Na biwaki dotychczas wybieraliśmy się albo samochodem, albo pieszo z plecakiem. Na wycieczkę rowerową z nocowaniem w terenie jedziemy po raz pierwszy! Gromadzę niezbędne minimum bagażowe na środku przedpokoju i z lekka napawa mnie to przerażeniem i poczuciem nierealności... Dwie naładowane sakwy, namiot, 3 śpiwory, 3 karimaty i wędka... Jak to wszystko przywiązać do dwóch rowerów i jeszcze być w stanie na nich jechać? Nie wypierdzielić się na pierwszym wyboju czy zakręcie? Toż tym musi wodzić jak panem Mietkiem z przeciwka, gdy wieczorami wraca z codziennych łowów pod Żabką Może trzeba jednak jakiemuś złomiarzowi zajumać przyczepkę, aby to wszystko zwałować????
Ostatecznie jednak upychanie i obwieszanie kończy się sukcesem! Nawet jestem w stanie samodzielnie podnieść rower do pionu Zatem ruszamy! Cel nie jest odległy, ale idąc pieszo byśmy się zanudzili i komary by nas pożarły żywcem, a busiem to byśmy ugrzęźli na bardzo wczesnym etapie trasy. Skądinąd mała dygresja odnośnie krwiopijnych owadów i ich rozmaitych smaków. Komary głównie rzucają się na toperza i kabaka. Na mnie dużo, dużo mniej. Tam gdzie oni dostają szału, biegają w kółko z żałosnym kwikiem i po chwili wyglądają jak napuchłe balony - ja słyszę bzyk i tylko się denerwuje, że coś po mnie łazi czy wchodzi do oczu. Natomiast z meszkami sprawa się ma odwrotnie. Jeśli miejsce jest “meszkowe” - to wszystkie rzucają się na mnie! A to dziadostwo jest na tyle małe, że nawet oganianie się bywa utrudnione. Nie jestem więc chyba modelem syberyjskim i trafiając w miejsca wyprawowe ze swoich marzeń - chyba bym się bardzo szybko z nich wyleczyła
Rower ma ten plus, że pozwala z wiatrem we włosach przebyć bagniste tereny rozlewisk i łęgowych lasów, a na biwaku to nas już okadza ognisko.
Zatem ruszamy! Jest duszno, parno, bezwietrznie, a burze mruczą gdzieś po horyzontach.
Początkowo suniemy nadrzecznym wałem, gdzie nurkujemy w dorodnych, płowych trawach. Jeszcze im trochę brakuje do tego stepowego burzanu, gdzie się ponoć chował cały jeździec z koniem - ale wszystko jest na dobrej drodze!
Spory odcinek naszej trasy wiedzie szutrowymi drogami w tunelach młodego lasu, a krajobraz się nie zmienia przez ileś kilometrów więc i zdjęć tam nie robiliśmy.
Potem zjeżdżamy w miejsce, gdzie jeszcze rok temu była polna droga. Teraz ktoś ją postanowił “utwardzić”, ale nie zrobił tego klasyczne - żwirem czy kamieniami, ale za pomocą z lekka tylko przemielonych śmieci. Są więc kawałki cegieł, połamanych kafelek, odłamki porcelanowych naczyń, fragmenty plastiku, drutu, rur, kabli, gąbki, pianki izolacyjnej a nawet reklamowych ulotek. Rowerem to po tym z lekka strach jechać, że zaraz popękają opony. Prowadzimy więc je, zastanawiając czy celem było zasypanie błota czy raczej sprytne pozbycie się kilku ton odpadów??
Potem na szczęście odcinek wysypiskowy się kończy i droga staje się bardziej taka jak oczekiwaliśmy.
A czasem też przechodzi oczekiwania, stawiając wszystkie karty wyłącznie na klimatyczność
W końcu docieramy na miejsce i osiedlamy się na malowniczej polance nad rozlewiskiem.
Popołudnie przebiega na wędzeniu się w dymie, słuchaniu żab i kukułek....
...a także kolejnych próbach nawiązania bliższego kontaktu z jakąś smakowitą rybą.
Tu jak poprzednio bez sukcesów... Tzn. złapało się - a jakże! Kilkakrotnie cały kłąb podwodnych roślin! Toperz bohatersko idzie odczepić haczyk. Przy czym stwierdza, że woda jest bardzo przyjemna kąpielowo! Czysta, aromatyczna, o akceptowalnej temperaturze.
Od tego momentu nabieramy nie tylko zapachu dymu, ale również woni bajora! Czy może być coś lepszego jak pływać sobie wśród trzcin i grążeli, gdzie kaczki, łyski i perkozy zaglądają ci w oczy?
Po kilku incydentach burzowo - ulewowych, wieczór nastaje pogodny, ciepły i świeży. A do wcześniejszych koncertów z okalającego nas chaszcza dołączają się bąki dmuchające w butelkę, szczekania saren i trzepot nietoperzych skrzydeł.
Po zmroku nad pobliskimi łąkami podnoszą się gęste mgły. A chwilę potem w okolicznych zaroślach pojawiają się latające świecące punkciki! Kabak nawet kilka łapie do rączki, a jednego zasadza na głowie zamiast latarki. Niestety świetlik krótko współpracuje i dotrzymuje kroku w zabawie - i jednak postanawia odlecieć w stronę swojego przeznaczenia.
Piękne są czerwcowe noce z dala od huczących miast i uwielbiających hałas osobników naszego gatunku.
buba na rowerze
Re: buba na rowerze
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
Re: buba na rowerze
"Tutu tutu" - koła rowerów miarowo stukają w łączenia betonowych płyt, które ze starości się już nieco rozlazły.
Droga nurkuje pod pokryty rudą warstwą rdzy kolejowy wiadukt. Aż dziwne, że mimo przechodzących często ulewnych deszczy nie stoi pod nim woda. Kilkanaście lat temu prawie utopiliśmy pod nim skodusie - bo wydawało nam się, że będzie płycej...
Gigantyczna ambona na betonowym cokole...
...otoczona morzem traw po szyje.
Nie wiem czy nadaje się do polowania na jakieś sarny, dziki czy zające (bo one chyba nie mają szans wystawać z tej trawy?) ale jej przeznaczenie biwakowo - biesiadne zdaje się być całkiem dogodne. Materac, stolik czy paleta pustych butelek po popularnych piwach zdaje się to potwierdzać.
Dwa zające nieopodal pląsają na pełnym luzie. Chwile je obserwujemy. Skaczą w góre i się zderzają. Ciężko powiedzieć czy to jakiś rytualny taniec czy pojedynek??
Industrialne klimaty kąpieliska otoczonego kominami i gęstym słupowiskiem wysokiego napięcia.
Zapach grillowej podpałki miesza się z zapachem gofrów, owocowych piłek i wyprażonych słońcem palet. Jakiś młody przybysz ze wschodu pływa na krokodylu. Chyba niedawno przyjechał do pracy w szklarniach bo zadaje dużo pytań starszym kolegom odnośnie "ustawienia się w okolicy". Omiata też wzrokiem pobliski obszar i mówi do kumpla: "Miałeś racje! Tu jest zupełnie jak u nas w Krzywym Rogu!"
Silosy wyrastające z płowych pól...
Rurowisk i kostki brukowej nie brakuje na przyzakładowych uliczkach.
Lody na zaaranżowanym przez miejscowych podsklepiu i browarek na pryzmie kruszejących płyt w rowie...
Uroki lasu lekko muśniętego industrialem... Są takie zadziwiające momenty w życiu. Jedziesz sobie rowerem przez las, a tu nagle pojawiają się czarne chmury i zaczyna lać. I to nie że jakieś kropienie z początku, od razu jakby ktoś odkręcił kurek. Rozglądasz się po okolicy i nagle bum! Jak dar od losu, jak spełnienie marzeń - rura! W środku suchutko i nawet o dziwo czysto. I tylko stukot tysięcy wściekłych kropel w obły dach. "Mamo, będziemy tu dzisiaj spać? Prosze!!!!!!". Pewnie by mnie nie trzeba długo namawiać, ale niestety nie jesteśmy spakowani na biwak... Tym razem
Sporą część naszych tras suniemy przez łany płowych traw. To chyba jeden z moich ulubionych kolorów!
Łupy z wycieczki muszą być! Lipa już ususzona, więc kolejne kiście będą dyndać w kuchni, napełniając nasze mieszkanie zapachem lata.
O motylku co jeździł rowerem Nie wiem jak kabak dwa takowe przekonał aby wsiadły na kierownicę i jechały tam prawie godzinę!
A tu krowy. Nie byle jakie! Spora szansa, że to właśnie te, od których pijemy mleko - zdobywane dwa razy w tygodniu na miejscowym targowisku.
Tego weekendu przejechaliśmy rowerami jakieś 80 km. Dla nas to chyba żaden wyczyn. Ale że małe, niespełna sześcioletnie kopytka tak dzielnie i zapamiętale pedałowały - to jesteśmy bardzo zadowoleni
Droga nurkuje pod pokryty rudą warstwą rdzy kolejowy wiadukt. Aż dziwne, że mimo przechodzących często ulewnych deszczy nie stoi pod nim woda. Kilkanaście lat temu prawie utopiliśmy pod nim skodusie - bo wydawało nam się, że będzie płycej...
Gigantyczna ambona na betonowym cokole...
...otoczona morzem traw po szyje.
Nie wiem czy nadaje się do polowania na jakieś sarny, dziki czy zające (bo one chyba nie mają szans wystawać z tej trawy?) ale jej przeznaczenie biwakowo - biesiadne zdaje się być całkiem dogodne. Materac, stolik czy paleta pustych butelek po popularnych piwach zdaje się to potwierdzać.
