Obrazek

Na szczęście wjechać do Serbii udało się dość szybko, w niecałe pół godziny i to tylko dlatego, że Macedończycy zrezygnowali z kontroli wyjazdowej, więc jest jedno okienko. Parkuję zaraz za budkami kontrolnymi aby wymienić walutę i ze zdziwieniem dostrzegam, iż niebo dziwnie się zaciągnęło.
Obrazek

Jeszcze godzinę temu podziwiając panoramę ze wzgórza Zebrnjak zauważyłem jedną ciemną chmurę, a teraz całkowicie pochłonęły one słońce. Ruszamy dalej, a ja oglądając mijane setki samochodów czekających do przejścia zastanawiam się, czy będzie padać. Na tym wyjeździe jeszcze tego nie grali.
Obrazek

Odpowiedź przychodzi po kilku minutach: u góry ktoś odkręcił nie kurek, ale wylał całą wannę! Momentalnie powstała ściana wody, lecz nie to było najgorsze: nagle słyszę jakieś uderzenie w dach! Pomyślałem, że może kamień, ale po krótkiej chwili jest drugie, trzecie, zaczyna się regularna kanonada! Grad, kule wielkości kilku centymetrów! Walą jak dzikie, tylko czekam, aż mi roztrzaskają szyby, w panice szukam jakiejkolwiek ochrony! Przede mną majaczy wiadukt, zjeżdżam na pas awaryjny, stojący już tam samochód przesuwa się trochę do przodu i dzięki temu przednia część mojego auta jest osłonięta. Grad bombarduje tył wozu, ostrzeliwuje dach, oczami wyobraźni widzę dziesiątki wgnieceń. Gwałtownie spada temperatura o ponad dziesięć stopni.

Za mną również staje auto, ale już się nie mieści, więc parkuje na prawym pasie, ruch i tak ustał do zera. Na drugiej jezdni także chronią się samochody, jeden obok drugiego. Na bliskim horyzoncie widzę nieczynną stację benzynową, lecz podejrzewam, że nie ma tam już miejsca i miałem rację: okazało się, że próbowało się tam ukryć kilkanaście pojazdów.
Obrazek
Obrazek

Minęło może pięć minut i grad ustał. Deszcz jeszcze mocno pada, ale to nie przekracza kierowcom szybkich aut pojawić się nagle na zalanej autostradzie i cisnąć z taką prędkością, że prawie staranowali mojego sąsiada stojącego na prawym pasie. Odczekuję jeszcze chwilę i ruszam... Chmury szybko się kończą, po kwadransie jedynie słaba tęcza i resztki kałuż świadczą o niedawnej nawałnicy. Po kolejnej pół godzinie słońce przygrzewa jak przedtem, ani śladu chmur! A ja myślę o tych wszystkich, którzy czekali w kolejce do przejścia granicznego: jeśli gradobicie ich dorwało (a pewnie tak), to wielu mogło zacząć wakacyjny wyjazd od poszukiwania warsztatów i wymiany szyb! Na szczęście u mnie obeszło się bez większych zniszczeń, nawet dach okazał się odporny.
Obrazek

Przyroda dostosowała się do granic państwowych. W Albanii, Czarnogórze, Macedonii niemal zawsze świeci latem pełne słońce, praktycznie nie kojarzę deszczu z tych krajów. A wystarczy wjechać do Serbii i wszystko w aurze staje się możliwe ;).
Szczęściem w nieszczęściu był fakt, że te gradobicie dorwało nas tutaj. Początkowo planowałem tego dnia górską wycieczkę po serbskich górach, zrezygnowałem z niej z powodu zmęczenia upałami i brakiem czasu. Nie byłoby fajnie, gdyby takie coś dorwałoby nas gdzieś na szczycie...

Do Niszu (Ниш) jedzie się spokojnie, a potem zaczyna się jak zwykle: od strony Bułgarii wpadają całe potoki wypasionych bryk na niemieckich, austriackich i jeszcze innych zachodnich blachach. Turcy, Kurdowie i Arabowie wracają do Europy. Serbów może to cieszy, zarabiają na opłatach za autostrady, żarciu halal i czasem na noclegach, dla każdego innego podróżnego to koszmar. Niebezpieczna i brawurowa jazda, kolejki do tankowania, kolejki do kibli, które wyglądają jakby przeszło tornado, bo obyczaje panują typowo azjatyckie, zawalone parkingi, gdzie co rusz ktoś się na trawniku modli, piknikuje albo śmieci. Tradycyjnie planowałem wstąpić i wysikać się na stacji Gazpromu, lecz tam jakaś awantura, ktoś się szarpie, błyskają światła policji. W innej toalecie, zlokalizowanej przy całym kompleksie drogowym, tłok i opłaty w euro. Nie, dzięki.
Obrazek
Obrazek

Z autostrady zjeżdżam z ulgą. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znikają tabuny "Europejczyków". Przechodzi senność, która lubi mnie dopadać na prostych drogach. No i ze zwykłej asfaltówki łatwiej zobaczyć coś ciekawego, np. dworzec autobusowy w mieście Aleksinac (Алексинац). Brutalizm w stanie rozkładu.
Obrazek

Przydrożne krzyże dorodne niczym grzyby.
Obrazek

Miejscowość docelowa na dziś to Sokobanja (Сокобања), uzdrowisko otoczone ze wszystkich stron górami. Nigdy nie byłem w tej okolicy, w dodatku ma dobre położenie logistyczne przed trasą na jutro, więc zaklepałem nocleg w "apartamencie" ulokowanym w nowym budownictwie na zboczu jednego ze wzgórz. Właściciele już od rana ślą smsy z zapytaniem, o której będziemy. Strasznie mnie to wkurza, przecież nie ma możliwości dokładnego zaplanowania godziny przyjazdu!
Po wjeździe do miasta zaczynają się problemy: połowa ulic jest rozkopana, inne jednokierunkowe, w dodatku znalezienie tabliczki z nazwą graniczy z cudem. Kręcę się jak idiota po osiedlu i gdy w końcu udaje mi się dojechać do właściwego bloku, to jeszcze nie oznacza to odtrąbienia sukcesu. Piszę do gospodarzy, że jesteśmy, najpierw jest cisza, a potem odpowiedź, że "nasi znajomi pojawią się z kluczem za dwadzieścia minut". Noo dobra, tyle poczekam, ale ponieważ zmieściłem się prawie dokładnie w terminie przyjazdu, który podałem, to liczyłem, że szybciej znajdziemy się w mieszkaniu.
Obrazek

Czas mija, upłynęło dwadzieścia minut, upłynęło trzydzieści, wreszcie jest kolejny sms: "Nasi znajomi są już w mieszkaniu i czekają, numer taki a taki". Dziwne, nie widzieliśmy, aby ktoś wchodził. Idziemy, włazimy do klatki, "apartament" jest na parterze. Dzwonię do drzwi, otwiera mi jakaś rodzinka z dziećmi. Yyyy?!
- To tutaj - uspokaja facet widząc moją niepewną minę. "Apartament" to oczywiście kawalerka, nawet nie taka mała. Zdziwiło mnie natomiast, że znajomi gospodarzy właśnie skądś przyjechali i dopiero ją porządkowali. Rychło wczas.
Próbujemy prowadzić rozmowę, ale idzie to dość łopatologicznie i miejscowi niezbyt dobrze znają swój kraj. Gdy im opowiadam, gdzie chcemy udać się jutro, to kiwają głowami, ale widać, że kompletnie nie mają pojęcia o tych miejscowościach.

