Witajcie!
Ci co czytają moje relacje na forum zapewne pamiętają, że w zeszłym roku zacząłem wraz z Agaciorem przechodzić Główny Szlak Beskidzki. Biorąc pod uwagę fakt, że jakoś nie mieliśmy czasu przejść go na raz, przechodzimy go etapami. Zeszły rok zakończyliśmy w Rytrze w Beskidzie Sądeckim, jest to mniej więcej w połowie tegoż pasma. W tym roku udało nam się dostać wolne w pierwszej połowie września, więc nie namyślając się długo postanowiliśmy wrócić na beskidzkie ścieżki, choć przygodę tak naprawdę zaczynaliśmy w... Zdzieszowicach u forumowego przyjaciela Nas wszystkich, czyli Eco gdzie też wspólnie oglądaliśmy mecz Niemcy-Polska, a wcześniej zajadaliśmy się pysznymi plackami ziemniaczanymi oraz degustowaliśmy czeskie piwo w ilościach tradycyjnych dla Andrzeja i mnie
Następny dzień to już straszny ból spowodowany... niewyspaniem (Eco zapowiadał, że odprowadzi nas na peron, skończyło się tylko wyjściem do progu ), oraz mozolna podróż; najpierw do Krakowa TLK, następnie busem do Rytra, na który to zdążyliśmy w ostatniej sekundzie, gdyż raz, że już odjeżdżał, a dwa byliśmy po raz pierwszy w Krakowie na dworcu PKSu i mieliśmy pewien problem ze znalezieniem odpowiedniego peronu z którego odjeżdżał (okazało się, że z górnej części, my szukaliśmy w dolnej).
Rytro przywitało nas pochmurną pogodą, jednakże było dość ciepło i grunt, że nie padało. Byliśmy niewyspani, ale szczęśliwi, że znowuż w Beskidach u progu nowej przygody.
Mozolna wspinaczka w górę z Rytra spowodowała, że w pierwszym napotkanym po drodze schronisku "Cyrla" wypijamy po dwa piwa, jednakże godzina jest jeszcze młoda więc idziemy dalej. W planach tej nocy mamy spać pod namiotem. Pod wieczór pogoda nieco się psuje, nachodzą ciemniejsze chmury.
Jeszcze odnośnie "Cyrli". Generalnie schronisko fajne, bardzo sympatyczny starszy barman (może właściciel?), który w trakcie rozmowy o górach poleca mi Rumuńskie Karpaty, jednakże wnętrze jest takie dość mało schroniskowe, takie... nowe, po remoncie, zapewne wiecie co mam na myśli. Najbardziej w oczy razi mnie głowa... lalki nad kominkiem, motyw jak z jakiegoś horroru
Miejsce na nocleg znajdujemy na Hali Jaworzyna nieopodal krzyża i ołtarza. Pierwsi tu nie nocujemy, widać ślady po ogniskach, jest nawet narąbane drzewo! Idealne miejsce na biwak... niestety zdążyliśmy się rozbić, zjeść "pierwszą" kolację po czym zaczyna padać deszcz... Po godzinie dwudziestej musimy już chronić się w namiocie, szkoda. Resztę wieczoru spędzamy nad przewodnikiem, mapą oraz wsłuchujemy się w otaczającą nas przyrodę. Mniej więcej koło 21.30 włosy na głowach zjeżył nam jakiś donośny ryk, charczenie, nie wiem teraz jak to opisać, nieopodal namiotu (nie brzmiało to jak jeleń na rykowisku, nie).
Mimo że strasznie zmęczeni podróżą, śpimy niespokojnie, co rusz się budzimy.
Następny dzień był typowo jesienny.