Dwa zające nieopodal pląsają na pełnym luzie. Chwile je obserwujemy. Skaczą w góre i się zderzają. Ciężko powiedzieć czy to jakiś rytualny taniec czy pojedynek??
Industrialne klimaty kąpieliska otoczonego kominami i gęstym słupowiskiem wysokiego napięcia.
Zapach grillowej podpałki miesza się z zapachem gofrów, owocowych piłek i wyprażonych słońcem palet. Jakiś młody przybysz ze wschodu pływa na krokodylu. Chyba niedawno przyjechał do pracy w szklarniach bo zadaje dużo pytań starszym kolegom odnośnie "ustawienia się w okolicy". Omiata też wzrokiem pobliski obszar i mówi do kumpla: "Miałeś racje! Tu jest zupełnie jak u nas w Krzywym Rogu!"
Silosy wyrastające z płowych pól...
Rurowisk i kostki brukowej nie brakuje na przyzakładowych uliczkach.
Lody na zaaranżowanym przez miejscowych podsklepiu i browarek na pryzmie kruszejących płyt w rowie...
Uroki lasu lekko muśniętego industrialem... Są takie zadziwiające momenty w życiu. Jedziesz sobie rowerem przez las, a tu nagle pojawiają się czarne chmury i zaczyna lać. I to nie że jakieś kropienie z początku, od razu jakby ktoś odkręcił kurek. Rozglądasz się po okolicy i nagle bum! Jak dar od losu, jak spełnienie marzeń - rura! W środku suchutko i nawet o dziwo czysto. I tylko stukot tysięcy wściekłych kropel w obły dach. "Mamo, będziemy tu dzisiaj spać? Prosze!!!!!!". Pewnie by mnie nie trzeba długo namawiać, ale niestety nie jesteśmy spakowani na biwak... Tym razem
Sporą część naszych tras suniemy przez łany płowych traw. To chyba jeden z moich ulubionych kolorów!
Łupy z wycieczki muszą być! Lipa już ususzona, więc kolejne kiście będą dyndać w kuchni, napełniając nasze mieszkanie zapachem lata.
O motylku co jeździł rowerem Nie wiem jak kabak dwa takowe przekonał aby wsiadły na kierownicę i jechały tam prawie godzinę!
A tu krowy. Nie byle jakie! Spora szansa, że to właśnie te, od których pijemy mleko - zdobywane dwa razy w tygodniu na miejscowym targowisku.
Tego weekendu przejechaliśmy rowerami jakieś 80 km. Dla nas to chyba żaden wyczyn. Ale że małe, niespełna sześcioletnie kopytka tak dzielnie i zapamiętale pedałowały - to jesteśmy bardzo zadowoleni
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
Re: buba na rowerze
Taki listopad to ja rozumiem!
Nie pamiętam kiedy ostatnio była taka długa, ciepła, sucha i słoneczna jesień! Wybuch kolorów w lasach zazwyczaj utrzymywał się koło tygodnia a potem wszystko opadało, brązowiało albo skręcało się ścięte mrozem. W tym roku cudnie kolorowe drzewa pozostawały praktycznie cały październik, a i sam początek listopada zdawał się zupełnie trafiać w gusta wszelkich ciepłolubnych istot. Tego dnia w słońcu był prawie upał, można się było wygrzewać w krótkim rękawku. Fakt, że w cienistych zaułkach czaił się chłód i kąsająca wilgoć, no ale co zrobić - lato to juz nie jest...
W takiej oto scenerii leśnych barw ruszyliśmy rowerami w dal. Bez szczególnego planu zwiedzania czy napinki dotyczącej koniecznej do nakręcenia ilości kilometrów. Ot - wsłuchać się w szelest opadających liści, wytarzać się w tych co już leżą na ziemi i wypić herbatkę na jakimś słonecznym rozdrożu.
Są więc:
- płowe łąki.
- szutrowe drogi.
- polne drogi.
- ścieżki częściowo zawalone konarami po niedawnych wichurach.
- leśne tunele.
- ścieżki ginące w dywanach z liści.
- nadbrzeżne chaszcze.
- bobrowiska.
- herbatka na rozdrożu.
Pozdrawiamy! Tacy bylismy w listopadzie 2021!
Nie pamiętam kiedy ostatnio była taka długa, ciepła, sucha i słoneczna jesień! Wybuch kolorów w lasach zazwyczaj utrzymywał się koło tygodnia a potem wszystko opadało, brązowiało albo skręcało się ścięte mrozem. W tym roku cudnie kolorowe drzewa pozostawały praktycznie cały październik, a i sam początek listopada zdawał się zupełnie trafiać w gusta wszelkich ciepłolubnych istot. Tego dnia w słońcu był prawie upał, można się było wygrzewać w krótkim rękawku. Fakt, że w cienistych zaułkach czaił się chłód i kąsająca wilgoć, no ale co zrobić - lato to juz nie jest...
W takiej oto scenerii leśnych barw ruszyliśmy rowerami w dal. Bez szczególnego planu zwiedzania czy napinki dotyczącej koniecznej do nakręcenia ilości kilometrów. Ot - wsłuchać się w szelest opadających liści, wytarzać się w tych co już leżą na ziemi i wypić herbatkę na jakimś słonecznym rozdrożu.
Są więc:
- płowe łąki.
- szutrowe drogi.
- polne drogi.
- ścieżki częściowo zawalone konarami po niedawnych wichurach.
- leśne tunele.
- ścieżki ginące w dywanach z liści.
- nadbrzeżne chaszcze.
- bobrowiska.
- herbatka na rozdrożu.
Pozdrawiamy! Tacy bylismy w listopadzie 2021!
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
Re: buba na rowerze
Sezon wycieczek rowerowych rozpoczęliśmy w minionym roku jakoś w kwietniu. Często były to wypady pobliskie, nie bardzo długie, więc zazwyczaj nie zasługujące na osobną relację. Na niektóre nie brałam w ogóle aparatu, na innych go miałam, ale nie wyjęłam, bo akurat nie rzuciło się w oczy nic godnego sfotografowania. Innym razem z kilkugodzinnej wycieczki przywoziłam kilka zdjęć. Jednak sumaryczne wspomnienie tych różnych wypadów zostało całkiem przyjemne i patrząc na nie całościowo conieco udało się fajnego zobaczyć. Stąd poniższa zbiorcza relacja, zawierająca migawki z kilkunastu, a może i dwudziestu kilku przejażdżek.
Las pomiędzy Oławą a Bystrzycą. I łany kokoryczy! Czy może być coś cudniejszego niż wiosna?? W powietrzu unosi się wspaniały aromat, świeżość i radość - bo wszystko co piękne jest przed nami! Czeka nas pół roku ciepła, częstych wyjazdów i przygód! Zima zdecydowanie już za nami! Hurrrrra!
W leśnych ostępach, z dala od głównej drogi, udaje sie napotkać taką budkę. Wygląda jak domek z ogródków działkowych, ale jest sam i w dodatku w środku lasu. Najprawdopodobniej jest to pozostałość po istniejącej tu niegdyś pasiece. Dach już jest częściowo zawalony, acz jedna osoba mogłaby jeszcze znaleźć tu schronienie przed deszczem.
Gdzieś w lesie.
Wiosenne lasy bywają solidnie uwodnione. Jeziorka i bagienka powstają nieraz w miejscach, gdzie zazwyczaj jest suchy ląd.
Bystrzyca Oławska - miejsce docelowe wielu krótkich wycieczek.
Często przejeżdżam koło tego starego napisu.
Ciekawym miejscem w Bystrzycy jest budynek chyba starego młyna. Leży nad rzeczką, na ul. Młynarskiej, więc takie są moje przypuszczenia co do dawnego zastosowania obiektu. Teraz miejsce jest opuszczone.
Od strony rzeki budynek jest o 2 piętra wyższy! W tym rzucie to naprawdę kawał molocha!
Odkrywam też "Oazę", bystrzycką spelunę pod gwiazdami. Super miejsce na biesiadę, zwłaszcza jak się jeszcze odrobinę bardziej zazieleni! Te pnącza tworzą wręcz naturalny szałas!
Dla koneserów rozstawiono również fotele bujane.
Nie wchodzę do środka. Raz, że nie widze dogodnego wejścia, a drugie, że nie chce zostawiać roweru bez opieki. Udaje mi się go wprawdzie wkomponować w dzikie wysypisko, ale licho nie śpi
W lesie napotykam drzewo znaczone na mapie jako pomnik przyrody. Opatrzone jest przedwojenną, kamienną tablicą. Acz samo drzewo niestety już raczej uschło i wieje od niego mocno mrocznym klimatem.
Suniemy w stronę Lednicy, w poszukiwaniu najbardziej błotnistej drogi
Wśród przyczepek i kwitnących krzewów.
Często celem rowerowej wycieczki popołudniowej jest jakiś lokalny sklep i lody!
W przysklepowych ogródkach jest ścisła specjalizacja co do spożywanych napojów.
Któregoś razu wybieramy się zobaczyć zbiornik wodny położony koło wioski Nowy Dwór. Bajoro zwane jest na mapach Bełtnik albo Staw Trzeci Jelczanski. Niestety nie trafiamy w dobry termin... Stawu akurat nie ma. Ukradli! Została roztrajdana, błotnista niecka.
Ale znaki bubowego szlaku atrakcji były, więc wypadało odwiedzić.