Ogólnie to dotarliśmy dziś na nocleg najpóźniej podczas całego wyjazdu, dopiero po siódmej, a z czekaniem na klucze zrobiła się ósma i przyszedł wieczór. Idziemy zatem w dół, do centrum.

Sokobanja reklamuje się jako "zielone serce Serbii", lecz slogan ten skierowany jest raczej do tambylców, bo turystów z zagranicy nie spotkaliśmy żadnych.
Obrazek

Nie znaczy to, że jest tu pusto, wręcz przeciwnie: główny deptak pełen jest ludzi, całe tłumy, który wylęgły niedzielnym wieczorem. To aż dziwne, chyba najbardziej tłoczne miejsce od początku urlopu! Serbowie łażą tam i z powrotem, witają się i ściskają ze znajomymi, krzyczą, śpiewają, ktoś gra, dzieci biegają z piłką, czuć zapachy frytek, gofrów i waty cukrowej. Prawie jak Krupówki, ale to ponoć jeden z najbardziej popularnych kurortów w Serbii! No i "prawie" robi wielką różnicę. Nie ma agresywnych, pijanych i namolnych osobników, nikt się nie tłucze ani nie sika w krzakach, a i bałkański turbo folk brzmi nieco lepiej niż Zenek M.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Podążamy z ludzką rzeką rozglądając się po straganach. Można tam nabyć różne patriotyczne pamiątki. Szkoda, że nie mieli takich długopisów, można by je gdzieś wsadzić.
Obrazek

Najcenniejszy zabytek Sokobanji: łaźnie tureckie. Wybudowane w XV wieku na fundamentach rzymskich term, wyremontowane w XIX wieku. Niewiele takich obiektów zostało w Serbii, szał niszczenia wszystkiego, co tureckiego przyniósł zagładę prawie wszystkim hammanom.
Obrazek

Wypadałoby spożyć kolację. Lokali jest sporo, ale wszędzie tłumy. Zachodzę do restauracji, która wygląda dość drogo, ale serwuje żarcie bałkańskie, a nie kuchnię międzynarodową. Pytam się, czy znajdzie się wolny stolik.
- Tak, jeśli chcecie też coś zjeść.
Zdziwiłem się, ale tak, chcemy. Najwyraźniej knajpa na tyle dobrze zarabia, że może sobie pozwolić na olanie tych klientów, którzy mają ochotę tylko się napić.
Na początku zgrzyt, bo zaproponowano nam menu... po rosyjsku. Potem było już tylko lepiej: jedzenie smaczne, kelnerzy uwijają się tam i z powrotem, zagadując czy na pewno wszystko w porządku. W pewnym momencie pojawił się zespół śpiewający serbskie szlagiery, które ochoczo podchwytywali goście i obsługa. Obok tryska woda z sadzawki, w której pływają ryby. Tak jakby luksusowo. No i cena nie zabiła: gurmańska pleskavica z chilli, sałatka szopska, grillowane warzywa i dwa piwa kosztowały niecałe dziewięćdziesiąt złotych. Nieźle, jak na deptak w uzdrowisku.
Obrazek

Przed położeniem się spać oglądam, co tam ciekawego mają w telewizji. Przeskakując kanały zatrzymałem się na stacji Pink, a tam program w stylu "Ukryta prawda" lub inne gówno. Wielki facet przez cały czas tłumaczył się ze swojego postępowania względem lubej, która przez większość odcinka bawiła się grzebaniem w telefonie ;). Czasem podnosiła wzrok i rzucała jakieś hasełku piskliwym głosem dopingowana przez prowadzącą, a facet dalej gestykuluje i się tłumaczy... Publiczność w tle miała miny, jakby sprowadzono ją tam na siłę :D.
Obrazek

Jak wspominałem, nocujemy w nowym budownictwie. Nowy nie znaczy jednak porządny. Blok ma kilka lat, a już wszędzie wyłazi pleśń, czuć ją też w powietrzu i w pokoju i na korytarzu! W internecie mieszkańcy skarżyli się, że to jedna wielka fuszerka.
Obrazek
Obrazek

Zresztą i tak nie wyobrażam sobie mieszkać na stałe w takich warunkach: parter z tej strony to de facto piwnica, widok z jedynego małego okna jest na... krawężnik parkingu. Z drugiej strony okna wychodzą wprost na samochody! Pewno dlatego widziałem liczne ogłoszenia o sprzedaży mieszkania, a wiele samochodów miało rejestracje z Belgradu, więc być może właściciele przyjeżdżają tu tylko na weekendy.
Obrazek
Obrazek

Nowe osiedle wygląda jakby wciśnięto je na siłę pomiędzy las, a stare domy. Nierzadkim obrazkiem jest traktor stojący pod klatką, ale należący do gospodarzy z naprzeciwka.
Obrazek

Z wyższych pięter widok na pewno jest ładniejszy, tak jak z pobliskiego parku. Park, w którym pasły się kozy, okalał jeden z kilku szpitali.
Obrazek

Schodzimy do centrum na zakupy. Nie ma jeszcze dziewiątej, więc na deptaku pustki, wszystko pozamykane.
Obrazek

Jednym z pierwszych otwartych straganów oferuje kożuchy i góralskie kapcie. Zdaje się, że suveniry z górskich uzdrowisk są wszędzie takie same ;).
Obrazek

Jeszcze raz spoglądam na łaźnie. Na terenie Serbii można ich spotkać ledwie kilka, są albo w stanie ruiny albo zostały zaadaptowane na coś innego. Te z Sokobanji jako jedynie w kraju nadal spełniają swoją rolę, to spa w klimatach orientalnych.
Obrazek

Na skraju parku stoi jakiś budynek z datą 1880, to chyba część uzdrowiska.
Obrazek

Inny zabytek w śródmieściu to cerkiew Przemienia Pańskiego z końca XIX wieku. Architektonicznie nic specjalnego, a i w środku jakaś pusta, żadnych fresków.
Obrazek

Rolę gwiazdy odgrywa kot. Kręci się między kobietami zapalającymi świeczki, krąży pod nogami i łasi się do turystów. Jest na tyle miły, że zgodził się zapozować do zdjęcia :).
Obrazek
Obrazek

Dość wcześnie, bo przed dziesiątą, ruszamy w dalszą podróż na północ. Po wczorajszej ulewie temperatura wyraźnie spadła i nabrała bardziej ludzkich wymiarów: słupek rtęci doszedł maksymalnie do trzydziestu pięciu stopni i to w największym słońcu.
Opuszczenie Sokobanji jest równie skomplikowane jak wjazd do niej, bo różne ulice zostały zablokowane albo wykopkami albo ciężarówkami, które wymyśliły sobie urządzić parking na środku jezdni. W końcu jednak się udaje!
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś."

https://picasaweb.google.com/110344506389073663651

http://hanyswpodrozach.blogspot.com/

Awatar użytkownika
Pudelek
bardzo stary wyga
Posty: 4195
Rejestracja: 12-11-2007 17:06
Lokalizacja: Oberschlesien, Kreis Nikolei / Oppeln

Re: I znowu te Bałkany na wakacje!...

