Pierwszy raz w to miejsce trafiamy dwa lata temu - i to zupełnym przypadkiem. Bielowice są na naszych trasach jedną z dziesiątek miejscowości, zaznaczonych na mapie kółeczkiem. Znaczy - jest tu opuszczony pałac albo jego ruiny. Ruiny pałacu są położone nieco na uboczu, wśród pól. Idąc do nich mijamy dwa szare popegieerowskie bloki, typowy krajobraz takich wiosek na skraju dawnych folwarków. I tu właśnie rzuca się nam w oczy ONA - chatka na kurzej stopce! Takie było nasze pierwsze wrażenie: LINK Robimy parę zdjęć i jako że nie kręci się nikt z miejscowych, z kim można by pogadać, suniemy w stronę kolejnych, zaplanowanych miejsc do odwiedzenia.
Świat jednak okazuje się mały - i w otchłani internetu odnajdują się ludzie znający właściciela tego nietypowego budyneczku. I udaje się nawiązać kontakt z panią Wandą
Kolejny raz (znowu w szary styczniowy dzień) zjawiamy się tu aby pogadać, obejrzeć chatynkę od środka i się zapoznać. Jako że miłośnicy miejsc nietypowych powinni się trzymać razem!
Teraz rzuca mi się w oczy, że i przyblokowe okolice wcale nie są takie szare, monotonne, przycięte na jeden wymiar i upiornie powtarzalne - jak to często bywa na obecnych osiedlach. Zanim odnajdujemy panią Wandę, wzrok przyjemnie zawiesza się na gumowych klombach, moszczących się na kanapach kotach, ścianach garaży ocieplonych dywanem czy altankach udekorowanych dyniami.
Z panią Wandą witamy się jak starzy znajomi - mimo że widzimy się od paru sekund. Idziemy zwiedzać. Mijamy labirynty płotów, zasieków i żywopłotów.
Chatka zaczęła powstawać jakieś 15 lat temu. Od tego czasu ciągle jest podprawiana, udoskonalana i oczywiście ozdabiana nowymi kiściami kolorowych bibelotów.
Gdy mam okazję obejrzeć budynek z bliska - wręcz nie chce mi się wierzyć, że zbudowała to jedna osoba. Sama, bez pomocy! Że jedna babeczka dała rade takie bele, takie dechy, takie drągi, wywindować na wysokość pierwszego piętra! Toż mnie by się to wszystko zawaliło na łeb! Byłam przekonana, że będę wchodzić na górę z duszą na ramieniu, a wszystko będzie się chybotać i odchylać od pionu. A tu nie! Byłam w błędzie! Konstrukcja jest niesamowicie stabilna, nic się nie rusza, stoi jak wmurowane!
Budynek jest szczelny, w środku suchutki, z dachu się nie leje. Jest nawet orynnowany!
Na górę włazimy po samodzielnie wykonanej drabinie. Dechy nie są zbijane przypadkowo. Asymetria jest chyba zamierzona! Wręcz jestem tym zdziwiona, ale idzie się wygodniej niż po zwyczajnej drabinie!
W środku jest dosyć trudno zrobić zdjęcie. Wszędzie rozchodzą się korytarzyki, antresole, podwieszane łóżka, hamaki, tajemne schowki. Nie ma jednego, dużego pokoju. Istny labirynt!
Co chwile wpada się na coś miękkiego, pluszowego, co świdruje w ciebie oczami!
Od ilości ozdób można dostać oczopląsu i zawrotu głowy! Z bliska jest to jeszcze bardziej odczuwalne, niż tak jak poprzednio obserwowaliśmy domek jedynie zza płotu. Dywany, makatki, pstrokate obrazki, emerytowane zabawki - pluszaki, lalki, korale, sztuczne kwiaty, klatki po kanarkach, zegary już bez niegdyś wmontowanej kukułki, ale za to z osiedlającym się w nich z wiosną prawdziwym ptactwem. Na wietrze szeleszczą pocięte kolorowe butelki, dzwonią metalicznym głosem grzechotki ze starych puszek. Na pierwszy rzut oka, zdawałoby się, że te rzeczy wiszą tutaj bezładnie… Ale tak nie jest… Tutaj każdy przedmiot ma swoje miejsce, swoją historię i swoje zadanie. Coś ma odstraszać, coś przywabiać, a coś przypominać dawno minione dni. Bujamy się więc w hamakach, postukujemy kołatkami, dzwonimy w dzwoneczki wabiące dobre duchy.
Na krótki moment stajemy się integralnym fragmentem tej ekspozycji. Pasujemy, tu prawda?
Teraz, zimą, może tak tego nie czuć. Ale niezwykle ważnym fragmentem uroku tego miejsca jest przyroda. Bo chatkę oplatają pnącza, wrastają w nią krzewy i zioła. Tu się nie walczy z roślinnością, tu się nie kosi trawy na 2 mm, tu się nie dostaje spazmów, gdy jedna z tuj ma czubek odgięty w złą stronę. Rośliny i zwierzęta są tu u siebie. Tu ochoczo gniazdują ptaki i wiosną ich nawoływanie miesza się ze śpiewem pani Wandy. Tutaj często wieczorami niosą się malownicze melodie… Przychodzą paść się w ogródku sarny, zające i dziki. Widziano ponoć też wilki, acz ten element opowieści zdaje mi się być nieco owiany legendami… Choć nie tak daleko stąd, w Borach Dolnośląskich, wilki się spotyka. Czy jest więc szansa, że tu też przychodzą? Ja, jakbym była wilkiem, to na bank bym tu przyszła!
Pani Wanda zbiera zioła - zapach suszonych polnych traw wypełnia całą chatkę. Jak to musi obłędnie pachnieć gdy przygrzeje w drewno letnie słońce!
W Bielowicach spędzamy chyba trzy godziny. Obchodzimy z panią Wandą okoliczne zagajniki, zjeżdżamy na kuprach ze skarp, zaglądamy pod stare kamienie, na osypujące się murki. Bo każde z nich ma do przekazania jakąś opowieść. Trzeba tylko chcieć jej wysłuchać. Tu też zaczynają powstawać instalacje ze sprzętów wszelakich. Na razie są skromne, jeszcze bez specjalnego wyrazu, ale mam wrażenie, że czas będzie działał na ich korzyść!
Wyjazd do Bielowic był dla nas jak podróż do innego świata - przestrzeni artystycznych wizji. Świata innego postrzegania przedmiotów, innego kontaktu z otaczającą przyrodą, innego rozkładu priorytetów, innego upływu czasu… Świata, który niekoniecznie podąża za modą, utartymi schematami i nurtami narzuconymi gdzieś z góry. I może właśnie dzięki temu jest taki bardziej własny? Taki bliższy duszy?
Bardzo lubię odwiedzać takie miejsca i w nich przebywać. Miejsca, które zapadają w pamięć, które wybijają się z morza codzienności, nijakości i ujednolicenia. Które skłaniają do zadumy i przemyśleń. O które “można się zaczepić wyobraźnią”. Bielowice są właśnie takim miejscem. Miejscem, do którego chce się wracać. Może więc jeszcze kiedyś tu zajrzymy? Może wiosną? By zobaczyć chatkę w objęciach zieleni i świergotu ptactwa??
Gdzieś na Dolnym Śląsku
Re: Gdzieś na Dolnym Śląsku
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
Re: Gdzieś na Dolnym Śląsku
POSTOLICE
Na ten pałac wpadamy przypadkiem. Jakoś tak wychodzi, że pierwszy raz tędy jedziemy i w oczy włazi sporych rozmiarów budynek, który nosi wyraźne znamiona bycia opuszczonym.
Drzwi stoją otworem i zachęcająco skrzypią na wietrze.
Pierwsze zwracają uwagę zdobione framugi i rzeźby nad drzwiami. Każdy amorek jest tu nieco inny.
A tu taki niby zwykły zagracony pokoik... Ale przypatrując się dokładniej - różne detale tego nieładu rzucają się w oczy... Zestawienie dwóch epok, które już minęły.. Sufitowe zdobienia i zwykła, prosta meblościanka ze sklejki… Są i klasyczne rekwizyty współczesności - kupa kolorowych śmieci, rozwłóczona po podłodze… To zdjęcie jest dla mnie takie jakieś bardzo symboliczne… Coś jak “warstwa kulturowa” w archeologii... Każda epoka pozostawiła po sobie to - co dla niej najbardziej charakterystyczne...
Po schodach z ciekawymi poręczami wspinamy się do góry.
A na półpiętrze - kibelek!
Strychowe klimaty.
Nieliczne pozostałości po niedawnych mieszkańcach pałacowych komnat.. Ciekawe ile lat temu się stąd zwinęli stali lokatorzy?
Napis na pierwszy rzut oka mi mocno zatrąca wschodem... Ot pierwsze skojarzenie z popularnym przekleństwem… Acz po chwili zastanowienia sama już nie wiem co autor miał na myśli i jak się powinno to przeczytać?
Miły lokalny sklepik. Jeden z tych co ściąga wzrok i wywołuje chęć aby siąść z piwem gdzieś na przyzbie!
GOCZAŁKÓW GÓRNY
Przy bramie wita nas uderzenie cukierkowych kolorów. W połączeniu ze światłem zachodzącego słońca wygląda to wręcz nieco odblaskowo.
I tablica “gospodarstwa doświadczalnego”.
W pałacu mieszczą się biura, tzn. przynajmniej w jego części - od przodu.
Drzwi są akurat uchylone, więc wmykam się do środka. Zasłonki, gaśnice, kwiatki doniczkowe. Zaglądam jeszcze za jedne drzwi, jednak widok babki za biurkiem trochę mnie peszy i szybko zapodaje odwrót
Pałac krańcowo inaczej prezentuje się od tyłu. Ta część jest zdecydowanie nieużywana.
Wnętrza...
Przypałacowe zabudowania.
Pałac w 2007 roku się spalił - i jak można zobaczyć na starych zdjęciach, przed pożarem miał dużo ciekawszy dach, więcej wieżyczek, itp. STARE_ZDJĘCIA: http://dolnyslask.org/palace/obiekty/goczalkowgorny/
KOSTRZA
W tej miejscowości z pałacu zostały już tylko niezadaszone ruiny - same ściany. Położony był na wyspie - całość otaczała kiedyś fosa
I jest to jeden z bardziej zarośniętych tego typu obiektów - latem to tu chyba nie ma szans się przedrzeć. Nawet teraz ciężko się przedostać przez gąszcz lian, pnączy i kolczastych krzewów. Kłębowisko zieleni bardzo dodaje temu miejscu malowniczości!
Stropy zachowały się jedynie w piwnicach.
Zestaw wypoczynkowy
Przypałacowe zabudowania wszelakie.
ROGOŹNICA
Wśród zarośli rzuca się nam w oczy opuszczony budynek, który bierzemy za pałac, jak się potem okazuje - niesłusznie. Pałac w tej wiosce niegdyś był, ale już chyba nic z niego nie zostało. A znaleziony przez nas budynek ponoć był ośrodkiem kolonijnym.
Budynek jest wielki , więc nasza radość jest równie ogromna, gdy dostrzegamy otwarte główne drzwi. Ale owa radość bardzo szybko się kończy, bowiem odkrywamy, że to ślepy zaułek! Weszliśmy do pomieszczenia “bezodpływowego”
Wózek jest mocno niekompletny. Niemowlę zniknęło razem z tylnymi kółkami
Chyba jedyna szansa, że przejście dalej zostało zamurowane - a w jego miejscu wymalowano ten oto kominek.