Tam, gdzie się kończą zabudowania. I nawet drogę zebrali na kupkę
A z nieba leci coś jak śnieg! Tylko ciepły i pachnie kwiatami!
Droga falista i pylista...
Pasażerowie na gapę
Czasem zaczyna się grzęznąć...
Czasem trzeba jechać skrajem pola...
...a innym razem zrywa czapki z głów
Przeważnie jednak drogi są idealne!
Często jeździmy też nadrzecznymi wałami.
Bywa i tak, że drogę przegradza rzeka. Most kolejowy w Czernicy staje na wysokości zadania.
Gorzej ze śluzą w Ratowicach, przez którą przebijamy się mocno nieoficjalnie. Muszę przyznać, że technicznie nie było łatwo, zwłaszcza z rowerami Stąd tylko jedno jedyne zdjęcie...
Budowlańcy mają jednak w tym czasie swoje problemy, więc nie skupiają się na łapaniu nas czy udaremnianiu nielegalnej przeprawy...
Nadrzeczne klimaty Ratowic wpadają zdecydowanie w bubowe gusta Zresztą - w maju chyba wszędzie jest pięknie!
Ciekawe co tu kiedyś było? Taka wielka betonowa podmurówka...
Zaglądamy nad jezioropodobną odnogę Odry koło Czernicy, by po kilku latach odwiedzić opuszczoną barkę. Trochę rudości bardzo ubarwia krajobraz, utrzymany jedynie w zieleniach, płowościach i błękitach. Podczas poprzedniej wizyty w tym miejscu łaziłam po owej barce. Teraz przechył jest zbyt duży i mam obawy, że polecę na pysk...
W rejonie Czernicy wypatrzyliśmy w polach zarośnięty dom, wyglądający na dawne zabudowania przykolejowe. Z pnączami na dachu i cudnymi krzakami bzu.
Nie podjechaliśmy jednak na dokładniejsze zwiedzanie, bo... wystraszyła nas trąba powietrzna! Ciepły, słoneczny dzień. A po polach chodził wir, robił "Uuuuuu" , kręcił się, sypiąc piachem i kamieniami. Z jednej strony była chęć zobaczyć to zjawisko z bliska, acz pojawiły się obawy, że niemiłe może być zetknięcie z takim żywiołem. Raczej by nikogo z nas nie porwało, ale dać w łeb kamieniem czy jakimiś porwanymi śmieciami - już prędzej mogło. Lej łazi po polach, to w jedną to w drugą stronę. Na zdjęciach wyszło troche jakby się coś paliło, ale dym z pożaru zazwyczaj nie łazi, nie kręci się i nie wyje... Mamy gdzieś filmik, gdzie bardzo fajnie to wyszło, ale nie wiem za bardzo jak go tu wstawić.
Mieszkańcom tej ulicy to chyba adres w żadne rubryczki nie wchodzi...
Miła dekoracja przystankowa.
Wracamy przez jeden z moich ulubionych mostów kolejowych. To pewnie jego ostatnie chwile w tak klimatycznym stanie - obecnie linia jest zamknięta, trwają remonty. Chcą tu puszczać jakieś koleje wielkich prędkości. Okoliczni mieszkańcy protestują, ale kogo interesuje zdanie lokalsow? Grunt, że jakiś urzędas u góry wypierdział w stołek, podpisał papier i zgarnął kase...
Póki co jest jeszcze pięknie, sielsko, faliście i rdzawo!
Tłoczenia na szynach już trochę lat mają...
Blokada... Nie wiem - pułapka na nielegalne drezyny czy jak?
Nadrzeczne uroki w ciepły majowy wieczór.
A pedałowanie po polach i lasach najlepiej zakończyć nadodrzańskim ogniskiem!
Klimaty nocnych powrotów, wśród kląskania nadwodnego ptactwa i przekraczania wiatrołomów w świetle latarek.
Pewnego razu na krótkiej, wieczornej wycieczce, skręcam sobie w boczną pylistą drogę, którą nigdy wcześniej nie jechałam. I tak trafiam na cmentarz ewangelicki między Ścinawą a Godzikowicami. Miejsce ma dziwnie miłą i przyjazną atmosferę, której zazwyczaj się nie odczuwa na cmentarzach. Nie miałabym problemu, aby tu zanocować. Myślę, ze by mnie nic nie straszyło, a nawet jakby tu coś przyszło - to by było sympatyczne!
Miejsce położone jest w cieniu starych lip.
Trawa jest wykoszona, a nagrobki dobrze widoczne. Widać ktoś dba o to miejsce i tu porządkuje okolice, jednak robi to w całkiem sensownie. Nie jest opętany szałem niszczenia zieleni - bo np. pachnących fioletowych bzów nie wygolił do ziemi (co obecnie nagminnie się zdarza na osiedlach, w parkach i innej publicznej przestrzeni)
Wspomniane cudne bzy!
Jest tu sporo tablic nagrobnych, w różnym stanie zachowania.
Trochę jak chaczkar!
Lubicie układać puzzle?? Mi się trochę udało!
A w tle przemyka pociąg.
Chyba spędziłam tu z godzinę. Gapiąc się w spękane porcelanowe tablice, słuchając brzęczenia pszczół w kwitnących krzewach i czytając odezwy z zaświatów...
Innego dnia wybieram się na wycieczkę i widzę, że jest dość silny wiatr. Drzewa się kołyszą i podmuchy wyją w ich koronach. Jest ciepło, słonecznie i szybko zapominam o wietrze. Jedzie się cudownie. Jeszcze nigdy mi sie tak dobrze nie jechało - jak to moja babcia mówiła: "jakby anieli nieśli". Sunę gdzieś w stronę Ścinawy, Lipek... Na polach szparagowych wiatr przypomina o swej obecności. Na odkrytym terenie oderza w bok roweru i prawie mnie zwala na ziemie. Ale moc! Jednocześnie porywa piasek, ziemię z pól, a pylistość drogi wreszcie możemy ujrzeć w pełnej krasie! Niesamowicie to wygląda i jeszcze bardziej spektakularnie zgrzyta w zębach. Zaczynam też żałować, że nie zabrałam szczelnych, basenowych okularków. Gdzieś na tym etapie pojawia się w głowie myśl, że ładnie pięknie, ale czy ja przypadkiem nie będę zmuszona wracać pod wiatr????? Teraz jest cudnie, bo płynę wręcz z prądem tej burzy piaskowej przez pola....
Nie dojeżdżam do Lipek, zawracam gdzieś w połowie trasy. Tzn. próbuję zawrócić, bo zderzam się jak ze ścianą... Nie da się jechać... Przez pola jestem zmuszona prowadzić rower i to zapierająć się z całych sił. Powrót do domu zajmuje mi grubo ponad godzinę.... Jakbym cały czas pedałowała pod koszmarnie stromą górę i to z przyczepą pełną cegieł. Po odstawieniu roweru mam problem wejść na pierwsze piętro Nogi jak z waty!
Ot magia wiatru! Taki psikus!
Las pomiędzy Oławą a Bystrzycą. I łany kokoryczy! Czy może być coś cudniejszego niż wiosna?? W powietrzu unosi się wspaniały aromat, świeżość i radość - bo wszystko co piękne jest przed nami! Czeka nas pół roku ciepła, częstych wyjazdów i przygód! Zima zdecydowanie już za nami! Hurrrrra!
W leśnych ostępach, z dala od głównej drogi, udaje sie napotkać taką budkę. Wygląda jak domek z ogródków działkowych, ale jest sam i w dodatku w środku lasu. Najprawdopodobniej jest to pozostałość po istniejącej tu niegdyś pasiece. Dach już jest częściowo zawalony, acz jedna osoba mogłaby jeszcze znaleźć tu schronienie przed deszczem.
Gdzieś w lesie.
Wiosenne lasy bywają solidnie uwodnione. Jeziorka i bagienka powstają nieraz w miejscach, gdzie zazwyczaj jest suchy ląd.
Bystrzyca Oławska - miejsce docelowe wielu krótkich wycieczek.
Często przejeżdżam koło tego starego napisu.
Ciekawym miejscem w Bystrzycy jest budynek chyba starego młyna. Leży nad rzeczką, na ul. Młynarskiej, więc takie są moje przypuszczenia co do dawnego zastosowania obiektu. Teraz miejsce jest opuszczone.
Od strony rzeki budynek jest o 2 piętra wyższy! W tym rzucie to naprawdę kawał molocha!
Odkrywam też "Oazę", bystrzycką spelunę pod gwiazdami. Super miejsce na biesiadę, zwłaszcza jak się jeszcze odrobinę bardziej zazieleni! Te pnącza tworzą wręcz naturalny szałas!
Dla koneserów rozstawiono również fotele bujane.
Nie wchodzę do środka. Raz, że nie widze dogodnego wejścia, a drugie, że nie chce zostawiać roweru bez opieki. Udaje mi się go wprawdzie wkomponować w dzikie wysypisko, ale licho nie śpi
W lesie napotykam drzewo znaczone na mapie jako pomnik przyrody. Opatrzone jest przedwojenną, kamienną tablicą. Acz samo drzewo niestety już raczej uschło i wieje od niego mocno mrocznym klimatem.
Suniemy w stronę Lednicy, w poszukiwaniu najbardziej błotnistej drogi
Wśród przyczepek i kwitnących krzewów.
Często celem rowerowej wycieczki popołudniowej jest jakiś lokalny sklep i lody!
W przysklepowych ogródkach jest ścisła specjalizacja co do spożywanych napojów.