Postautor: Pudelek » 12-01-2024 12:50

Dziś będzie dużo ładnych widoków, korzystać będziemy z rzadko wybieranych przez turystów dróg wschodniej Serbii, aby się dostać do Dunaju. Wiele kilometrów minie nam w otoczeniu różnych pasm górskich.
Obrazek

Szczyt w kształcie stożka (albo piramidy) to Šiljak, licząca 1560 metrów góra w masywie Rtanj. Jest to także podobno najwyższy punkt serbskich Karpat, choć kwestia przynależności do łańcucha karpackiego budzi wątpliwości.
Obrazek

Przez miejscowości jedynie przemykamy, również przez te większe, jak Bor (Бор). Trochę żal, bo to miasto przemysłowe i kopalniane, na pewno trafiłoby się tu wiele ciekawych dla oka miejsc, ale... czas nie jest z gumy.
Obrazek

Jedyny miejski postój to tankowanie. A właściwie dwa, bo na pierwszej stacji znowu kolejka, mimo, że stoi jedynie kilka aut, no, ale trzeba poczekać, aż ktoś z obsługi łaskawie naleje do baku! Czekając na zbawienie oceniam pojemność bagażników serbskich aut.
Obrazek

Kolejka w ogóle się nie rusza, więc cierpliwość mi się kończy, jadę dalej i na rogatkach trafiam na drugą stację. Pusta! Staję obok dystrybutora i szybko łapię za pistolet, a w tym momencie z budynku wyskakuje pani podjazdowa i z błagalną miną prosi mnie,... aby to ona nalała. No dobrze, nie będę się z nią kłócił, zresztą patrzę jej na ręce, ale takie zachowania coraz bardziej przypominają jakąś masową psychozę!

I znowu odludzia: ładne, skaliste przedgórza, wijące się rzeczki.
Obrazek
Obrazek

Wioski nie sprawiają wrażenia specjalnie zamożnych.
Obrazek

Kolejne górki z ciekawymi kształtami, ale nieco niższe, bo około 1100 metrów: Stol i jego sąsiedzi.
Obrazek
Obrazek

W południe zbliżamy się do Dunaju. Najpierw przez pewien czas jedziemy doliną wzdłuż rzeki Porečki, jego dopływu. Po bokach mijam leśne drogi z piaskiem i szutrem zniszczonym wczorajszą nawałnicą.
Obrazek

Wreszcie jest i on - Dunaj! Moja ulubiona rzeka. I jeden z najfajniejszych fragmentów - Żelazna Brama lub Żelazne Wrota (Гвоздена капија, Porțile de Fier), czyli przełomowy odcinek na granicy serbsko - rumuńskiej. W szerokim znaczeniu liczy on ponad sto kilometrów, a my wyjechaliśmy mniej więcej w jego połowie. Całość już przejechałem kilka lat temu, ale i w tym roku chętnie powtórzę północną część.
Obrazek

Dunaj jest tu bardzo malowniczy, to również efekt wzrostu poziomu wód w wyniku budowy dwóch zapór. W niektórych miejscach podniósł się on o trzydzieści pięć metrów, w innych mniej, ale konieczne okazało się opuszczenie co najmniej siedmiu miejscowości i wysiedlenie ponad dwudziestu tysięcy ludzi. Najbardziej malownicze są zwężenia, dolina kurczy się do 150 - 200 metrów, a otaczające ją klify wznoszą się na wysokość 700 metrów, na przykład skalisty Trescovăț (Treskavac) po rumuńskiej stronie. Góra była ważna dla starożytnych mieszkańców tych terenów, którzy na jej podstawie "regulowali" swój kalendarz słoneczny.
Obrazek

Droga po serbskiej stronie ma bardzo dobrą nawierzchnię (choć regularnie ostrzega się przed spadającymi i leżącymi kamieniami), liczne krótkie tunele i jest pustawa. Co jakiś czas się zatrzymuję, aby popatrzeć na rzekę.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Przystań na rumuńskim brzegu. Kawałki murów to resztki twierdzy, powstałej w XV wieku na terenie zalanej dziś wioski Drencova (Cetatea Drencova). Przez pewien czas należała do Krzyżaków, potem jej właścicielem był m.in. János Hunyady. Broniła Węgier przed Turkami, ale to nie oni skazali ją na zagładę, a utworzenie zapór na rzece. Podmywana przez Dunaj czeka na ostateczny wyrok.
Obrazek
Obrazek

Tu jest szeroko.
Obrazek

Tam, gdzie jest bardzo wąsko, można podejrzeć i podsłuchać, co robią Rumuni. Słychać śmiechy i nawoływania grupy dzieciaków bawiącej się na brzegu, gra rumuńskie radio z jakiegoś domku, dźwięki dobrze się niosą pomiędzy dwoma krajami. Muszę się kiedyś przejechać i rumuńską stroną, tam również ruch wydaje się umiarkowany. Czerwona ciężarówka hałasuje, jakby była bardzo blisko.
Obrazek

Jugosłowiańskie słupki graniczne z symbolami Republiki Serbii. Ponieważ zapory na Dunaju powstawały stopniowo, to i granica się zmieniała, więc różne daty wystawienia na nich spotkamy.
Obrazek
Obrazek

Brnjica (Брњица) to jedna z nielicznych mieścin na tym odcinku serbskiego brzegu, choć większość zabudowy stoi w dolinie. Wśród jej atrakcji można wymienić działający sklep, wielki krzyż oraz rdzewiejące w porcie statki.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Stanowisko obserwacyjne lokalnej straży obywatelskiej. Można się śmiać, ale dziś naprawdę wypatrzyliśmy z niego coś dużego!
Obrazek