Musimy więc, jak niepyszni, cofnąć się po własnych śladach, wyklinając na czym świat stoi - bo już miało być tak dobrze!
Fragment budynku został przekształcony w małe przytulne mieszkanko - acz ono też już zostało opuszczone. I z niego też nie ma przejścia do innych części tego molocha
Próbujemy jeszcze szczęścia z piwnicami, ale efekt ten sam - dupa!
Mam wrażenie, że ten budynek bawi się z nami w kotka i myszkę! Zwykle spotykałam opuszczone miejsca albo otwarte, albo zamknięte. A tak, żeby co chwilę, ukazywało się kolejne otwarte wejście.. prowadzące donikąd - to jeszcze nie mieliśmy!
Może przez stołówkę się wchodziło na salony?
Na ten pałac wpadamy przypadkiem. Jakoś tak wychodzi, że pierwszy raz tędy jedziemy i w oczy włazi sporych rozmiarów budynek, który nosi wyraźne znamiona bycia opuszczonym.
Drzwi stoją otworem i zachęcająco skrzypią na wietrze.
Pierwsze zwracają uwagę zdobione framugi i rzeźby nad drzwiami. Każdy amorek jest tu nieco inny.
A tu taki niby zwykły zagracony pokoik... Ale przypatrując się dokładniej - różne detale tego nieładu rzucają się w oczy... Zestawienie dwóch epok, które już minęły.. Sufitowe zdobienia i zwykła, prosta meblościanka ze sklejki… Są i klasyczne rekwizyty współczesności - kupa kolorowych śmieci, rozwłóczona po podłodze… To zdjęcie jest dla mnie takie jakieś bardzo symboliczne… Coś jak “warstwa kulturowa” w archeologii... Każda epoka pozostawiła po sobie to - co dla niej najbardziej charakterystyczne...
Po schodach z ciekawymi poręczami wspinamy się do góry.
A na półpiętrze - kibelek!
Strychowe klimaty.
Nieliczne pozostałości po niedawnych mieszkańcach pałacowych komnat.. Ciekawe ile lat temu się stąd zwinęli stali lokatorzy?
Napis na pierwszy rzut oka mi mocno zatrąca wschodem... Ot pierwsze skojarzenie z popularnym przekleństwem… Acz po chwili zastanowienia sama już nie wiem co autor miał na myśli i jak się powinno to przeczytać?
Miły lokalny sklepik. Jeden z tych co ściąga wzrok i wywołuje chęć aby siąść z piwem gdzieś na przyzbie!
GOCZAŁKÓW GÓRNY
Przy bramie wita nas uderzenie cukierkowych kolorów. W połączeniu ze światłem zachodzącego słońca wygląda to wręcz nieco odblaskowo.
I tablica “gospodarstwa doświadczalnego”.
W pałacu mieszczą się biura, tzn. przynajmniej w jego części - od przodu.
Drzwi są akurat uchylone, więc wmykam się do środka. Zasłonki, gaśnice, kwiatki doniczkowe. Zaglądam jeszcze za jedne drzwi, jednak widok babki za biurkiem trochę mnie peszy i szybko zapodaje odwrót
Pałac krańcowo inaczej prezentuje się od tyłu. Ta część jest zdecydowanie nieużywana.
Wnętrza...
Przypałacowe zabudowania.
Pałac w 2007 roku się spalił - i jak można zobaczyć na starych zdjęciach, przed pożarem miał dużo ciekawszy dach, więcej wieżyczek, itp. STARE_ZDJĘCIA: http://dolnyslask.org/palace/obiekty/goczalkowgorny/
KOSTRZA
W tej miejscowości z pałacu zostały już tylko niezadaszone ruiny - same ściany. Położony był na wyspie - całość otaczała kiedyś fosa
I jest to jeden z bardziej zarośniętych tego typu obiektów - latem to tu chyba nie ma szans się przedrzeć. Nawet teraz ciężko się przedostać przez gąszcz lian, pnączy i kolczastych krzewów. Kłębowisko zieleni bardzo dodaje temu miejscu malowniczości!
Stropy zachowały się jedynie w piwnicach.
Zestaw wypoczynkowy
Przypałacowe zabudowania wszelakie.
ROGOŹNICA
Wśród zarośli rzuca się nam w oczy opuszczony budynek, który bierzemy za pałac, jak się potem okazuje - niesłusznie. Pałac w tej wiosce niegdyś był, ale już chyba nic z niego nie zostało. A znaleziony przez nas budynek ponoć był ośrodkiem kolonijnym.
Budynek jest wielki , więc nasza radość jest równie ogromna, gdy dostrzegamy otwarte główne drzwi. Ale owa radość bardzo szybko się kończy, bowiem odkrywamy, że to ślepy zaułek! Weszliśmy do pomieszczenia “bezodpływowego”
Wózek jest mocno niekompletny. Niemowlę zniknęło razem z tylnymi kółkami
Chyba jedyna szansa, że przejście dalej zostało zamurowane - a w jego miejscu wymalowano ten oto kominek.
Musimy więc, jak niepyszni, cofnąć się po własnych śladach, wyklinając na czym świat stoi - bo już miało być tak dobrze!
Fragment budynku został przekształcony w małe przytulne mieszkanko - acz ono też już zostało opuszczone. I z niego też nie ma przejścia do innych części tego molocha
Próbujemy jeszcze szczęścia z piwnicami, ale efekt ten sam - dupa!
Mam wrażenie, że ten budynek bawi się z nami w kotka i myszkę! Zwykle spotykałam opuszczone miejsca albo otwarte, albo zamknięte. A tak, żeby co chwilę, ukazywało się kolejne otwarte wejście.. prowadzące donikąd - to jeszcze nie mieliśmy!
Może przez stołówkę się wchodziło na salony?
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
Re: Gdzieś na Dolnym Śląsku
Dziś wybieramy się na poszukiwanie opuszczonych pałacyków i innych ruin w rejon pomiędzy Złotoryją, Chojnowem a Legnicą.
ZAGRODNO
Boczna, wąska droga wije się gdzieś w nieznane. Pierwsza przy niej rzuca się w oczy brama. Tzn. może dużo powiedziane “brama” - dwa słupy: solidne, zdobione i nagryzione patyną. Takie “bramy” zazwyczaj prowadzą w ciekawe miejsca!
I tu jest podobnie. W tle majaczy ruina całkiem solidnego pałacu!
Przypałacowy budynek wciąż jest zamieszkany.
U Artura już zakupów niestety nie zrobimy…
Suniemy więc zwiedzać stare mury. Głównie obchodzimy je dookoła, co niekoniecznie jest takie proste, bo teren jest strasznie muldowaty. Raz po raz noga wpada w jakąś rozpadlinę - ja wyrżnęłam chyba z 5 razy!
Poza tym gałęzie polują na moją czapkę. I to nie tak normalnie, że po prostu zrywają ją z głowy i spada na ziemię lub zawisa na gałęzi… Za prosto by było. Tutejsze krzaki są dosyć perfidne - łapią czapkę, po czym ziuuuuu! Sprężynują do góry i czapka wisi na gałęzi, ale 3 metry nad ziemią! A ja jakby słyszała stłumiony chichot! Skubane krzaki! Dwa razy mnie tak załatwiły! I skaczesz, szukasz patyka, żeby dostać do czapki - a uszy marzną. Ale przechytrzyłam je! Związałam czapkę pod brodą!
Chyba jedyna pozostałość jakiś dawnych zdobień pałacowych - takie kamienne obramowanie okna…
Piwniczne czeluście… Tu dla odmiany jakiś hak łapie mi za czapkę! Te… pałacyk… weź ty odczep się od mojej czapki!!!!!!
WOJCIECHÓW
Ruina pałacu stoi tu na obrzeżu sporego folwarku. Zabudowania przypałacowe same wyglądają jak zamki!
Zarys ażurowej bryły pałacu na tle nieba.
Fajną ma wieżyczkę, ale biorąc pod uwagę jej stan wygryzienia - chyba już długo nie postoi...
Na szczycie wieży zatknięto taką metalową “chorągiewkę”. Data przypomina o roku, kiedy pałac był remontowany i przebudowywany.
Resztki herbu.
Od strony drogi wygląda bardziej “stodołowato”
W parku jest fajny plac zabaw! Nie omieszkam skorzystać!
Mamy okazję pogadać z jednym z miejscowych. Dziadek, zainteresowany przybyszami, przyszedł się poznakomić. Opowiada nam, że kiedyś w tym pałacu mieszkał i ho ho w jakim on wtedy był dobrym stanie, a popadł w ruinę dopiero później. Opowieść jest jednak nieco pomotana - najpierw twierdzi, że hasał tu jako dzieciak, potem, że mieszkał tu z żoną, a w międzyczasie, że w pałacu nie mieszkał, ale brał ślub. Gdzieś potem znalazłam też informacje, że pałac po 1945 roku nie był zamieszkany.
Aha! Na elewacji pałacu ponoć zachowały się jakieś rosyjskie napisy z okresu okołowojennego. Niestety nic w oczy się nie rzuciło, a będąc tam o nich nie wiedziałam, więc i nie szukałam. Ktoś może wie jakie to napisy - albo ma ich zdjęcie???
STRUPICE
W tej wiosce pierwszy rzuca się nam w oczy kościół, a raczej towarzysząca mu ruina mauzoleum/grobowca. Czy raczej kaplica cmentarna to była?
Mur okalający teren kościoła zawiera resztki starych nagrobków i tablic.
Sam kościół prezentuje się średnio ciekawie...
Acz w ściany ma wmurowane fajne, rzeźbione epitafia!
Dobrze, że ich w ramach renowacji i “odświeżania” nie zamalowali na żółto
Jezus i trzech łotrów. Rozmnożyli się ostatnimi czasy…
Odnajdujemy w końcu i pałac, ale wygląda na częściowo zamieszkany, więc nie pakujemy się ludziom do chałupy.
DZWONÓW
Tu zabudowania pałacopodobne są za zasiekami, więc focimy je tylko z daleka.
BUDZIWOJÓW
Tu podobnie.. Teren prywatny, zamknięta brama..
Nawet stodoły pomurowali Ech… kilka lat temu jeszcze udało się wleźć do środka i nacieszyć się kamienną kolumnadą! Tak to wyglądało w 2016 roku!
Do następnej miejscowości na naszej liście jedziemy nieco na czuja… Nie mamy dokładnej mapy, a w atlasie samochodowym nie mamy ani Pawlikowic, ani drogi doń prowadzącej. Tylko to - co sama narysowałam tam długopisem w oparciu o googlemaps No ale na wschód od Budziwojowa odchodzi przesympatyczna płytówka, przetykana błotem i wystającymi zbrojeniami. Nie sposób nie skorzystać z takiej okazji na sympatyczną przejażdżkę!
W rytm stukotu, jak rasowy pociąg, dudum dudum na płytowych łączeniach, przemierzamy pola z rozsianą zabudową. Wszystko tu jest miłe dla oka i wygląda nieco jak pozostałości po jakiś folwarkach sprzed lat!
No i ogólnie jazda “na azymut” okazuje się być uwieńczona sukcesem! Wyjeżdżamy we właściwej wsi.
PAWLIKOWICE, PĄTNÓW
Poszukując pałacu wpadamy najpierw na krzyż pokutny.