Było dość chłodno, na niebie przewijały się chmury, padało jednak tylko przez chwilę, jak konsumowaliśmy standardowo żurek w schronisku PTTK na Hali Łabowskiej. Schronisko dość "nudne" i drogie przynajmniej w części barowej. Za wodę z Biedronki która kosztuje chyba niecałą złotówkę płacimy złotych pięć, niezła przebitka. Do tego piwo nijakie, Tyskacze, Żywce, Okocimy... choć szarlotka dobra.
Na koniec tego dnia postanowiliśmy odbić z Głównego Szlaku Beskidzkiego na niebieski i przenocować przy, albo w Bacówce nad Wierchomlą, do której przychodzimy koło godziny szesnastej po wcześniejszym mozolnym podejściu na szczyt Runek (1080m).
W bacówce okazuje się, że za drobną opłatą jak najbardziej możemy rozbić się nieopodal budynku, wnętrze jest bardzo klimatyczne, miła obsługa. A do tego pyszne, regionalne piwa z browaru w Grybowie! Osiem rodzai! Dodatkowo osoby które nocują w bacówce lub tak jak my w namiocie pod bacówką, mają zniżkę na piwo. Pić, nie umierać.
Doczepić mogę się jedynie do letnio-chłodnej wody pod prysznicami, gdyż akurat w ten dzień marzyliśmy o porządnym "wygotowaniu się".
Namiot rozbiliśmy na łące z pięknym widokiem na Tatry, które od czasu do czasu wynurzały się zza chmur.
Późnym wieczorem idziemy spać, strasznie wieje, na dworze jest zimno. Mimo wszystko śpimy dobrze.
C.D.N.
Czerwonym szlakiem przez Beskid Sądecki i Niski
- Raubritter
- bardzo stary wyga
- Posty: 2083
- Rejestracja: 26-01-2008 22:49
- Lokalizacja: Poznań
Czerwonym szlakiem przez Beskid Sądecki i Niski
Opatrz jeno – rzekł Szarlej, zatrzymując się. – Kościół, karczma, bordel, a w środku między nimi kupa gówna. Oto parabola ludzkiego żywota.
- Raubritter
- bardzo stary wyga
- Posty: 2083
- Rejestracja: 26-01-2008 22:49
- Lokalizacja: Poznań
- Raubritter
- bardzo stary wyga
- Posty: 2083
- Rejestracja: 26-01-2008 22:49
- Lokalizacja: Poznań
Następnego dnia budzimy się dość późno, przynajmniej według mego górskiego"budzika". Wiatr nie ustał, jest przejmująco zimno, dlatego też uciekamy do bacówki ma śniadanie oraz grzane piwo. Opuszczamy ją koło godziny jedenastej, na niebie w zawrotnym tempie przewijają się chmury, w paru momentach siąpi deszcz. Po czterdziestu minutach wracamy na czerwony szlak.
Następnie szlak wiedzie w kierunku Krynicy Zdrój, przed którą popasamy w schronisku PTTK Jaworzyna Krynicka, schronisku, które ma tych samych właścicieli co Bacówka nad Wierchomlą. Może dlatego jest w nim równie klimatycznie co w drugim obiekcie, widać ludzie znają się na swej robocie i to co robią, robią z pasją.
Swoją drogą - jedyne co mnie denerwuje w napotykanych na górskich szlakach schroniskach i bacówkach niezależnie od ich plusów i minusów to toalety i prysznice w piwnicach. Kurcze, tam przecież nawet latem w deszczowy dzień jest zimno!
Idąc ze schroniska do Krynicy przez 3/4 drogi schodzi się wzdłuż wyciągu/stoku narciarskiego, odcinek bardzo nudny (nie liczą od czasu do czasu wyłaniających się widoków) i męczący dla kolan.