Któregoś razu wybieramy się zobaczyć zbiornik wodny położony koło wioski Nowy Dwór. Bajoro zwane jest na mapach Bełtnik albo Staw Trzeci Jelczanski. Niestety nie trafiamy w dobry termin... Stawu akurat nie ma. Ukradli! Została roztrajdana, błotnista niecka.
Ale znaki bubowego szlaku atrakcji były, więc wypadało odwiedzić.
Tam, gdzie się kończą zabudowania. I nawet drogę zebrali na kupkę
A z nieba leci coś jak śnieg! Tylko ciepły i pachnie kwiatami!
Droga falista i pylista...
Pasażerowie na gapę
Czasem zaczyna się grzęznąć...
Czasem trzeba jechać skrajem pola...
...a innym razem zrywa czapki z głów
Przeważnie jednak drogi są idealne!
Często jeździmy też nadrzecznymi wałami.
Bywa i tak, że drogę przegradza rzeka. Most kolejowy w Czernicy staje na wysokości zadania.
Gorzej ze śluzą w Ratowicach, przez którą przebijamy się mocno nieoficjalnie. Muszę przyznać, że technicznie nie było łatwo, zwłaszcza z rowerami Stąd tylko jedno jedyne zdjęcie...
Budowlańcy mają jednak w tym czasie swoje problemy, więc nie skupiają się na łapaniu nas czy udaremnianiu nielegalnej przeprawy...
Nadrzeczne klimaty Ratowic wpadają zdecydowanie w bubowe gusta Zresztą - w maju chyba wszędzie jest pięknie!
Ciekawe co tu kiedyś było? Taka wielka betonowa podmurówka...
Zaglądamy nad jezioropodobną odnogę Odry koło Czernicy, by po kilku latach odwiedzić opuszczoną barkę. Trochę rudości bardzo ubarwia krajobraz, utrzymany jedynie w zieleniach, płowościach i błękitach. Podczas poprzedniej wizyty w tym miejscu łaziłam po owej barce. Teraz przechył jest zbyt duży i mam obawy, że polecę na pysk...
W rejonie Czernicy wypatrzyliśmy w polach zarośnięty dom, wyglądający na dawne zabudowania przykolejowe. Z pnączami na dachu i cudnymi krzakami bzu.
Nie podjechaliśmy jednak na dokładniejsze zwiedzanie, bo... wystraszyła nas trąba powietrzna! Ciepły, słoneczny dzień. A po polach chodził wir, robił "Uuuuuu" , kręcił się, sypiąc piachem i kamieniami. Z jednej strony była chęć zobaczyć to zjawisko z bliska, acz pojawiły się obawy, że niemiłe może być zetknięcie z takim żywiołem. Raczej by nikogo z nas nie porwało, ale dać w łeb kamieniem czy jakimiś porwanymi śmieciami - już prędzej mogło. Lej łazi po polach, to w jedną to w drugą stronę. Na zdjęciach wyszło troche jakby się coś paliło, ale dym z pożaru zazwyczaj nie łazi, nie kręci się i nie wyje... Mamy gdzieś filmik, gdzie bardzo fajnie to wyszło, ale nie wiem za bardzo jak go tu wstawić.
Mieszkańcom tej ulicy to chyba adres w żadne rubryczki nie wchodzi...
Miła dekoracja przystankowa.
Wracamy przez jeden z moich ulubionych mostów kolejowych. To pewnie jego ostatnie chwile w tak klimatycznym stanie - obecnie linia jest zamknięta, trwają remonty. Chcą tu puszczać jakieś koleje wielkich prędkości. Okoliczni mieszkańcy protestują, ale kogo interesuje zdanie lokalsow? Grunt, że jakiś urzędas u góry wypierdział w stołek, podpisał papier i zgarnął kase...
Póki co jest jeszcze pięknie, sielsko, faliście i rdzawo!
Tłoczenia na szynach już trochę lat mają...
Blokada... Nie wiem - pułapka na nielegalne drezyny czy jak?
Nadrzeczne uroki w ciepły majowy wieczór.
A pedałowanie po polach i lasach najlepiej zakończyć nadodrzańskim ogniskiem!
Klimaty nocnych powrotów, wśród kląskania nadwodnego ptactwa i przekraczania wiatrołomów w świetle latarek.
Pewnego razu na krótkiej, wieczornej wycieczce, skręcam sobie w boczną pylistą drogę, którą nigdy wcześniej nie jechałam. I tak trafiam na cmentarz ewangelicki między Ścinawą a Godzikowicami. Miejsce ma dziwnie miłą i przyjazną atmosferę, której zazwyczaj się nie odczuwa na cmentarzach. Nie miałabym problemu, aby tu zanocować. Myślę, ze by mnie nic nie straszyło, a nawet jakby tu coś przyszło - to by było sympatyczne!
Miejsce położone jest w cieniu starych lip.
Trawa jest wykoszona, a nagrobki dobrze widoczne. Widać ktoś dba o to miejsce i tu porządkuje okolice, jednak robi to w całkiem sensownie. Nie jest opętany szałem niszczenia zieleni - bo np. pachnących fioletowych bzów nie wygolił do ziemi (co obecnie nagminnie się zdarza na osiedlach, w parkach i innej publicznej przestrzeni)
Wspomniane cudne bzy!
Jest tu sporo tablic nagrobnych, w różnym stanie zachowania.
Trochę jak chaczkar!
Lubicie układać puzzle?? Mi się trochę udało!
A w tle przemyka pociąg.
Chyba spędziłam tu z godzinę. Gapiąc się w spękane porcelanowe tablice, słuchając brzęczenia pszczół w kwitnących krzewach i czytając odezwy z zaświatów...
Innego dnia wybieram się na wycieczkę i widzę, że jest dość silny wiatr. Drzewa się kołyszą i podmuchy wyją w ich koronach. Jest ciepło, słonecznie i szybko zapominam o wietrze. Jedzie się cudownie. Jeszcze nigdy mi sie tak dobrze nie jechało - jak to moja babcia mówiła: "jakby anieli nieśli". Sunę gdzieś w stronę Ścinawy, Lipek... Na polach szparagowych wiatr przypomina o swej obecności. Na odkrytym terenie oderza w bok roweru i prawie mnie zwala na ziemie. Ale moc! Jednocześnie porywa piasek, ziemię z pól, a pylistość drogi wreszcie możemy ujrzeć w pełnej krasie! Niesamowicie to wygląda i jeszcze bardziej spektakularnie zgrzyta w zębach. Zaczynam też żałować, że nie zabrałam szczelnych, basenowych okularków. Gdzieś na tym etapie pojawia się w głowie myśl, że ładnie pięknie, ale czy ja przypadkiem nie będę zmuszona wracać pod wiatr????? Teraz jest cudnie, bo płynę wręcz z prądem tej burzy piaskowej przez pola....
Nie dojeżdżam do Lipek, zawracam gdzieś w połowie trasy. Tzn. próbuję zawrócić, bo zderzam się jak ze ścianą... Nie da się jechać... Przez pola jestem zmuszona prowadzić rower i to zapierająć się z całych sił. Powrót do domu zajmuje mi grubo ponad godzinę.... Jakbym cały czas pedałowała pod koszmarnie stromą górę i to z przyczepą pełną cegieł. Po odstawieniu roweru mam problem wejść na pierwsze piętro Nogi jak z waty!
Ot magia wiatru! Taki psikus!
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
Re: buba na rowerze
Jak miło w zimowe wieczory, gdy za oknem pada i pizga, wracać myślami do ciepłych, słonecznych dni, powietrza przesiąkniętego zapachem ziół i kwitnących krzewów, do ciepłego wiatru we włosach i suchych, pylistych dróg! Gdy wieczory są długie i grające świerszczami, a noce pełne świetlików i kląskania ptactwa.
Kolejna porcja naszych wycieczek rowerowych. Nic odległego, spektakularnego czy powalającego na ziemię. Jednak, gdy kiście bzu kołyszą się nad głową, ciepły wiatr smaga pysk, a piach chrzęści w zębach - każde najzwyklejsze miejsce ma w sobie przedziwną magię i nie chce się wracać do domu!
Jedna z częstszych moich tras wycieczek popołudniowych (w stronę Ścinawy), przebiega przez takowe miłe tereny.
Pewnego słonecznego dzionka postanawiamy wyprowadzić na spacer naszą przyczepkę
Jak najszybciej staramy się zjechać na pyliste ścieżki.
Nadrzeczne oparzeliska.
Czy może być coś piękniejszego niż kwitnące bzy i leniwie przechadzające się puszyste koty?
Mijamy też wysoką, ceglaną zabudowę...
...i kładki nad odnogami Odry.
Przegubowy trójkołowiec w pełnej krasie
Nie omieszkamy również zasiąść na podsklepiu.
Na biwak osiedlamy się nad rzeką. Takie łachy piasku mają w sobie niesamowity urok. Szkoda, że nad Odrą dosyć mało ich bywa. Ta jest dosyć trudno dostępna. Trzeba się kawał przedzierać przez zarośla, a potem jeszcze opuścić ze skarpy - normalnie niby nic takiego, ale z rowerami, przyczepką i złamanym palcem u nogi - sprawa się nieco komplikuje. W końcu udaje się nam wtarabanić w zaplanowane miejsce!
Bobry mocno tutaj dokazywały!
Oczywiście rozpalamy ognisko. Takowe z namulonych gałęzi (przyniesionych niegdyś przez wezbraną rzekę) ma szczególny aromat!
Cała czereda na posterunku.
Nasza kuchnia
Biwakowanie jest niekompletne bez bujania się w hamaku!