Dunajem dostojnie sunie statek Flora, należący do niemieckiej linii A-Rosa, specjalizującej się w kursach po Dunaju. Są to zaskakująco drogie imprezy, biorąc pod uwagę, że pływa się po rzece, a nie po morzu czy oceanie... Jak podaje internet Florę wyprodukowano w 2014 roku, mierzy 135 metrów i zabiera 183 pasażerów. W momencie, gdy to piszę, właśnie odbywa rejs na pograniczu austriacko - słowackim.
Obrazek

Ostatnie zwężenie doliny, a to oznacza koniec Żelaznej Bramy, dalej Dunaj się rozszerza. Na rumuńskim wzgórzu bieli się Cetatea Ladislau, kolejna twierdza, którą przez krótki czas posiadali Krzyżacy.
Obrazek

Po naszej stronie również punkt umocniony, czyli zamek Golubac, który symbolicznie zaczyna (albo kończy) przełom Dunaju. Nawet od tyłu prezentuje się groźnie.
Obrazek

Nie jest to ani najstarszy ani największy zamek w Serbii, ale chyba najbardziej znany i najbardziej popularny, a także najczęściej fotografowany. Położony nad samą rzeką i wzniesiony na skałach mógł się naprawdę podobać, ale... no właśnie, dla mnie mógł. Niestety, w ubiegłej dekadzie rozpoczęto szeroko zakrojone prace renowacyjne, przez co moim zdaniem stracił on wiele ze swojego pierwotnego uroku.
Różnice widać na zdjęciach.
Obrazek

Musiało to kosztować kupę kasy, wyłożonej zresztą przez Unię Europejską. Zachodni technokraci ciągle zdają się nie rozumieć, że finansowanie wrogich EU państw to droga donikąd, przyjaźni w ten sposób nie kupią, a pieniądze zostają umoczone w wątpliwe inwestycje. W Golubacu to sprawka Austriaków, oni mają długą tradycję korumpowania Serbów, co zawsze kończyło się nieszczególnie.

Podczas mojej poprzedniej wizyty pisałem tak: Twierdza jest niedostępna, gdyż trwa intensywny remont albo bardziej pasowałoby określenie "odbudowa". Fragmenty świeżych ścian lśnią w słońcu, pojawiły się dachy, przebito nowy tunel, powstaje cały kompleks turystyczny. Zamknięte jeszcze parkingi można sobie wyobrazić zapełnione samochodami i autokarami.
I dziś twierdza znów jest niedostępna, gdyż w poniedziałki nie ma zwiedzania. A jak nie ma zwiedzania, to nie ma także żadnego czynnego (oczywiście płatnego) parkingu, więc pozostaje... oglądanie zza płotu! Wyretuszowany zamek świetnie pasuje do idealnie przyciętych i równych trawników.
Obrazek

W internecie ludzie się Golubacem zachwycają, ja nie - za bardzo przypomina mi Disneyland. Takie serbskie Bobolice, tylko więcej tu oryginału, ale okolica została zagracona dokładnie w taki sam sposób jak na Jurze, tak samo odcięto zamek od otoczenia i skomercjalizowano do bólu. Ciągle zresztą się coś tam buduje, usprawnia, poprawia, żeby tylko zadowolić masowego turystę.
Obrazek

A jak ktoś przyjedzie tutaj w niewłaściwy dzień? Pozostaje mu odbić się od zamkniętej bramy, co czyni kilka samochodów podczas naszego krótkiego postoju.
Obrazek

A gdzie zaparkować? Może stanąć nieoficjalnie na pustym placu przy zabudowaniach dawnej kopalni.
Obrazek

Na skałach powyżej jest punkt widokowy, nawet zastanawiałem się, czy na niego nie podejść od drugiej strony, ale zostanie na kiedy indziej.
Obrazek

Już przed wyjazdem wiedziałem, że w poniedziałek kompleks nie przyjmuje turystów, ale liczyłem, że będzie można jednak jakoś podejść do murów. Nic z tego.
Obrazek

Na trawniku zakryte dachami spoczywają resztki innych konstrukcji, są m.in. ruiny łaźni tureckiej.
Obrazek

Rumuni pozazdrościli Serbom. Cetatea Ladislau, położona naprzeciwko Golubaca, była jeszcze niedawno kupą gruzu z resztkami murów i jedną ścianą, teraz trwają tam intensywne prace "rekonstrukcyjne". Może coś się uda uszczknąć z turystycznego tortu. Do tego jednak przydałoby się utworzenie tutaj rzecznego przejścia granicznego i promu, bo jazda do najbliższego drogowego oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów nie jest zbyt zachęcająca.
Obrazek

Zamek od wioski Golubac (Голубац, rum. Golubăț) też dzieli kilka kilometrów. Znajdziemy tam port, plażę i lokale dla turystów. Mała ciekawostka demograficzna: w gminie Golubac niewielki procent stanowią Wołosi, czyli de facto Rumuni, ale z jakiś powodów wolą się określać tak, a nie inaczej; być może nie czują związku z państwem zza Dunaju. Osób deklarujących się jako Rumuni jest znacznie mniej.
Obrazek

Skończyły się góry, teraz wybrzeże jest jedynie pagórkowate. Przypadkowo trafiam na dość boczną drogę prowadzącą przez martwe koryto Dunaju, które zostało z dwóch stron zasypane, następnie zagospodarowane na kąpieliska oraz przystanie dla jachtów i łódek.
Obrazek
Obrazek

Około piętnastej przyjeżdżamy do Ramu (Рам), miejscowości niedużej, ale strategicznej, bo stąd pływa prom na drugi brzeg Dunaju, również już serbski. W tym miejscu kończy się "stara" Serbia i Bałkany, po drugiej stronie dawne ziemie habsburskie - Wojwodina, a konkretnie Banat.
Obrazek

Prom wygląda na mocno zużyty, ale to na szczęście jego starsza i nieużywana wersja, nowsza jednostka sprawia wrażenie, że nie zatonie zbyt szybko ;). Minusem przeprawy promowej jest kiepska częstotliwość: dzisiaj kursy są co trzy godziny. Gdy się człowiek spóźni, to najbliższy most znajdzie w Smederevie: ponad sześćdziesiąt kilometrów i godzina jazdy stąd. Wolałem zatem przybyć nieco wcześniej i ustawić się w kolejce. A ponieważ mamy jeszcze sporo czasu, to idziemy obejrzeć miejscową twierdzę.
Obrazek

Tvrđava Ram pochodzi z XV wieku, wzniesiono ją na rozkaz sułtana na ówczesnej granicy Imperium Osmańskiego. Prawdopodobnie w tym miejscu w czasach starożytnych znajdował się rzymski obóz wojskowy. Twierdzę ostatnio również "odświeżono", więc mury są równiutkie i bez ubytków, jakby ktoś przed chwilą zbudował je z klocków Lego.
Obrazek
Obrazek

Ram można zwiedzać również w poniedziałki, ale szkoda nam pieniędzy na bilety, więc ograniczamy się od obejrzenia go z zewnątrz i uwiecznienia się z faną na tle Dunaju.
Obrazek