A potem na szachulcową ruinę.
Sam pałac leży na takim zadupiu za wsią, że o drogę musimy dopytać miejscowych. No bo jest las, błotnista droga i nagle bum! Takie oto solidne ruiny sobie stoją w malowniczym gąszczu zarośli!
Te okna są … namalowane!
Zaraz mi się przypomina jedno okienko z Podlasia! To z buteleczką
Albo co gorsza otwarte drzwi z pałacu w Sosnach w lubuskim. Taaaaaa… widziałam jego zdjęcie w internecie… Byłam pewna, że jest otwarty… I odbijam się od betonu. Choć byłam nieco poirytowana - to szacun za cięty dowcip! Że się komuś chciało
Niedaleko ruin pałacu w Pątnowie jest kościół. Z przytulonym krzyżem pokutnym. Drugi samotny budynek pośród tutejszych zagajników.
Zapewne nie zapadł by mi w pamięć, gdyby nie jedno spotkanie. Zatrzymuje się koło nas auto. Zresztą chyba już jakiś czas za nami jechało, potem się zgubiło, a potem znów ruszyło za nami w ślad. Jakiś koleś. Wypytuje kto my i po co tu. Jakiś taki zaniepokojony. Robi zdjęcia naszym blachom. Z rozmowy wynika, że jest jakimś samozwańczym strażnikiem tutejszego kościoła. I chyba mu się ubzdurało, że my jesteśmy dla tego miejsca niebezpieczni. Taaaaa…. Kręcący się bus na obcych blachach to samo zło… Już kilka razy pod opuszczonymi pałacami brano nas za szabrowników, co to zaraz szafy zaczną wynosić.. Ale tu? Że co? Niby że krzyż pokutny wpakujemy na pakę? Skodusia była nieco lepsza na taki typ wycieczek. Skądinąd nie wiem dlaczego. I do skodusi krzyż pokutny by się przecież zmieścił!
KWIATÓW
A na koniec jeszcze jeden pałac. Zamieszkany, otoczony zabudowaniami gospodarczymi.
I to tyle… bo styczniowy dzień szybko ma się ku końcowi...
ZAGRODNO
Boczna, wąska droga wije się gdzieś w nieznane. Pierwsza przy niej rzuca się w oczy brama. Tzn. może dużo powiedziane “brama” - dwa słupy: solidne, zdobione i nagryzione patyną. Takie “bramy” zazwyczaj prowadzą w ciekawe miejsca!
I tu jest podobnie. W tle majaczy ruina całkiem solidnego pałacu!
Przypałacowy budynek wciąż jest zamieszkany.
U Artura już zakupów niestety nie zrobimy…
Suniemy więc zwiedzać stare mury. Głównie obchodzimy je dookoła, co niekoniecznie jest takie proste, bo teren jest strasznie muldowaty. Raz po raz noga wpada w jakąś rozpadlinę - ja wyrżnęłam chyba z 5 razy!
Poza tym gałęzie polują na moją czapkę. I to nie tak normalnie, że po prostu zrywają ją z głowy i spada na ziemię lub zawisa na gałęzi… Za prosto by było. Tutejsze krzaki są dosyć perfidne - łapią czapkę, po czym ziuuuuu! Sprężynują do góry i czapka wisi na gałęzi, ale 3 metry nad ziemią! A ja jakby słyszała stłumiony chichot! Skubane krzaki! Dwa razy mnie tak załatwiły! I skaczesz, szukasz patyka, żeby dostać do czapki - a uszy marzną. Ale przechytrzyłam je! Związałam czapkę pod brodą!
Chyba jedyna pozostałość jakiś dawnych zdobień pałacowych - takie kamienne obramowanie okna…
Piwniczne czeluście… Tu dla odmiany jakiś hak łapie mi za czapkę! Te… pałacyk… weź ty odczep się od mojej czapki!!!!!!
WOJCIECHÓW
Ruina pałacu stoi tu na obrzeżu sporego folwarku. Zabudowania przypałacowe same wyglądają jak zamki!
Zarys ażurowej bryły pałacu na tle nieba.
Fajną ma wieżyczkę, ale biorąc pod uwagę jej stan wygryzienia - chyba już długo nie postoi...
Na szczycie wieży zatknięto taką metalową “chorągiewkę”. Data przypomina o roku, kiedy pałac był remontowany i przebudowywany.
Resztki herbu.
Od strony drogi wygląda bardziej “stodołowato”
W parku jest fajny plac zabaw! Nie omieszkam skorzystać!
Mamy okazję pogadać z jednym z miejscowych. Dziadek, zainteresowany przybyszami, przyszedł się poznakomić. Opowiada nam, że kiedyś w tym pałacu mieszkał i ho ho w jakim on wtedy był dobrym stanie, a popadł w ruinę dopiero później. Opowieść jest jednak nieco pomotana - najpierw twierdzi, że hasał tu jako dzieciak, potem, że mieszkał tu z żoną, a w międzyczasie, że w pałacu nie mieszkał, ale brał ślub. Gdzieś potem znalazłam też informacje, że pałac po 1945 roku nie był zamieszkany.
Aha! Na elewacji pałacu ponoć zachowały się jakieś rosyjskie napisy z okresu okołowojennego. Niestety nic w oczy się nie rzuciło, a będąc tam o nich nie wiedziałam, więc i nie szukałam. Ktoś może wie jakie to napisy - albo ma ich zdjęcie???
STRUPICE
W tej wiosce pierwszy rzuca się nam w oczy kościół, a raczej towarzysząca mu ruina mauzoleum/grobowca. Czy raczej kaplica cmentarna to była?
Mur okalający teren kościoła zawiera resztki starych nagrobków i tablic.
Sam kościół prezentuje się średnio ciekawie...
Acz w ściany ma wmurowane fajne, rzeźbione epitafia!
Dobrze, że ich w ramach renowacji i “odświeżania” nie zamalowali na żółto
Jezus i trzech łotrów. Rozmnożyli się ostatnimi czasy…
Odnajdujemy w końcu i pałac, ale wygląda na częściowo zamieszkany, więc nie pakujemy się ludziom do chałupy.
DZWONÓW
Tu zabudowania pałacopodobne są za zasiekami, więc focimy je tylko z daleka.
BUDZIWOJÓW
Tu podobnie.. Teren prywatny, zamknięta brama..
Nawet stodoły pomurowali Ech… kilka lat temu jeszcze udało się wleźć do środka i nacieszyć się kamienną kolumnadą! Tak to wyglądało w 2016 roku!
Do następnej miejscowości na naszej liście jedziemy nieco na czuja… Nie mamy dokładnej mapy, a w atlasie samochodowym nie mamy ani Pawlikowic, ani drogi doń prowadzącej. Tylko to - co sama narysowałam tam długopisem w oparciu o googlemaps No ale na wschód od Budziwojowa odchodzi przesympatyczna płytówka, przetykana błotem i wystającymi zbrojeniami. Nie sposób nie skorzystać z takiej okazji na sympatyczną przejażdżkę!
W rytm stukotu, jak rasowy pociąg, dudum dudum na płytowych łączeniach, przemierzamy pola z rozsianą zabudową. Wszystko tu jest miłe dla oka i wygląda nieco jak pozostałości po jakiś folwarkach sprzed lat!
No i ogólnie jazda “na azymut” okazuje się być uwieńczona sukcesem! Wyjeżdżamy we właściwej wsi.
PAWLIKOWICE, PĄTNÓW
Poszukując pałacu wpadamy najpierw na krzyż pokutny.
A potem na szachulcową ruinę.
Sam pałac leży na takim zadupiu za wsią, że o drogę musimy dopytać miejscowych. No bo jest las, błotnista droga i nagle bum! Takie oto solidne ruiny sobie stoją w malowniczym gąszczu zarośli!
Te okna są … namalowane!
Zaraz mi się przypomina jedno okienko z Podlasia! To z buteleczką
Albo co gorsza otwarte drzwi z pałacu w Sosnach w lubuskim. Taaaaaa… widziałam jego zdjęcie w internecie… Byłam pewna, że jest otwarty… I odbijam się od betonu. Choć byłam nieco poirytowana - to szacun za cięty dowcip! Że się komuś chciało
Niedaleko ruin pałacu w Pątnowie jest kościół. Z przytulonym krzyżem pokutnym. Drugi samotny budynek pośród tutejszych zagajników.
Zapewne nie zapadł by mi w pamięć, gdyby nie jedno spotkanie. Zatrzymuje się koło nas auto. Zresztą chyba już jakiś czas za nami jechało, potem się zgubiło, a potem znów ruszyło za nami w ślad. Jakiś koleś. Wypytuje kto my i po co tu. Jakiś taki zaniepokojony. Robi zdjęcia naszym blachom. Z rozmowy wynika, że jest jakimś samozwańczym strażnikiem tutejszego kościoła. I chyba mu się ubzdurało, że my jesteśmy dla tego miejsca niebezpieczni. Taaaaa…. Kręcący się bus na obcych blachach to samo zło… Już kilka razy pod opuszczonymi pałacami brano nas za szabrowników, co to zaraz szafy zaczną wynosić.. Ale tu? Że co? Niby że krzyż pokutny wpakujemy na pakę? Skodusia była nieco lepsza na taki typ wycieczek. Skądinąd nie wiem dlaczego. I do skodusi krzyż pokutny by się przecież zmieścił!
KWIATÓW
A na koniec jeszcze jeden pałac. Zamieszkany, otoczony zabudowaniami gospodarczymi.
I to tyle… bo styczniowy dzień szybko ma się ku końcowi...
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
Re: Gdzieś na Dolnym Śląsku
Zarośla... Ciemność... Światło księżyca osiada wraz z rosą na chaszczu i omszałych, starych nagrobkach. Gdzieniegdzie w nikłej, sinej poświacie błyskają pojedyncze litery połamanych przedwojennych tablic. Pomiędzy drzewami przemykają trzy ledwo zauważalne cienie. Może to duchy? Chyba jednak nie.. Raz po raz pojawia się ciepły rozbłysk lampki, stawianej na pokruszonym kamieniu. Aha! Przestępcy!
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
Re: Gdzieś na Dolnym Śląsku
Jadąc gdzieś pociągiem, lubię wyjść wcześniej i potem posiedzieć sobie na stacji lub połazić w jej pobliżu. Mając zapas czasu zawsze jest tak jakoś spokojniej. Lubię ten sam moment oczekiwania na swój środek transportu, moment kiedy można totalnie wyrzec się pośpiechu, zagapić gdzieś w dal i totalnie zawiesić. Bo czekasz, nic nie przyspieszysz i już nic nie zależy od ciebie. Gdzie indziej zawsze coś cię gna, zawsze jest coś do zrobienia, do załatwienia, do poprawienia. A tu masz ławkę lub kawałek betonu pod dworcową ścianą. Moment dogodny aby być sam na sam ze swoimi myślami albo żeby poobserwować świat wokół.
Tym razem, włócząc się po Dolnym Śląsku, mamy okazję spędzić trochę czasu na stacji w Gryfowie Śląskim i Lubaniu.
W Gryfowie, za torami, namierzamy jakiś stary i chyba nieczynny ceglany budynek, o przeszłości zapewne związanej w koleją. Sympatycznie prezentuje się w ciepłym blasku popołudniowego słońca i w towarzystwie nadgryzionych zębem czasu słupów i innej kolejowej infrastruktury.