I tak dochodzimy do Krynicy-Zdrój, gdzie też planowaliśmy znaleźć jakiś tani nocleg, gdyż na drugi dzień miała do nas dojechać siostra Agaciora - Kasia, czyt. Kazik, oraz jej chłopak Mikołaj, czyt. Kelis. Po wejściu do miasta okazało się, że jakimś dziwnym trafem jest strasznie zatłoczone, a w każdym napotkanym miejscu noclegowym nie ma już wolnych miejsc, oprócz tych za około sto złotych... Dopiero gdy doszliśmy do centrum okazało się, że trafiliśmy akurat na dni Forum Ekonomicznego. No tak, i od razu wyjaśniło się skąd ta masa chodzących pod krawatami cwaniaczków, partyjniaków, policja, wojsko, helikopter nad miastem oraz zaparkowany w samym centrum Rosomak.
Przeszliśmy już niemal całe miasteczko, kiedy to mijamy dość spory budynek pod nazwą Dom Św. Elżbiety. Obok jest jakiś prywatny budynek/kamienica z napisem "wolny pokój". Dzwonimy, pukamy, nikt nam nie otwiera. W tym samym czasie z budynku obok wychodzi jakaś siostra zakonna i żegna się z paroma rodzinami, które wyszły wraz z nią. Zrezygnowana Agacior patrzy na mnie i nie musi nic mówić, rozumiemy się bardzo dobrze. Przecież już kiedyś nocowaliśmy w żeńskim klasztorze w Krzeszowie w Sudetach pokonując Główny Szlak Sudecki.
Podchodzę do siostry zakonnej. Jak właściwie powinno się odzywać na początek do sióstr zakonnych? Szczęść Boże, Niech będzie pochwalony?... Mówię dzień dobry i zdejmuję kapelusz
-Bo widzi siostra, szukamy noclegu a tu wszystko w tych dniach zajęte. My prosto ze szlaku z gór (było zresztą to widać po naszych zabłoconych butach i spodniach oraz podejrzewam specyficznym zapachu).
-Małżeństwo? - pyta siostra.
-No... nie - odpowiadam.
-Narzeczeństwo, hmm?
-Noo... jeszcze nie, para, po prostu para.
-Aha. Poczekajcie, zadzwonię do siostry przełożonej.
Nie mija chwila i okazuje się, że możemy przenocować. Dom Św. Elżbiety jest to dom/pensjonat prowadzony przez siostry zakonne (Elżbietanki), dla osób pragnących wyciszyć się i odseparować od otaczającego zgiełku dnia codziennego. Okazało się, że oprócz pokoi dla swoich pensjonariuszy, mają również pokoje zbiorowe dla młodzieży oraz pielgrzymów. Na pytanie ile płacimy za nocleg usłyszeliśmy;
-Łaska się do was uśmiechnęła, przenocujcie, odpocznijcie.
Przez moment poczułem się jak średniowieczny pątnik.
Na wieczór wychodzimy jeszcze na "miasto". Mamy smaka na coś innego niż dania ogólnodostępne w schroniskach, pada na pizze. Obok nas siedzi jakichś dwóch ludzi związanych jak podejrzewałem po ich mimochodem rzecz jasna podsłuchanej rozmowie, z partią rządzącą. Strasznie narzekają, że jak PiS dojdzie dojdzie do władzy to będzie "masakra". A Kukiz to już w ogóle nieporozumienie. Wybucham śmiechem, Agacior gani mnie wzrokiem i kopie w kostkę Trochę nie pasujemy do otoczenia, nie podoba nam się w Krynicy. Robimy jeszcze zakupy i udajemy się do naszych sióstr. Musieliśmy zdążyć do 22giej, inaczej nikt już by nam nie otworzył drzwi wejściowych.
A już jutro żegnamy Beskid Sądecki i wchodzimy w ten, którego najbardziej wyczekiwałem.
C.D.N.
Następnie szlak wiedzie w kierunku Krynicy Zdrój, przed którą popasamy w schronisku PTTK Jaworzyna Krynicka, schronisku, które ma tych samych właścicieli co Bacówka nad Wierchomlą. Może dlatego jest w nim równie klimatycznie co w drugim obiekcie, widać ludzie znają się na swej robocie i to co robią, robią z pasją.