Szybkie moczenie nóg w rzece :). Zdawała się być bardzo czystą.
Obrazek

Obok przystani promowej działa restauracja, więc zaglądamy tam, aby napić się czegoś chłodnego. Spotkamy tam również obsługę promu, która ma długie przerwy pomiędzy jednym kursem, a drugim. Przepłynięcie pomiędzy Ramem a Starą Palanką na banackim brzegu zajmuje około kwadransa, drugie tyle pochłoną przygotowania do startu i cumowanie.
Obrazek

Minęła szesnasta, nic się nie dzieje i dopiero jak panowie z obsługi wstają, to nagle wszystko ożywa. Odpalają się silniki aut, każdy czeka na swoją kolej. Wszystkie samochody się zmieściły, ale nie wiem czy dałby radę jeszcze jeden więcej. Żegnamy Bałkany i do Wojwodiny!
Obrazek
Obrazek
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś."

https://picasaweb.google.com/110344506389073663651

http://hanyswpodrozach.blogspot.com/

Awatar użytkownika
Satan
bardzo stary wyga
Posty: 2562
Rejestracja: 13-02-2006 21:25
Lokalizacja: Gdańsk

Re: I znowu te Bałkany na wakacje!...

Postautor: Satan » 13-01-2024 11:51

Hej.

Tak sobie poczytuję kolejne części bałkańskiej sagi wakacyjnej :wink:
Te tereny, to znakomite miejsca na wakacyjne włóczęgi autem. Bałkany mają niewątpliwy urok, smaczek i swój niepodrabialny klimat. :P
Dla mnie sporo terenów nieznanych, ale ostatni odcinek znam już dobrze. Przełom Dunaju i okolice zamku Golubac robiłem w 2016r, już wówczas zamek był w remoncie[odbudowie]. Korzystałem też z tego starego, wysłużonego promu na drugi brzeg Dunaju. :D Brakuje mi tylko tutaj wielkiej atrakcji tej części Dunaju, ale będącej po stronie rumuńskiej - mianowicie pomnika Decebala.
Widzieliście?
Należy przestrzegać przepisów BHP...zwłaszcza na kolei.

Awatar użytkownika
Pudelek
bardzo stary wyga
Posty: 4195
Rejestracja: 12-11-2007 17:06
Lokalizacja: Oberschlesien, Kreis Nikolei / Oppeln

Re: I znowu te Bałkany na wakacje!...

Postautor: Pudelek » 16-01-2024 12:24

Starą też pływałem i chyba też w 2016 ;)

Decebala własnie nie widziałem. A przejechałem całe Żelazne Wrota od początku do końca. Jego widać z serbskiej strony?
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś."

https://picasaweb.google.com/110344506389073663651

http://hanyswpodrozach.blogspot.com/

Awatar użytkownika
Satan
bardzo stary wyga
Posty: 2562
Rejestracja: 13-02-2006 21:25
Lokalizacja: Gdańsk

Re: I znowu te Bałkany na wakacje!...

Postautor: Satan » 16-01-2024 22:15

Widać. I to bardzo fajnie.
Jak znajdę foty to w wolnej chwili wrzucę.
Należy przestrzegać przepisów BHP...zwłaszcza na kolei.

Awatar użytkownika
Pudelek
bardzo stary wyga
Posty: 4195
Rejestracja: 12-11-2007 17:06
Lokalizacja: Oberschlesien, Kreis Nikolei / Oppeln

Re: I znowu te Bałkany na wakacje!...

Postautor: Pudelek » 23-01-2024 12:19

W Wojwodinie, najbardziej multietnicznej prowincji Serbii, spisy powszechne odnotowują prawie dwadzieścia narodowości liczących co najmniej tysiąc osób. Silnie reprezentowane są narody słowiańskie i nie mam tu na myśli Serbów. Najbardziej ludnym narodem, po gospodarzach i Węgrach, są Słowacy, który mieszka tam prawie czterdzieści tysięcy. Oprócz nich Chorwaci, Czarnogórcy, Buniewcy (często traktowani jak część narodu chorwackiego), Rusini, "Jugosłowianie", Ukraińcy i gdzieś tam na końcu Czesi. Spis z 2011 roku wykazał prawie dwa tysiące osób deklarujących się jako Pepiki, nie wiadomo ilu to powtórzyło dziesięć lat później, ale na pewno mniej, gdyż jest to społeczność kurcząca się.

Największym skupiskiem Czechów jest gmina Bela Ckva (Бела Црква), położona w południowo-wschodniej części Wojwodiny, na styku Dunaju i granicy rumuńskiej. To historyczny Banat, co ma znaczenie w przypadku historii czeskiego osadnictwa. W gminie tej Czesi stanowią kilka procent populacji, język czeski ma status urzędowego, czeskie nazwy pojawiają się na niektórych tablicach miejscowości. Najwięcej Czechów mieszka w mieście - siedzibie gminy, ale jest także jedna niewielka wioska, gdzie potomkowie przybyszów znad Wełtawy są absolutną większością. Ponieważ w Belej Crkvi często zatrzymuję się na kempingu, więc w tym roku (podobnie jak w poprzednim) wypożyczyłem rower i postanowiłem odwiedzić tę małą czeską ojczyznę.
Obrazek

Mój cel jest gdzieś na prawo, za tymi wzgórzami na horyzoncie.
Obrazek

Pierwsza wioska po drodze to Vračev Gaj (Врачев Гај, węg. Varázsliget). Napis węgierski już rok temu był zamazany przez jakiś genetycznych patriotów, ale widać nie było czasu tablicy wyczyścić. To zupełnie jak pod Opolem z napisami niemieckimi.
Obrazek

Swoją drogą Węgrów mieszka tu tylko kilku, niemal cała ludność to Serbowie. Liczniejsi od Madziarów są Macedończycy, Rumuni i Cyganie, ale widać zasady umieszczania konkretnych wersji nazewnictwa rządzą się swoimi sprawami.
Obrazek

Dwa kilometry pedałuję wśród pól słoneczników. Mało ich widziałem na tym wyjeździe, teraz nadrabiam braki.
Obrazek

W Crvenej Crkvi (Црвена Црква), podobnie jak we Vračev Gaju, byłem już w ubiegłym roku. Na tablicach wjazdowych są trzy wersje językowe, oprócz serbskiej i węgierskiej (Vöröstemplom) widnieje również czeska (Červený Kostel). To chyba tylko ukłon w stronę tych dwóch narodów, bowiem tutaj również mieszkają prawie sami Serbowie. Sto lat temu najliczniejszą nacją byli Niemcy (Rothkirchen).
Obrazek
Obrazek