Wprawne oko może odczyta jeszcze zatarty napis?
Malownicze kładki i rozjazdy donikąd…
Budynek chyba kiedyś służył jako magazyn.
Rozsiadamy się na rampie. Tu będzie się fajniej czekać na pociąg niż na peronie. Z rampy jest widok na pobliską stację…
… gdzie czasem coś przejedzie.
Ale przeważnie towarzyszy nam tylko szum pożółkłych traw..
U podnóża naszego siedziska przebiega nieczynny tor...
...a i coś na kształt szyny jest wmurowane w brzeg rampy.
Na tej szynie zachowały się fajne, stare napisy.
Czas płynie powoli i sielsko.
Delektujemy się napojami…
A ja odkrywam nowe piwo, które od tej chwili będzie chyba moim ulubionym. Jego smak jest jakiś nietypowy, jakby ziołowy? Przeciekawy!
W Lubaniu czasu mamy nieco mniej. Pozwala on jednak rzucić okiem na opuszczony budynek, wieżę ciśnień i szkielet wagonu.
W tym mieście zabudowa przykolejowa i jej stan opuszczenia wygląda dość rokująco, więc zapewne tu jeszcze wrócimy.
Tym razem, włócząc się po Dolnym Śląsku, mamy okazję spędzić trochę czasu na stacji w Gryfowie Śląskim i Lubaniu.
W Gryfowie, za torami, namierzamy jakiś stary i chyba nieczynny ceglany budynek, o przeszłości zapewne związanej w koleją. Sympatycznie prezentuje się w ciepłym blasku popołudniowego słońca i w towarzystwie nadgryzionych zębem czasu słupów i innej kolejowej infrastruktury.
Wprawne oko może odczyta jeszcze zatarty napis?
Malownicze kładki i rozjazdy donikąd…
Budynek chyba kiedyś służył jako magazyn.
Rozsiadamy się na rampie. Tu będzie się fajniej czekać na pociąg niż na peronie. Z rampy jest widok na pobliską stację…
… gdzie czasem coś przejedzie.
Ale przeważnie towarzyszy nam tylko szum pożółkłych traw..
U podnóża naszego siedziska przebiega nieczynny tor...
...a i coś na kształt szyny jest wmurowane w brzeg rampy.
Na tej szynie zachowały się fajne, stare napisy.
Czas płynie powoli i sielsko.
Delektujemy się napojami…
A ja odkrywam nowe piwo, które od tej chwili będzie chyba moim ulubionym. Jego smak jest jakiś nietypowy, jakby ziołowy? Przeciekawy!
W Lubaniu czasu mamy nieco mniej. Pozwala on jednak rzucić okiem na opuszczony budynek, wieżę ciśnień i szkielet wagonu.
W tym mieście zabudowa przykolejowa i jej stan opuszczenia wygląda dość rokująco, więc zapewne tu jeszcze wrócimy.
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
Re: Gdzieś na Dolnym Śląsku
buba1 pisze:W Gryfowie, za torami, namierzamy jakiś stary i chyba nieczynny ceglany budynek,
Kichał pies budynek, ale wciąż czynne, mające chyba ze 100 lat, semafory kształtowe !
buba1 pisze:W tym mieście zabudowa przykolejowa i jej stan opuszczenia wygląda dość rokująco, więc zapewne tu jeszcze wrócimy.
No, przecież w Lubaniu były Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego. Onegdaj nawet eksploratorzy wygrzebali dokumentacje techniczne lokomotyw i wagonów.
Moja definicja raju: Smažený sýr s hranolkami a tatarskou omáčkou popijany Radegastem.
Re: Gdzieś na Dolnym Śląsku
Michał pisze:[
No, przecież w Lubaniu były Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego. Onegdaj nawet eksploratorzy wygrzebali dokumentacje techniczne lokomotyw i wagonów.
Czekaj... cos mi świta w glowie... Czy ja tam przypadkiem nie bylam? Jakby sie okazalo, ze tak - to chyba demencja starcza juz mnie łapie albo co? Bo gdzies na Dolnym Slasku zwiedzalismy ze Striderem i jego kolega wielkie zaklady naprawcze... Gdzie to bylo??? Musze zdjec poszukac... Ale to mogl byc Luban... Acz wygladalo to wszystko nieco inaczej... Moze z innej strony zajechalismy, autem, to nie od strony torow?
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
Re: Gdzieś na Dolnym Śląsku
No oczywiscie, ze to byl Luban...
https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... i-cz8.html
Kompletnie nie poznalam tego miejsca!
https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... i-cz8.html
Kompletnie nie poznalam tego miejsca!
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
Re: Gdzieś na Dolnym Śląsku
Są czasem takie dni, gdy pogoda zdaje się nie nadawać kompletnie do niczego. Szara opona chmur, z których sączy się jakaś kasza na pograniczu deszczu i śniegu. Temperatura oscyluje w rejonie zera, ale w połączeniu z wszechobecną wilgocią nasuwa się tylko jedno słowo - pizga. Ziemię pokrywa mieszanina błota i tego czegoś, co chciało być śniegiem, ale mu się nie udało. Zazwyczaj takie dni są spisywane na straty pod względem wycieczkowym. Jednak czasem bywa też inaczej. Wystarczy, że jest chęć i fajna ekipa. I można ruszyć np. śladem zapomnianej kolei!
Linia kolejowa Mirsk - Wolimierz została porzucona już bardzo dawno. Nie wiem czy w ogóle po wojnie były jakieś próby jej reaktywacji? Nie ma już szyn, podkładów, dawne torowisko pożarły krzaki. Na przypomnienie dawnych dni pozostał momentami widoczny nasyp, dwa żelazne mosty nad tutejszymi potokami i jeden stacyjny budynek. Czasem w środku lasu napotka się podmurówkę, jakieś ruiny czy przy nasypie tkwi słupek . Ale to już chyba trzeba być mega znawcą, aby rozszyfrować ewentualny ich związek z koleją.
6 dzielnych postaci zagłębia się w mokry chaszcz. Czy pcha ich wewnętrzna potrzeba eksploracji, miłość do ruchu niezależnie od okoliczności, czy może obietnica, że przy każdym mostku otwieramy orzechówkę?
Momentami nie ma wątpliwości, że idziemy szlakiem dawnej kolei. Żwirek skrzypi pod butami, a wał obłego pagóra nie pozwala zboczyć z właściwej drogi.
W innych miejscach ciężko by się domyślać takiego przeznaczenia. Jedno jest pewne - krajobraz się co chwilę zmienia
Nawet łąki bywają tu niezwykle różnorodne i miłe dla oka.
Czy te drzewa się zaprzyjaźniły czy właśnie jedno drugie zjadło?
Jeden z dwóch mostów.
Ten bez problemu do pokonania, boczna kładka dla pieszych jest w stanie zupełnie zadowalającym.
Taka rzeczka sobe ciurka pod spodem.
A okoliczne drzewa coś obgryzło.
W gęstwinie zarośli czai się betonowy słupek.
Są też ruiny jakiegoś budynku.
Czasem między drzewami majaczą chutorowate zabudowania okolicznych przysiółków.
Mijany ceglany przepust też niczego sobie!
I drugi bardzo podobny.
Przez chwilę przy nasypie biegnie takowy omszały kanał.
Drugi żelazny most jest trochę bardziej problematyczny dla pieszych. Zwłaszcza dziś, gdy jest cały oblodzony. Po suchym bym przeszła, zwłaszcza bez ciężkiego plecaka, który jak wiadomo często powoduje zaburzenia równowagi w takich miejscach. Ale latem, na lekko - bez problemu. Dziś chętnych ni ma!
Z racji na brak kolei miejscowi muszą sobie radzić i wykorzystywać dla swoich potrzeb inne środki transportu
Dawna linia kończyła się (chyba już dalej nie była pociągnięta?) stacją Wolimierz, której budynek obecnie jest zamieszkany przez artystów związanych z teatrem Klinika Lalek.
Ale to już zupełnia inna historia - również warta uwagi i najbardziej wskazane jest ją zgłębiać w lipcu
Pozdrawiamy! Tacy byliśmy w styczniu 2021!
Linia kolejowa Mirsk - Wolimierz została porzucona już bardzo dawno. Nie wiem czy w ogóle po wojnie były jakieś próby jej reaktywacji? Nie ma już szyn, podkładów, dawne torowisko pożarły krzaki. Na przypomnienie dawnych dni pozostał momentami widoczny nasyp, dwa żelazne mosty nad tutejszymi potokami i jeden stacyjny budynek. Czasem w środku lasu napotka się podmurówkę, jakieś ruiny czy przy nasypie tkwi słupek . Ale to już chyba trzeba być mega znawcą, aby rozszyfrować ewentualny ich związek z koleją.
6 dzielnych postaci zagłębia się w mokry chaszcz. Czy pcha ich wewnętrzna potrzeba eksploracji, miłość do ruchu niezależnie od okoliczności, czy może obietnica, że przy każdym mostku otwieramy orzechówkę?
Momentami nie ma wątpliwości, że idziemy szlakiem dawnej kolei. Żwirek skrzypi pod butami, a wał obłego pagóra nie pozwala zboczyć z właściwej drogi.
W innych miejscach ciężko by się domyślać takiego przeznaczenia. Jedno jest pewne - krajobraz się co chwilę zmienia
Nawet łąki bywają tu niezwykle różnorodne i miłe dla oka.
Czy te drzewa się zaprzyjaźniły czy właśnie jedno drugie zjadło?
Jeden z dwóch mostów.
Ten bez problemu do pokonania, boczna kładka dla pieszych jest w stanie zupełnie zadowalającym.
Taka rzeczka sobe ciurka pod spodem.
A okoliczne drzewa coś obgryzło.
W gęstwinie zarośli czai się betonowy słupek.
Są też ruiny jakiegoś budynku.
Czasem między drzewami majaczą chutorowate zabudowania okolicznych przysiółków.
Mijany ceglany przepust też niczego sobie!
I drugi bardzo podobny.
Przez chwilę przy nasypie biegnie takowy omszały kanał.
Drugi żelazny most jest trochę bardziej problematyczny dla pieszych. Zwłaszcza dziś, gdy jest cały oblodzony. Po suchym bym przeszła, zwłaszcza bez ciężkiego plecaka, który jak wiadomo często powoduje zaburzenia równowagi w takich miejscach. Ale latem, na lekko - bez problemu. Dziś chętnych ni ma!
Z racji na brak kolei miejscowi muszą sobie radzić i wykorzystywać dla swoich potrzeb inne środki transportu
Dawna linia kończyła się (chyba już dalej nie była pociągnięta?) stacją Wolimierz, której budynek obecnie jest zamieszkany przez artystów związanych z teatrem Klinika Lalek.
Ale to już zupełnia inna historia - również warta uwagi i najbardziej wskazane jest ją zgłębiać w lipcu
Pozdrawiamy! Tacy byliśmy w styczniu 2021!
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
Re: Gdzieś na Dolnym Śląsku
Włócząc się po Pogórzu Izerskim jeden z noclegów wypada nam na bardzo malowniczym wzgórzu położonym nad wioską Proszówka. Jest tu kaplica św. Leopolda i św. Anny. Zabawnie tak, że ma naraz dwóch patronów. Zazwyczaj kapliczki ma na “własność” jakiś jeden święty.
Budynek okala kamienny balkonik.