Swoją drogą - jedyne co mnie denerwuje w napotykanych na górskich szlakach schroniskach i bacówkach niezależnie od ich plusów i minusów to toalety i prysznice w piwnicach. Kurcze, tam przecież nawet latem w deszczowy dzień jest zimno!
Idąc ze schroniska do Krynicy przez 3/4 drogi schodzi się wzdłuż wyciągu/stoku narciarskiego, odcinek bardzo nudny (nie liczą od czasu do czasu wyłaniających się widoków) i męczący dla kolan.
I tak dochodzimy do Krynicy-Zdrój, gdzie też planowaliśmy znaleźć jakiś tani nocleg, gdyż na drugi dzień miała do nas dojechać siostra Agaciora - Kasia, czyt. Kazik, oraz jej chłopak Mikołaj, czyt. Kelis. Po wejściu do miasta okazało się, że jakimś dziwnym trafem jest strasznie zatłoczone, a w każdym napotkanym miejscu noclegowym nie ma już wolnych miejsc, oprócz tych za około sto złotych... Dopiero gdy doszliśmy do centrum okazało się, że trafiliśmy akurat na dni Forum Ekonomicznego. No tak, i od razu wyjaśniło się skąd ta masa chodzących pod krawatami cwaniaczków, partyjniaków, policja, wojsko, helikopter nad miastem oraz zaparkowany w samym centrum Rosomak.
Przeszliśmy już niemal całe miasteczko, kiedy to mijamy dość spory budynek pod nazwą Dom Św. Elżbiety. Obok jest jakiś prywatny budynek/kamienica z napisem "wolny pokój". Dzwonimy, pukamy, nikt nam nie otwiera. W tym samym czasie z budynku obok wychodzi jakaś siostra zakonna i żegna się z paroma rodzinami, które wyszły wraz z nią. Zrezygnowana Agacior patrzy na mnie i nie musi nic mówić, rozumiemy się bardzo dobrze. Przecież już kiedyś nocowaliśmy w żeńskim klasztorze w Krzeszowie w Sudetach pokonując Główny Szlak Sudecki.
Podchodzę do siostry zakonnej. Jak właściwie powinno się odzywać na początek do sióstr zakonnych? Szczęść Boże, Niech będzie pochwalony?... Mówię dzień dobry i zdejmuję kapelusz
-Bo widzi siostra, szukamy noclegu a tu wszystko w tych dniach zajęte. My prosto ze szlaku z gór (było zresztą to widać po naszych zabłoconych butach i spodniach oraz podejrzewam specyficznym zapachu).
-Małżeństwo? - pyta siostra.
-No... nie - odpowiadam.
-Narzeczeństwo, hmm?
-Noo... jeszcze nie, para, po prostu para.
-Aha. Poczekajcie, zadzwonię do siostry przełożonej.
Nie mija chwila i okazuje się, że możemy przenocować. Dom Św. Elżbiety jest to dom/pensjonat prowadzony przez siostry zakonne (Elżbietanki), dla osób pragnących wyciszyć się i odseparować od otaczającego zgiełku dnia codziennego. Okazało się, że oprócz pokoi dla swoich pensjonariuszy, mają również pokoje zbiorowe dla młodzieży oraz pielgrzymów. Na pytanie ile płacimy za nocleg usłyszeliśmy;
-Łaska się do was uśmiechnęła, przenocujcie, odpocznijcie.
Przez moment poczułem się jak średniowieczny pątnik.