Zaglądam na miejscowy cmentarz. Większość grobów inskrypcje ma w "nogach". Ze starych zdjęć spoglądają mężczyźni z sumiastymi wąsami i kobiety w chustach. W kaplicy ustawiono portret uśmiechniętego mężczyzny, pewnie jego rodzina spotyka się w niej i siada na plastikowych krzesłach paląc papierosy.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Małżeństwo serbsko - boszniackie.
Obrazek

Ne zegarku wpół do jedenastej, powietrze jest mocno rozgrzane, więc z przyjemnością korzystam z cmentarnego kranu, aby się schłodzić.
Obrazek

Skrzyżowanie z tablicą kierującą do czeskiej wioski. Rok temu przymocowana była na niej mała czeska flaga, teraz został po niej tylko ślad po kleju.
Obrazek

Wąska droga powoli nabiera wysokości. Na jednym ze słupów dostrzegam flagę Wojwodiny. Wzorowana jest na serbskiej, a trzy gwiazdy oznaczają trzy główne krainy historyczne, na które składa się Wojwodina: Bačka (Baczka), Banat i Srem (zignorowano najmniejszą krainę - Mačvę). Chyba pierwszy raz widzę tę flagę wiszącą na ulicy, zazwyczaj pojawia się jedynie przy budynkach urzędowych. Wojwodina poza flagą posiada również własny herb oraz parlament i prezydenta; jest to pozostałość po dość szerokiej autonomii z czasów jugosłowiańskich. Autonomii tej oficjalnie nie zniesiono, ale Slobodan Milošević tak ją okroił, że pozostała jedynie na papierze i w symbolice.
Obrazek

Opuszczony przejazd kolejowy to pozostałość po najstarszej linii na terenie dzisiejszej Serbii, o której już kilka razy wspominałem: otwarto ją w 1854 roku i prowadziła z dzisiejszej Aniny w Rumunii przez kilka miejscowości w dzisiejszej Wojwodinie, a następnie kończyła bieg ponownie na terenie dzisiejszej Rumunii (Baziaș). Powodem gospodarczym był transport węgla z kopalń w Aninie, który można było przewieźć pociągami i przeładować nad Dunajem na statki. Rozpad Austro - Węgier spowodował powolny upadek linii, zaczęto likwidować połączenia międzynarodowe, a ten odcinek do Belej Crkvi ostatecznie zamknięto prawdopodobnie w 2016 roku. Powód? Brak pieniędzy na remont trasy, która po upadku Jugosławii była w katastrofalnym stanie.
Obrazek

Na przejeździe zachował się kawałek starego bruku (może jeszcze habsburskiego?), a potem zaczyna się szosa ze świeżym asfaltem. Ruch tu znikomy, prócz traktora mija mnie jeden dostawczak z czeskimi rejestracjami.
Obrazek

Krajobrazy Wojwodiny, która w większości jest płaska jak stół. Lekko pofałdowane tutejsze okolice stanowią wyjątek. Natomiast na horyzoncie majaczą Góry Wrszackie (Vršačke planine, Munţii Vârşeţ), wyznaczające wschodni koniec krainy i stanowiące granicę z Rumunią.
Obrazek
Obrazek

Zagubione wśród traw małe lotnisko, które chyba od dawna nie przyjmuje żadnych jednostek fruwających. W terenie ciężko było nawet znaleźć ślady pasa.
Obrazek

Po pięciu kilometrach na lekkim zjeździe witają mnie tablice wjazdowe! Češko Selo (Чешко Село, Ablián) to miejscowość mikroskopijna, ale bardzo ciekawa pod względem etnograficznym.
Obrazek

Oficjalnie mieszka w niej czterdzieści osób, z czego ponad osiemdziesiąt procent to Czesi. Jak już pisałem: nie jest to największe skupisko Czechów w Wojwodinie, bo więcej z nich przebywa w siedzibie gminy, ale wrażenie robi wysoki procent przedstawicieli tej narodowości.
Skąd w ogóle wzięli się tutaj, tak daleko od swoich narodowych siedzib? Kolonizacja. Po przepędzeniu Turków z Banatu państwo Habsburgów rozpoczęło zasiedlanie ziem, które były mocno wyludnione. To wtedy od nowa lokowano miasto Bela Crkva, dokonali tego przybysze z krajów niemieckojęzycznych. Czeska droga w te okolice była trochę bardziej pokrętna. Przybyli oni do wschodniej (dzisiaj rumuńskiej) części Banatu około 1827 roku i założyli osadę Schönthal (Paňáska), gdzieś w pobliżu miasta Orșova. Ponad dwieście osób z okolic Pragi, Pilzna, Klatova uwierzyło w możliwość rozpoczęcia nowego dostatniego życia. Niestety, mieli pecha. Mino nazwy Piękna Dolina okazała się bardzo niegościnnym miejscem: surowy krajobraz, ciężki klimat, nieurodzajne grunty orne, izolacja od innych siedzib ludzkich. Słowem - katastrofa. Pierwsza prośba o przenosiny w inne miejsce została odrzucona, mieszkańcy ukarani, część z nich uciekła. Druga prośba z 1837 roku została zaakceptowana: sto dwadzieścia osób, czyli wszyscy ci, co zostali, przenieśli się do zachodniego Banatu, gdzie wojskowi inżynierowi od podstaw zaprojektowali nową wieś. Przyjęła ona nazwę Ablián, zdaje się, że to czeska wersja zawołania Abel - tak określono miejscowe wzgórza, gdzie w średniowieczu istniała jakaś osada, lecz potem zanikła w wyniku najazdu tureckiego.
Nigdy nie była to wielka miejscowość, składało się na nią jedynie kilka ulic. Warunki do życia były tu lepsze niż w Schönthal, klimat łagodniejszy i ziemia bardziej wydajna, więc powoli rosła liczba mieszkańców, przybywali kolejni Czesi znad Wełtawy, otwarto czeską szkołę.
Obrazek

W dobie madziaryzacja wioskę przemianowano na Csehfalva (Czeska wieś), język węgierski trafił na lekcje i do urzędów, zatem podczas spisu w 1910 roku jedna trzecia obywateli zadeklarowała się jako Węgrzy, choć raczej na pewno byli to nadal etniczni Czesi.
Po powstaniu Królestwa Serbów, Chorwatów i Słoweńców wioskę znowu przemianowano, tym razem na Fabiján, ponoć jednak miejscowi nadal używali starego Ablián. Nie zmieniło to charakteru narodowościowego, podobnie jak ostatnia już zmiana nazwy w 1946 roku na Češko Selo. Po wojnie liczba ludności zaczęła gwałtownie spadać - z ponad dwustu do kilkudziesięciu na początku dzisiejszego stulecia. Od razu po wjeździe widać jednak, że czeskość jest tutaj na piedestale, są czeskie napisy, czeskie flagi, ludzie są dumni ze swojej bardzo małej ojczyzny. Pytanie, jak długo jeszcze? Miałem nadzieję, że jak tu przyjadę, to uda się z kimś porozmawiać na ten temat.
Obrazek
Obrazek