Spod kaplicy roztaczają się cudne widoki na okoliczne góry. Można poobserwować sianokosy, ścigające się polami motocykle, a nawet minipożary. Miedzą chodzi też jakiś koleś i śpiewa na całe gardło. Głos niesie się polami. Repertuar jest dosyć rozbudowany. "Daj mi te noc", "Ta ostatnia niedziela", "Ave Maryja". Jest też jakaś piosenka o Andaluzji. Jedno jest pewne - gość jest miłośnikiem śpiewu w stylu operowym i próbuje go wdrożyć w życie. Ciekawe, że jest tak daleko od nas, a słychać go świetnie. Jakiś wir akustyczny nam tu niesie jego występy!
Tu chyba widać fragmenty zamku Gryf.
A tu zamek z innego ujęcia.
W nocy próbujemy wypatrzeć kometę, która ponoć jakoś teraz lata, ale niestety albo źle patrzymy albo delikatna mgiełka, która spowiła niebo - nie zasłoniła gwiazd, a kometę i owszem.
Rano mamy dość wcześnie pobudkę.. Przyjeżdża ciężarówka, dźwigi, podnośniki. Zaczynają drzeć japy, piłować pomniki i ładować je na pakę. Ale że o 7 rano?? I tak zaczęliśmy się już z lekka dusić w rozprażonym busiu, ale mimo wszystko bardzo niemiło śpiąc na łonie przyrody być budzonym przez takie odgłosy. Rozważamy też czy panowie przyjechali zabrać pomnik do rekonstrukcji czy może opylą go na najbliższej giełdzie staroci? Nieraz widywaliśmy podobne na takowych targowiskach. W rodzinie zdania są podzielone. Ja bardziej stawiam na konserwacje, toperz na zajumanie. Moją tezę zdaje się potwierdzać fakt, że jeden pomnik zabrali na ciężarówkę, a inny z niej zdjęli i właśnie go próbują wmurować. Kabak ma jeszcze inną wizję: “Pewnie zabrali taki z kamienia, a w jego miejsce postawili taki z kartonu, żeby się nikt nie zorientował. My tak czasem robimy w przedszkolu”. Cóż… nie było okazji sprawdzić.. Jak będziemy tam następnym razem to pomacamy pomnik! Nie udało się też wydobyć z kabaka o jaki rodzaj przedszkolnych działań jej chodziło
Zajeżdżamy też na Stawy Rębiszowskie, sprawdzić ich walory kąpielowe. I są one raczej zerowe… Bardziej to przypomina bagna i podmokłe młaki niż wyrobiska, w których można popływać. Ale teren jest urokliwy, pełen kwitnących ziół i plątaniny wyboistych dróg. Czas poświecony na obeznanie terenu nie jest więc stracony!
Budynek okala kamienny balkonik.
Spod kaplicy roztaczają się cudne widoki na okoliczne góry. Można poobserwować sianokosy, ścigające się polami motocykle, a nawet minipożary. Miedzą chodzi też jakiś koleś i śpiewa na całe gardło. Głos niesie się polami. Repertuar jest dosyć rozbudowany. "Daj mi te noc", "Ta ostatnia niedziela", "Ave Maryja". Jest też jakaś piosenka o Andaluzji. Jedno jest pewne - gość jest miłośnikiem śpiewu w stylu operowym i próbuje go wdrożyć w życie. Ciekawe, że jest tak daleko od nas, a słychać go świetnie. Jakiś wir akustyczny nam tu niesie jego występy!
Tu chyba widać fragmenty zamku Gryf.
A tu zamek z innego ujęcia.
W nocy próbujemy wypatrzeć kometę, która ponoć jakoś teraz lata, ale niestety albo źle patrzymy albo delikatna mgiełka, która spowiła niebo - nie zasłoniła gwiazd, a kometę i owszem.
Rano mamy dość wcześnie pobudkę.. Przyjeżdża ciężarówka, dźwigi, podnośniki. Zaczynają drzeć japy, piłować pomniki i ładować je na pakę. Ale że o 7 rano?? I tak zaczęliśmy się już z lekka dusić w rozprażonym busiu, ale mimo wszystko bardzo niemiło śpiąc na łonie przyrody być budzonym przez takie odgłosy. Rozważamy też czy panowie przyjechali zabrać pomnik do rekonstrukcji czy może opylą go na najbliższej giełdzie staroci? Nieraz widywaliśmy podobne na takowych targowiskach. W rodzinie zdania są podzielone. Ja bardziej stawiam na konserwacje, toperz na zajumanie. Moją tezę zdaje się potwierdzać fakt, że jeden pomnik zabrali na ciężarówkę, a inny z niej zdjęli i właśnie go próbują wmurować. Kabak ma jeszcze inną wizję: “Pewnie zabrali taki z kamienia, a w jego miejsce postawili taki z kartonu, żeby się nikt nie zorientował. My tak czasem robimy w przedszkolu”. Cóż… nie było okazji sprawdzić.. Jak będziemy tam następnym razem to pomacamy pomnik! Nie udało się też wydobyć z kabaka o jaki rodzaj przedszkolnych działań jej chodziło
Zajeżdżamy też na Stawy Rębiszowskie, sprawdzić ich walory kąpielowe. I są one raczej zerowe… Bardziej to przypomina bagna i podmokłe młaki niż wyrobiska, w których można popływać. Ale teren jest urokliwy, pełen kwitnących ziół i plątaniny wyboistych dróg. Czas poświecony na obeznanie terenu nie jest więc stracony!
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
Re: Gdzieś na Dolnym Śląsku
O jednej z moich bardziej surrealistycznych historii na biwaku...
...czyli dziwne przygody okołokibelkowe
Na nocleg zajeżdżamy na jedno ze wzgórz Pogórza Izerskiego. Wieczór mija na wpatrywaniu się w buzujący ogień lub dalekie światełka wiosek, szos czy sunących powoli nocnych pociągów. Horyzont zamyka ciemne pasmo Karkonoszy.
Poranek wstaje pochmurny i chłodny. Z lekka siąpi deszcz. W mgłach zniknęły wszystkie widoczne wczoraj góry. Krajobraz stał się taki jakby brudny. Jednocześnie panuje totalna cisza, jedynie z rzadka przerywana przez trele jakiegoś zabłąkanego ptaka czy odgłos sunącego daleko w dole samochodu. Zjadamy w busiu śniadanie, pakujemy się, nic tu po nas. Pojedziemy moknąć gdzie indziej. Nikt się nie przewija, otulenie mgłą potęguje wrażenie samotności i odosobnienia. Nic dziwnego. Trzeba by byc mega desperatem, aby w taką zdechłą pogodę o poranku wyłazić na mało ciekawy w taką aurę pagórek.
Przed odjazdem idę jeszcze do kibelka. Kawałek w dół wzdłuż pola w stronę krzaków. Nie zabawiłam tam długo. Wracam do busia i…. staje jak wryta! Nie wiem czy przecierać oczy czy może się uszczypnać? Chyba przekroczyłam nieopatrznie jakiś portal do równoległej rzeczywistości! Opuściłam kilka minut temu puste, ciche i zapomniane przez boga i ludzi miejsce, a wracam w tłum!!! Tłum ludzi (to jeszcze nic!), ale każdy z nich trzyma na smyczy ALPAKĘ!!!!
Stado wielbłądowato - lamowatych futrzaków skubie trawę wokół busia.
Stado ludzi robi dziubki do selfi, a toperz sobie siedzi na krzesełku i czyta książkę, jakby to co się stało było czymś najnormalniejszym na świecie.
Nie wiem czy oglądaliscie film "Manna" - tam jest taka scena jak nagle w srodku lasu przechodzi im przez drogę wielbłąd. Jakos wtedy mi sie ten film przypomniał!
...czyli dziwne przygody okołokibelkowe
Na nocleg zajeżdżamy na jedno ze wzgórz Pogórza Izerskiego. Wieczór mija na wpatrywaniu się w buzujący ogień lub dalekie światełka wiosek, szos czy sunących powoli nocnych pociągów. Horyzont zamyka ciemne pasmo Karkonoszy.
Poranek wstaje pochmurny i chłodny. Z lekka siąpi deszcz. W mgłach zniknęły wszystkie widoczne wczoraj góry. Krajobraz stał się taki jakby brudny. Jednocześnie panuje totalna cisza, jedynie z rzadka przerywana przez trele jakiegoś zabłąkanego ptaka czy odgłos sunącego daleko w dole samochodu. Zjadamy w busiu śniadanie, pakujemy się, nic tu po nas. Pojedziemy moknąć gdzie indziej. Nikt się nie przewija, otulenie mgłą potęguje wrażenie samotności i odosobnienia. Nic dziwnego. Trzeba by byc mega desperatem, aby w taką zdechłą pogodę o poranku wyłazić na mało ciekawy w taką aurę pagórek.
Przed odjazdem idę jeszcze do kibelka. Kawałek w dół wzdłuż pola w stronę krzaków. Nie zabawiłam tam długo. Wracam do busia i…. staje jak wryta! Nie wiem czy przecierać oczy czy może się uszczypnać? Chyba przekroczyłam nieopatrznie jakiś portal do równoległej rzeczywistości! Opuściłam kilka minut temu puste, ciche i zapomniane przez boga i ludzi miejsce, a wracam w tłum!!! Tłum ludzi (to jeszcze nic!), ale każdy z nich trzyma na smyczy ALPAKĘ!!!!
Stado wielbłądowato - lamowatych futrzaków skubie trawę wokół busia.
Stado ludzi robi dziubki do selfi, a toperz sobie siedzi na krzesełku i czyta książkę, jakby to co się stało było czymś najnormalniejszym na świecie.
Nie wiem czy oglądaliscie film "Manna" - tam jest taka scena jak nagle w srodku lasu przechodzi im przez drogę wielbłąd. Jakos wtedy mi sie ten film przypomniał!
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
Re: Gdzieś na Dolnym Śląsku
Jadąc przez Pomianów Górny dostrzegamy ruiny folwarku. Albo wręcz można powiedzieć “opuszczony fragment wsi”? Bo kilka domów, stodoły, a nawet stacyjka do kompletu! Takie miejsca chyba lubimy najbardziej - że nie trzeba wbijać pomiędzy zamieszkane obejścia, gdzie sąsiedzi kukają z okien, ale można spokojnie połazić sobie po terenie, który całościowo sprawia wrażenie zapomnianego od lat…
Droga dojazdowa pasuje jak ulał - jest pylista i dość dziurawa.
A potem droga zakręca i wchodzi na mostek, omszały i pełen pogiętych poręczy.
Pierwszy budynek, do którego zaglądamy, zawalił się już kompletnie. Nie ma co włazić. Jak rozsypane zapałki, w które dodatkowo ktoś wdepnął.
Kolejna jest stodoła. Sporych rozmiarów i mocno zaśmiecona.
W jej przybudówce zachowała się jednak ciekawa, drewniana maszyna.
Oczywiście nie może zabraknąć kibelka!
Zaglądamy do budynku o charakterze mieszkalnym. Niestety dach w środkowej części już runął, więc zwiedzanie będzie ograniczone.