Kabaczę buduje też jakieś śluzy, kanały, porty. Są i wyspy piratów, a w najgłębszej odnodze nie może się zdecydować czy ukrywają się rekiny czy tajne łodzie podwodne.
Podczas całego naszego pobytu w tym miejscu towarzyszy nam jedynie plusk wody, świergot ptactwa i trzask gałązek w ognisku. Nagle jednak słyszymy skoczną muzyczkę. I ona się przybliża... Ki diabeł?? Komu by się chciało targać przez te chaszcze i to jeszcze z głośnikiem pod pachą?? Odpowiedź jednak nadchodzi nie z lądu, ale z rzecznych nurtów. Wyłania się stateczek spacerowy! Na pokładzie widać trwa impreza. Kwiki, śpiewy, okrzyki. Dostrzegają nas i bardzo radośnie machają i trąbią. Jeden koleś prawie do wody wpada, gdy próbuje sobie zrobić selfi chyba z nami w tle. Inny próbuje go zepchnąć - ubaw po pachy! Kabak jest niepocieszony: "Szkoda, że ten pan nie wpadł do wody - miałabyś takie ładne zdjęcie!"
Gdzieś na trasie do Siechnic - suniemy nad jezioro. Na wałach i w lasach - z fragmentami rozmontowanych wiaduktów kolejowych.
Kolejna porcja naszych wycieczek rowerowych. Nic odległego, spektakularnego czy powalającego na ziemię. Jednak, gdy kiście bzu kołyszą się nad głową, ciepły wiatr smaga pysk, a piach chrzęści w zębach - każde najzwyklejsze miejsce ma w sobie przedziwną magię i nie chce się wracać do domu!
Jedna z częstszych moich tras wycieczek popołudniowych (w stronę Ścinawy), przebiega przez takowe miłe tereny.
Pewnego słonecznego dzionka postanawiamy wyprowadzić na spacer naszą przyczepkę
Jak najszybciej staramy się zjechać na pyliste ścieżki.
Nadrzeczne oparzeliska.
Czy może być coś piękniejszego niż kwitnące bzy i leniwie przechadzające się puszyste koty?
Mijamy też wysoką, ceglaną zabudowę...
...i kładki nad odnogami Odry.
Przegubowy trójkołowiec w pełnej krasie
Nie omieszkamy również zasiąść na podsklepiu.
Na biwak osiedlamy się nad rzeką. Takie łachy piasku mają w sobie niesamowity urok. Szkoda, że nad Odrą dosyć mało ich bywa. Ta jest dosyć trudno dostępna. Trzeba się kawał przedzierać przez zarośla, a potem jeszcze opuścić ze skarpy - normalnie niby nic takiego, ale z rowerami, przyczepką i złamanym palcem u nogi - sprawa się nieco komplikuje. W końcu udaje się nam wtarabanić w zaplanowane miejsce!
Bobry mocno tutaj dokazywały!
Oczywiście rozpalamy ognisko. Takowe z namulonych gałęzi (przyniesionych niegdyś przez wezbraną rzekę) ma szczególny aromat!
Cała czereda na posterunku.
Nasza kuchnia
Biwakowanie jest niekompletne bez bujania się w hamaku!
Kabaczę buduje też jakieś śluzy, kanały, porty. Są i wyspy piratów, a w najgłębszej odnodze nie może się zdecydować czy ukrywają się rekiny czy tajne łodzie podwodne.
Podczas całego naszego pobytu w tym miejscu towarzyszy nam jedynie plusk wody, świergot ptactwa i trzask gałązek w ognisku. Nagle jednak słyszymy skoczną muzyczkę. I ona się przybliża... Ki diabeł?? Komu by się chciało targać przez te chaszcze i to jeszcze z głośnikiem pod pachą?? Odpowiedź jednak nadchodzi nie z lądu, ale z rzecznych nurtów. Wyłania się stateczek spacerowy! Na pokładzie widać trwa impreza. Kwiki, śpiewy, okrzyki. Dostrzegają nas i bardzo radośnie machają i trąbią. Jeden koleś prawie do wody wpada, gdy próbuje sobie zrobić selfi chyba z nami w tle. Inny próbuje go zepchnąć - ubaw po pachy! Kabak jest niepocieszony: "Szkoda, że ten pan nie wpadł do wody - miałabyś takie ładne zdjęcie!"
Gdzieś na trasie do Siechnic - suniemy nad jezioro. Na wałach i w lasach - z fragmentami rozmontowanych wiaduktów kolejowych.
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
Re: buba na rowerze
Na innej wycieczce planujemy pojeździć sobie w okolicach Bierutowa, więc musimy tam jakoś dostarczyć rowery. Jechanie pociągami naokoło (przez Wrocław) wydaje się być dosyć karkołomnym i przede wszystkim czasochłonnym pomysłem. Próbujemy więc wdusić rowery do busia. Uffff! Udało się! Teraz tylko mieć nadzieję, że nam szyb nie powybijają! Każdą kierownicę, pedał czy inne wystające i twarde części staramy się owinąć kocami albo podeprzeć materacem czy poduszką. Tak to się przedstawia.
Busia zostawiamy w Kruszowicach i suniemy w stronę Paczkowa.
Tutejsze leśne drogi są straszliwie piaszczyste! Wygrzany piach to fajna rzecz, ale rowery grzęzną upiornie. Miejscami musimy je prowadzić.
Jakby ktoś był ciekaw jak powstawało poprzednie zdjęcie - to właśnie tak:
Paczków wita nas bardzo miło - kostką brukową, mostkiem nad rozlewiskami i starym dworem utopionym w zielonościach pnączy.
Między Paczkowem a Grędziną pojawia się pewien, początkowo niewielki problem. Otóż taki, że droga, którą jedziemy, powoli acz konsekwentnie traci na główności.
Jest bardzo miło - fajnie tak nurkować w nawłociach i innych tatarakach! Przemielone rowerowymi kołami zioła pachną bardziej niż w czasie pieszych wędrówek
Trafiamy na bardzo ładne, rozległe polany - acz właśnie tu kończy się definitywnie nasza droga... Widać czasem jakiś zabłąkany traktor trafia tu z Paczkowa, ale zazwyczaj zawraca...
Znajdujemy wprawdzie jakiś "relikt drogi", zmierzający we właściwym kierunku. Kiedys tu coś przejechało. Acz nie wiem czy to już było w tym tysiącleciu
Zastanawiam się też czy siedmiolatki zawsze zaczynają marudzić, gdy jeżyny wplątują się w szprychy a pokrzywy zaczynają parzyć w uszy??
Tu już wiemy, że jesteśmy uratowani! Widzimy drogę!
Najbardziej obawiałam się, że okoliczności zmuszą nas do zawrócenia (np. otworzy się przed nami bagno, lotne piaski albo inny krater po meteorycie) i będziemy musieli wyrywać rowery z pokrzyw i pnączy jeszcze raz... A wtedy kabak z toperzem mnie uduszą, bo to w końcu ja planowałam trasę...
Ale za to jaka jest teraz radość z pedałowania, gdy nic nie łapie za nogi!
W Zbytowej trafiamy na pierwszy sklep, gdzie każdy realizuje swoje pragnienia. Ja mam Magnum z orzechami, kabak colę. Wygrzany beton pod zadkiem dopełnia uroku chwili.
Sklep bardzo miły - nie wiem czemu nie zrobiłam mu zdjęcia. Tak się prezentuje na googolemaps.
Potem dość długi czas nasza trasa wiodła przez tereny zarzucone nowymi domkami. Na mojej mapie były tam pola... Zdjeć więc brak, bo było tam na tyle paskudnie, że nie chcę tego pamiętać. Były to chyba okolice Ligoty Małej. To akurat warto zapamiętać, aby tam już nigdy nie wrocić.
Zawijamy tez nad wyrobisko między Brzezinkami a Chrząstawą Wielką. Było to zapewne przemiłe miejsce kilka lat temu. Teraz za wodą też wyroiło się niemiłej dla oka zabudowy.
W milszej perspektywie. Urok miejsca i przyjemne doznania z pobytu często mocno zależą, w którą stronę odwrócimy się plecami.
Kabaka to nie dotyczy. Kabak widzi tylko zwaloną sosnę, po ktorej można się wspinać
Potem kierujemy się w stronę Grędziny.
Po drodze napotykamy pozornie opuszczone zabudowania...
...wyraźnie pełniące rolę ośrodka wypoczynkowo - biesiadnego dla miejscowych
Zatrzymujemy się jeszcze pod sklepem w Grędzinie. Mamy miłą niespodziankę, bo nie wiedzieliśmy, że jest tu takie fajne miejsce - jeszcze z wiatkami!
Powoli wracamy do busia. Po części asfaltami, ale z całkiem miłymi widokami.
Wieczorny, wrześniowy chłód zaczyna już nieco kąsać - trzeba wciągnąć cieplejsze ciuchy!
A na sam koniec wycieczki (chyba gdzieś w rejonie Paczkowa) namierzamy jeszcze taki ciekawy przydomowy zakątek - "krasnale ogrodowe" w wersji de lux
Busia zostawiamy w Kruszowicach i suniemy w stronę Paczkowa.
Tutejsze leśne drogi są straszliwie piaszczyste! Wygrzany piach to fajna rzecz, ale rowery grzęzną upiornie. Miejscami musimy je prowadzić.
Jakby ktoś był ciekaw jak powstawało poprzednie zdjęcie - to właśnie tak:
Paczków wita nas bardzo miło - kostką brukową, mostkiem nad rozlewiskami i starym dworem utopionym w zielonościach pnączy.