Ludzi na razie nie widać, za to od razu pojawił się kot domagając się pieszczot ;).
Obrazek

Češko Selo składa się z trzech ulic przecinających się pod kątem prostym. Środkowa i najkrótsza to ulica Jana Husa, przy niej stoją najważniejsze budynki. Boczne to T. G. Masaryka i Vaclava Havla. Jedynie częściowo pokrywa je asfalt, większość domów wygląda na opuszczonych. Przy jednym lub dwóch stały samochody, też z czeskimi blachami.
Ulicy Havla pierwotnie królował marszałek Tito, następnie za rządów Miloševića przemianowano ją na Palih boraca (Poległych bohaterów), co niekoniecznie się wszystkim podobało. W 2005 roku jako pierwsza na świecie przyjęła za patrona byłego prezydenta Czechosłowacji i Republiki Czeskiej, czemu znowuż niektórzy byli przeciwni, bo Havel popierał bombardowania Jugosławii przez NATO.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Jedna z dwóch studni w stylu przypominającym te z węgierskiej puszty.
Obrazek

Kawałek za wioską, pomiędzy drzewami, leży niewielki cmentarz na który zaglądam. Poza kilkoma nagrobkami wszystkie zawierają napisy po czesku, choć czasem jest to trochę inny czeski niż ten ze środkowej Europy, przykładowo nazwy miesięcy zapisano w formie łacińskiej, jak to czynią Słowacy: zamiast únor jest február, zamiast září september i tym podobne.
Obrazek
Obrazek

Wracam do "centrum" na główną ulicę Jana Husa. Tylko ona jest w całości pokryta asfaltem. Mieści się przy niej urząd gminy, będący jednocześnie Czeskim Domem/Domem Kultury, dawna szkoła i kościół. Świątynię wybudowano w 1901 roku i nosi arcyczeskie wyzwanie św. Jana Nepomucena. Msze nadal się odbywają, uczęszcza na nie garstka starszych osób, lecz problem tkwi gdzieś indziej: w tej części Serbii nie ma czeskiego katolickiego kapłana. Zamiast niego co jakiś czas przyjeżdża ksiądz z Belej Crkvi, Madziar. Kazania głosi po serbsku, ale ewangelie i modlitwy stara się czytać po czesku, a przynajmniej tak mu się wydaje; ich treść - jak zapisano w historii wioski - można zrozumieć jedynie przy dużej fantazji :D. Od połowy lat 70. nie działają kościelne organy, jednak ogólnie stan budynku jest dość dobry, pomagają w jego utrzymaniu władze Republiki Czeskiej.
Obrazek

Obok Czeskiego Domu rozstawionych jest kilka ławek i stolików, siedzi tam grupa osób wyglądających na turystów, ale gadają z gospodarzami po angielsku, a ci między sobą po serbsku. Nic czeskiego. W takiej sytuacji nie chcę się tam pchać, więc siadam na dłuższą chwilę pod drzewem w pewnym oddaleniu. Gdy zamierzałem się zbierać, to podszedł jeden z młodych ludzi i zaprosił do stolików, które turyści już opuścili. Tym razem z chęcią skorzystałem, zwłaszcza, że to jednak byli miejscowi Czesi. Cóż, serbizacja postępuje i młodsi ludzie porozumiewają się ze sobą w języku serbskim, choć oczywiście czeski znają. Tutejsza czechizna jest ponoć najlepiej zachowana wśród wiosek zamieszkałych w Banacie przez potomków kolonistów; czasem brakuje im jakiś słów, więc dochodziło do sytuacji, że wspólnie zastanawialiśmy się o jaki wyraz chodzi i pomagał angielski ;).
Obrazek

Rozmawia ze mną trzech facetów, a jedyna dziewczyna, solidnej budowy, przysłuchuje się i czasem dopowiada, jeśli ktoś czegoś nie pamięta. Oni dziwią się skąd przyjechałem do nich na rowerze i jakie mam plany, ja oczywiście wypytuję o warunki życia. W czasie ożywionej dyskusji dowiedziałem się m.in.:
* na stałe mieszka w wiosce już jedynie około dwudziestu osób. Pozostali wyemigrowali do większych miejscowości, a niektórzy w ostatnich latach do Czech (czytałem, że również na Słowację), skąd czasem przyjeżdżają w odwiedziny lub na wakacje,
* samochody z czeskimi rejestracjami należą właśnie do osób, które na stałe pracują w Czechach, a potem zjawiają się obejrzeć swój dobytek,
* w wiosce praktycznie nie ma już nie-Czechów, a wszyscy, którzy zostali, mają czeskie paszporty,
* latem odwiedzają ich turyści, zazwyczaj rodacy jadący do czeskich wiosek w Rumunii (takich miejscowości jest sześć). Niewielu, może kilku dziennie, gdyby było ze dwudziestu to mogliby dorobić, gdyż przy Czeskim Domu udzielają noclegów, można rozbić namiot, zamówić jedzenie i oczywiście piwo ;). Aktualnie goszczą małą grupę turystów z Hiszpanii i Meksyku, to z nimi rozmawiali po angielsku. W sierpniu odbywa się w wiosce festiwal gotowania paprykarza, wtedy robi się tłoczno jak na miejscowe warunki (może i ze sto osób),
* pozostali w wiosce Czesi mają nieustanny dylemat, czy zostać na ojcowiźnie, czy jechać pracować w EU?
- Tu jesteśmy u siebie - mówią mi. - I chyba nie wyjedziemy. Pieniądze pieniędzmi, ale to jest nasze miejsce na ziemi. A żyje się ciężko, Serbia jest teraz droga. Pójdziesz do sklepu, kupisz masło, mleko, chleb, jakieś picie i już mało co zostaje. W Rumunii jest taniej!
- Przecież tu do niedawna nie było nawet normalnej drogi, ten asfalt ma niecały miesiąc! Przedtem leżały tam stare połamane płyty, prędkość maksymalna 20-30 km na godzinę. Najbliższy większy sklep we Vršacu, szkoła w Belej Crkvi. Jesteśmy na odludziu, nikt się nami nie interesuje! Czasem pomagają władze z Czech, ale rzadko.
- Ten, co cię mijał z czeskimi rejestracjami na drodze, to jest [....], on mieszka tutaj, ale ma firmę w Czechach i często kursuje między jednym państwem, a drugim.
- Ja jestem pszczelarzem - mówi facet, który zaprosił mnie do stolika. Pszczelarstwo było jednym z głównych zajęć kolonistów w Banacie i widać, że coś z tego zostało. - Najwięcej roboty i zarobków mam w lato. A i tak codziennie muszę jeździć z córką i po córkę do szkoły w Belej Crkvi, innej komunikacji brak. I muszę się przebierać, bo uświniony tam się nie pojawię!
- Pewnie tu zostaniemy - kiwa głową inny. - Trochę turystyki, powoli to się rozwija, bogactwa nie ma, ale wszyscy, którzy chcieli wyjechać, już dawno wyjechali. Z głodu nie umrzemy. Chcesz się napić piwa?
- Ba, pewnie! - wołam rozpromieniony, bo to był kolejny z powodów, aby tu przyjechać.
- Czeskie czy serbskie?
Normalnie wybrałbym miejscowe, ale w końcu jestem u Czechów :D.
- Czeskie!
Przynoszą mi schłodzonego Radegasta. Drożej niż w sklepie, lecz napić się czeskiego piwa wśród Czechów w Serbii i to miejscowych, to sytuacja wyjątkowa.
- Przywożą nam je turyści i jak sami jeździmy do Czech - tłumaczą. - Była tu niedawno polsko-czeska para z Cieszyna. A myśmy byli we Frydku-Mistku, Ostrawie, Karwinie. I na zakupach w polskich marketach, nawet my wiemy, że tam taniej :P. Tylko Rumuni potem mocno na granicy trzepią!
Obrazek