W żółtym pokoju zwraca uwagę spora ilość kwiatków doniczkowych. Tych zawsze najbardziej mi żal w opuszczonych domach… Te w ogródku zwykle sobie poradzą, rozrosną się bujniej niż za czasów bytności człowieka.. Koty czy psy mogą czmychnąć do lasu lub może sąsiad wystawi im michę… A te biedaki nie mają żadnych szans…
W zielonym pokoju ma się wrażenie jakby mieszkaniec przed chwilą wyszedł… Suszące się pranie nad piecem, którego już nie ma, niedopite napoje, napoczęte tabletki… (w innej szafce znalazłam psychotropy z data ważności 2005
Meblościanka jeszcze w całkiem dobrym stanie! Mieliśmy bardzo podobną - i nasza była dużo bardziej rozpadnięta, gdy zdecydowaliśmy się ją jednak wymienić
Powiew klimatów podhalańskich. I czemu u licha aniołki w worku siedzą?
Górne piętra sobie chyba odpuścimy. Choć widać, że niektórzy łażą i tam...
A za polem przyczaił się malutki, ceglany budyneczek przykolejowy. Jego dni też już minęły.
Wnętrza klasyczne - ściany malowane z rolki, piece rozwalone…
Drzwi, które mozna pokonać nie dotykając klamki Pewnie niektórym, szczególnie ostrożnym osobom, w dobie "epidemii" bardzo by się taka opcja podobała
Zwraca uwagę ciekawe miejsce na jaskółcze gniazdko.
I sposób na zaklejenie dziury w drzwiach!
Drugi folwark odwiedzamy na obrzeżach wsi Owiesno. To ponoć dawniej była osada młyńska. A w czasach mniej odległych mieszkańcy tego miejsca zajmowali się instalacjami elektrycznymi.
Błotnista droga wije się między równie pokręconymi drzewkami dawnych sadów.
Wyprowadza ona na dziedziniec otoczony przez kilka opuszczonych bud
Stodoły oczywiście dolnośląską modą z kolumnadą! A jakże!
W jednej z nich zastajemy dziwne maszyny. Nie znam się zupełnie na rolnictwie, więc nie mam nawet pomysłu do czego mogłoby to służyć.
W jednej z hal mieścił się chyba warsztat samochodowy. Jest kanał, walają się butelki po olejach no i ścienne zdobnictwo też jest utrzymane w konwencji.
Było sobie radio…
I dzbanuszek…
Początkowo myśleliśmy, że to tapeta. A to raczej ręcznie malowane ozdobniki!
Miejsc wypoczynkowo - biesiadnych tu nie brakuje, więc chyba ostatnimi lokatorami byli bezdomni lub lokalni imprezowicze.
Dom ten niegdyś musieli zamieszkiwać wyjątkowo pobożni świadkowie Jehowy! Całe szafki zapełnione są prenumeratami czasopism: “Przebudźcie się”, “Strażnica”. Posegregowane i równo ułożone numery z całych lat 90 tych! Jakby ktoś lubił taką tematykę - to niezła gratka dla niego!
Droga dojazdowa pasuje jak ulał - jest pylista i dość dziurawa.
A potem droga zakręca i wchodzi na mostek, omszały i pełen pogiętych poręczy.
Pierwszy budynek, do którego zaglądamy, zawalił się już kompletnie. Nie ma co włazić. Jak rozsypane zapałki, w które dodatkowo ktoś wdepnął.
Kolejna jest stodoła. Sporych rozmiarów i mocno zaśmiecona.
W jej przybudówce zachowała się jednak ciekawa, drewniana maszyna.
Oczywiście nie może zabraknąć kibelka!
Zaglądamy do budynku o charakterze mieszkalnym. Niestety dach w środkowej części już runął, więc zwiedzanie będzie ograniczone.
W żółtym pokoju zwraca uwagę spora ilość kwiatków doniczkowych. Tych zawsze najbardziej mi żal w opuszczonych domach… Te w ogródku zwykle sobie poradzą, rozrosną się bujniej niż za czasów bytności człowieka.. Koty czy psy mogą czmychnąć do lasu lub może sąsiad wystawi im michę… A te biedaki nie mają żadnych szans…
W zielonym pokoju ma się wrażenie jakby mieszkaniec przed chwilą wyszedł… Suszące się pranie nad piecem, którego już nie ma, niedopite napoje, napoczęte tabletki… (w innej szafce znalazłam psychotropy z data ważności 2005
Meblościanka jeszcze w całkiem dobrym stanie! Mieliśmy bardzo podobną - i nasza była dużo bardziej rozpadnięta, gdy zdecydowaliśmy się ją jednak wymienić
Powiew klimatów podhalańskich. I czemu u licha aniołki w worku siedzą?
Górne piętra sobie chyba odpuścimy. Choć widać, że niektórzy łażą i tam...
A za polem przyczaił się malutki, ceglany budyneczek przykolejowy. Jego dni też już minęły.
Wnętrza klasyczne - ściany malowane z rolki, piece rozwalone…
Drzwi, które mozna pokonać nie dotykając klamki Pewnie niektórym, szczególnie ostrożnym osobom, w dobie "epidemii" bardzo by się taka opcja podobała
Zwraca uwagę ciekawe miejsce na jaskółcze gniazdko.
I sposób na zaklejenie dziury w drzwiach!
Drugi folwark odwiedzamy na obrzeżach wsi Owiesno. To ponoć dawniej była osada młyńska. A w czasach mniej odległych mieszkańcy tego miejsca zajmowali się instalacjami elektrycznymi.
Błotnista droga wije się między równie pokręconymi drzewkami dawnych sadów.
Wyprowadza ona na dziedziniec otoczony przez kilka opuszczonych bud
Stodoły oczywiście dolnośląską modą z kolumnadą! A jakże!
W jednej z nich zastajemy dziwne maszyny. Nie znam się zupełnie na rolnictwie, więc nie mam nawet pomysłu do czego mogłoby to służyć.
W jednej z hal mieścił się chyba warsztat samochodowy. Jest kanał, walają się butelki po olejach no i ścienne zdobnictwo też jest utrzymane w konwencji.
Było sobie radio…
I dzbanuszek…
Początkowo myśleliśmy, że to tapeta. A to raczej ręcznie malowane ozdobniki!
Miejsc wypoczynkowo - biesiadnych tu nie brakuje, więc chyba ostatnimi lokatorami byli bezdomni lub lokalni imprezowicze.
Dom ten niegdyś musieli zamieszkiwać wyjątkowo pobożni świadkowie Jehowy! Całe szafki zapełnione są prenumeratami czasopism: “Przebudźcie się”, “Strażnica”. Posegregowane i równo ułożone numery z całych lat 90 tych! Jakby ktoś lubił taką tematykę - to niezła gratka dla niego!
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
Re: Gdzieś na Dolnym Śląsku
W pewną niezwykle zimną i deszczową majówkę pętamy się po Pogórzu Izerskim. Jednym z ciekawszych miejsc, jakie wpadło nam w oczy, jest dawna stacja przeładunkowa urobku z pobliskich kopalni bazaltu. Później będziemy zwiedzać kilka okolicznych kamieniołomów - równie opuszczonych jak przykolejowy budynek. Może to z nich pochodziły przesypywane tutaj kruszywa? Kiedyś ponoć była tu też w użyciu kolejka linowa, ale z niej chyba już nic nie zostało.
Parkujemy na żwirowisku przytykającym do linii kolejowej. Towarzyszą nam zwałowane na pryzmę betonowe płyty i kilka saren. Sympatycznie
Im bliżej podchodzimy do konstrukcji tym bardziej doceniamy jej monumentalność! Solidny kawał betonu!
Obchodzimy dookoła. Do budynku przylegają ogromne, rozjeżdżone place.
I dwa gospodarstwa. Podczas istnienia zakładu musieli tu mieć głośno!
Można posiedzieć i pomedytować nad dawnym zagospodarowaniem tych ziem.
To mi wygląda na wagę dla aut.
Zaglądamy w okienka najniższego poziomu. Walają się pryzmy kamieni i blachy.
Jesteśmy prawie pewni, że na górne piętra nie da się wejść. Pewnie zamurowali albo wycięli drabinki. Jak to zazwyczaj bywa w naszym pięknym kraju.
Ale może chociaż na balkonik da się wyleźć? Jak się potem okazuje - droga na niego prowadzi przez białą budkę, przypominającą nieco kibelek!
Na tym etapie wycieczki już się czujemy usatysfakcjonowani! Łazimy balkonikiem ciesząc gęby! Jeszcze nie wiemy jakie atrakcje nas tu czekają!
Spostrzeżenia religijne w języku potocznym
Zaglądamy do kilku pomieszczeń gdzie zachowały się dawne maszyny, zsypy.
A potem naszym oczom ukazują się schody!!!!!!! Ogromna, solidna, betonowa klatka schodowa prowadząca na samą górę! Czy może być większa radość podczas zwiedzania takich miejsc? Trzeba się siłą hamować, żeby nie biec na oślep w górę po 3 stopnie ze śpiewem na ustach
Ostatni kawałek wspinaczki dokonuje się z pomocą drewnianej drabinki.
Kolejne poziomy prezentują się coraz ciekawiej! Ogromne hale i pomieszczenia o ciekawej bryle oraz dużej ilości rozpadlin w podłogach.
Widoczki ze środka, z góry i z boku na te dwie “macki” budynku, które przechodzą nad torami.
A te plakaty to chyba ktoś przywiesił całkiem niedawno! Może jakaś impreza tu się odbywała?
Mimo mgieł widoki z okien są całkiem fajne! Takie wieże widokowe na pogórzach to ja rozumiem!
Drzewka na dachach sobie rosną.
A tu dawna budka strażnicza.
Ciekawa “narośl” na szlabanie.
A obiad zjadamy w busiu. Bo akurat zaczęło lać!
Na biwak jedziemy nad rzekę Kamienica. W lekkiej mżawce udaje się rozpalić ognisko w misce i trochę się przy nim pogrzać.
W nocy przychodzi ulewa i już się nie kończy. Kamienica rośnie w oczach i jej łoskot budzi nas kilka razy w nocy. Już się zastanawiamy czy nas zabierze czy może jednak jeszcze nie tym razem?
Z potoczku zrobił się naprawdę kawał potężnej rzeki! Czuć moc! Aż ziemia wibruje pod nogami!
Parkujemy na żwirowisku przytykającym do linii kolejowej. Towarzyszą nam zwałowane na pryzmę betonowe płyty i kilka saren. Sympatycznie
Im bliżej podchodzimy do konstrukcji tym bardziej doceniamy jej monumentalność! Solidny kawał betonu!
Obchodzimy dookoła. Do budynku przylegają ogromne, rozjeżdżone place.
I dwa gospodarstwa. Podczas istnienia zakładu musieli tu mieć głośno!
Można posiedzieć i pomedytować nad dawnym zagospodarowaniem tych ziem.
To mi wygląda na wagę dla aut.
Zaglądamy w okienka najniższego poziomu. Walają się pryzmy kamieni i blachy.
Jesteśmy prawie pewni, że na górne piętra nie da się wejść. Pewnie zamurowali albo wycięli drabinki. Jak to zazwyczaj bywa w naszym pięknym kraju.
Ale może chociaż na balkonik da się wyleźć? Jak się potem okazuje - droga na niego prowadzi przez białą budkę, przypominającą nieco kibelek!
Na tym etapie wycieczki już się czujemy usatysfakcjonowani! Łazimy balkonikiem ciesząc gęby! Jeszcze nie wiemy jakie atrakcje nas tu czekają!
Spostrzeżenia religijne w języku potocznym
Zaglądamy do kilku pomieszczeń gdzie zachowały się dawne maszyny, zsypy.