Między Paczkowem a Grędziną pojawia się pewien, początkowo niewielki problem. Otóż taki, że droga, którą jedziemy, powoli acz konsekwentnie traci na główności.
Jest bardzo miło - fajnie tak nurkować w nawłociach i innych tatarakach! Przemielone rowerowymi kołami zioła pachną bardziej niż w czasie pieszych wędrówek
Trafiamy na bardzo ładne, rozległe polany - acz właśnie tu kończy się definitywnie nasza droga... Widać czasem jakiś zabłąkany traktor trafia tu z Paczkowa, ale zazwyczaj zawraca...
Znajdujemy wprawdzie jakiś "relikt drogi", zmierzający we właściwym kierunku. Kiedys tu coś przejechało. Acz nie wiem czy to już było w tym tysiącleciu
Zastanawiam się też czy siedmiolatki zawsze zaczynają marudzić, gdy jeżyny wplątują się w szprychy a pokrzywy zaczynają parzyć w uszy??
Tu już wiemy, że jesteśmy uratowani! Widzimy drogę!
Najbardziej obawiałam się, że okoliczności zmuszą nas do zawrócenia (np. otworzy się przed nami bagno, lotne piaski albo inny krater po meteorycie) i będziemy musieli wyrywać rowery z pokrzyw i pnączy jeszcze raz... A wtedy kabak z toperzem mnie uduszą, bo to w końcu ja planowałam trasę...
Ale za to jaka jest teraz radość z pedałowania, gdy nic nie łapie za nogi!
W Zbytowej trafiamy na pierwszy sklep, gdzie każdy realizuje swoje pragnienia. Ja mam Magnum z orzechami, kabak colę. Wygrzany beton pod zadkiem dopełnia uroku chwili.
Sklep bardzo miły - nie wiem czemu nie zrobiłam mu zdjęcia. Tak się prezentuje na googolemaps.
Potem dość długi czas nasza trasa wiodła przez tereny zarzucone nowymi domkami. Na mojej mapie były tam pola... Zdjeć więc brak, bo było tam na tyle paskudnie, że nie chcę tego pamiętać. Były to chyba okolice Ligoty Małej. To akurat warto zapamiętać, aby tam już nigdy nie wrocić.
Zawijamy tez nad wyrobisko między Brzezinkami a Chrząstawą Wielką. Było to zapewne przemiłe miejsce kilka lat temu. Teraz za wodą też wyroiło się niemiłej dla oka zabudowy.
W milszej perspektywie. Urok miejsca i przyjemne doznania z pobytu często mocno zależą, w którą stronę odwrócimy się plecami.
Kabaka to nie dotyczy. Kabak widzi tylko zwaloną sosnę, po ktorej można się wspinać
Potem kierujemy się w stronę Grędziny.
Po drodze napotykamy pozornie opuszczone zabudowania...
...wyraźnie pełniące rolę ośrodka wypoczynkowo - biesiadnego dla miejscowych
Zatrzymujemy się jeszcze pod sklepem w Grędzinie. Mamy miłą niespodziankę, bo nie wiedzieliśmy, że jest tu takie fajne miejsce - jeszcze z wiatkami!
Powoli wracamy do busia. Po części asfaltami, ale z całkiem miłymi widokami.
Wieczorny, wrześniowy chłód zaczyna już nieco kąsać - trzeba wciągnąć cieplejsze ciuchy!
A na sam koniec wycieczki (chyba gdzieś w rejonie Paczkowa) namierzamy jeszcze taki ciekawy przydomowy zakątek - "krasnale ogrodowe" w wersji de lux
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
Re: buba na rowerze
Ruszamy w pewien piękny sierpniowy poranek. Całą noc szalały burze i waliło deszczem, a teraz wyszło słońce i zapowiada się upalny weekend. Ładujemy więc toboły na rowery - do koszyczka, do sakw i do przyczepki. Ufff! Jakoś udało się to wszystko upchać i przywiązać. Ale czy nie odpadnie?? Zdecydowanie łatwiej spakować się w plecak! A może to kwestia przyzwyczajenia? Bo z plecakimi chodzimy od lat, a objuczenie rowerów na biwak w terenie jest dla nas nowością, wdrażaną w życie dopiero drugi raz. Kabak póki co jeszcze jedzie na lekko, ale w przyszłości musimy obmyślić zmiany w tym temacie!
Plan nie jest skomplikowany. Omijając co większe drogi, chcemy zakosami przez lasy, pola i wioski dotrzeć nad jezioro koło Lewina Brzeskiego. Tam rozbić namiot, rozpalić ognicho i popływać. No i potem wrócić. Trasa mierzona nitka na mapie wykazywała jakoś 40-50 km w jedną stronę, więc powinno się udać. Byle nam nie dolało!
Tak się prezentuje mój "pociąg" kiedy wjeżdża w polne drogi gdzieś za Ścinawą. Od pierwszego wejrzenia jakoś darzę tą przyczepkę szczególną sympatią. Nawet trzymam ją w kuchni a nie piwnicy, coby przypadkiem jej ktoś nie ukradł! No i codziennie, nawet w zimowe wieczory, mogę cieszyć oczy jej obecnoscią
Acz jazda z przyczepką ma też swoje minusy - dużo mocniej się grzęźnie na miękkim podłożu. Dużo trudniej też utrzymać równowagę na rowerze. Dużo bardziej kurczowo muszę trzymać kierownicę, bo na byle wyboju wyrywa mi ją z rąk. Już po 10 km zaczynają mnie łapać skurcze w ramiona. No ale każde spojrzenie na to moje jednokołowe śliczności powoduje uśmiech na gębie i natychmiastowe zapomnienie o bolących łapach!
Nie wiem co nas pokusiło, aby ze Ścinawy do Lipek jechać nie polami a lasem! Błoto po wczorajszych burzach praktycznie uniemożliwia jazdę. Kabak długo i dzielnie próbuje jechać i najdłużej jej to wychodzi - jako że jest najlżejsza. Ale po trzeciej wywrotce też się poddaje. Trochę marudzi, że lubi chodzić chodzić po lesie i lubi jeździć rowerem. Ale chodzić z rowerem to zdecydowanie nie lubi! Wizja lodów w Lipkach jednak dodaje sił!
Aha! Na tej drodze były jeszcze 2 przewalone drzewa. Nie muszę chyba wspominać jak dogodnie jest przenosić rower przez rosochate drzewo. Taki objuczony rower. A rower z przyczepką??
W Lipkach oczywiście odwiedzamy sklep i dowiadujemy się o zbliżających się dożynkach. Kto wie? Może wpadniemy?
Z Lipek do Psar jedzie się niestety asfaltem. Póki co nie znaleźliśmy dogodnej alternatywy dla tej drogi. Raz kiedyś próbowałam się przebić ze Ścinawy prosto na Maszków i dalej na Psary, ale droga zanikła, a raczej przeistoczyła się w błotne jeziora. W jednym z nich, które próbowałam pokonać z impetem, przednie koło mi się zablokowało do połowy w mule, a ja odbyłam długi lot nad kierownicą, wskakując na główkę w kolejne jezioro. Na szczęście warstwa błota miała chyba z metr, więc przejechałam mordą po czymś o strukturze puchowego materaca. Obyło się więc bez obrażeń, ale nie musze chyba wspominać jakim zainteresowaniem darzyli mnie przechodnie, gdy wracałam do domu No więc póki co jeździmy ten odcinek asfaltem, a tego nie lubie, bo tam są samochody. Bardzo ich jest mało, ale sama świadomość, że teoretycznie może coś nadjechać, jest dla mnie niekomfortowa.
W Psarach jedziemy odwiedzić nasz ulubiony sklep. Byliśmy tu nie raz w poprzednich latach (ostatni raz - sierpień 2020)
I jak się miło siedziało na podsklepiu! (sierpień 2020)
Ale co to?? Sklepu już nie ma... Zamknęli, zaczęli przebudowywać i chyba ostatecznie porzucili...
Cóż robić... Parkujemy więc nasze wierzchowce na chodniku, siadamy i raczymy się tym co mamy w sakwach - tzn. ciepłą wodą i jakimś zbłąkanym batonem na czarną godzinę, która nadeszła szybciej niż się spodziewaliśmy.
Kończą się Psary, zaczyna się świat bubowy!
Takie drogi uwielbiam! Tak to się najlepiej rowerem jedzie!
Bo takie to już trochę mniej... Zbyt często trzeba przystawać dla wyplątania ziół ze szprych, a poza tym jest zawsze obawa, że jednak zanikną tak całkiem.
Tak dojeżdżamy do Małujowic i dalej kierujemy się na Pępice, mijając zabudowania okolic Skarbimierza - czyli nowe hale strefy ekonomicznej i pozostałości dawnego radzieckiego lotniska. Te drugie, jak można przypuszczać, interesują mnie bardziej, mimo że już prawie nic tam nie ma. Ale są szerokaśne płytowe drogi, które akurat dziś pozalewały ogromne kałuże. Ta burza w nocy to naprawdę była solidna!
Jednej z nich jednak nie mamy odwagi sforsować. Próbował to zrobić jakiś lokals na motorze i bardzo spektakularnie się przewalił, mając wcześniej wody do 3/4 koła. Bardzo nie chcemy powtórzyć jego sukcesu... Obchodzimy więc bokiem. Zdjęcia jednak mocno fałszują rzeczywistość - to coś co wygląda na trawę - naprawdę było bagnem, przez które też ledwo co się przebraliśmy.
No a dalej znów się możemy cieszyć przestrzenią na skrzyżowaniach dawnych pasów startowych! I kałużami z ich malowniczym bryzgiem!