Pytam się najwytrwalszego rozmówcę czy nie chce się ze mną napić piwa (za to ćmi papierosa za papierosem).
- Od dwóch miesięcy mam detoks, stand be - uśmiecha się. - Po zimie. W zimę tu nie ma co robić, więc się pije.
- A jakie tu są zimy? - zagaduję.
- Słabe, coraz cieplejsze. Kiedyś były mrozy, śnieg, teraz śniegu mało, temperatury po dziesięć - piętnaście stopni.
- To chyba dobrze, że nie jest tak zimno?
- Nieee - kręci głową. - Przyroda tego nie lubi, są susze, cykl został zakłócony. Robaki. Niedobrze. Lata są za ciepłe.
- A wakacje jak tu wyglądają?
- Dzieci chodzą do szkoły gdzieś do dziesiątego lipca, potem mają wolne aż do końca sierpnia.
Zamawiam drugie piwo, więc wraca temat alkoholu.
- Serbskie piwa są niedobre. Wypiję po dwa, trzy i od razu boli głowa. Czeskie są znacznie lepsze, mogę ich wypić po osiem - dziesięć! Ale w Czechach jest mnóstwo browarów, a u nas trzy duże, wszystkie wykupione przez koncerny, dodają kukurydzę i inne gówno.
Nie wypada mi się z nim nie zgodzić.

Wśród nas lata pełno małych kotków. Chyba z dziesięć. Dorosłego widziałem tylko przy wjeździe, potem same maluchy, niektóre wyglądają na chore. Wszystkie chcą się gonić, łasić, ocierają się o nogi, jedna sierotka wskakuje mi na kolana i od razu zasypia. Inny uciął sobie drzemkę wśród gęsi baraszkujących na drodze.
- Ciągle ktoś nam te koty podrzuca i tak żyją w gromadzie - usłyszałem.
Obrazek
Obrazek

Swoją drogą dużo później przyszło mi do głowy, że skoro wśród mieszkańców są praktycznie sami Czesi, a więc garstka osób z wioski i może jeszcze jacyś z gminy, to czy czasem pula genetyczna nie jest zbyt mała? Jeśli w historii Abliánu obcy zawsze stanowili niewielki procent, to tak naprawdę ludzie ciągle płodzili się w dość wąskim gronie. Nie było problemów z chorobami genetycznymi? A może co jakiś czas dopuszczano nieczeską pulę genetyczną w jakiś nieoficjalny sposób? ;) Nie wiem, czy akurat o tym udałoby się pogadać.
O czym jeszcze rozmawialiśmy?
Co sądzę o Unii Europejskiej? Tutejsi Czesi prezentują stanowisko podobne do Serbów: z jednej strony chcieliby, ale się boją. Bo EU to bogactwo, stabilizacja, ale też zagrożenia, a przynajmniej to wmawia serbska propaganda.
Jak mi się podobało w Albanii? Też by tam pojechali, lecz Serbów tam nie lubią, więc z ich serbskimi rejestracjami to ryzyko.
I kilka innych kwestii, których już nie pamiętam, ale bardzo mi się spodobały te dwie godziny spędzone na dyskusji. To jednak zupełnie inna bajka, gdy porozmawiasz z kimś miejscowym, który nie rzuca jedynie turystycznych standardów.

Zbieram się, bo niebo z niebieskiego zrobiło się szarawe, powietrze ciężkie i nadal upalne, zupełnie jakby miała przyjść jakaś burza, choć żadnej nie zapowiadali. Żegnam się z ekipą, rozmówca pszczelarz wsiada do auta i rusza z piskiem opon, pewnie do Belej Crkvi.
Ogólnie patrząc na wioskę, to widać, że mimo wyludnienia i niezbyt wielkiej zamożności jest zadbana. Żadnych śmieci, co chwilę kosze z napisami po czesku i serbsku, że Češko Selo jest czyste, w oknach stoją kwiatki, obok chodników klomby. Są także tablice z historią miejscowości.
Obrazek
Obrazek

Dawna szkoła, zamknięta w 1971 roku, kiedy to pozostało jedynie sześciu uczniów. I tak była to najdłużej funkcjonująca placówka wśród wiosek zamieszkałych przez Czechów. Od jakiegoś czasu w weekendy przyjeżdża do Češkego Sela nauczycielka czeskiego języka z Belgradu, zorganizowana przez ambasadę. Nauka czeskiego powróciła również do kilku szkół podstawowych, w tym trzech w gminie Bela Crkva, ale jej trwanie stoi nieustannie pod znakiem zapytania z powodu małej ilości chętnych. Czeskiego jako głównego uczy się także na uniwersytecie w stolicy oraz... w Kosowie, na serbskiej uczelni wyższej przebywającej na wygnaniu w Kosowskiej Mitrovicy.
W szkole mieści się dziś muzeum.
Obrazek

Opuszczam czeską wioskę ścieżką wśród pół w kierunku północnym, czyli odwrotnie niż przyjechałem. Duchota straszna, cały się lepię od potu.
Obrazek

Gdzieś tu biegła kiedyś wspominana linia kolejowa w kierunku rumuńskich kopalń. Ten odcinek zamknięto już chyba po I wojnie światowej, a zlikwidowano całkowicie po drugiej. W czasach węgierskich znajdowała się tu również granica komitatów: Češko Selo, jak i Bela Crkva leżały w komitacie Temesz ze stolicą w Temeszvarze (Timișoara), natomiast dwie wioski, do których zaraz zajrzę, były wystającym "cyplem" sąsiedniego komitatu Krassó-Szörény.
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś."

https://picasaweb.google.com/110344506389073663651

http://hanyswpodrozach.blogspot.com/


Wróć do „Relacje z wypraw”