Na wieczór wychodzimy jeszcze na "miasto". Mamy smaka na coś innego niż dania ogólnodostępne w schroniskach, pada na pizze. Obok nas siedzi jakichś dwóch ludzi związanych jak podejrzewałem po ich mimochodem rzecz jasna podsłuchanej rozmowie, z partią rządzącą. Strasznie narzekają, że jak PiS dojdzie dojdzie do władzy to będzie "masakra". A Kukiz to już w ogóle nieporozumienie. Wybucham śmiechem, Agacior gani mnie wzrokiem i kopie w kostkę Trochę nie pasujemy do otoczenia, nie podoba nam się w Krynicy. Robimy jeszcze zakupy i udajemy się do naszych sióstr. Musieliśmy zdążyć do 22giej, inaczej nikt już by nam nie otworzył drzwi wejściowych.
A już jutro żegnamy Beskid Sądecki i wchodzimy w ten, którego najbardziej wyczekiwałem.
C.D.N.
Opatrz jeno – rzekł Szarlej, zatrzymując się. – Kościół, karczma, bordel, a w środku między nimi kupa gówna. Oto parabola ludzkiego żywota.
- Raubritter
- bardzo stary wyga
- Posty: 2083
- Rejestracja: 26-01-2008 22:49
- Lokalizacja: Poznań
cezaryol pisze:Raubritter pisze:-Małżeństwo? - pyta siostra.
-No... nie - odpowiadam.
-Narzeczeństwo, hmm?
-Noo... jeszcze nie, para, po prostu para.
-Aha. Poczekajcie, zadzwonię do siostry przełożonej.
Nie mija chwila i okazuje się, że możemy przenocować.
W Krzeszowie nie przeprowadzały tak szczegółowego wywiadu?
Nie, jednakże pamiętam że dopiero gdy nas wpuściły do klasztoru zorientowałem się, że mam na sobie koszulkę pewnego czeskiego śpiewaka nawiązującego w swoich tekstach m.in. do rewolucji husyckiej... siostry pewnie nie znały czeskiego i nie wiedziały czym są owe kielichy na mojej koszulce
Opatrz jeno – rzekł Szarlej, zatrzymując się. – Kościół, karczma, bordel, a w środku między nimi kupa gówna. Oto parabola ludzkiego żywota.
- Pudelek
- bardzo stary wyga
- Posty: 4191
- Rejestracja: 12-11-2007 17:06
- Lokalizacja: Oberschlesien, Kreis Nikolei / Oppeln
bardzo fajnie, że pod Wierchomlą wróciła tradycja zniżek dla piwa dla nocujących - kiedyś wprowadził to dawny gospodarz, Artur, ale od tego czasu zmieniło się wielu prowadzących, generalnie na gorsze... może teraz lepiej będzie?
A jeśli chodzi o Grybów - odnoszę wrażenie, że po zmianie nazwy na Pilzweiser to się popsuli... ja przynajmniej za każdym razem stwierdzam, że to piwo mi nie smakuje
A jeśli chodzi o Grybów - odnoszę wrażenie, że po zmianie nazwy na Pilzweiser to się popsuli... ja przynajmniej za każdym razem stwierdzam, że to piwo mi nie smakuje
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś."
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
- Raubritter
- bardzo stary wyga
- Posty: 2083
- Rejestracja: 26-01-2008 22:49
- Lokalizacja: Poznań
Pudelek pisze:A jeśli chodzi o Grybów - odnoszę wrażenie, że po zmianie nazwy na Pilzweiser to się popsuli... ja przynajmniej za każdym razem stwierdzam, że to piwo mi nie smakuje
Cóż, ja go nigdy wcześniej nie piłem i w porównaniu do piw koncernowych, które musiałem przez parę ostatnich dni pić, były o niebo lepsze. Stąd też może moje zachwyty.
Opatrz jeno – rzekł Szarlej, zatrzymując się. – Kościół, karczma, bordel, a w środku między nimi kupa gówna. Oto parabola ludzkiego żywota.
-
- bardzo stary wyga
- Posty: 2208
- Rejestracja: 13-06-2008 12:39
- Lokalizacja: Wrocław
Raubritter pisze:-Małżeństwo? - pyta siostra.
-No... nie - odpowiadam.