A potem naszym oczom ukazują się schody!!!!!!! Ogromna, solidna, betonowa klatka schodowa prowadząca na samą górę! Czy może być większa radość podczas zwiedzania takich miejsc? Trzeba się siłą hamować, żeby nie biec na oślep w górę po 3 stopnie ze śpiewem na ustach
Ostatni kawałek wspinaczki dokonuje się z pomocą drewnianej drabinki.
Kolejne poziomy prezentują się coraz ciekawiej! Ogromne hale i pomieszczenia o ciekawej bryle oraz dużej ilości rozpadlin w podłogach.
Widoczki ze środka, z góry i z boku na te dwie “macki” budynku, które przechodzą nad torami.
A te plakaty to chyba ktoś przywiesił całkiem niedawno! Może jakaś impreza tu się odbywała?
Mimo mgieł widoki z okien są całkiem fajne! Takie wieże widokowe na pogórzach to ja rozumiem!
Drzewka na dachach sobie rosną.
A tu dawna budka strażnicza.
Ciekawa “narośl” na szlabanie.
A obiad zjadamy w busiu. Bo akurat zaczęło lać!
Na biwak jedziemy nad rzekę Kamienica. W lekkiej mżawce udaje się rozpalić ognisko w misce i trochę się przy nim pogrzać.
W nocy przychodzi ulewa i już się nie kończy. Kamienica rośnie w oczach i jej łoskot budzi nas kilka razy w nocy. Już się zastanawiamy czy nas zabierze czy może jednak jeszcze nie tym razem?
Z potoczku zrobił się naprawdę kawał potężnej rzeki! Czuć moc! Aż ziemia wibruje pod nogami!
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
Re: Gdzieś na Dolnym Śląsku
Odwiedziwszy już ruiny stacji przeładunku kruszywa w Rębiszowie nabraliśmy ochoty, aby odwiedzić kamieniołomy, z których ów urobek mógł pochodzić. Pogoda niestety nie współpracuje w tegoroczną majówkę. Szaro, mgliście, deszcz zalewa oczy i obiektyw aparatu. Zdjęcia będą więc nieszczególne - no ale innych póki co nie mam
Pierwsze uderzamy do miejsca na mapach opisywanego jako Odarte Skały. Kamieniołom nazywany też był Stary Łom. Droga do niego jest rozmiękła i pełna niespodziewanych przeszkód, więc niektórzy uczestnicy wycieczki cieszą się niezmiernie.
A to są ponoć gnomy. Takie co zwijają się w kulkę i śpią. I czasem się budzą, ale niezmiernie rzadko i w bardzo szczególnych okolicznościach. Dziś akurat nie jest ten dzień. Nie dziwie się. Jakbym była gnomem to też bym chyba wolała spać jak leje i pizga
Samo wyrobisko przypomina zarośnięty stawek. Mało tu na pierwszy rzut oka przypomina jego industrialną przeszłość.
A tu z daleka myśleliśmy, że to śnięta ryba! A to tylko taki dziwny patyk!
Zachowało się jednak tu i ówdzie kilka ruinek. To ponoć była przepompownia. Teraz przy wysokim stanie wody tworzy wyspę. Chodzenie w gumiakach na wycieczki ma więc swoje ogromne plusy!
A zaraz obok taka pionowa ściana omszałych kamieni!
Przy jednej ze ścianek leżą złamane sanki. Skąd się tu wzięły? Kabak nie ma wątpliwości: “Ktoś nie słuchał mamy, zjeżdżał ze stromej górki i się rozbił o ścianę, wpadł do wody i zatonął. A sanki zostały!”
Nieopodal namierzamy jeszcze jedną ruinę. Bunkierek, nie bunkierek? Magazyn, nie magazyn?
No i jeszcze taki betonowy klocek z rurą.
Kolejny kamieniołom położony jest na zboczach górki Wygorzel. Nazywany też był Kłopotno, pewnie ze względu na bliskość wioski Kłopotnica. Obecnie jest mocno zalany wodą. Na tyle, że typowe dla kamieniołomów pionowe, skaliste ściany prawie w ogóle nie wystają nad wodę.
Drogi też są zalane. Woda z kałuż pewnie niedługo połączy się z tymi z wyrobiska.
Wszystkie drzewa oczywiście musieli oblepić tabliczkami, że kamieniołomy są niebezpieczne. Bo na jednym by nie wystarczyło...
Zaraz obok, po drugiej stronie szosy, mieścił się dawny kamieniołom bazaltu Rębiszów, który wygryzał pagórek Urwista. Zwany był przez miejscowych i dawnych pracowników - “Cygańskie”. To z niego szła ponoć ta kolejka linowa do stacji przeładunkowej w Rębiszowie. Obecnie teren kamieniołomu jest poddawany rekultywacji. Z tego co się udało dowiedzieć jest zasypywany odpadami z Niemiec - ponoć ziemia i kamienie. Tylko komu opłaca się taki zwyczajny materiał wozić tyle kilometrów?
Pozostałości dawnych budynków porastają już drzewa.
Niedaleko Kłopotnicy, za torami położony jest kamieniołom Góra Kamienista. Jeden z bardziej niesamowitych miejsc tego rodzaju, jakie mieliśmy okazję napotkać! Ruszamy tam spod samotnego, przykolejowego budynku.
Klimaty bardziej późnojesienne niż majowe...
Krajobraz szybko staje się iście księżycowy! Czarny, z lekka tylko porośnięty drobną roślinnością żwir, po którym płyną potoki deszczowej wody.
Teren staje się coraz bardziej "górzysty". Czarne zwałowiska hałd rosną wszędzie dokoła.
Cały czas towarzyszy nam ulewa, taka połączona z silnym wiatrem. Parasole co chwilę przewija na drugą stronę, a od czasu do czasu również wyrywa je z rąk i unosi w dal. Strugi deszczu porywane podmuchami wlewają się pod kaptury. Bardzo nas więc cieszy ten baraczek. Można na chwilę się schować i odetchnąć od wodospadów walących się nam na łby!
Sama dziura wyrobiskowa robi niesamowite wrażenie! To chyba najmroczniejszy kamieniołom jaki mieliśmy okazję odwiedzić! Poszarpane skały. Czerń kamienia i żółć traw. I równa tafla wody, która zdaje się być zupełnie bezbarwna… Panuje tu też jakaś maksymalna cisza, lekko tylko mącona jednostajnym szumem padającego deszczu, z rzadka przerywana łoskotem spadających do wody kamieni. Nawet wiatr ucichł, tzn. został gdzieś za którymś obrywem…
Kąpiel w tym miejscu musi być niezapomnianym przeżyciem!! Acz dziś mamy kąpiel lądową, więc inne raczej nam nie w głowie… Zresztą przy obecnych temperaturach to chyba by podpadało pod morsowanie?
Wrócimy tu kiedyś latem! W upał! W piękną słoneczną pogodę! Ciekawe czy wtedy odbiór tego miejsca będzie może zgoła inny?
Pierwsze uderzamy do miejsca na mapach opisywanego jako Odarte Skały. Kamieniołom nazywany też był Stary Łom. Droga do niego jest rozmiękła i pełna niespodziewanych przeszkód, więc niektórzy uczestnicy wycieczki cieszą się niezmiernie.
A to są ponoć gnomy. Takie co zwijają się w kulkę i śpią. I czasem się budzą, ale niezmiernie rzadko i w bardzo szczególnych okolicznościach. Dziś akurat nie jest ten dzień. Nie dziwie się. Jakbym była gnomem to też bym chyba wolała spać jak leje i pizga
Samo wyrobisko przypomina zarośnięty stawek. Mało tu na pierwszy rzut oka przypomina jego industrialną przeszłość.
A tu z daleka myśleliśmy, że to śnięta ryba! A to tylko taki dziwny patyk!
Zachowało się jednak tu i ówdzie kilka ruinek. To ponoć była przepompownia. Teraz przy wysokim stanie wody tworzy wyspę. Chodzenie w gumiakach na wycieczki ma więc swoje ogromne plusy!
A zaraz obok taka pionowa ściana omszałych kamieni!
Przy jednej ze ścianek leżą złamane sanki. Skąd się tu wzięły? Kabak nie ma wątpliwości: “Ktoś nie słuchał mamy, zjeżdżał ze stromej górki i się rozbił o ścianę, wpadł do wody i zatonął. A sanki zostały!”
Nieopodal namierzamy jeszcze jedną ruinę. Bunkierek, nie bunkierek? Magazyn, nie magazyn?
No i jeszcze taki betonowy klocek z rurą.
Kolejny kamieniołom położony jest na zboczach górki Wygorzel. Nazywany też był Kłopotno, pewnie ze względu na bliskość wioski Kłopotnica. Obecnie jest mocno zalany wodą. Na tyle, że typowe dla kamieniołomów pionowe, skaliste ściany prawie w ogóle nie wystają nad wodę.
Drogi też są zalane. Woda z kałuż pewnie niedługo połączy się z tymi z wyrobiska.
Wszystkie drzewa oczywiście musieli oblepić tabliczkami, że kamieniołomy są niebezpieczne. Bo na jednym by nie wystarczyło...
Zaraz obok, po drugiej stronie szosy, mieścił się dawny kamieniołom bazaltu Rębiszów, który wygryzał pagórek Urwista. Zwany był przez miejscowych i dawnych pracowników - “Cygańskie”. To z niego szła ponoć ta kolejka linowa do stacji przeładunkowej w Rębiszowie. Obecnie teren kamieniołomu jest poddawany rekultywacji. Z tego co się udało dowiedzieć jest zasypywany odpadami z Niemiec - ponoć ziemia i kamienie. Tylko komu opłaca się taki zwyczajny materiał wozić tyle kilometrów?
Pozostałości dawnych budynków porastają już drzewa.
Niedaleko Kłopotnicy, za torami położony jest kamieniołom Góra Kamienista. Jeden z bardziej niesamowitych miejsc tego rodzaju, jakie mieliśmy okazję napotkać! Ruszamy tam spod samotnego, przykolejowego budynku.
Klimaty bardziej późnojesienne niż majowe...
Krajobraz szybko staje się iście księżycowy! Czarny, z lekka tylko porośnięty drobną roślinnością żwir, po którym płyną potoki deszczowej wody.
Teren staje się coraz bardziej "górzysty". Czarne zwałowiska hałd rosną wszędzie dokoła.
Cały czas towarzyszy nam ulewa, taka połączona z silnym wiatrem. Parasole co chwilę przewija na drugą stronę, a od czasu do czasu również wyrywa je z rąk i unosi w dal. Strugi deszczu porywane podmuchami wlewają się pod kaptury. Bardzo nas więc cieszy ten baraczek. Można na chwilę się schować i odetchnąć od wodospadów walących się nam na łby!
Sama dziura wyrobiskowa robi niesamowite wrażenie! To chyba najmroczniejszy kamieniołom jaki mieliśmy okazję odwiedzić! Poszarpane skały. Czerń kamienia i żółć traw. I równa tafla wody, która zdaje się być zupełnie bezbarwna… Panuje tu też jakaś maksymalna cisza, lekko tylko mącona jednostajnym szumem padającego deszczu, z rzadka przerywana łoskotem spadających do wody kamieni. Nawet wiatr ucichł, tzn. został gdzieś za którymś obrywem…
Kąpiel w tym miejscu musi być niezapomnianym przeżyciem!! Acz dziś mamy kąpiel lądową, więc inne raczej nam nie w głowie… Zresztą przy obecnych temperaturach to chyba by podpadało pod morsowanie?