Z Pępic do Krzyżowic jedziemy drogą przez pola. Przynajmniej na mapie jest tam znaczona droga. Być może w okresy suche jest ona możliwa do zarejestrowania? Początkowo rzeczywiście to drogę przypomina...
Potem jednak zmienia się w jakąś grząską maź na skraju pola. Ile ten odcinek może mieć? 2 km? Może 3? Ale ostatecznie mnie jakoś dobija. Toperz z kabakiem nikną mi na horyzoncie. Włączam najlżejszą przerzutkę, taką na jakiej ponoć ludzie jeżdżą w górach. Mimo to i tak kręcenie pedałami jest miejscami za ciężkie i rower staje. Prowadzę go, nogi się rozjeżdżają na przesiąkłej wilgocią ziemi. Znów próbuję jechać, ale rozpaczliwe próby utrzymania równowagi nie zawsze kończą się sukcesem... Gdzieś w połowie drogi na mnie czekają. Toperz mówi, że mam mu oddać przyczepkę. Ale jak to? To moja kochana przyczepka!! Ja ją chce ciągnąć! Robi mi się smutno, ale wiem, że toperz ma rację. Inaczej nie dojedziemy. Noc nas zastanie na tych zakichanych polach...
Nie pamiętam dokładnie, którą drogą jechaliśmy do Lewina, bo toperz zabrał nie tylko przyczepkę ale i mape. Ja tylko staram się jechać za nimi, choć narasta we mnie chęć, aby usiąść w rowie i odmówić dalszej współpracy. 50 km na lekko (dwa tygodnie wcześniej byliśmy na takiej wycieczce) a podobna trasa z bagażem - to jednak zupełnie inna historia!
Na pewno jechaliśmy przez Olszankę, bo nas witały tutajsze PGRy.
Tu też namierzyliśmy sklep. Bułkę zjadam tak na rozum, bo na ruszanie gębą też już jestem zbyt zmęczona. Jedynie cola mi dobrze wchodzi i wypijam jej chyba z litr (choć zazwyczaj staram się unikać takich tuczących trunków). Zresztą na zdjęciu chyba widać, że minę mam mocno niewyraźną...
Tam pod tym sklepem to miałam jakiś najgorszy kryzys... Potem było już tylko lepiej! Nie wiem czy to zbawienny wpływ coli czy przekazania przyczepki. Czy raczej ukształtowanie terenu współpracowało? Bo większość dalszej drogi do Lewina było w dół!
Kabak udziela mi wielu porad np. że muszę więcej ćwiczyć i chodzić z nią na rower codziennie! A ona będzie układać odpowiednio trudne trasy dla treningu! Cóż, wiedziałam, że nadejdzie taki moment, że nie będę mogła dogonić swego dziecięcia, ale nie sądziłam, że on przyjdzie tak szybko! Toż toto ma dopiero 8 lat!!! (hmmm...? chyba wiem kto za rok ciągnie przyczepkę!!!!!!
Skrzyżowanie polnych dróg między Pogorzelą a Jasionami - jak się nie mylę? No bo jak wspominałam toperz mi zabrał mapę
A to już Lewin i bryzgałka na rynku. Kabak się zrasza.
Początkowo planowaliśmy biwak nad takim jednym pobocznym wyrobiskiem. Rok temu upatrzyliśmy sobie tam piaszczystą wydmę, taką skarpę urokliwą, walącą się ostro do wody. Miejsce kapitalne na rowerowy biwak, bo bez dojazdu autem. Ot tak tam było (lipiec 2022)
No ale miejsce przestało istnieć. Rok to czasem bezmiar czasu i przepaść obrazu w terenie. Nie ma już piasku, nie ma już górki - wszystko zaorały buldożery i działki nad bajorem sprzedano na dacze. Zamiast ślicznej piaszczystej górki ktoś ma w ogródku błotniste, plaskate klepisko. No a my nie mamy gdzie spać
Pozostaje więc wyruszyć nad główne tutejsze jezioro, mocno obsiadnięte rybakami. Ciekawe czy coś będzie wolne? W sobote o 19... I tutaj pomogła nam wczorajsza burza! To ona nam utrudniała przemieszczanie się polami, ale teraz postanowiła wszystko zrekompensować! Przy jednym z miejsc biwakowych jest ogromna, błotna kałuża. I chyba każde nieterenowe auto by tam ugrzęzło. Więc miejsce jest wolne i czeka na nas! A w omijaniu kałuż to my już mamy mega wprawę!
Na widok pięknego miejsca biwakowego nagle wracają mi siły! Na zbieranie opału, rozpalanie ognicha, pływanie w cudownej wodzie!!!
Początkowo są pewne trudności z rozpaleniem, jako że większość chrustu wyciągamy z bagna.
Ale już niebawem grzaneczki miło skwierczą, a ser skapuje na trawę ku uciesze mrówek. Nigdy nie sądziłam, że one tak uwielbiają pieczony ser! Biegną w podskokach ze wszystkich stron! Wiedzą skubane co dobre!
Nasza suszarnia!
Ciepły wieczór wkracza do nadjeziornych okolic. Taki piękny wieczór po upalnym dniu, pełen śpiewu układających się do snu ptaków, grania świerszczy i dalszej, mimo ciemności, możliwości siedzenia w krótkich spodniach. Jak cudownie jest nie marznąć - nie musieć myśleć jak się ogrzać i jaką kolejną szmatę na siebie wciągać. I jak rzadko w naszym klimacie ma się ten komfort! Dlatego też takie chwilę mocno zapadają w pamięć i człowiek śmieje się do nich w zimowe wieczory, tęskniąc jak cholera! Marząc i czekając ich powrotu!
Nie ma nic lepszego jak wieczorna kąpiel! Równa tafla jeziora, zapach wodorostu i odbijające się w wodnej toni światło ogniska.
Kolacja też nie byle jaka!
Poranek wita nas równie ciepły i pogodny!
Acz samoloty intensywnie pracują nad tworzeniem chmur...
Na rynku w Lewinie.
Przystanek pod miłym sklepikiem gdzieś w okolicach Olszanki.
Na drzewach i płotach wiszą kolejne reklamy wiejskich imprez.
Mijamy różne prace polowe.
Gdzieś na płowych polnych ścieżkach.
Coraz liczniejsze ślady betonu sugerują, że zbliżamy się do Skarbimierza.
Znów jest okazja trochę poszaleć w kałużach.
Wśród łanów nawłoci.
Dla odmiany (no i żeby uniknąć wiatrołomów) za Lipkami skręcamy w pola.
Niektóre kałuże są jakieś dziwnie zielonkawe.
Powrót idzie nam dużo sprawniej niż dojazd. Głównie pewnie dlatego, że drogi i pola obeschły i nie są już takie grząskie. A może na biwaku i w jeziornych toniach człowiek się ładuje dodatkową energią??
Pozdrawiamy! Tacy bylismy w sierpniu 2023!
Plan nie jest skomplikowany. Omijając co większe drogi, chcemy zakosami przez lasy, pola i wioski dotrzeć nad jezioro koło Lewina Brzeskiego. Tam rozbić namiot, rozpalić ognicho i popływać. No i potem wrócić. Trasa mierzona nitka na mapie wykazywała jakoś 40-50 km w jedną stronę, więc powinno się udać. Byle nam nie dolało!
Tak się prezentuje mój "pociąg" kiedy wjeżdża w polne drogi gdzieś za Ścinawą. Od pierwszego wejrzenia jakoś darzę tą przyczepkę szczególną sympatią. Nawet trzymam ją w kuchni a nie piwnicy, coby przypadkiem jej ktoś nie ukradł! No i codziennie, nawet w zimowe wieczory, mogę cieszyć oczy jej obecnoscią
Acz jazda z przyczepką ma też swoje minusy - dużo mocniej się grzęźnie na miękkim podłożu. Dużo trudniej też utrzymać równowagę na rowerze. Dużo bardziej kurczowo muszę trzymać kierownicę, bo na byle wyboju wyrywa mi ją z rąk. Już po 10 km zaczynają mnie łapać skurcze w ramiona. No ale każde spojrzenie na to moje jednokołowe śliczności powoduje uśmiech na gębie i natychmiastowe zapomnienie o bolących łapach!
Nie wiem co nas pokusiło, aby ze Ścinawy do Lipek jechać nie polami a lasem! Błoto po wczorajszych burzach praktycznie uniemożliwia jazdę. Kabak długo i dzielnie próbuje jechać i najdłużej jej to wychodzi - jako że jest najlżejsza. Ale po trzeciej wywrotce też się poddaje. Trochę marudzi, że lubi chodzić chodzić po lesie i lubi jeździć rowerem. Ale chodzić z rowerem to zdecydowanie nie lubi! Wizja lodów w Lipkach jednak dodaje sił!
Aha! Na tej drodze były jeszcze 2 przewalone drzewa. Nie muszę chyba wspominać jak dogodnie jest przenosić rower przez rosochate drzewo. Taki objuczony rower. A rower z przyczepką??
W Lipkach oczywiście odwiedzamy sklep i dowiadujemy się o zbliżających się dożynkach. Kto wie? Może wpadniemy?