-Narzeczeństwo, hmm?
-Noo... jeszcze nie, para, po prostu para.
To na co wy jeszcze czekacie? Chyba, że teraz taka nowomoda całe życie w parach
Raubritter pisze:Mamy smaka na
maka?
PS Co to za spalone coś na talerzu?
Pamiętam, w Krynicy były obiady po 5zł na dworcu za schabowy. Tyle, że porcja taka co kot napłakał ale prowadziła klimatyczna babcia w jadłodajni rodem z PRL. Ciekawe czy jeszcze to funkcjonuje...
- Raubritter
- bardzo stary wyga
- Posty: 2083
- Rejestracja: 26-01-2008 22:49
- Lokalizacja: Poznań
No właśnie mieliśmy ochotę na coś innego niż schabowy. Na maka też. Padło na pizze bo nie stać mnie na ekskluzywne restauracje.
A odnośnie małżeństwa, to nasza prywatna sprawa
To coś spalonego na talerzu to kotlet z kapusty (sic!) z sosem czosnkowym i kiszonym ogórkiem. Ponoć bardzo dobre - mówiła Agacior.
A odnośnie małżeństwa, to nasza prywatna sprawa
To coś spalonego na talerzu to kotlet z kapusty (sic!) z sosem czosnkowym i kiszonym ogórkiem. Ponoć bardzo dobre - mówiła Agacior.
Opatrz jeno – rzekł Szarlej, zatrzymując się. – Kościół, karczma, bordel, a w środku między nimi kupa gówna. Oto parabola ludzkiego żywota.
-
- bardzo stary wyga
- Posty: 2208
- Rejestracja: 13-06-2008 12:39
- Lokalizacja: Wrocław
- Raubritter
- bardzo stary wyga
- Posty: 2083
- Rejestracja: 26-01-2008 22:49
- Lokalizacja: Poznań
-
- bardzo stary wyga
- Posty: 2208
- Rejestracja: 13-06-2008 12:39
- Lokalizacja: Wrocław
- ecowarrior
- stary wyga
- Posty: 1008
- Rejestracja: 28-10-2007 13:38
- Lokalizacja: Zdzieszowice
Na studiach mieliśmy kumpla któremu dziewczyna systematycznie, raz do roku się oświadczała. Zazwyczaj odpowiadał, że po zakończeniu studiów. Jakiś czas temu, gdy go spotkałem, pytam:
- Artur, a Ty co teraz robisz?
- Aaaaa, wykładam na uczelni i zaocznie ... studiuję
Raubi, miło się czyta i wraca w znajome miejsca!
A swoją drogę, mnie piwo z Grybowa nadal smakuje
I wiesz, gdy po kilku godzinach ponownie otwarłem oczęta postanowiłem poszukać przyczyny skutkiem której wędrówkę na dworzec odbyliście samotnie. Odnalazłem ją! I tu nie chodzi o tych kilka czeskich piwach, śledztwo wykazało rumuński koniak, Waszą orzechówkę i "coś na trawienie" pomiędzy kolejnymi kęsami placka
- Artur, a Ty co teraz robisz?
- Aaaaa, wykładam na uczelni i zaocznie ... studiuję
Raubi, miło się czyta i wraca w znajome miejsca!
A swoją drogę, mnie piwo z Grybowa nadal smakuje
Raubritter pisze:Następny dzień to już straszny ból spowodowany... niewyspaniem (Eco zapowiadał, że odprowadzi nas na peron, skończyło się tylko wyjściem do progu )
I wiesz, gdy po kilku godzinach ponownie otwarłem oczęta postanowiłem poszukać przyczyny skutkiem której wędrówkę na dworzec odbyliście samotnie. Odnalazłem ją! I tu nie chodzi o tych kilka czeskich piwach, śledztwo wykazało rumuński koniak, Waszą orzechówkę i "coś na trawienie" pomiędzy kolejnymi kęsami placka