Wrócimy tu kiedyś latem! W upał! W piękną słoneczną pogodę! Ciekawe czy wtedy odbiór tego miejsca będzie może zgoła inny?
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...
Re: Gdzieś na Dolnym Śląsku
Nie wiem czemu akurat Brochów jest taki bogaty w przykolejowe schrony... A może gdzie indziej też takowe są - tylko o nich nie wiemy? Może były, ale się nie zachowały? Może nie są dostępne? (tak jak te w Oławie, gdzie 10 lat temu zajrzeliśmy na ostatnią chwilę, a potem je zawalono betonowymi płytami...)
Jedno jest pewne - w Brochowie na schronach można użyć i czuć się bardzo usatysfakcjonowanym taką wycieczką. Namierzamy ich od 5 do 7 sztuk (zależy jak liczyć
Pierwszy takowy odnajdujemy niedaleko dworca PKP. Jest jakby wkomponowany w wał, po którym przebiega droga. Kiedyś był zamurowany, ale ktoś odwalił kawał dobrej roboty!
Wnętrza są dosyć zaśmiecone, zwłaszcza fragment przy wejściu. Jakieś materace, kołdry, szmaty, wiadra, fragmenty lodówek - szlag wie czego tu nie ma! No i mocno czuć człowiekiem... Akurat nie ma teraz lokatorów, ale wybitnie widać, że bytowali tu jacyś bezdomni. Im dalej wgłąb schronu, tym czyściej na podłodze a i szerszy oddech można zaczerpnać bez odruchów wymiotnych.
Różne ciekawe rzeczy można znaleźć w takich miejscach!
Kolejny schron znajduje się też przy dworcu i zaraz obok torów kolejowych.
Śmieci jest nieco mniej niż w poprzednim. Zachowały się też fragmenty betonowo - zbrojonych drzwi wejściowych.
Bunkrowa ekipa w komplecie.
Są tu jakby dwa "kominki" prowadzące w górę. Jeden kończy się otworem, przez który możemy sobie obserwować płynące obłoki, drugi, ten z drabinką, jest zatkany u góry jakąś dyktą czy inną blachą.
W tym schronie spędzamy dużo więcej czasu niż w poprzednim. Raz, że nie śmierdzi i nie trzeba tak szybko uciekać, a dwa że mamy misję - ratujemy motyla. Zaplątał się biedaczek w pajęczynę. Staramy się go wyplątywać ostrożnie, aby mu nie uszkodzić skrzydełek.
A tu pająki. Ale takie hmmm... niezbyt żywe?
Motylek po uwolnieniu łopocze skrzydełkami i jest chyba dosyć zadowolony z życia. Sadzamy go na drzwiach. Na dworze jest jeszcze stanowczo dla niego za zimno. Tu w środku za to jest spora szansa, że znów wpadnie w pajęczynę. Co będzie dla niego lepsze? Tego już nie wiemy. Niech sam podejmie tą decyzję, myśmy zrobili co w naszej mocy.
Dziwne są te okolice. Nietypowe zwierzęta się tu spotyka. I gdzie się człowiek nie ruszy - to czuje się obserwowany!
W celu odszukania kolejnych betonowych okazów, przemieszczamy się w rejon dworca towarowego. Tam jest na nie wybitny urodzaj. Dwa z nich można już dojrzeć z kładki nad torami.
Do pierwszego prowadzą całkiem kompletne drzwi z klamko - pokrętłami.
Kolejne takowe leżą sobie we wnętrzach pomieszczenia.
Zachowały się też tutaj mniej lub bardziej połamane ławki.
Drugi przykładkowy schron jest naszym ulubionym. Bo chyba jest najlepiej zachowany i najmniej zasyfiony w środku. Śmieci zwałowane są praktycznie tylko przy wejściu.
Już samym drzwiom warto poświecić sporo uwagi. Grube, solidne, o pieknych barwach i strukturach rdzy.
Inne metalowe fragmenty wystające ze ścian.
Mają tu nawet magnetofon! Komuś umilała czas muzyczka! Acz sądząc po jego wyglądzie - stoi tu już dosyć długo i obecnie chyba nie jest na chodzie
Ławki są całkiem porządne. Dlatego tutaj zapodajemy piknik - herbatka z termosa + czekolada! Mlaskanie i siorbanie odbija się więc echem po półkolistych sufitach i pokrytych pajęczyną ścianach.
Nie tylko my spędzamy czas w tej sposób. Coś przed nami też tu ucztowało!
A w przewężeniu korytarza jest coś takiego jakby szafa.
Mają tu też skitrane materace.
Tu też jest na stanie motylek!
Aby dotrzeć do kolejnego schronu trzeba przejść jeszcze jedno torowisko. Na wejściu znów musimy pokonać zwałowisko odpadów wszelakich.
Ten schron jest chyba najbardziej nietypowy - największy, pełen ciekawych sprzętów, ale też mocno osmolony i walący jakimś chemicznym zapaszkiem. Wnętrza urządzone jakby po domowemu?
W środku umywalka, kibelek...
Coś wyglądającego jakby bardzo stary telefon czy radiostacja?
Zamknięte...
Otwarte...
Jakieś beczkopodobne urządzenie.
Wmurowane sitko - już nie pamiętam czy w sufit czy w ścianę...
I jeszcze jedno miejsce przypominające nieco schron, ale położone pod dachem hangaru i opatrzone opisem "magazyn paliw". W środku jakieś cysterny i dużo, dużo kabli...
Przy jednym z działających budynków kolejowych namierzamy betonowy schron. Nie ma jednak jak do niego swobodnie dojść, bez przechodzenia czynnego torowiska. A jako że na tej trasie śmigają różniste "pendoliny", mam obawy czy takowego zobaczę na czas i ucieknę... Nie... na takich trasach to ja na tory nie włażę... Bunkierek podziwiam więc tylko z daleka...
Jedno jest pewne - w Brochowie na schronach można użyć i czuć się bardzo usatysfakcjonowanym taką wycieczką. Namierzamy ich od 5 do 7 sztuk (zależy jak liczyć
Pierwszy takowy odnajdujemy niedaleko dworca PKP. Jest jakby wkomponowany w wał, po którym przebiega droga. Kiedyś był zamurowany, ale ktoś odwalił kawał dobrej roboty!
Wnętrza są dosyć zaśmiecone, zwłaszcza fragment przy wejściu. Jakieś materace, kołdry, szmaty, wiadra, fragmenty lodówek - szlag wie czego tu nie ma! No i mocno czuć człowiekiem... Akurat nie ma teraz lokatorów, ale wybitnie widać, że bytowali tu jacyś bezdomni. Im dalej wgłąb schronu, tym czyściej na podłodze a i szerszy oddech można zaczerpnać bez odruchów wymiotnych.
Różne ciekawe rzeczy można znaleźć w takich miejscach!
Kolejny schron znajduje się też przy dworcu i zaraz obok torów kolejowych.
Śmieci jest nieco mniej niż w poprzednim. Zachowały się też fragmenty betonowo - zbrojonych drzwi wejściowych.
Bunkrowa ekipa w komplecie.
Są tu jakby dwa "kominki" prowadzące w górę. Jeden kończy się otworem, przez który możemy sobie obserwować płynące obłoki, drugi, ten z drabinką, jest zatkany u góry jakąś dyktą czy inną blachą.
W tym schronie spędzamy dużo więcej czasu niż w poprzednim. Raz, że nie śmierdzi i nie trzeba tak szybko uciekać, a dwa że mamy misję - ratujemy motyla. Zaplątał się biedaczek w pajęczynę. Staramy się go wyplątywać ostrożnie, aby mu nie uszkodzić skrzydełek.
A tu pająki. Ale takie hmmm... niezbyt żywe?
Motylek po uwolnieniu łopocze skrzydełkami i jest chyba dosyć zadowolony z życia. Sadzamy go na drzwiach. Na dworze jest jeszcze stanowczo dla niego za zimno. Tu w środku za to jest spora szansa, że znów wpadnie w pajęczynę. Co będzie dla niego lepsze? Tego już nie wiemy. Niech sam podejmie tą decyzję, myśmy zrobili co w naszej mocy.
Dziwne są te okolice. Nietypowe zwierzęta się tu spotyka. I gdzie się człowiek nie ruszy - to czuje się obserwowany!
W celu odszukania kolejnych betonowych okazów, przemieszczamy się w rejon dworca towarowego. Tam jest na nie wybitny urodzaj. Dwa z nich można już dojrzeć z kładki nad torami.
Do pierwszego prowadzą całkiem kompletne drzwi z klamko - pokrętłami.
Kolejne takowe leżą sobie we wnętrzach pomieszczenia.
Zachowały się też tutaj mniej lub bardziej połamane ławki.
Drugi przykładkowy schron jest naszym ulubionym. Bo chyba jest najlepiej zachowany i najmniej zasyfiony w środku. Śmieci zwałowane są praktycznie tylko przy wejściu.
Już samym drzwiom warto poświecić sporo uwagi. Grube, solidne, o pieknych barwach i strukturach rdzy.
Inne metalowe fragmenty wystające ze ścian.
Mają tu nawet magnetofon! Komuś umilała czas muzyczka! Acz sądząc po jego wyglądzie - stoi tu już dosyć długo i obecnie chyba nie jest na chodzie
Ławki są całkiem porządne. Dlatego tutaj zapodajemy piknik - herbatka z termosa + czekolada! Mlaskanie i siorbanie odbija się więc echem po półkolistych sufitach i pokrytych pajęczyną ścianach.
Nie tylko my spędzamy czas w tej sposób. Coś przed nami też tu ucztowało!
A w przewężeniu korytarza jest coś takiego jakby szafa.
Mają tu też skitrane materace.
Tu też jest na stanie motylek!
Aby dotrzeć do kolejnego schronu trzeba przejść jeszcze jedno torowisko. Na wejściu znów musimy pokonać zwałowisko odpadów wszelakich.
Ten schron jest chyba najbardziej nietypowy - największy, pełen ciekawych sprzętów, ale też mocno osmolony i walący jakimś chemicznym zapaszkiem. Wnętrza urządzone jakby po domowemu?
W środku umywalka, kibelek...
Coś wyglądającego jakby bardzo stary telefon czy radiostacja?
Zamknięte...
Otwarte...
Jakieś beczkopodobne urządzenie.
Wmurowane sitko - już nie pamiętam czy w sufit czy w ścianę...
I jeszcze jedno miejsce przypominające nieco schron, ale położone pod dachem hangaru i opatrzone opisem "magazyn paliw". W środku jakieś cysterny i dużo, dużo kabli...
Przy jednym z działających budynków kolejowych namierzamy betonowy schron. Nie ma jednak jak do niego swobodnie dojść, bez przechodzenia czynnego torowiska. A jako że na tej trasie śmigają różniste "pendoliny", mam obawy czy takowego zobaczę na czas i ucieknę... Nie... na takich trasach to ja na tory nie włażę... Bunkierek podziwiam więc tylko z daleka...
"ujrzalam kiedys o swicie dwie drogi, wybralam ta mniej uczeszczana - cala reszta jest wynikiem tego, ze ja wybralam.. "
na wiecznych wagarach od zycia...
na wiecznych wagarach od zycia...