Z Lipek do Psar jedzie się niestety asfaltem. Póki co nie znaleźliśmy dogodnej alternatywy dla tej drogi. Raz kiedyś próbowałam się przebić ze Ścinawy prosto na Maszków i dalej na Psary, ale droga zanikła, a raczej przeistoczyła się w błotne jeziora. W jednym z nich, które próbowałam pokonać z impetem, przednie koło mi się zablokowało do połowy w mule, a ja odbyłam długi lot nad kierownicą, wskakując na główkę w kolejne jezioro. Na szczęście warstwa błota miała chyba z metr, więc przejechałam mordą po czymś o strukturze puchowego materaca. Obyło się więc bez obrażeń, ale nie musze chyba wspominać jakim zainteresowaniem darzyli mnie przechodnie, gdy wracałam do domu No więc póki co jeździmy ten odcinek asfaltem, a tego nie lubie, bo tam są samochody. Bardzo ich jest mało, ale sama świadomość, że teoretycznie może coś nadjechać, jest dla mnie niekomfortowa.
W Psarach jedziemy odwiedzić nasz ulubiony sklep. Byliśmy tu nie raz w poprzednich latach (ostatni raz - sierpień 2020)
I jak się miło siedziało na podsklepiu! (sierpień 2020)
Ale co to?? Sklepu już nie ma... Zamknęli, zaczęli przebudowywać i chyba ostatecznie porzucili...
Cóż robić... Parkujemy więc nasze wierzchowce na chodniku, siadamy i raczymy się tym co mamy w sakwach - tzn. ciepłą wodą i jakimś zbłąkanym batonem na czarną godzinę, która nadeszła szybciej niż się spodziewaliśmy.
Kończą się Psary, zaczyna się świat bubowy!
Takie drogi uwielbiam! Tak to się najlepiej rowerem jedzie!
Bo takie to już trochę mniej... Zbyt często trzeba przystawać dla wyplątania ziół ze szprych, a poza tym jest zawsze obawa, że jednak zanikną tak całkiem.
Tak dojeżdżamy do Małujowic i dalej kierujemy się na Pępice, mijając zabudowania okolic Skarbimierza - czyli nowe hale strefy ekonomicznej i pozostałości dawnego radzieckiego lotniska. Te drugie, jak można przypuszczać, interesują mnie bardziej, mimo że już prawie nic tam nie ma. Ale są szerokaśne płytowe drogi, które akurat dziś pozalewały ogromne kałuże. Ta burza w nocy to naprawdę była solidna!
Jednej z nich jednak nie mamy odwagi sforsować. Próbował to zrobić jakiś lokals na motorze i bardzo spektakularnie się przewalił, mając wcześniej wody do 3/4 koła. Bardzo nie chcemy powtórzyć jego sukcesu... Obchodzimy więc bokiem. Zdjęcia jednak mocno fałszują rzeczywistość - to coś co wygląda na trawę - naprawdę było bagnem, przez które też ledwo co się przebraliśmy.
No a dalej znów się możemy cieszyć przestrzenią na skrzyżowaniach dawnych pasów startowych! I kałużami z ich malowniczym bryzgiem!
Z Pępic do Krzyżowic jedziemy drogą przez pola. Przynajmniej na mapie jest tam znaczona droga. Być może w okresy suche jest ona możliwa do zarejestrowania? Początkowo rzeczywiście to drogę przypomina...
Potem jednak zmienia się w jakąś grząską maź na skraju pola. Ile ten odcinek może mieć? 2 km? Może 3? Ale ostatecznie mnie jakoś dobija. Toperz z kabakiem nikną mi na horyzoncie. Włączam najlżejszą przerzutkę, taką na jakiej ponoć ludzie jeżdżą w górach. Mimo to i tak kręcenie pedałami jest miejscami za ciężkie i rower staje. Prowadzę go, nogi się rozjeżdżają na przesiąkłej wilgocią ziemi. Znów próbuję jechać, ale rozpaczliwe próby utrzymania równowagi nie zawsze kończą się sukcesem... Gdzieś w połowie drogi na mnie czekają. Toperz mówi, że mam mu oddać przyczepkę. Ale jak to? To moja kochana przyczepka!! Ja ją chce ciągnąć! Robi mi się smutno, ale wiem, że toperz ma rację. Inaczej nie dojedziemy. Noc nas zastanie na tych zakichanych polach...
Nie pamiętam dokładnie, którą drogą jechaliśmy do Lewina, bo toperz zabrał nie tylko przyczepkę ale i mape. Ja tylko staram się jechać za nimi, choć narasta we mnie chęć, aby usiąść w rowie i odmówić dalszej współpracy. 50 km na lekko (dwa tygodnie wcześniej byliśmy na takiej wycieczce) a podobna trasa z bagażem - to jednak zupełnie inna historia!
Na pewno jechaliśmy przez Olszankę, bo nas witały tutajsze PGRy.
Tu też namierzyliśmy sklep. Bułkę zjadam tak na rozum, bo na ruszanie gębą też już jestem zbyt zmęczona. Jedynie cola mi dobrze wchodzi i wypijam jej chyba z litr (choć zazwyczaj staram się unikać takich tuczących trunków). Zresztą na zdjęciu chyba widać, że minę mam mocno niewyraźną...
Tam pod tym sklepem to miałam jakiś najgorszy kryzys... Potem było już tylko lepiej! Nie wiem czy to zbawienny wpływ coli czy przekazania przyczepki. Czy raczej ukształtowanie terenu współpracowało? Bo większość dalszej drogi do Lewina było w dół!
Kabak udziela mi wielu porad np. że muszę więcej ćwiczyć i chodzić z nią na rower codziennie! A ona będzie układać odpowiednio trudne trasy dla treningu! Cóż, wiedziałam, że nadejdzie taki moment, że nie będę mogła dogonić swego dziecięcia, ale nie sądziłam, że on przyjdzie tak szybko! Toż toto ma dopiero 8 lat!!! (hmmm...? chyba wiem kto za rok ciągnie przyczepkę!!!!!!
Skrzyżowanie polnych dróg między Pogorzelą a Jasionami - jak się nie mylę? No bo jak wspominałam toperz mi zabrał mapę
A to już Lewin i bryzgałka na rynku. Kabak się zrasza.
Początkowo planowaliśmy biwak nad takim jednym pobocznym wyrobiskiem. Rok temu upatrzyliśmy sobie tam piaszczystą wydmę, taką skarpę urokliwą, walącą się ostro do wody. Miejsce kapitalne na rowerowy biwak, bo bez dojazdu autem. Ot tak tam było (lipiec 2022)
No ale miejsce przestało istnieć. Rok to czasem bezmiar czasu i przepaść obrazu w terenie. Nie ma już piasku, nie ma już górki - wszystko zaorały buldożery i działki nad bajorem sprzedano na dacze. Zamiast ślicznej piaszczystej górki ktoś ma w ogródku błotniste, plaskate klepisko. No a my nie mamy gdzie spać
Pozostaje więc wyruszyć nad główne tutejsze jezioro, mocno obsiadnięte rybakami. Ciekawe czy coś będzie wolne? W sobote o 19... I tutaj pomogła nam wczorajsza burza! To ona nam utrudniała przemieszczanie się polami, ale teraz postanowiła wszystko zrekompensować! Przy jednym z miejsc biwakowych jest ogromna, błotna kałuża. I chyba każde nieterenowe auto by tam ugrzęzło. Więc miejsce jest wolne i czeka na nas! A w omijaniu kałuż to my już mamy mega wprawę!
Na widok pięknego miejsca biwakowego nagle wracają mi siły! Na zbieranie opału, rozpalanie ognicha, pływanie w cudownej wodzie!!!
Początkowo są pewne trudności z rozpaleniem, jako że większość chrustu wyciągamy z bagna.
Ale już niebawem grzaneczki miło skwierczą, a ser skapuje na trawę ku uciesze mrówek. Nigdy nie sądziłam, że one tak uwielbiają pieczony ser! Biegną w podskokach ze wszystkich stron! Wiedzą skubane co dobre!
Nasza suszarnia!
Ciepły wieczór wkracza do nadjeziornych okolic. Taki piękny wieczór po upalnym dniu, pełen śpiewu układających się do snu ptaków, grania świerszczy i dalszej, mimo ciemności, możliwości siedzenia w krótkich spodniach. Jak cudownie jest nie marznąć - nie musieć myśleć jak się ogrzać i jaką kolejną szmatę na siebie wciągać. I jak rzadko w naszym klimacie ma się ten komfort! Dlatego też takie chwilę mocno zapadają w pamięć i człowiek śmieje się do nich w zimowe wieczory, tęskniąc jak cholera! Marząc i czekając ich powrotu!
Nie ma nic lepszego jak wieczorna kąpiel! Równa tafla jeziora, zapach wodorostu i odbijające się w wodnej toni światło ogniska.
Kolacja też nie byle jaka!
Poranek wita nas równie ciepły i pogodny!
Acz samoloty intensywnie pracują nad tworzeniem chmur...
Na rynku w Lewinie.
Przystanek pod miłym sklepikiem gdzieś w okolicach Olszanki.
Na drzewach i płotach wiszą kolejne reklamy wiejskich imprez.
Mijamy różne prace polowe.
Gdzieś na płowych polnych ścieżkach.
Coraz liczniejsze ślady betonu sugerują, że zbliżamy się do Skarbimierza.
Znów jest okazja trochę poszaleć w kałużach.
Wśród łanów nawłoci.
Dla odmiany (no i żeby uniknąć wiatrołomów) za Lipkami skręcamy w pola.
Niektóre kałuże są jakieś dziwnie zielonkawe.
Powrót idzie nam dużo sprawniej niż dojazd. Głównie pewnie dlatego, że drogi i pola obeschły i nie są już takie grząskie. A może na biwaku i w jeziornych toniach człowiek się ładuje dodatkową energią??
Pozdrawiamy! Tacy bylismy w sierpniu 2023!
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...